Niech tylko same czyste słowa głoszę

(Teofil Lenartowicz)

„Teofil Lenartowicz był poetą, którego sławę ugruntowała liryka jednego tonu – ludowego, z jednej dzielnicy Polski – Mazowsza. Sam siebie chętnie nazywał Mazurzyną, biednym Mazurzyną lub lirnikiem mazowieckim. Norwid, w nawiązaniu do poematu Zachwycenie, widział w nim „Danta na fujarce mokrej wierzbowej”. Tak autora Złotego kubka określa znawczyni romantyzmu, Alina Witkowska.

Niełatwe dzieciństwo

Teofil Aleksander Lenartowicz urodził się w Warszawie, na Powiślu przy ulicy Garbarskiej, 27 lutego 1822 r. W domu jego dzieciństwa żywe były tradycje kościuszkowskie, tym bardziej, że były to zarazem tradycje rodzinne. Karol Lenartowicz, pochodzący notabene z Litwy, ojciec poety, jak też jeden z krewnych ojca, brali czynny udział w Powstaniu Kościuszkowskim.

Wczesne dzieciństwo przyszłego poety upłynęło w Warszawie. Rodzina borykała się z kłopotami materialnymi. Około 1829 r. siedmioletni chłopiec utracił ojca, co dodatkowo przyćmiło możliwe blaski dzieciństwa. Matka z trojgiem dzieci nie mogła uniknąć nędzy. Zaczęły się przeprowadzki. Kiedy matka powtórnie wyszła za mąż, Teofil był wychowywany w domu ojczyma, w różnych wsiach i miasteczkach mazowieckich, gdyż, jak i ojcu Lenartowicza, ojczymowi także wiodło się nienajlepiej. Sytuację dziecka pogarszało to, że należało też nieraz, razem z młodszą siostrą Pauliną, znosić pijackie ekscesy ojczyma. Trudno bez wzruszenia czytać niektóre fragmenty autobiograficznych wynurzeń poety, które cytuję za Janem Nowickim, autorem wstępu do Wyboru poezyj Teofila Lenartowicza w wydaniu Biblioteki Narodowej:

„Kiedy [ojczym] sobie głowę zaprószył, wypędzał nas, dwoje dzieci, z domu, mnie i Paulinę. Siostra przygarniała się bliżej domu, ja zaś w polu albo w pobliskim lesie nieraz do późnego wieczoru zostawałem, pocieszany przez gęsiarków i koniopasów – i tu źródło mojej gminnej poezji. (...)

Uciekałem do pobliskiego lasu, gdzie w starym, wypróchniałym drzewie do wieczora przesiadywałem płacząc rzewnymi łzami. Były to moje dni narodowej poezji; chłopaki pasący bydło dzielili się ze mną pieczonymi kartoflami i cieszyli, jak mogli, biedną sierotę [...]. Poezja moja cała w tym wypróchniałym drzewie się poczęła, do którego jakże często myśl moja powraca – jeżeli wierszyki te poezją nazywać się godzi, chłopskie, nie uczone...”.

Kiedy w latach 1830-1831 naród żył Powstaniem Listopadowym, rodzina mieszkała w Rawie Mazowieckiej. Teofil wszystkiemu bacznie się przyglądał i przysłuchiwał, poznawał i śpiewał piosenki powstańcze. Był także wrażliwy na piosnki ludowe, na krajobrazy wsi mazowieckiej.

Wtajemniczenia zawodowe i patriotyczne

W 1834 r. Lenartowicz przeniósł się do Warszawy, zamieszkując u starszej siostry Marianny. Cztery lata uczęszczał do szkoły, po czym zaczął zarabiać na życie, pracując w kancelariach adwokatów warszawskich. W 1840 r. „awansował” do etatowej posady kancelisty sądowego.

