Polna łagodność, leśna zaduma,

I miłość Wilna

(Zofia Bohdanowiczowa)

Zgodnie z tradycją, chętnie i często nawiązujemy do twórczości pisarzy polskich, którzy są w takim czy innym stopniu związani z naszym regionem, z Wileńszczyzną, z Litwą. Uwzględniając okoliczności rocznicowe, zatrzymajmy się dzisiaj przy dorobku Zofii Bohdanowiczowej (1898-1965).

Nazwisko autorki Ziemi miłości wymienialiśmy niejednokrotnie, ilekroć zdarzyło się cokolwiek pisać o regionalistach międzywojennego Wilna, na przykład, o Wandzie Dobaczewskiej, Tadeuszu Łopalewskim, Jerzym Wyszomirskim i innych.

30 kwietnia br. mija 115 lat od momentu przyjścia na świat w roku 1898 Zofii Czaplickiej (późniejszej Bohdanowiczowej). Jako urodzona w Warszawie, nie należała w grodzie nad Wilią do „tutejszych”, bardzo się jednak zrosła z naszym miastem, uzupełniając w jakimś stopniu topos Wilna i Wileńszczyzny w literaturze polskiej.

Zanim przybyła do Wilna, w 1915 r. była ewakuowana z rodzicami do Jekaterynosławia (obecnie Dniepropietrowsk). Ukończyła w tym mieście gimnazjum pedagogiczne, złożyła maturę.

W roku 1918 przyjechała do Wilna, gdzie początkowo pracowała jako nauczycielka literatury, następnie zaś w dyrekcji kolei. Równolegle w latach 1919-1920 studiowała polonistykę i filozofię na Uniwersytecie Stefana Batorego.

Jej pierwsze wiersze były opublikowane w 1921 r. we Lwowie, w piśmie Wiek Nowy. W tym samym roku początkująca poetka wyszła za mąż za Feliksa Bohdanowicza, który był z zawodu oficerem artylerii. W następnych latach musiała dość często zmieniać miejsca zamieszkania, co było związane z pracą męża. Mieszkała zatem we Lwowie, Warszawie, ponownie w Wilnie, po czym w Brześciu nad Bugiem.

Swoją twórczość literacką zamieszczała w latach 1936-1938 m. in. w wileńskim Słowie. Współpracowała też z Polskim Radiem jako autorka nadawanych słuchowisk.

Kiedy w 1939 r. wybuchła wojna, przedostała się z synem do Rumunii, następnie zaś do Algieru. W 1943 r. zamieszkała w Anglii. Tutaj do końca wojny działała w Pomocniczej Służbie Kobiet. Równolegle publikowała swoje wiersze w nowojorskim Tygodniku Polskim.

W latach 1947-1949 przebywała z mężem, który wrócił z obozu jenieckiego, w Walii. Od 1950 r. mieszkała w Penrhos. Nadal zajmowała się pracą literacką, udzielała się w życiu kulturalnym polskiego środowiska emigracyjnego. Dokonywała przekładów z poezji angielskiej i francuskiej, które zamieszczała w londyńskich tygodnikach Wiadomości, Życie i in. Redagowała m. in. pismo maryjne, noszące tytuł Marianum w służbie. Ta działalność przyniosła jej w 1952 r. nagrodę Katolickiego Ośrodka Wydawniczego Veritas w Londynie. Przygotowywała też czasem audycje dla Radia Wolna Europa.

W roku 1960 przeniosła się do syna, do Toronto w Kanadzie. Nawiązała wówczas współpracę z nowojorskim kwartalnikiem Tematy, który w latach 1962-1964 zasilała przekładami z literatury amerykańskiej. Otrzymała parę nagród za oryginalną twórczość literacką. Zmarła 13 października 1965 w Toronto.

Najważniejsze tytuły dorobku pisarskiego

Spuścizna literacka Zofii Bohdanowiczowej nie jest pokaźna ilościowo. Składają się na nią należące jeszcze do międzywojnia powieści: Droga do Daugiel oraz Wschodni wiatr. Opowieść wileńska. Obie zostały wydane w 1938 r.

