Wileńscy franciszkanie heroicznie dochodzą swego

O klasztor bitwa i o prawdę

Żeby skojarzyć obecność w Wilnie Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych (franciszkanów), wystarczy skierować wzrok na strzelające wysoko w niebo Trzy Krzyże, umiejscowione na górze, zwanej niegdyś Łysą albo Krzywą. Które zresztą, jako symbol przywiązania naszego grodu do wiary katolickiej, mają zamierzchły rodowód. Legenda wieści, że zostały ustawione dla uczczenia śmierci siedmiu mnichów franciszkanów, zamordowanych przez pogan, kiedy próbowali siać między nich ziarno Wiary.

Jeśli wierzyć Marcelemu Kosmanowi, pojawiły się tu między rokiem 1613 a 1636, a że drewno nieuchronnie nadgryzał okrutnik-czas, były parokrotnie wymieniane, lecz gdy po raz kolejny zawaliły się ze starości w roku 1869, optujące za prawosławiem władze carskie nie pozwoliły na ich odbudowę. Na swoje miejsce wróciły dopiero za okupacji niemieckiej w roku 1916, co prawda w budulcu zdecydowanie bardziej trwałym niż drewno, gdyż w żelazobetonie, którego wielkim orędownikiem w swych projektach był znany architekt Antoni Wiwulski.

Na Trzy Krzyże Wiwulskiego, które szczęśliwie przetrwały zawieruchę II wojny światowej, targnęła się barbarzyńska sowiecka ręka. Z nakazu „wojującego ateizmu” z pomocą ładunku wybuchowego zostały one 30 maja 1950 roku wysadzone w powietrze, przy czym część ruin wywieziono, a większe fragmenty zakopano na miejscu. Dotkliwa pustka na Górze Trzykrzyskiej została jednak wypełniona w roku 1989, kiedy Litwa wybijała się na państwową samodzielność. Wtedy to z inicjatywy społeczności i przy wsparciu hierarchii kościelnej zdecydowano je odbudować. Wykonany przez rzeźbiarza Stanislovasa Kuzmę według projektu architekta Henrikasa Šilgalisa pomnik uroczyście odsłonięto 14 czerwca 1989 roku. W jego fundamentach wmurowano resztki odkopanych dawnych krzyży. Te nowe swym wyglądem kopiują poprzednie, tyle że są o 1,8 metra wyższe, by mogły górować nad okolicznymi drzewami, które zdążyły przecież mocno urosnąć.

Nie mniej wymownym materialnym znakiem sięgającej zamierzchłych czasów bytności franciszkanów w Wilnie jest okazała świątynia na wileńskich Piaskach, datująca się rokiem 1421, choć wielce prawdopodobne, iż już wcześniej – jeszcze przed oficjalnym chrztem Litwy – franciszkanie mieli tu swój dom Boży, doszczętnie splądrowany przez Krzyżaków. Ten pierwotnie zbudowany w stylu gotyckim kościół kilkakrotnie dotkliwie niszczyły pożary, aczkolwiek po każdym był heroicznie odbudowywany przez franciszkanów, zmieniając po części wygląd zgodnie z dominującymi naonczas trendami architektonicznymi. Ostatnia przebudowa po tym, gdy poszedł z dymem w roku 1749, miała miejsce w latach 1773-1780, dzięki czemu zarówno kościołowi jak też przyległemu doń klasztorowi nadano wygląd, jaki dotrwał do naszych czasów.

Z powyższego nietrudno wnioskować, że te mury z czerwonej cegły naprawdę wiele pamiętają. Potwierdzeniem tego zlokalizowana na byłym przykościelnym cmentarzu kaplica, jaką w roku 1708 zbudował Michał Suzin ku czci uśmierconych przez kozaków wilnian, kiedy ci szukali schronienia „u franciszkanów” podczas wojny z Moskwą w 1655 roku, co dobitnie potwierdza otwartość braci na potrzeby wiernych. Tę otwartość sprzęgniętą z ofiarnością w głoszeniu Dobrej Nowiny jakże wymownie dokumentuje rok 1710, kiedy to zarażeni przez szalejącą w Wilnie dżumę pomarli prawie wszyscy posługujący tu następcy św. Franciszka z Asyżu. Na świątyni niszczycielskie piętno odcisnęła też wojna 1812 roku, gdyż ciągnący na Moskwę Francuzi urządzili tu magazyn zbożowy.