Około tego czasu nawiązał kontakt z Cyganerią warszawską, czyli grupą młodych pisarzy, nie zawsze pogodzonych z rzeczywistością otaczającą, skonsolidowanie działających w latach 1838-1844. Swoją niezgodę na realia popowstaniowe młodzi podkreślali przez niekonwencjonalny ubiór i zachowanie. Uczucia patriotyczne musieli kamuflować, sięgając po symboliczne formy wyrazu. Zwrócili baczniejszą uwagę na wartości, pielęgnowane w wiejskich dworach i dworkach. Lubili je odwiedzać, przeciwstawiając chłodnym, kamiennym miejskim pałacom. Fascynowali się folklorem, wszystkim, co się wiązało ze specyfiką regionu mazowieckiego. Obcując z tym gronem Lenartowicz bardziej się zaprzyjaźnił z poetą Romanem Zmorskim.

Nieobca była mu także działalność „entuzjastek” (z Narcyzą Żmichowską na czele), demokratycznie nastawionych kobiet, związanych w latach 1842-1849 z konspiracją polityczną, zajmujących się pracą kulturalno-oświatową, organizujących pomoc więźniom, zesłańcom i ich rodzinom, propagujących potrzebę nowych akcji zbrojnych na rzecz niepodległości.

Lenartowicz był też zaprzyjaźniony z rodziną Norwidów, bywał u nich w domu. Odbywał ludoznawcze wyprawy na wieś, czasem z samym Oskarem Kolbergiem, znanym tropicielem folkloru.

U źródeł twórczości poetyckiej

Na początek lat 40. XIX w. przypada też ujawnienie się Lenartowicza jako poety. Pierwsze swoje wiersze deklamował m. in. autor na zebraniach towarzyskich, publikował je następnie w pismach młodych twórców warszawskich, takich, jak „Przegląd Warszawski”, „Nadwiślanin” i innych, dość szybko zdobywając popularność. Liryczność, melodyjność tworzonej przez Lenartowicza poezji już od początku zachęcały do przekształcania jej w poezję śpiewaną, jak stało się też ze słynną Kaliną, którą umuzycznił Ignacy Komorowski. Niejeden z nas pamięta być może wiersz (albo piosenkę) z szybko zapadającymi w pamięć wersami, nie zawsze go jednak kojarząc z nazwiskiem Lenartowicza:

Rosła kalina z liściem szerokiem,

Nad modrym w gaju rosła potokiem,

Drobny deszcz piła, rosę zbierała,

W majowym słońcu liście kąpała.

W lipcu korale miała czerwone,

W cienkie z gałązek włosy wplecione.

Tak się stroiła jak dziewczę młode

I jak w lusterko patrzała w wodę.

Wiatr co dnia czesał jej długie włosy,

A oczy myła kroplami rosy.

Już w tym tekście zaznaczyły się bardzo wyraźnie preferencje tematyczne autora, wrażliwego na uroki ojczystej przyrody, widzącego w niej także powierniczkę trosk i cierpień prostego człowieka, co uwidoczniło się m. in. w Kalinie. Stosując rozpowszechnioną w poezji ludowej zasadę paralelizmu składniowego, wprowadza autor także bliski dla niego samego obraz wiejskiego chłopca:

U tej krynicy, u tej kaliny

Jasio fujarki kręcił z wierzbiny

I grywał sobie długo, żałośnie,

Gdzie nad krynicą kalina rośnie,

I śpiewał sobie: dana! oj dana!

A głos po rosie leciał co rana.

Zażyłość, jaka się wytworzyła między człowiekiem i naturą, zyskała, niestety, dramatyczny wymiar:

Kalina liście zielone miała

I jak dziewczyna w gaju czekała,

A gdy jesienią w skrzynkę zieloną

Pod czarny krzyżyk Jasia złożono,

Biedna kalina znać go kochała,

Bo wszystkie swoje liście rozwiała,

Żywe korale wrzuciła w wodę.

Z żalu straciła swoją urodę.

Autor tych i innych sentymentalnych wersów w sierpniu 1843 r. poczuł się zagrożony aresztowaniem na terenie zaboru rosyjskiego, gdyż nie stronił także od działalności konspiracyjnej, więc razem z paroma współtowarzyszami ukrywał się jakiś czas w Poznaniu.

