Zimne polsko-litewskie przedwiośnie

Rozwój oraz dynamika stosunków polsko-litewskich, zarówno wewnątrz kraju w ramach koalicji „trzy plus jeden” jak też na arenie międzynarodowej pomiędzy Wilnem i Warszawą, w pierwszej dekadzie lutego dość wyraźnie zapowiadały, że o ile wzbierająca fala polsko-litewskiego przedwiośnia nie wyniesie partnerów na spokojne wody obopólnie korzystnej współpracy, to przynajmniej nie osadzi na mieliźnie, na której spędzili parę ostatnich lat. Jednak marcowe „zatory” zrodziły obawę, że powodziowa fala przedwiośnia może zrzucić partnerów w głęboką i mętną otchłań, o ile ulegną panice i nie potrafią znaleźć gruntu pod nogami.

Sformowana po jesiennych wyborach sejmowych koalicja rządząca od początku akcentowała, iż chce wyjść z impasu zarówno w formacie polityki wobec polskiej mniejszości na Litwie, jak też w stosunkach z Rzeczpospolitą Polską. Potwierdziły to wizyty premiera oraz ministra spraw zagranicznych w Warszawie. Warto przypomnieć, że szef litewskiego MSZ do przełamania lodów pomiędzy Wilnem a Warszawą użył nieomalże samobójczego środka: przeprosił Polaków za wyniki głosowania w Sejmie w kwietniu 2010 roku w sprawie przyjęcia ustawy o pisowni nazwisk. Tym gestem oraz otwartością zyskał sobie bardzo przychylną opinię w RP, w odróżnieniu od kraju, gdzie potępiony został nie tylko przez „patriotów”, ale też panią prezydent i nawet szefa rządu, który ratując rankingi swojej koalicji i własne, goszcząc w Warszawie był bardziej wstrzemięźliwy w składaniu obietnic co do zadośćuczynienia postulatom polskiej mniejszości na Litwie i starał się skierować wzajemne relacje na tory realizacji projektów gospodarczych

Ani o jotę nie ociepliła też polsko-litewskiego przedwiośnia tradycyjna wizyta na Litwie prezydenta RP z okazji 16 lutego. Na „życzenie” pani prezydent Dalii Grybauskaitė wyprana została ona z tematyki dotyczącej polskiej mniejszości na Litwie. Ponadto – zarówno w wigilię wizyty jak i podczas niej – prezydent wyraźnie dała do zrozumienia, że to nie Polska jest bezinteresownym przyjacielem tak potrzebnym Litwie, która dla takowych „przyjaźni” nie powinna się zrzekać swoich żywotnych interesów.

Całkiem nie wiosennym chłodem powiało w sąsiedzkich relacjach po wypadach honorowego prezesa konserwatystów. Tego przedwiośnia nie ograniczył się on do tradycyjnego już obrażania miejscowych Polaków, zarzucając im „sowieckie wychowanie”, ciągoty autonomiczne i promoskiewskie sympatie, ale też wytknął Polsce brak dobrych chęci w utrzymaniu szkół z litewskim językiem nauczania. Chodziło o trzy małe szkółki w gminie Puńsk. Patriarcha nawoływał, by zważywszy „niepełnosprawność” Polski, rząd Litwy zatroszczył się o rodaków na Sejneńszczyźnie.

Słowa honorowego prezesa nie minęły bez odgłosu. W obronie zamykanych przez radnych gminy Puńsk (przypomnieć warto, iż jest to „litewska” gmina, w której zdecydowaną większość radnych – 13 z 15 – stanowią Litwini) szkółek stanęli prezydent, premier, nie mówiąc już o politykach z marginesu, którzy wytknęli po raz kolejny, że na Litwie jest utrzymywanych 80 szkół z polskim językiem nauczania. Jeden z nich tak się zapędził w oskarżeniach, że „wypomniał” to, iż Polska zbudowała w latach odrodzenia dla litewskich dzieci jedynie maleńką szkółkę w Widugierach, zaś Litwa dla polskich dzieci wzniosła w stolicy jedną z najliczniejszych polskich szkół – dziś Progimnazjum im. Jana Pawła II.

Żółć zalewa co poniektórych „polityków” na tyle, że zapominają, iż to Polska poniosła lwią część kosztów budowy tej szkoły i, warto dodać, w ciągu minionych 20 lat włożyła grube miliony polskiego podatnika w renowację i wyposażenie dziesiątków szkół z polskim językiem nauczania na Litwie. Te sławetne „80 szkół”, które co i raz się wypomina Polakom na Litwie i porównuje do kilku w okolicach Puńska i Sejn, wcale przestają być takie „wymowne”, gdy się uwzględni, że nas – Polaków na Litwie – jest nieco ponad 200 tys. (według ostatniego spisu ludności z 2011 r.), zaś Litwinów w Polsce w granicach 5,5 tys.