Antycarskie wiece w okresie Powstania Styczniowego, które miały miejsce na dziedzińcu świątyni, a którym wyraźnie potakiwali wileńscy franciszkanie, nie mogły nie doczekać się reperkusji Moskali. W roku 1864, zaraz po upadku tego niepodległościowego zrywu, zakon uległ kasacie, a kościół i klasztor zostały zamknięte. Decyzją carskiego namiestnika, sławetnego generała-gubernatora Michaiła Murawiowa „Wieszatiela” urządzono tu archiwum, niszcząc jego wnętrze w trakcie przebudowy w latach 1872-1876. Budynków klasztornych używano natomiast jako mieszkań (te służyły w pewnym okresie za lokum m. in. dla patriarchy litewskiego odrodzenia narodowego Jonasa Basanavičiusa jak też dla Józefa Montwiłła – polskiego bankiera, filantropa, niezwykle aktywnego działacza społecznego) i magazynów. Tu też w początkach XX wieku swą siedzibę miało Litewskie Towarzystwo Nauk, a w latach 1907-1917 działała pierwsza w Wilnie paroklasowa szkoła litewska.

Funkcje sakralne świątyni pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny przywrócono dopiero po odzyskaniu przez Polskę niepodległości i po znalezieniu się Wilna w obrębie II Rzeczypospolitej. Franciszkanie przystąpili do posługi w roku 1934, w roku 1938 odzyskali natomiast na własność budynki klasztorne. Nie dane wszak im było długo cieszyć się przemianami.

Wejście Litwy w skład Związku Sowieckiego w roku 1940 znaczyło początek kolejnej „drogi krzyżowej”. Niebawem znacjonalizowano klasztor, a w roku 1948 zamknięto kościół. Po roku został aresztowany i „za aktywną działalność antyradziecką i nacjonalistyczną” skazany na 25 lat łagrów o. Kamil Wełymański. Ogołocone z elementów sakralnych i zostawione na pastwę losu świątynia oraz klasztor zaczęły pełnić (jak za czasów carskich) funkcję archiwum i magazynów, a że traktowane były przez nowych gospodarzy wyraźnie po macoszemu, zatrważająco niszczały.

Ich popadnięcie w kompletną ruinę zastopował, na szczęście, w roku 1990 rozbrat Litwy ze Związkiem Sowieckim i przyjęta już przez samodzielne państwo z Pogonią w godle decyzja o powszechnym zwrocie zagrabionego w czasach komuny kościelnego mienia. Ledwie taka okazja się nadarzyła, wileńscy franciszkanie też upomnieli się o swoje. Ze skutkiem jednak połowicznym. O ile bowiem kościół (zdewastowany wprawdzie w stopniu każącym wołać o pomstę do nieba) został im zwrócony, o tyle w przypadku klasztoru sprawiedliwości nie stało się zadość po dzień dzisiejszy.

Żeby szanowni czytelnicy nie pogubili logicznych wątków, należy się w tym miejscu szczypta wyjaśnienia. Otóż po znacjonalizowaniu w czasach Litwy sowieckiej budynku klasztornego władze szerokim gestem przekazały go do dyspozycji Zarządu Związków Zawodowych, a ten wielkodusznie przystał na to, by znalazł się on w gestii Litewskich Związków Nauki i Techniki, które to z biegiem czasu jęły się zwać Zrzeszeniem Litewskich Stowarzyszeń Nauki i Techniki.

Po uzyskaniu przez Litwę niepodległości, gdy wybiła godzina powszechnej tzw. prywatyzacji, przypominającej raj dla wszelkiej maści cwaniaków z byłej nomenklatury komunistycznej, rzeczone Zrzeszenie powołało spółkę „Mokslo ir technikos rūmai” („Pałac Nauki i Techniki”), przemianowaną nieco później na „Pranciškonų rūmai” („Pałac Franciszkanów”). Ta ostatnia, mająca w składzie udziałowców niejednego, co to piastował naonczas wysokie urzędy w strukturach władzy państwowej, w roku 1994 zarejestrowała budynki klasztorne na własność, nie mając oczywiście po temu żadnego prawa.

