Podglądy

Najgłupszą głupotą jest polityczna

Choć na linii obecny rząd – pani prezydent panuje „zgoda” aż wióry lecą, znać, że litewski MSZ głęboko wziął sobie do serca nakaz Dalii Grybauskaitė o szukaniu bezinteresownych przyjaciół.

Do znalezienia takowych pani prezydent namawiała w lutym tego roku. Działo się to w przeddzień wizyty w Wilnie prezydenta Polski Bronisława Komorowskiego. I to właśnie do Polski był skierowany zarzut o rzekomą interesowność. Chodziło o to, że Warszawa – za mało, według pani Grybauskaitė, delikatnie – upomina się o spełnienie obietnic dotyczących praw mniejszości polskiej na Litwie.

„(...) Nie jest łatwo małym narodom, które żyją obok dużych narodów, bronić swoich interesów. Powinniśmy szukać (...) bezinteresownych przyjaciół, którzy chcą się przyjaźnić bez stawiania uprzednio warunków, a takich przyjaciół wokół nas nie za dużo” – poskarżyła się wówczas prezydent w litewskiej telewizji publicznej.

No i okazało się, że z tym deficytem fajnych sąsiadów miała rację. Co tam sąsiadów, na innym kontynencie też się tacy nie od razu znaleźli. Aż dziesięć miesięcy zajęło naszemu Ministerstwu Spraw Zagranicznych typowanie krajów, z którymi Litwa mogłaby się zaprzyjaźnić bez obaw, że tamci mogliby chcieć od nas czegoś w zamian.

Na szczęście udało się. Jak poinformował dziennik „Respublika”, nasz rząd, na prośbę MSZ, postanowił nawiązać dyplomatyczne stosunki... z Nigerią, Południowym Sudanem oraz Liberią. I rzeczywiście – na pierwszy rzut oka wygląda, że akurat te państwa trudno byłoby podejrzewać o jakąkolwiek wobec Litwy interesowność. Założę się nawet, że co najmniej 99,99 proc. obywateli tych państw nie ma zielonego pojęcia ani o istnieniu Litwy jako takiej, ani w jakiej części globu można nas znaleźć. A gdyby już nas namierzyli to obawiam się, że trudno by im było wymyślić coś, czego by mogli od nas chcieć w zamian za przyjaźń. Wszak u nas samych się nie przelewa.

Chociaż... Wspomniany dziennik z przekąsem zauważa: „W latach 2008-2013 na wsparcie tego typu „przyjaciół” (tyleż dalekich co egzotycznych – L.D.) Litwa wydała 94 miliony litów, w latach 2014-2020 zamierza na ten cel (przez fundusze unijne) przeznaczyć 190 milionów. Wygląda na to, że wewnątrz kraju tych kwot nie mielibyśmy na co wydać. Po nawiązaniu stosunków z jeszcze trzema krajami afrykańskimi będziemy mogli też wspierać finansowo również je”.

Czyli ze strony Afrykańczyków byłaby to przyjaźń już niezupełnie bezinteresowna. Zresztą, z naszej strony również. Litewski MSZ nie ukrywa, że wyrywamy się do zacieśniania braterskich więzów z tymi krajami w zamian za wsparcie, jakiego mogą nam udzielić „w instytucjach Narodów Zjednoczonych”, zwłaszcza w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Tym bardziej, że od 1 stycznia przyszłego roku przez dwa lata będziemy jednym z niestałych jej członków. Wspomniane ministerstwo snuje też marzenia, że nawiązanie takiej przyjaźni stworzy „możliwość dwustronnej współpracy”, a też „pomoże litewskiemu biznesowi rozwijać swoją działalność w tych krajach”.

A byłoby na czym rozwijać. Nigeria i Południowy Sudan mają naftę, Liberia – rudy żelaza, diamenty... kauczuk. Liberyjskie rudy przydałyby się w naszym przemyśle motoryzacyjnym czy okrętowym... O, przepraszam, nie mamy ani stoczni, ani przemysłu motoryzacyjnego. Okrętów właściwie też nie mamy. No to moglibyśmy produkować kalosze z ichniejszego kauczuku. Zaś dostęp do afrykańskich diamentów jest w stanie uczynić z naszej Kłajpedy drugi Hamburg. Musimy się tylko nauczyć je szlifować i sprzedawać.