W twórczości okresu emigracyjnego dominowała raczej poezja. W Londynie ukazały się dwa pokaźne jej zbiory: Ziemia miłości (1954) oraz Przeciwiając się świerszczom (1965). Powojenny dorobek prozatorski pisarki uzupełniła też powieść Gwiazdy i kamienie (1960) oraz Rapsody litewskie (1957). Ostatnie są zazwyczaj określane jako „proza poetycka” czy nawet „poemat prozą”.

Ponadto pisała utwory dla dzieci oraz zajmowała się tłumaczeniami. Dokonała m. in. przekładu na język polski litewskiego modlitewnika Maryjo, ratuj nas (1966), napisanego przez Litwinki w sowieckim łagrze.

Oceniany całościowo dorobek Zofii Bohdanowiczowej, zdaniem niektórych znawców, może sprawiać wrażenie swego rodzaju monotonii. Jest to jednak monotonia, charakterystyczna nieraz w jakimś stopniu nawet dla twórców wyższej rangi, z Konwickim, częściowo też z Miłoszem, na czele.

W kręgu tradycyjnej poetyki

Chodzi o to, że pisarka przez całe swoje życie twórcze kreowała legendę, mit tej samej przestrzeni geograficznej, nie tyle nawet geograficznej, ile mentalnej, kulturowej. Chociaż przybyła do Wilna jako osoba dwudziestoletnia i nie należała do „tutejszych”, w ciągu stosunkowo krótkiego czasu miasto nad Wilią i tereny podwileńskie na tyle ją zauroczyły, że pisała o tej przestrzeni z większym zaangażowaniem i miłością niż nawet ci, dla których stanowiły one „małą ojczyznę”, miejsce urodzenia.

Urzeczenie Wileńszczyzną, traktowanie jej jako rodzinnego, swojskiego miejsca uwypukliło się zwłaszcza w emigracyjnej poezji Zofii Bohdanowiczowej. Tworzone w oddaleniu przestrzennym i czasowym od ulubionego obszaru wiersze ze zbiorów Ziemia miłości i Przeciwiając się świerszczom noszą na sobie wyraźne piętno poetyki regionalnej, charakterystycznej dla wielu poetów międzywojennego Wilna. Bohdanowiczowa pisze w taki sposób świadomie, jakby potęgując swoje zanurzenie w miejscu i czasie, od których przez całe życie nie mogła i zapewne nie chciała uwolnić swojej pamięci. Miała zresztą świadomość tego, że tworzy wiersze zbyt proste, niewyszukane, niemodne, że sztuka wysoka podąża inną drogą, ale nie zmuszała siebie do pogoni za nowymi konwencjami, które na pewno nie przystawałyby do refleksji, jakie się chciało wyrazić.

Zdając sprawę z tego, że stosuje tradycyjny, mało nowatorski sposób pisania, nigdy zeń nie zrezygnowała. Mało tego. Żeby wyprzedzić ewentualne zarzuty nastawionej na innowacje krytyki literackiej, w autotematycznym wierszu Credo ze zbiorku Ziemia miłości pisała m. in.:

Ja ze swym starym nie zerwę sposobem

Pisania wierszy: dla mnie ich uroda,

Kiedy są takie jak płynąca woda,

Jak ugór, mleczem porosły i ostem –

Bliskie każdemu i łatwe i proste (...)

Wpisany w ten wiersz „program” realizowała w większości swoich tekstów, nasycając je realiami zapamiętanych krajobrazów Litwy, Wilna i Wileńszczyzny, opisując je z wiernością wobec konkretu, szczegółu i w każdym niemal utworze, pośrednio czy bezpośrednio, wyrażając swój pozytywny stosunek emocjonalny do przedmiotu opisu.