Ojciec Marek Dettlaff, kiedy w roku 1993 z gdańskiej prowincji Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych został oddelegowany do Wilna, by wraz z kilkoma innymi franciszkanami tchnąć życie w kościelne i klasztorne mury, nie przeczuwał oczywiście, że wypadnie na długie lata złapać się w dochodzeniu swego za bary z litewską Temidą i obijać progi niejednego urzędu. Gdy się go słucha, czego w tym doświadczył, nietrudno o podziw dla determinacji w dowodzeniu, że oni i tylko oni mają prawo jak do świątyni pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, tak też do sąsiadującego z nią klasztoru o łącznej powierzchni 6 tys. metrów kwadratowych.

Ta scalona z gorliwą modlitwą o sprawiedliwość determinacja okazała się skuteczna. Jak już wspomniałem, w roku 1998 ku wielkiej uciesze franciszkanie odzyskują świątynię. Idąc poniekąd za ciosem, w roku 2004 wkraczają na drogę sądową, składając pozew o unieważnienie zupełnie przecież bezprawnego przejęcia budynków klasztornych w roku 1994 przez spółkę „Pranciškonų rūmai” i przekazanie ich rządowi litewskiemu, by ten z kolei dopełnił dziejowej sprawiedliwości

Ta droga sądowa okazała się nad wyraz wyboista i wydłużona w czasie aż na lat 9. Nie pasujący w pokonywaniu jej trudów franciszkanie z rektorem kościoła i gwardianem klasztoru Markiem Dettlaffem na czele odetchnęli z wyraźną ulgą, kiedy 8 lutego 2013 roku Sąd Najwyższy Litwy wydał nie podlegające już zaskarżeniu orzeczenie, że ZSA „Pranciškonų rūmai” zawładnęła budynkiem klasztoru bezprawnie, stąd za pośrednictwem rządu ma on być przekazany we władanie Zakonowi Braci Mniejszych Konwentualnych.

Rząd ze swej strony zobowiązał Ministerstwo Gospodarki RL do przygotowania całej niezbędnej dokumentacji, dotyczącej restytucji mienia prawowitym właścicielom. Jak się jednak okazuje, ta „papierkowa robota”, będąca po orzeczeniu Temidy poniekąd zabiegiem formalnym, mimo upływu ponad 9 miesięcy wyraźnie utkwiła w martwym punkcie. Bo – co zresztą można było przypuszczać – zaskoczeni wyrokiem sądu dotychczasowi „właściciele”, odnajmujący budynki klasztorne przeróżnym firmom i czerpiący z tego miesięczne „kokosy” w wysokości nie bagatela – 150 tys. litów, zaczęli czynić zmasowaną presję na Ministerstwo Gospodarki, by storpedować jego zamiar.

Ostatnio, uciekając się do chwytów wyraźnie poniżej pasa, z wykorzystaniem litewskich mass mediów, a w pierwszą kolej – dzienników „Lietuvos rytas” i „Respublika” w ich papierowej tudzież internetowej wersji oraz telewizji LNK wszczęto wielką wrzawę o wyraźnie nacjonalistycznym zabarwieniu. W zamieszczonych tam artykułach bądź audycjach przybyłym z Polski franciszkanom wytyka się nieznajomość języka państwowego i zasklepianie się w skorupie wobec społeczności litewskiej.

Ba, hurrapatriotom sen z powiek wyraźnie strząsa zupełnie chorobliwe przypuszczenie, rzekomo po odzyskaniu klasztoru może tu zaistnieć... drugi stołeczny Dom Polski, czyli kolejny „rozsadnik polskości”. Wystarczyło kilku wyssanych z palca stwierdzeń, by na portalach internetowych powstały z martwych tak żywotne w tym temacie cienie generała Lucjana Żeligowskiego i Marszałka Józefa Piłsudskiego, a franciszkanie doczekali się licznych pogróżek z rozprawą fizyczną włącznie. Kto dwoi się i troi w mąceniu polsko-litewskich stosunków, ma więc kolejny powód, by po kryjomu z zadowolenia zacierać ręce.

Wielce zaskakująca jest też takoż wyrażana w mediach postawa władz wileńskiej Alma Mater. Gdy sąd orzekł na niekorzyść spółki „Pranciškonų rūmai” i sprawa przejęcia władanego dotąd przez nią mienia stanęła otworem, ni stąd, ni zowąd prawo do niego zaczął też rościć Uniwersytet Wileński, argumentując to tym, że na początku XX wieku mieściło się tu Litewskie Towarzystwo Nauk, litewska szkoła początkowa oraz mieszkał kątem nestor litewskiej niepodległości Jonas Basanavičius. To właśnie lituaniści tej placówki naukowej w sposób szczególnie nośny powątpiewają, czy aby franciszkanie będą w stanie sensownie zagospodarować odzyskane mienie o łącznej powierzchni 6 tys. metrów kwadratowych.