Sprawa trzech litewskich szkółek, w których się uczy 36 dzieci, stała się w marcu jednym z głównych tematów-pretensji wobec Polski ze strony Litwy. Rząd litewski obiecał wydzielić na ich potrzeby 400 tys. litów, odwiedził je minister oświaty, który jednak zaznaczył, iż takie dotowanie problemu nie rozwiąże. W tym temacie ma decydować Polska. Niestety, szkoły są tak małe, że nawet zwiększany o 180 proc. „koszyczek”, jaki Polska przydziela szkołom mniejszości (wobec 120 proc. na Litwie) nie jest w stanie im wystarczyć.

Cóż, na Litwie, m. in. w rejonie wileńskim, samorządy przeznaczają do 50 proc. swoich środków budżetowych na szkolnictwo. Gmina Puńsk tego robić nie zamierza. Ostatnio od jej wójta padła propozycja, by szkoły mniejszości były całkowicie finansowane przez władze centralne. Ale czy państwo może iść na takie wyjątki? Powstaje pytanie, czy na zasadzie tak akcentowanego przez Litwinów „parytetu”, władze Litwy też by na to przystały. Dotychczas na takich warunkach działają jedynie tzw. szkoły ministerialne – z litewskim językiem nauczania na Wileńszczyźnie. Ostatnio polska frakcja w Sejmie RL zaproponowała, by został zlikwidowany taki podział szkół, co wywołało kolejną falę ataku na awupeelowskich polityków, którzy „chcą zniszczyć litewskie szkolnictwo na Wileńszczyźnie”.

Mętna fala antypolskości zalała media po podpisaniu przez ministra oświaty i nauki rozporządzenia o stosowaniu ulg podczas składania i oceny ujednoliconego egzaminu z języka litewskiego wobec maturzystów szkół mniejszości narodowych. Prawdziwą nagonkę urządzono na portalach internetowych, w gazetach. Praktycznie każde wydanie wiadomości telewizyjnych zawierało wciąż nowe „sensacje” i oskarżenia, skierowane w stronę polityków i całej społeczności polskiej, ośmielających się korzystać z „ulg”. Niestety, nie zabrakło też wyraźnych obelg. Poszły w ruch zarówno nowe – w postaci zaskarżenia decyzji ministra do sądu – jak też stare, wypróbowane jeszcze za Sowietów metody wywołania oburzenia „szerokich mas”.

Wśród „oburzonych” znaleźli się najwyższej rangi politycy, naukowcy i szeregowi obywatele. Prezydent Litwy nazwała decyzję podjętą w ramach umowy koalicyjnej „jaskrawym błędem politycznym rządu”. Dopatrzyła się ona niezgodności z 29 art. Konstytucji RL, który głosi, że nie można przyznawać przywilejów na podstawie płci, rasy, narodowości, języka. Chciałoby się zapytać panią prezydent: który z artykułów Konstytucji z kolei zezwala z tychże powodów dyskryminować obywateli, zmuszając ich stawać do jednakowego egzaminu, mając za sobą o kilkaset lekcji mniej z danego przedmiotu? W ferworze walki o równe prawa i możliwości maturzystów szkół litewskich właśnie o tym nagminnie „zapominają” wszyscy ci, kto włączył się do procesu obrażania Polaków.

Najwyższy Sąd Administracyjny, który podjął się rozpatrywania skargi czterech posłów na Sejm z ramienia konserwatystów i liberałów (Gintaras Steponavičius, Valentinas Stundys, Stasys Šedbaras i Dalia Teišerskytė) o tym, że podpisane przez ministra ulgi zmieniają program obowiązujący na egzaminie maturalnym, są sprzeczne z Konstytucją i naruszają terminy obowiązujące przy tego typu zmianach, poczynił również dość interesujący krok: zwrócił się do przedstawicieli uczniów, studentów, uczelni, naukowców, mniejszości narodowych oraz Komisji Języka Litewskiego o wyrażenie opinii w kwestii ulg. Wydaje się to bardziej niż dziwne.

Jak za „dawnych dobrych czasów” postarano się nie tylko o wypowiedzi Litwinów, m. in. naukowców, wśród których znalazły się takie autorytety jak prof. Viktorija Daujotytė-Pakerienė („ubolewała” nad tym, że polskie dzieci w ten sposób się krzywdzi podważając poziom ich wiedzy), dziekan fakultetu filologii UW Antanas Smetona (zaproponował wprowadzenie egzaminu wstępnego z języka litewskiego), ale też przedstawiciele „oburzonych” mniejszości.