Rzeczniczka polsko-litewskiej dwójjedni

Zmuszona w 1939 r. opuścić urokliwą dla niej ziemię już nigdy nie pogodziła się z nieprzychylnymi wobec tej przestrzeni wiatrami historii. Jako że powrót do „ziemi miłości” po wojnie był niemożliwy, właśnie w swojej twórczości stworzyła sugestywny jej obraz, nawiązujący do tradycji Wielkiego Księstwa Litewskiego, w znacznym stopniu wyidealizowany, barwniejszy zapewne od tego, jaki znała z autopsji.

Podobnie jak Kazimiera Iłłakowiczówna, jak wielu innych, zrośniętych z tym obszarem, zawsze była rzeczniczką litewsko- polskiej dwójjedni, uważając związek dwóch państw za rękojmię ładu i porządku, za gwarancję sukcesywnego przeciwstawiania się niebezpiecznym obcym siłom. Bolał ją bardzo los obu państw po zakończeniu drugiej wojny światowej, kiedy w bardziej dramatycznej sytuacji okazała się Litwa.

Jak zawsze, w trudnych chwilach kierowała swoje poetyckie westchnienia do Matki Bożej Ostrobramskiej, tej najlepszej łączniczki i koicielki zwaśnionych serc i narodów. W wierszu Dwie ojczyzny pisała m. in.:

(...) Pod Twym berłem – zawsze dwa państwa,

W miłującym sercu – dwie ojczyzny! (...)

W Ostrej Bramie z pochyloną głową,

Potężna i pokorna, ziemska i niebieska,

Będziesz wciąż panowała nam, Polska Królowo

I Wielka Księżno Litewska!

Nie zważając na historyczne okoliczności nawoływała do opartej na ewangelicznej miłości jedni Obojga Narodów (Elegia), przypominając chlubne tradycje przeszłości, m. in. zryw powstańczy 1863 roku Za naszą i waszą wolność.

Potrzebę owej jedności i miłości najgłębiej bodaj uargumentowała w znanym wierszu, zaczynającym się od słów A cóż ja zrobię... Jak wiadomo, to politycy wprowadzają podziały. Skutki ponoszą zaś zwykli ludzie, przywiązani do konkretnej przestrzeni, w tym wypadku do wielokulturowego litewsko-polskiego pogranicza, ludzie, którzy nie są w stanie w jednej chwili zmienić swoich myśli, emocji, przywiązań. Ta sytuacja wywołuje ciąg retorycznych pytań:

A cóż ja zrobię z mym polskim sercem

Zrośniętym z Litwą?

Mamże je podciąć kosą czy sierpem,

Aby nie kwitło?

Mamże je wyrwać, mam się go wyrzec,

O dobrzy ludzie,

Że korzeniami wrosło pod krzyże,

Na świętej Żmudzi? (...)

Jednaką miłość serce me wyzna

I krwią opłynie,

Czy kto zawoła do mnie: Ojczyzna!

Czy też: Tiewinia!

O, dobrzy ludzie, gdy wam umysły

Mroczy noc ciemna,

Zwróćcie się twarzą pod wiatr od Wisły

I wiatr od Niemna:

Ta sama stamtąd płynie w poszumach

Jedność niemylna:

Polna łagodność, leśna zaduma,

I miłość Wilna.

„Emigracyjna twórczość liryczna – pisze o poezji Zofii Bohdanowiczowej Violetta Wejs-Milewska – jest konsekwentnym i ożywiającym jej poetykę splotem pierwiastków tradycji polskiej i litewskiej. Pojawiają się w niej „litewskie słowiki”, „litewska przyroda”, „litewskie krajobrazy”, „litewska noc”, a obok pamięć o polskolitewskich źródłach, o wspólnej tradycji i historii wywiedzionej z chrześcijaństwa, o wzajemnej narodowej fascynacji (...).

Bohdanowiczowa – kontynuuje badaczka – „wyczarowuje” dawną jedność. Pragnie, by wielkie postacie historyczne i bohaterowie literaccy dokonali cudu – urealnili mit wielobarwnego „ogrodu północy”, jakim była w jej wyobrażeniach dawna Litwa.