Ale furda to wszystko! Ważne, że litewskie firmy transportowe, zamiast wozić po Europie nowe i używane auta na lawetach (w czym jesteśmy potęgą), mogłyby odtąd śmigać aż do Afryki (jest parę możliwości połączeń, chociaż nie bezproblemowych) po naftę. Przez co choć częściowo spełniłby się nasz sen o niezależności energetycznej od Rosji. Zagralibyśmy na nosie samodzierżcy Putinowi. A czas zdaje się ku temu najwyższy, bo Władimir Władimirowicz, choć pozy przybiera coraz bardziej carskie, to marzenia ma komusze. Ostatnio wysłał światu sygnał, że zamierza odradzać „Sowieckij Sojuz” z Litwą w składzie. Dowodem pieśnia wykonana na Kremlu przez Olega Gazmanowa (o tym poniżej).

Kończąc już wątek naszych nowych przyjaciół. Pomysł na szukanie ich w Afryce wydaje się i rozsądny, i praktyczny. Że dalekawo? Cóż począć, skoro po sąsiedzku otaczają nas jak nie wyrachowani egoiści to potencjalni agresorzy. Tak przynajmniej sugeruje zarówno pani prezydent jak i architekt litewskiej niepodległości Vytautas Landsbergis. Jest jednakowoż pewien szkopuł. Szukamy nowych bratanków niekoniecznie wśród najstabilniejszych demokracji, z bardzo nienachalnym przestrzeganiem praw człowieka. Ale są i plusy. Nasze urzędasy, choć to też wygi na cztery łapy kute, mogłyby się u ichnich podszkolić w korupcji. Byłby za to problem z rewizytami przyjaciół w naszym kraju. Już widzę to ciepłe przyjęcie, jakie czarnoskórym przedstawicielom nowych zaprzyjaźnionych państw i partnerów handlowych zgotuje młodzież ze stajni panów Kundrotasa, Panki, Ozolasa i innych sztandarowych patriotów.

Teraz o histerii wywołanej na Litwie głupią piosenką Gazmanowa „Wyprodukowany w ZSRR”, którą ten wykonał podczas uroczystości z okazji obchodów 20-lecia przyjęcia Konstytucji Rosyjskiej Federacji. Zastanawiam się, jak bardzo się trzeba nudzić, by wpaść w popłoch i rozpętać dziką awanturę w związku z faktem, że na Kremlu – jak widać – mają fatalny gust. Przyznaję. Okazja niewłaściwa, muzyka bumcykcykowata, żadna właściwie, tekst niesmaczny i idiotyczny: „(...) ja rodiłsia w Sowietskom Sojuzie, sdiełan ja w SSSR...”.

Ale nie mniej idiotyczna wydaje się reakcja ambasadora Litwy w Moskwie Vygaudasa Ušackasa, który dopatrzył się w tym obelgi pod adresem akurat Litwy, a wtórujące mu grono politycznych ekspertów: „haniebnej prowokacji” czy propagandy „wspierającej dążenia Kremla do przywrócenia Związku Sowieckiego”. Zasugerowali, że wymieniając liczne regiony dawnego Sojuza jako części „mojego państwa”, Gazmanow wskazał granice planowanych przez Putina podbojów. Nas też WWP zaanektuje, bo „esauł” niedwuznacznie wyśpiewał, że „Pribałtika toże maja strana”!

Po tym to już trudno się dziwić, że posłanka Rasa Juknevičienė żąda ogłoszenia Gazmanowa na Litwie personą non grata, tym bardziej, że za parę tygodni zamierza odwiedzić nas z koncertem. „Taki koncert nie powinien się na Litwie odbyć. To byłaby prowokacja – podburzanie mieszkańców Litwy” – wyrokuje żelazna Rasa, nie precyzując jednakże „podburzanie do czego”. Chyba do tego, by sprawić piosenkarzowi jakąś przykrość, co politolog Tomas Janeliūnas potwierdza retorycznym pytaniem: „Ciekaw jestem, co by spotkało Gazmanowa, gdyby taką piosenkę zaśpiewał na Litwie?”. Odpowiadam za „esaułem”: „owacje”. Jak się bowiem okazuje, swój kretyński przebój na Litwie już śpiewał (dręczy nim słuchaczy od 10 lat) podczas ubiegłorocznego tournee po naszym kraju. „Bezkręgowcy” – tak rodzimych fanów Gazmanowa podsumowuje Juknevičienė, zaś jego samego uważa za tajną broń imperialnej polityki Kremla. A była minister ochrony kraju na broni się chyba zna...

Słowem, jest coś co odwraca uwagę obywateli Litwy od tego, że Święta w ich domach będą tradycyjnie już skromne, w niektórych – wręcz ubogie. Polski przedwojenny historyk Henryk Ferdynand Kaden zauważył, że „głupsza od głupoty jest uczona głupota”. Gdy obserwuję to, czym nasi politycy i politolodzy usiłują rozbawić umęczone smutną codziennością społeczeństwo, przychodzi mi na myśl, że głupsza od wszelkiej głupoty jest głupota polityczna.

Lucyna Dowdo

Wstecz