W 1844 r. zbliżył się do kręgu „Biblioteki Warszawskiej”, miesięcznika naukowo-literackiego, wyrastającego z tradycji Towarzystwa Przyjaciół Nauk, ukazującego się od 1841 r. Wśród jego założycieli był m. in. znany historyk wileński Michał Baliński.

W ogóle Lenartowicz był bardzo aktywny. Należał ponadto do tzw. „Cechu Głupców”, do zespołu redakcyjnego „Dzwonu Literackiego”. Nie rezygnował z działalności spiskowej, więc w 1848 roku, który wejdzie do historii jako tzw. Wiosna Ludów, znowu był zmuszony opuścić tereny zaboru rosyjskiego, wyjeżdżając tym razem do Krakowa. Tutaj już w sposób jawny uprawiał działalność patriotyczną, wystawiając m. in. swoje utwory dramatyczne.

Polska ziemia (w obrazkach)

W Krakowie, w tymże 1848 r., ogłosił debiutancki zbiorek poezji Polska ziemia (w obrazkach). Złożyły się nań utwory, natchnione przez kontemplację mazowieckich krajobrazów, które dość często będą wracały pod pióro poety. Jeden z wczesnych wierszy Lenartowicza ma nawet tytuł Moje strony. Zostały w nim utrwalone jakże typowe składniki prowincjonalnego krajobrazu, ubrane czasem w nieco konwencjonalne słownictwo, ale zdradzające wielkie przywiązanie poety do ziemi ojczystej:

Pola, gdzie żniwa w plony obfite

Stajami świecą, jak dojrzy okiem,

I łąki wonnym kwieciem pokryte,

Wody szumiące jasnym potokiem,

Słońce, co złotem gaje powleka,

Pełne uroku jak przyjaźń człeka:

Tam zeszedł błogo życia początek,

Tam jest mój luby rodzinny kątek. (...)

W maju 1849 r., wyprzedzając wkroczenie do Krakowa armii carskiej, wyjechał Lenartowicz do Drezna, stamtąd na Łużyce. Od lipca tego roku prawie do końca 1851 r. przebywał na terenie Wielkopolski, często zmieniając miejsca zamieszkania, gdyż nie udało się zalegalizować pobytu na terenie zaboru pruskiego. Bez względu na te okoliczności, na trudną sytuację materialną, Lenartowicz nie zaniedbywał pisania, zdobywając się nawet na refleksje autotematyczne, czyli dotyczące samej twórczości, jak, na przykład, Moja piosnka, Do poezji itp. Współpracował z pismami oświatowo-wychowawczymi, zwłaszcza z poznańską Szkółką dla dzieci. Publikował tu swoje utwory (do 1854 r.), opiewające m. in. uroki ziemi rodzinnej (Jak to na Mazowszu), teksty, dzięki którym zasłużył na miano „lirnika mazowieckiego”:

Po szerokim polu modra Wisła płynie,

Pochylone chaty drzemią na dolinie,

Nad wodą zgarbiony stary dąb żylasty,

Kędy bielą płótna wesołe niewiasty.

Po łące bociany stąpają powolne,

W owsach jednostajnie brzęczą świerszcze polne,

A z borów cienistych leśnej okolicy

Rozwiewa się wonność sosnowej żywicy. (...)

W grudniu 1851 r. miłośnik takich mniej więcej krajobrazów jest zmuszony do opuszczenia kraju, co bardzo mocno przeżywa (wiersz Pożegnanie). Ból rozstania z ojczyzną pogłębia też śmierć poznanej w Krakowie i obdarzonej gorącym uczuciem Felicji Szczepanowskiej (wiersz Pogrzeb).