Rzeczywiście, czytając wiersze poetki trudno się oprzeć wrażeniu, że opisywana przez nią czasoprzestrzeń podlega tu znacznej idealizacji, ociera się o sferę mitu, legendy, staje się swoistą Arkadią, pięknym, harmonijnym ogrodem. Jako że jest to ogród ziemski, czyhają nań różne niesprzyjające wichry, ale ta idealna przestrzeń wszystko zniesie, wszystko pokona, ze wszystkiego wyjdzie zwycięsko. Taki mniej więcej patos towarzyszy wielu tekstom autorki, z tytułowym wierszem zbiorku Ziemia miłości na czele:

Tak to, bracia, już zawsze w naszej ziemi było:

Zasiewano nienawiść, wyrastała miłość.

Szli ławą wschodni siewce, objuczeni ziarnem,

Jak krew żywa czerwonem i jak zgliszcza czarnem;

A ziemia nieobronna, milcząca i ciemna

Drżała pod ciężkim siewem – od Wilii do Niemna –

I trwała przeciw kulom broń wątła, drewniana:

Pochylony u drogi krzyż Chrystusa Pana. (...)

Mocy do stawiania czoła szatańskim mocom XX wieku dodaje chlubna przeszłość historyczna „ziemi miłości i dramatu” (określenie V. Wejs-Milewskiej), przywoływana przez poetkę, apelującą do naśladowania wielkich przodków:

Wspomnijcież, bracia mili, ze sztychów, obrazów

Dawne Wilno Jagiełłów, Batorych i Wazów (...)

 

Ziemi Wileńskiej przypisani

W poezji Bohdanowiczowej są unobilitowani nie tylko wielcy „ziemi miłości”, ale także, a może przede wszystkim, zwykli, prości ludzie:

Takoż ludzie, co żyli w tym cierpliwym kraju,

Nieodmienną serdeczność mieli w obyczaju

I, na przekór nauce zdrad, krzywd i uśmierceń,

Obdarzali się wzajem kaziukowym sercem. (...)

Pisząc w taki sposób o Ziemi Wileńskiej poetka wyraża zauroczenia i nostalgie nie tylko własne, ale także wielu innych „ziemi wileńskiej przypisanych”. Mając tego świadomość, że dana jej nić jest tylko cząstką uniwersalnego losu tułacza, częstego toposu w burzliwym wieku dwudziestym, poetka kreuje też czasem zbiorowy obraz ludzi wykorzenionych z rodzimości, ze swojskości, pomimo upływu lat nie będących w stanie zadomowić się w obcym środowisku, zmienić swoje obyczaje i przywiązania, gdyż są Glebae vilnensi adscripti:

(...) A oni idą światem po omacku, jak we śnie,

Pokorni, i jeziorni, i łąkowi i leśni,

Przypisani do gleby miłośnie i ojczyście,

A rozpierzchli jak ptacy, a rozwiani jak liście;

Zaściankowi włodarze, wieśniacy pańszczyźniani,

Zaciągnięci w rejestrach u Ostrobramskiej Pani.

Zdarzają się też sytuacje, kiedy poetka jakby oddaje głos bezpośrednio tym ludziom, stylizując nawet język na mowę człowieka z Wileńszczyzny, jak, na przykład, w Gawędzie:

Och daleko my teraz, jak żurawie na wyraju,

Nie pasujem do świata, ani do nas świat;

My jak ziemia i jeziora tamtego kraju,

Jak tamten wiatr...

Przeciw obcym ludziom – my cierpliwi w swej biedzie

I bezbronni przeciw ludziom coraz dzikszym...

I po prostu, miły panie sąsiedzie,

My – nie przywykszy...

Ta nieprzystawalność do świata, w którym człowiek okazał się nie z własnej woli, potęguje tęsknotę i nostalgię za utraconym, jak się w sytuacji odosobnienia wydaje, rajem i zmusza do kreowania rzeczywistości zastępczej, pielęgnowanej już tylko w świadomości i uczuciach. W wierszu Na obczyźnie podmiot zwierza się z takich właśnie doświadczeń:

Żyję prawdziwie i mocnow czarownym kraju pamięci!