Te wszystkie wybiegi ojciec Marek Dettlaff przyjmuje ze stoickim spokojem, święcie wierząc, że będąca w każdym calu po ich stronie prawda powinna w końcu zatriumfować. Zmartwiła go jednak mocno podjęta przez rząd 30 października br. pod wyraźną presją ze strony decyzja o przekazaniu budynków klasztornych na rzecz Funduszu Majątkowego, który przecież w świetle prawa nie zajmuje się restytucją zagrabionego w czasach Litwy sowieckiej mienia. Jeśli bowiem wierzyć otrzymanemu z Ministerstwa Gospodarki pismu, trzeba wyjaśnić, czy aby obecna powierzchnia klasztoru nie została powiększona o jedną trzecią i czy główne konstrukcje budynku nie uległy w 50 procentach przeróbkom. Gdyby te „jedna trzecia” i „50 procent” znalazły rzeczowe potwierdzenie, rząd, zgodnie zresztą z prawem, odmówiłby restytucji należnego mienia.

A choć takowe – wedle wcześniejszych ustaleń Departamentu Ochrony Zabytków nie nastąpiły, poprzez szukanie przysłowiowej dziury w całym, wyraźnie grając na zwłokę, mogą być czynione przesłanki do puszczenia oszacowanych ponoć na ponad 20 mln litów budynków klasztornych pod młotek. Bo na Litwie, która w egzekwowaniu prawa (nawet wbrew orzeczeniu tej najwyższej Temidy) przypomina istną wolnoamerykankę, wszystko jest możliwe. Tym bardziej, że Ministerstwo Sprawiedliwości judaszowo podszeptuje zbadanie, czy franciszkanie nie przekroczyli terminów w ubieganiu się o zwrot majątku.

Cóż, niechęć struktur państwowych, w trakcie procesu sądowego wyraźnie opowiadających się po stronie franciszkanów, do definitywnego zakończenia sprawy jest widoczna gołym okiem. To dopiero po tym, kiedy zakonnicy z własnych funduszy w kwocie 6 tys. litów pokryli wymagane koszta, budynki klasztorne znalazły się w rejestrze nieruchomości. Ministerstwo Gospodarki ze swej strony cicho błogosławi dalszy przelew pieniędzy za ich wynajem na konto ZSA „Pranciškonų rūmai”, chociaż od lutego-2013 to nie ona de iure jest przecież właścicielem. Kiedy jeden z dzierżawców – spółka „Piano.lt” zwróciła się do ministerstwa z prośbą o wskazanie konta, na które mogłaby zgodnie z prawem przelewać pieniądze, została zbyta tajemnym milczeniem.

Nie przebierająca w środkach kampania medialna, mająca ukształtować w społeczeństwie wrogi stosunek do franciszkanów, wyraźnie mija się z prawdą. Wierni swej regule „Pokój i dobro”, są oni przecież tolerancyjni względem każdej narodowości, czego dowodem chociażby fakt zapisania w murach klasztornych tekstu pierwszego litewskiego pacierza. To właśnie ci bracia zakonni w roku 1516 wystosowali list do papieża z prośbą o wyniesienie na ołtarze królewicza Kazimierza Jagiellończyka, późniejszego patrona Litwy. Przychylności wobec Litwinów dowodzi też udostępnienie w początkach XX wieku klasztornych murów Litewskiemu Towarzystwu Nauk i szkółce litewskiej; tu też mógł znaleźć dach nad głową sam Jonas Basanavičius.

Również obecnie wierni mogą w tej świątyni modlić się jak po polsku, tak po litewsku, co bardziej niż wymownie obala bzdurne twierdzenie o nieznajomości przez franciszkanów języka państwowego. Oddając natomiast hołd wspólnej historii, przed rokiem w mozolnie przywracanym do świetności kościele poświęcono przepiękny ołtarz z relikwiami św. Jadwigi, której związek małżeński z Jagiełłą sprowadził na Litwę wiarę katolicką i legł kamieniem węgielnym pobratymczych dziejów Orła Białego i Pogoni. Słowem, za okres dotychczasowej bytności w grodzie nad Wilią franciszkanie mnożyli i mnożą przykłady otwartości w swej posłudze, a twierdzący inaczej, najzwyczajniej łżą w żywe oczy.