Z dala od kraju

Na początku lat 50. XIX w. rozpoczyna się zatem jakby drugie życie Lenartowicza, żywot poety-uchodźcy. Od dawna był przyzwyczajony do tułaczki. Obecnie musiał ją kontynuować poza krajem, co, bez wątpienia, nie ułatwiało egzystencji.

Zatrzymując się w 1852 r. w Brukseli, w środowisku polskiej emigracji, poznaje Lenartowicz szanowanego przezeń Lelewela.

Wiosną tego samego roku przenosi się do Paryża. Jak zawsze i wszędzie, tu także nadal boryka się z kłopotami materialnymi. W miarę możliwości zajmuje się samokształceniem w bibliotekach paryskich. Poszukiwania jakiegoś stałego zarobku okazują się bezskuteczne. Jest świadkiem tego, jak polscy współtowarzysze niedoli opuszczają Francję z nadzieją na godziwsze urządzenie swojego bytu gdzie indziej. W listopadzie 1852 r. odprowadza wyjeżdżającego do Nowego Jorku Cypriana Norwida. Coraz boleśniej doskwiera mu nostalgia, która zasila też pisane wówczas wiersze, takie, jak Wigilia, Dumka wygnańca i in. Ostatnia świadczy o tym, że poety nie cieszy nawet kontemplacja nowych krajobrazów. Wręcz odwrotnie. Podobieństwo obserwowanych widoków do tych, które pozostawił w kraju, wywołuje jeszcze bardziej dotkliwy smutek:

(...) Nawet kwiatki takież prawie

Na pagórku, na przydrożu

Dziki piołun w bujnej trawie

I bławatki rosną w zbożu.

Gdyby jeszcze tam, na boku,

Krzyż się chylił na rozstaju,

A dąb siwy u potoku,

To bym myślał, żem już w kraju.

 

Jaka cicha szczęsna chatka,

Przy niej matka, dziewcząt dwoje...

Czemuż to nie moja matka?

Czemuż to nie siostry moje? (...)

Pobyt w Paryżu ocieplają nieco spotkania z przedstawicielami Wielkiej Emigracji. Poznaje samego Mickiewicza, którego zawsze cenił, który też niejako pobłogosławił obraną przez Lenartowicza drogę, mówiąc do niego: „Pisz dla ludu, (...) ty masz powołanie, kolego...”. Poznaje też poeta innych romantyków, m. in. Aleksandra Fredrę, zaprzyjaźnia się z Bohdanem Zaleskim. Rozczarowuje go nieco upadek ducha polskiej emigracji, która się jeszcze nie otrząsnęła od porażki Wiosny Ludów.

Między Paryżem a Rzymem. Lirenka

Wiosną 1853 r. odbywa Lenartowicz podróż do Rzymu, zwiedzając przy okazji także inne włoskie osobliwości. Jest zauroczony tutejszą przyrodą i zabytkami sztuki.

Będąc znowu we Francji, latem 1854 r. jedzie poeta do Normandii, poznaje wieś francuską, która przypomina mu jakże dobrze znaną wieś polską.

W połowie lat 50. XIX zaczyna mu się nieco lepiej powodzić. Udziela lekcji łaciny i literatury, co stabilizuje w jakimś stopniu sytuację finansową.

Dzięki tym sprzyjającym okolicznościom w 1855 r. ukazuje się w Poznaniu nowy zbiór poezji Lenartowicza pod wymownym tytułem Lirenka. Liczy on ponad dwieście stron, gdyż zawiera pięcioletnie pokłosie poetyckie, ustala też na dobre pozycję Lenartowicza-poety. Znalazł się tutaj m. in. będący parafrazą pieśni ludowej słynny Złoty kubek, docenione przez kolegów po piórze i znawców przedmiotu arcydzieło literackie.

Jesienią tegoż roku Lenartowicz ponownie jedzie do Rzymu, co nie rozprasza jednak przygnębiającego nastroju, związanego z podejmowaniem przez emigrację działań narodowowyzwoleńczych, które nie przynoszą wymiernych wyników. Pogarsza się też zdrowie poety (bronchit, schorzenia wątroby), gdyż w jego życiu dominują różnego rodzaju cierpienia i niedostatek.