W tym „czarownym kraju pamięci” na pierwszym planie jest u Bohdanowiczowej Wilno: jako miasto pamiątek dla wielu pokoleń różnojęzycznych narodów i jednocześnie jako prywatna ojczyzna poetki. W tym mieście mijała jej młodość: tu studiowała, tu przeżywała miłość, tu założyła dom i rodzinę. W 1939 r. Bohdanowiczowa utraciła wileński dom i od tego czasu, jak niejeden wydziedziczony, nosiła go już tylko w swoim sercu i pamięci, a swoje „myślowe powroty” do niego utrwalała w poezji, czasem też prozie. Bardzo często, parafrazując Mickiewicza, niemal dosłownie „przenosiła swoją duszę utęsknioną do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych” Wileńszczyzny bądź do konkretnych dzielnic czy zaułków wileńskich. Przywoływała zapamiętane nazwy topograficzne, kojarzące się z konkretnymi przeżyciami i nastrojami. W wierszu Prośba z apelem zwraca się do Wszystkich Świętych, żeby pośredniczyli w modlitwie o zrealizowanie jej największego marzenia – ponownych odwiedzin ukochanego miasta:

Święci Pańscy, przyczyńcie się, uproście,

Abym wiatrem i zmierzchem objęta,

Znów stanęła na Zielonym Moście

Ponad rzeką w wirach i odmętach.

Tam nad szumną i spienioną wodą,

Ponad falą jęczącą w udręce,

Jak nad ludzką zawiścią i niezgodą,

Wschód i zachód podają sobie ręce.

Od Zakretu świecą zorze pobladłe,

Z Antokola siny mrok płynie falą,

Aż nad mostem jak nad stołem biesiadnym,

Wspólne gwiazdy spotkania zapalą.

Od północy smętna Litwa się chyli,

Zakochana w Wilnie, zatęskniona,

Jak dziewczyna, co w wieczornej chwili

Ku miłemu wyciąga ramiona. (...)

Innym znów razem, w wierszu Nokturn, wydłużający się w nieskończoność pobyt na obczyźnie unosi myśl do Wilna sakralnego: świętego dosłownie (Ostra Brama) i przenośnie (Mickiewiczowska Cela Konrada to dla poety coś w rodzaju świeckiego sanktuarium):

Szkocja... Noc... Rok i miesiąc, nie wiadomo jaki...

Tyle ich już tęsknota przeleciała ptakiem

I w tyle ciemnych nocy była owinięta,

Że trudno je policzyć wszystkie i spamiętać.

 

A tam – u Karmelitów – wiatr w gałęziach wzdycha,

W Ostrobramskiej ulicy lampeczka tli cicha

I lśnią na mrozie mury, których czas nie skruszył:

To na noc najczarniejszą żywej polskiej duszy

Bóg zostawił dwie straże w czuwającej bramie –

Uśmiechnięte światełko i cierpliwy kamień.

W utworze przeciwstawione są sobie dwie płaszczyzny czasowe: szkockie „tu i teraz” podmiotu mówiącego oraz wileńskie „tam”. Jednakże podobnie, jak w ambitniejszym Mieście bez imienia Czesława Miłosza, tak i w skromniejszym Nokturnie Bohdanowiczowej, wileńskie „tam” zdominowało sytuację liryczną wiersza, bo ono jest bogatsze, ciekawsze, barwniejsze, bo właśnie „tam” (z naszej perspektywy – „tu”) doznawało się zakotwiczenia w jakąś tradycję, było się wśród podobnie myślących i czujących, po prostu „wśród swoich”:

Więc kiedy tu w noc obcą deszcz za oknem padał,

Ja właśnie z tej uliczki do Celi Konrada

Wchodziłam, a śnieg gruby leżał pod podjazdem

I lśnił, a nad nim lśniły mroźne złote gwiazdy.

Znajome drzwi, rząd schodów tylekroć deptanych,

Okna w głębokim murze i sklepione ściany,

Cela biała, cichością osnuta i cieniem,

Jak szkatuła, w którą się zamyka wspomnienie,

By powracać do dawnych napisów i śladów...