Portal DELFI zamieścił wypowiedź dyrektora szkoły żydowskiej w Wilnie Miszy Jakoba. Otóż pan dyrektor – jako przedstawiciel mniejszości – doradza Polakom, by nie krzywdzili swoich dzieci i poszli drogą, wybraną przez szkołę żydowską: na początku nauczanie prowadzone tu było po rosyjsku (spora część mieszkających na Litwie Żydów była-jest rosyjskojęzyczna) i po litewsku, aż stopniowo ograniczono się do nauki po litewsku oraz nauczania języka hebrajskiego, kultury, tradycji.

W chórze „oburzonych” ulgami dla polskiej młodzieży znaleźli się również przedstawiciele Forum Rodziców Litwy, którzy zwrócili się do Służby Kontrolera ds. Równouprawnienia w celu zbadania możliwych naruszeń. Stowarzyszenie Lituanistów z kolei zaznaczyło, że rozporządzenie ministra szkodzi litewskiej kulturze, wspólnocie obywatelskiej, pogłębia nierówność młodzieży litewskiej uczącej się w różnych językach.

Niczym innym, jak klasyczną paranoją można nazwać również informację, rzekomo uczniowie starszych klas szkół litewskich w celu złożenia pomyślnie egzaminu, mogą przejść z litewskich do szkół mniejszości narodowych. Ale, czego się nie wymyśli, by „zastraszyć” Polakami.

W mediach zaistnieli również lituaniści, dyrektorzy szkół i przedstawiciele litewskich wspólnot (m. in. w rejonie solecznickim), którzy dostrzegli w „ulgach” realne zagrożenie dla istnienia szkół litewskich na Wileńszczyźnie. Otóż, jak się okazało, dzieci z rodzin litewskich stanowią w nich średnio jedynie szóstą część ogółu uczniów. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że uczniowie z rodzin mieszanych bądź też rosyjskich i polskich niezbyt łatwo sobie radzili z językiem litewskim. To ratując istnienie litewskich szkół dla polskich dzieci, apologeci tych tworów domagali się ujednolicenia egzaminu z języka litewskiego. A kiedy znów im „nie wyszło”, wołają o ratunek do „patriotów”.

W tej „ogólnonarodowej” nagonce na Polaków nikt nie pomyślał, jak w tej sytuacji mają się czuć maturzyści polskich szkół (i innych mniejszości narodowych). Nieodpowiedzialni decydenci zrobili z nich zakładników, na których może wyżywać się każdy, kto akurat nie ma nic lepszego do roboty. Bardzo smuci fakt, że wśród nich są nauczyciele, wykładowcy. A to przecież oni, jak nikt inny, doskonale zdają sobie sprawę, jak jest z ujednoliconym egzaminem, ale broniąc swoich uczniów i „patriotów”, zgadzają się stać trybikiem w maszynie, którą uruchomiono, by wreszcie po 23 latach szukania sposobu na zniszczenie modelu tradycyjnej szkoły z polskim językiem nauczania, dopiąć celu.

Na wiosennej sesji Sejmu przez grupę roboczą – powołaną w ramach koalicji rządzącej – zostały przedstawione propozycje co do pisowni w oryginale nielitewskich nazwisk z użyciem znaków diakrytycznych i liter alfabetu łacińskiego oraz używanie m. in. nazw ulic i miejscowości w języku (obok litewskiego) mniejszości zwarcie i licznie zamieszkałej na danym terenie. Niestety, wywołały one nie mniejsze głosy sprzeciwu niż sławetne rozporządzenie o ulgach na litewskiej maturze. Chociaż każdy przyzna, że wraz ze wzrostem liczby małżeństw zawieranych przez obywatelki Litwy z obcokrajowcami, problem pisowni nazwisk przestał już być stricte „polski”. Obrońcy litewskości oskarżają inicjatorów powyższych rozwiązań o niszczenie języka litewskiego. Padają też zarzuty o tym, że wraz z wprowadzeniem podwójnych napisów w języku polskim przyznano by fakt „legalności międzywojennej okupacji Wileńszczyzny”.

O tym, iż wszystko co „polskie” jest „złem”, można się przekonać nawet w tak zdawałoby się uniwersalnych tematach, jak nauczanie religii czy ochrona życia nienarodzonego. Wniesione pod obrady Sejmu z inicjatywy frakcji AWPL projekty ustaw o obowiązkowym nauczaniu w szkołach podstawowych religii oraz niezabijaniu życia poczętego, spotkały się z zarzutami antykonstytucyjności, powrotu do średniowiecza. Ponadto, zostały przyjęte krytycznie nawet przez władze Kościoła na Litwie.

Zimne przedwiośnie mamy już za sobą. Światem rządzi astronomiczna wiosna. Czy wraz z nią doczekamy się pierwszych jaskółek, zwiastujących pozytywne zmiany w „polskim temacie” i bracia-Litwini pozbędą się strachu przed polskością Wileńszczyzny? Pytanie to pozostaje nadal otwarte...

Janina Lisiewicz

Wstecz