Jeszcze jedną wędrówkę po Włoszech odbywa w 1856 r., zwiedza wówczas Asyż i Florencję, podziwia rzeźbę renesansową.

Wizje sprawy narodowej

Niejednokrotnie zamierzając ucieczkę od konfliktowej rzeczywistości emigracyjnej wydaje jednak w 1857 r. poemat Gladiatorowie. Apoteozuje tu zjednoczoną wiejską Słowiańszczyznę, której wysiłki mogłyby sprzyjać wejściu na drogę wolności. Dopatrzono się w dziele, nawet wbrew intencji autora, idei rewolucyjnej, co znowu zatruło na jakiś czas życie poety, pogorszyło stan jego zdrowia.

W 1858 r. ukazuje się w Warszawie kolejny tom Poezji Lenartowicza, zawierający także niektóre wczesne teksty autora.

W 1859 r. wydaje poeta w Paryżu Bitwę racławicką. W stylizowanym na ludową opowieść utworze konkretyzuje zawsze dla niego żywotną ideę: pomyślność walki narodowowyzwoleńczej wiąże z zaangażowaniem chłopskiej siły, ze sprawą ludu. Dają znać o sobie rodzinne tradycje kościuszkowskie.

Florenckie „śpiewy” na cześć 1863

W maju 1860 r. Lenartowicz przenosi się z Rzymu do Florencji. W maju następnego roku żeni się z malarką Zofią Szymanowską, przyrodnią siostrą Celiny, żony Mickiewicza. Oboje mają za sobą niemało przykrych doświadczeń, co ich zbliża i stwarza nadzieję na dalsze podejmowanie niełatwych wyzwań codzienności. Żona poety pracuje jako malarka i udziela lekcji muzyki. Lenartowicz próbuje łatać rodzinny budżet sposobiąc się także do prac rzeźbiarskich, nie rezygnując, na szczęście, z twórczości poetyckiej.

Troski dnia powszedniego nie zagłuszają niepokoju o los narodu, tym bardziej, że znowu, nie po raz pierwszy w życiu Lenartowicza, pojawia się kolejna szansa na przybliżenie wolności Polski. 25 lutego 1861 r. dochodzi w Warszawie do manifestacji patriotycznej ku uczczeniu rocznicy bitwy pod Grochowem, jednego z istotniejszych epizodów Powstania Listopadowego. Nie obeszło się bez starcia z żandarmerią carską. Lenartowicz z nadzieją powitał ten poryw warszawskiej ulicy, wznosząc swój Śpiew na cześć 25 lutego 1861 r. w Warszawie. Porównuje w nim Polskę do wychodzącego z grobu ewangelicznego Łazarza:

Dojrzewa owoc łez,

Już bliski bolów kres,

Jęków i łkań!

Zdziwiony słucha wróg,

Znad grobu woła Bóg:

Łazarzu, wstań!

 

Pochwalne hymny nuć,

Spowicia grobów zrzuć,

Świadectwo złóż,

Że jest na niebie Pan,

Że wielki ból Mu znan,

Żeś wezwan już. (...)

W atmosferze, poprzedzającej wybuch kolejnego zrywu patriotycznego, tym razem Powstania Styczniowego, zrodzi się jeszcze niejeden utwór poety, żywo zaangażowanego w możliwość przybliżenia niepodległości ojczyzny (Petersburg w ogniu, Żywot Jana Chrzciciela i in.). W okresie powstania napisze wiersze, w których, zgodnie ze swoimi przekonaniami, uwypukli rolę chłopstwa w tym ważnym wydarzeniu dziejowym (Kosynier, Stach kosynier na warcie i in.). Zabierze także głos jako autor stylizowanej na ludowo opowieści Marcin Borelowski-Lelewel.

