Niepowtarzalny koncert artystycznego tria: Rybałko – Lewicki – Saszenko

Alicja ponownie w Krainie Wilna

Samochwała stać w kącie nie będzie, jeśli powiem, że jestem dość dobrze osłuchany ze strofami Alicji Rybałko – Pierwszej Damy Współczesnej Wileńskiej Poezji, porównywanej przez wielu do błyskotliwej Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Z tymi wierszami bowiem wiele chwil przesiedziałem sam na sam, słyszałem je w interpretacji młodzieży podczas konkursów recytatorskich „Kresy”, w których jury miałem zaszczyt wielokrotnie zasiadać. Wreszcie – byłem świadkiem, jak to czyni sama autorka, rozstawiając zapewne w najbardziej wiarygodny sposób akcenty, by oddać pełnię treści.

Nigdy nie przypuszczałem jednak, że te wiersze można… zaśpiewać. A tymczasem, jak się okazuje, można! Pod warunkiem wprawdzie, że do tego zabiorą się Talenty Muzyczne miary Zbigniewa Lewickiego i Eweliny Saszenko. Po raz pierwszy co do tego bardziej niż wymownie przekonali oni widza i słuchacza przed siedmioma laty, kiedy to w stołecznym Domu Kultury Polskiej zaprezentowali widowisko pt. „Alicja w Krainie Wilna”.

Oprawione z wielkim wyczuciem przez maga skrzypiec Zbigniewa Lewickiego w muzykę wiersze Ali anielsko wykonała wtedy ambitnie wspinająca się na wokalne szczyty Ewelina Saszenko, notabene wielka miłośniczka tego, co Rybałko wyszło i nadal wychodzi spod pióra. Refleksyjną tkankę spektaklu spotęgowało tło taneczno-ruchowe i recytacja, w czym rej wiodły dobrze znane z anteny Radia „Znad Wilii” – Krystyna Kamińska oraz Renata Widtmann.

Kto był wtedy obecny na sali, opuszczał ją mając klaskaniem wyraźnie obrzękłe prawice. Nic więc dziwnego, że autorski pomysł maestro Lewickiego został okrzyknięty wielkiej miary wydarzeniem artystycznym i niebawem został uwieczniony na płycie kompaktowej o nazwie zbieżnej z nazwą widowiska. Znalazły się na niej wyrecytowane bądź wyśpiewane 23 wiersze, m. in.: „Curriculum vitae”, „Wielki teatr nieba”, „Kasztanowy wachlarz”, „Będę musiała być…” czy „Opuszczam ten czas”.

I oto po siedmiu latach przerwy, 10 lutego br. wypełniona po brzegi sala DKP za sprawą niezrównanych Zbigniewa Lewickiego i Eweliny Saszenko (teraz już gwiazdy eurowizyjnego formatu) stała się świadkiem ponownego powrotu Alicji do Krainy Wilna. Co prawda, w wersji na dobre zmodyfikowanej poprzez nową aranżację utworów, o co się pokusił maestro Zbigniew i zdecydowanie bardziej wyszukanej obsadzie akompaniatorów, gdyż przy fortepianie zasiadł sam Paulius Zdanavičius (ten, kto jest autorem piosenki „C’est ma vie”, którą Ewelina wykonywała na finale konkursu „Eurowizji”-2011), na perkusji i gitarze basowej zagrali odpowiednio Martynas Lukoševičius i Tomas Maslauskas, a co miały do powiedzenia skrzypce, jak zawsze wirtuozyjnie przekazał, występując ponadto w roli konferansjera całości – Zbigniew Lewicki. Starszych wiekiem muzyków w poszczególnych utworach ambitnie posiłkował na domiar kwartet smyczkowy, złożony z wychowanków Wileńskiej Szkoły Sztuk Pięknych im. M. K. Čiurlionisa.

Syzyfowy to trud – próba oddania niepowtarzalnej aury tego widowiska. Było ponadsłownie pięknie, kiedy sugestywne strofy poetki Rybałko zlały się w jedno z pełnymi werwy wokalem Eweliny i oprawą instrumentalną, przy której skrzypkowi pękało włosie na smyczku, a perkusiście sfatygowała się pałeczka. Ta symbioza sprawiła, że każdy z utworów stał się jakże sugestywnie zamkniętą minicałością, mierząc się z losem człowieka i jego doczesną misją na ziemskim padole.

Nie biorę się sądzić jak inni, ale osobiście byłem w Siódmym Niebie rozkoszy duchowej. Wielce wprawdzie żałując nieobecności na sali samej Ali, przebywającej na co dzień w dalekim niemieckim Münster, dokąd los na stały pobyt rodzinnie ją zarzucił. Ta nieobecność tu-i-teraz była wprawdzie jedynie fizyczna, bo duchem na pewno była w „Krainie Wilna”, do którego gnana tęsknotą raz za razem obcesowo przecież w swej twórczości powraca…

Henryk Mażul

Fot. Sławomir Subotowicz

Wstecz