Hic obiit Gustavus – natus est Conradus. (...)

W dalszej części tego dłuższego tekstu poetka wskrzesza atmosferę „Śród Literackich” w Celi Konrada, znowu jakby widzi i słyszy tych, którzy decydowali o poziomie literacko-kulturalnych spotkań w murach bazyliańskich. Na życzliwą pamięć, jak wynika z wywodu, zasłużyły tak nietuzinkowe postacie międzywojennego Wilna, jak: fotograf Jan Bułhak, etnograf i znawca teatru Mieczysław Limanowski, historyk Wacław Studnicki, malarz Ferdynand Ruszczyc, filozof i literaturoznawca Marian Zdziechowski. Każdy z nich, rozwijając swoje pasje i dzieląc się tym z innymi, także przyczyniał się do wzbogacania tej wyjątkowej aury, jaka się kojarzy z Wilnem. Autorowi obrazu Nec mergitur poświęciła także Bohdanowiczowa osobny wiersz pod tytułem Ruszczyc.

Poezja ostrobramska i inne motywy sakralne

W końcowej części utworu poetka znowu zwraca swój wzrok ku sąsiadującej z Celą Konrada Kaplicy Ostrobramskiej, a mając świadomość niepokojących zmian, jakie dotknęły miasto i ludzi w latach wojny i później, razem z innymi, dzielącymi podobny los, szuka nadziei w tym, czego nie zniszczy żaden „walec historii”:

(...) Lecz ty, lampko kapliczna, ciągle jeszcze świecisz

Nam, tułaczom dalekim, co jak małe dzieci

Nie w mądrych radach świata nadziei szukamy,

Lecz w tym nikłym światełku – tam – u Ostrej Bramy... (...)

Motywy ostrobramskie – to charakterystyczne znamię poezji Bohdanowiczowej, redaktorki wspominanego pisma maryjnego, autorki wielu wierszy, poświęconych Matce Bożej, w tym Kolęd Ostrobramskich i słynnej Dedykacji:

Nie wiem, w jakiej godzinie, Ostrobramska Pani,

Złowiłaś mnie i wzięłaś w swoje posiadanie.

 

Z rąk Ci się wymykałam na ugory świata,

Jak pajęczyna, która za wiatrem polata.

Przeciekałam Ci po palcach, jak po złotych kłosach

Ciążąca ku nizinom i bezsilna rosa.

 

Spod stóp Twoich, opartych na księżyca blasku,

Osuwałam się jak garstka lotnego piasku.

 

Aż pojęłam z Twej łaski, że ten za mną pościg

Był potrzebny nie Twojej – mojej szczęśliwości.

 

Bo w Twą piękność zapatrzona, w Twą jasność i ciszę –

Tobą żyję, Tobie śpiewam, Tobie wiersze piszę!

Wiersze Bohdanowiczowej uwznioślają także inne motywy sakralne, o które przecież nietrudno, skoro rozpamiętywaną przestrzenią jest Wilno. W utworze Trzy kościoły, przy zastosowaniu rozpowszechnionej w poezji regionalnej antropomorfizacji (nadawanie cech ludzkich przedmiotom i zjawiskom), przedstawione są takie obiekty sakralne, jak „kościół Bernardynów”, „święta Anna” i „święty Michał”, budzące się do modlitwy porannej ledwo niebo poblednie nad Belmonckim lasem.

Opisany w wierszu Antokol spacer ulicą Kościuszki doprowadza z kolei do kościoła śś. Piotra i Pawła, którego wnętrze charakteryzuje poetka z godną podziwu wiernością wobec niektórych szczegółów rzeźbiarskich.

Wielce sakralne miasto, przywoływane w dodatku z perspektywy bycia na obczyźnie, wydaje się zapewne jakimś przedsionkiem do raju, skoro wiersz Wilno w obłokach wieńczy aż tak mocne wykrzyknienie:

Boże, niebo po śmierci na Wilno mi zamień!