Zmitygować się mają też wszyscy, kto w głos powątpiewa, czy aby po odzyskaniu klasztoru jego prawowici gospodarze będą w stanie zagospodarować całą powierzchnię. Ojcu Markowi Dettlaffowi palców rąk nie wystarcza przy wyliczaniu tego, co snują w planach. Będących w znacznym stopniu kontynuacją działalności na niwie kultury, oświaty i pracy ewangelizacyjnej, jaką rozpoczęli wraz z powrotem do Wilna. W działalności tej mają zresztą wielu wypróbowanych partnerów. Przy zakonie w roku 2003 zostało założone Centrum Kultury Franciszkańskiej, której nakładem ukazały się dwa wydania: „Studia Franciscana Lituanica” oraz „Walka duchowa” (lit. „Dvasinė kova”). Franciszkanie tworzą wspólne projekty kulturalne z Litewską Filharmonią Narodową, „Piano.lt”, „Bianchetto Musicale”, ściśle współpracują z Litewską Akademią Katolicką, Klubem UNESCO, Instytutem Kształcenia Osobowości „Rafaelis”. Ojciec Marek zapewnia o gotowości współdziałania z każdym, kto hołduje etosowi chrześcijańskiemu.

Odzyskanie przez nich prawnie przysługującej własności, prócz tego, że dodałoby rumieńców dotychczasowym poczynaniom oraz zrodziłoby nowe formy aktywności – m. in. uruchomienie Domu Pielgrzyma, księgarni katolickiej, udostępnienie pomieszczeń organizacjom mającym duże doświadczenie w działalności na rzecz umacniania rodzin. O ile przy multum poczynań w klasztorze zrobiłoby się za ciasno, te mogłyby się przenieść na podwórzec (notabene ponoć największy w Wilnie, gdyż potrafiący zmieścić naraz nawet tysiąc osób), gdzie urządzona zostałaby scena z ruchomym dachem, pomyślana dla koncertów, spektakli, festiwali.

Z opłat za odnajmowanie części pomieszczeń byliby też franciszkanie w stanie zdecydowanie forsowniej pchnąć do przodu renowację świątyni, na co, zważywszy ogrom dewastacji, potrzebne są bajońskie kwoty. To, co w tej materii poczyniono dotychczas, wypada w lwiej części zawdzięczać nie pomocy państwa a hojności wiernych. Nie szczędzących podziwu dla determinacji zakonników, którym patronuje św. Franciszek z Asyżu. Choć ci nie mają swojej parafii, ów podziw przekłada się też na stale wzrastającą liczbę ludu Bożego podczas Mszy św. Nawet zimą, kiedy wnętrze świątyni przypomina istną lodownię.

Sprawa zwrotu klasztoru prawowitym właścicielom nadal stoi otworem. Widząc wyraźne celowe marudzenie w tym rządu, wierni w spontaniczny sposób zaczęli gromadzenie podpisów pod adresowaną doń petycją o spowodowanie, by prawo zaczęło wreszcie znaczyć prawo, a sprawiedliwość – sprawiedliwość. O tę sprawiedliwość w swym oświadczeniu apelują też członkowie Litewskiej Akademii Katolickiej, sygnowanym podpisami 30 znanych osobistości ze świata nauki z tytułami profesorów i doktorów. Czytamy tu m. in.: „Należy ubolewać, że do tej kampanii, prowadzonej według wzorów szerzenia sowieckiego ateizmu i skłócania narodowości, dołączyli niektórzy litewscy działacze nauki i kultury. Któż, jeśli nie badacze spuścizny i ludzie twórczy powinni najlepiej uświadamiać historyczną sprawiedliwość, wagę autentycznej spuścizny i elementarną prawdę, że klasztor franciszkanów powinien należeć do franciszkanów”.

W gronie litewskich decydentów nie brakuje lubujących się w wycieraniu ust o praworządność, sprawiedliwość, demokrację i tym podobne cnoty. Bezdyskusyjny zwrot klasztoru franciszkanom, o których misyjnej działalności jakże monumentalnie przypominają strzelające nad Wilnem w niebo Trzy Krzyże, stanowi nie lada test, na ile wiarygodne w swej istocie jest państwo Pogoni. I biada, po stokroć biada, jeśli od istoty tej na dobre zalatuje zgnilizną.

Henryk Mażul

Fot. autor

Wstecz