Zawsze żywa nuta nostalgii

W 1863 r. w Poznaniu ujrzał światło dzienne kolejny zbiór Poezyj Lenartowicza. Obok tekstów, przywołujących aktualne wówczas motywy powstańcze, znalazły się tutaj w przeważającej większości głęboko liryczne wiersze, osnute na kanwie wspomnień z kraju. Nie ucicha wciąż nuta nostalgii (Na liść kalinowy, O pieśniach gminnych i in.). Pięknie wpisuje się do takiego nastroju także wiersz Pamięci Ignacego Komorowskiego, podobnie jak Godzina myśli Słowackiego, poświęcony dziejom młodzieńczej przyjaźni. Wskrzeszaniu wspomnień młodości towarzyszą też aktualne bolesne doznania. W 1864 r. poeta musi zmierzyć się ze śmiercią rocznego synka (wiersz Trzy kamienie). Nie była to ostatnia utrata. W 1870 r. w wielkopolskim Miłosławiu umiera żona poety. Lenartowicz znowu zostaje sam. Czymś w rodzaju antidotum jest zapewne praca twórcza.

W 1869 r. we Lwowie został wydany niepowtarzalny w dotychczasowym dorobku autora zbiorek Album włoskie. Jak wskazuje już sama nazwa, znalazły się w nim poetyckie reminiscencje z podróży dla przyjaznej dla artystów Italii. Lirnik mazowiecki dowiódł tym samym, że jego pióro potrafi opiewać nie tylko rodzimą przyrodę, że jest też wrażliwe na piękno sztuki. Może sprostać opisom włoskich miast i zabytków sztuki (W Genui), może naśladować rytmy włoskiego tańca (Saltarella) itp. Urok słonecznej Italii nie zagłusza jednak stale towarzyszącej poecie nostalgii.

W 1872 r. w Poznaniu ukazują się Echa nadwiślańskie, zawierające sporo tekstów, opartych na motywach ludowych.

W 1874 r. podejmuje Lenartowicz wykłady z literatur słowiańskich w Akademii im. Mickiewicza w Bolonii. Musi się wiele dokształcać.

Ostatni pobyt w kraju

Rok później, w 1875, poeta odbywa podróż do kraju. Mogąc zatrzymać się jedynie w Galicji, przyjeżdża do Krakowa. Powrót na stałe nie wchodził w grę, bo stan zdrowia zostawiał wiele do życzenia. Traktował tę wizytę raczej jako pożegnanie z ojczyzną. Ciepło został przyjęty, ale trudno mu było pogodzić się z zachowawczą, przystosowawczą postawą swoich rodaków wobec zaborcy. Najbardziej podnosiły go na duchu spotkania z prostymi ludźmi.

W 1876 r., właśnie w Krakowie, ukazuje się Wybór poezji Lenartowicza. Dla urozmaicenia i zilustrowania różnorodności motywów w dorobku poety przytoczmy fragment zamieszczonego w nim wiersza Stabat Mater, zainspirowanego przez średniowieczny hymn kościelny z XIV w.:

Wiatr w przelocie skonał chyżym,

Przeniknęła ziemię zgroza,

Krzyż na skale, a pod krzyżem

Stabat Mater dolorosa.

 

Żadnych słów i żadnych głosów;

Krew z korony Bożej spływa;

Wobec Boga i niebiosów

Stała Matka boleściwa. (...)

 

O! Maryjo, nie gardź nami

Patrząc na łzę, co nam ścieka,

Że częstokroć mniej kochamy

Stwórcę Boga niż człowieka.

 

Oczyść nas Twej szaty płótnem,

Jednym wiewem złotej poły,

Niech się kocham w życiu smutnem

I w wieczności Twej wesołej.

 

A w dzień zgonu, Bolejąca,

Nim do wiecznych zejdę mroków,

Niech mi żal nie będzie słońca

I powietrza, i obłoków.