(...) ziemia wileńska – najwdzięczniejszy Boży podnóżek

Z podobnym pietyzmem i niemal nabożnością opiewała także Bohdanowiczowa prowincję, okolice podwileńskie. Wierszom o danej tematyce nadaje czasem dynamiki motyw podróży (Ballada), w toku której obserwowane jest życie na wsi i tamtejsze krajobrazy: gościńce, zagajniki, dworki. Wybranym elementom pejzażu i wpisanym weń obiektom kultury poświęcone są czasem osobne teksty, których tytuły mówią za siebie: Ścieżka, Rozstajne drogi, Puszcza, Dworek Syrokomli i in. W wielu z nich, jak i w prozie autorki, występują liczne „swojskie” nazwy topograficzne: Daugiele, Bobryszki, Lipowszczyzna, Pikieliszki, Miedniki Królewskie, Turgiele itp. Te i inne miejscowości zamieszkują zżyci z krajobrazem ludzie „tutejsi”, reprezentujący różne narodowości „nieuczeni w piśmie”, bezwiednie nieraz pielęgnujący dumę i prostotę, cierpliwość i wytrwałość, prawość i pracowitość, umiłowanie wolności i upór w dążeniu do zachowania tradycji, tożsamości.

Reprezentatywnym wierszem, jeżeli chodzi o kreowane przez poetkę opisy podwileńskiej prowincji, jest Wileńszczyzna, wpadająca nawet w epickość, gdyż zbyt wiele szczegółów atakuje pamięć poetki:

(...) Rozłożyła się ziemia wileńska – najwdzięczniejszy Boży

podnóżek;

Umajona brzozowymi traktami, ustrojona krzyżami jak święta,

Jak tamtejszy kilim cicha w barwie, w prostokąty równe pól pocięta.

Chaty szare jak pnie leśne, jak barcie

Przetrzymują od lat wichry wiejące uparcie;

Zimą w czapach białych siedzą, na mróz dymy wydychują blade,

Latem pachną bożym drzewkiem, wiśniowym sadem...

Do tak scharakteryzowanego pejzażu dostosowane są opisy zrośniętych z nim ludzi, nie mających łatwego życia, patrzących na niszczejące dobra kultury, rozpamiętujących najwyżej legendy o dawnej świetnej przeszłości:

W miasteczkach zabłoconych – ludzie cisi i trwożni;

Podcieniami majaczą pochylone karczmy przydrożne;

Wśród ruin i zarośli pod opadłym z tynku klasztorem

Snują się legendy o kniaziach, o bojach, o królu Batorym.

Kościółek pod lipami, stara cerkiewka na skraju,

A dalej pola, łąki, rozchwiane brzozowe gaje...

Podobnie jak w wierszach „wileńskich”, tak i w utworach, przywołujących krajobrazy rustykalne (wiejskie), operuje poetka barwnym szczegółem, nazywa konkretne drzewa czy kwiaty, pozwala rozpoznać pory dnia i roku, a ładu i porządku, otuchy i nadziei dodaje wszystkiemu obecna także na prowincji, a może tutaj w szczególności, sfera sacrum:

(...) Przy kapliczkach, przy starych lamusach, przy kolumnach

romantycznych ganków

Górą bzy i jaśminy się plotą, dołem palą się iskry rumianków...

Wieczorami na niebie północnym długo zorza zachodu się pali,

A na ziemi mrok się chyli fioletowym żalem...

Mgły po kurhanach się wloką jak prastare zjawy pogańskie...

Daleko dzwony dzwonią na Anioł Pański...

Może nieprzypadkowo powyższy fragment jakby podsumowuje nasze refleksje nad poezją Zofii Bohdanowiczowej, której twórczość stanowi swego rodzaju requiem po odchodzeniu pewnego świata, hołd złożony „ziemi miłości”. Ta bowiem z perspektywy oddalenia od niej, przelana w poezję, przeniosła się niemal do sfery sacrum.

Halina Turkiewicz

(Zdjęcie pochodzi z książki L. J. Malinowskiego „Szkice o kulturze wileńskiej”)

Wstecz