Utwór odpowiada zresztą nastrojowi, z jakim poeta żegnał się w 1875 r. z ojczyzną. Do końca życia pozostawał niepocieszony, że przyszło mu obserwować zbyt wielki rozdźwięk marzeń z rzeczywistością. Pisał czasem wiersze satyryczne, w których w bardziej bezpośredni sposób dawał ujście swoim rozterkom. A przecież nie takie teksty były mocną stroną autora i nie o takie mu chodziło. W wierszu Wspomnienie, nawiązującym do wizyty u papieża w 1853 r., poeta tak oto sformułował swoją prośbę o błogosławieństwo Ojca Świętego:

(...) Poświęć to pióro, pobłogosław, proszę,

Niech tylko same czyste słowa głoszę. (...)

Czas podsumowań

Ostatnie lata życia upływają w udręce fizycznej i duchowej. Poeta jest osamotniony, co nie jest sytuacją z wyboru. Nie zaakceptował postaw konserwatywnych, ale nie obdarza też ufnością idei postępu pozytywistycznego. Pogłębia się religijność poety, już wcześniej autora tak wymownych pod tym względem tekstów, jak Zachwycenie czy Błogosławiona. Znowu najchętniej wraca do wspomnień przeszłości, kiedy mniej było rozdźwięku między słowem a dziełem. Nie pragnie i nie oczekuje hołdu ze strony potomnych, bo wciąż mu się wydaje, że nie dokonał nadzwyczajnych czynów, jak czytamy w wierszu Prośba:

Służyłem mojej ojczyźnie i Bogu

Małymi siły, jako człowiek mały.

Szczęście mi gwiazdą nie świeciło dniową,

Anim ja zbrodnią zasłynął, ni chwałą,

Wypowiedziałem jedno ciche słowo,

Które, jak ptaka, w powietrzu przebrzmiało,

Między poziome zaliczone dźwięki,

Do których ludzka pamięć nie powraca. (...)

 

Nie róbcież ze mnie wieszcza, przyjaciele,

Nie róbcie ze mnie wielkiego człowieka!

W ostatnich latach dużo robi dla utrwalenia pamięci o innych twórcach, którym jego poezja też wiele zawdzięcza (Jan Kochanowski, Adam Mickiewicz, Bohdan Zaleski i in.).

W 1886 r. we Florencji był wydany cykl wykładów O charakterze poezji polsko-słowiańskiej, wygłoszony przez Lenartowicza w Bolonii. Dawał w nich ujście zwłaszcza fascynacji epoką Renesansu (co jak najbardziej było stosowne we Włoszech) i twórczością romantyków. Promieniowały z nich także zawsze istotne dla poety idee wolnościowe.

Zbliżał się nieuchronnie czas podsumowania. Śledząc za poczynaniami młodszych poetów znalazł Lenartowicz pokrewną duszę, nie bez wzajemności zresztą, w Marii Konopnickiej. Mógł zatem odetchnąć, że jego dorobek nie poszedł na marne, chociaż, jak zawsze, nie bez pewnych rozterek. W opublikowanym w 1893 r. Ostatnim słowie odwraca się już z konieczności od swoich dokonań, bez względu na to, jak je oceniać. Kieruje swój wzrok ku temu, co bez najmniejszych wątpliwości jest wieczne:

Strudzony żeglarz do brzegu dopływa

Na kruchej łódce przez burzliwe morze.

Gdzieżeś, o piękna wyobraźnio tkliwa,

Królu mój niegdyś czy pogańskie bożę? (...)

Czoło zorane ku ziemi się zniża,

Widomych kształtów czarodziejstwo kona.

O Panie! W Twoje upadam ramiona

I już nie widzę nic, nic – oprócz krzyża...

Lenartowicz zmarł 3 lutego 1893 r., czyli przed 120 laty. Wbrew sugestiom, zawartym w wierszu Prośba, w czerwcu tegoż roku Poetę pochowano w Krakowie na Skałce, składając tym samym wyrazy najwyższego uznania dla zawsze zapatrzonego w Boga, ojczyznę i prostego człowieka „lirnika mazowieckiego”.

Halina Turkiewicz

Wstecz