Podglądy

Bohaterowie są zmęczeni

Prezydent Dalia Grybauskaitė została udekorowana politycznym Oscarem – Międzynarodową Nagrodą Karola Wielkiego, przyznawaną wybitnym osobistościom i instytucjom za zasługi w promowaniu pokoju i jedności w Europie.

W momencie, gdy na piersi naszej bursztynowej lady zadyndał medal z wizerunkiem króla Franków i Longobardów, znalazła się ona w doborowym towarzystwie takich politycznych tuzów (wymieniam tu tylko niektórych) jak Konrad Adenauer, Winston Churchill, Henry Kissinger, François Mitterrand, Vaclav Havel, Tony Blair, Bill Clinton, Angela Merkel, a też premier Polski Donald Tusk. No i zyskała nowy nieoficjalny tytuł – „dzielnej poskramiaczki kryzysów”.

Każdy z nas – obywateli Litwy – w owej chwili był po trosze Dalią Grybauskaitė. Pęcznieliśmy z dumy, że laudację podczas ceremonii wręczenia pani prezydent tej nagrody w niemieckim Aachen wygłosił sam szef Parlamentu Europejskiego Martin Schulz. Ochlapliśmy, gdy ten – nakomplemenciwszy szanownej laureatce różnymi gładkimi słowy – po ludzku zastrzegł, że niekonieczne nadawałaby się ona na królową jego politycznej bajki.

„Dalia Grybauskaitė została wybrana jako poskramiaczka kryzysów i swoich obywateli nie zawiodła, gdyż w okresie kryzysu wykazała się silną wolą, zdeterminowaniem i skutecznością” – tak brzmiały oficjalne, gładkie i piękne fragmenty przemówienia Schulza. W szczerych było o tym, że polityka nagrodzonej nie zawsze mu imponuje. Na przykład on osobiście woli inne sposoby walki z recesją. „Przede wszystkim, gdy mówimy o jednostronnej polityce obcinania budżetu, nasze poglądy mocno się różnią, ale to są sprawy polityki i sumienia” – zastrzegł nie zdając sobie nawet pewnie sprawy, że akurat tę jego opinię podziela większość obywateli Litwy. Ci siłą rozpędu ciągle jeszcze wskazują na Dalię Grybauskaitė jako na tę, która najlepiej reprezentuje ich interesy (co prawda, już tylko w liczbie 21,9 proc.), ale też zdradliwie zezują w stronę premiera Algirdasa Butkevičiusa (21,2 proc. pozytywnych ocen). Zastanawiają się: czy aby to na niego nie przerzucić całej swej sympatii i ciągle niespełnionych oczekiwań, by Litwa z wzoru desperackiej bohaterki w bitwie z kryzysem przeistoczyła się w państwo choć w niedużym stopniu przyjazne swoim obywatelom.

Nasi obywatele doskonale rozumieją, że ozdoba litewskiego Pałacu Prezydenckiego wzbogaciła swoją biżuterię o znaną polityczną nagrodę tylko dlatego, że nasze państwo (w odróżnieniu od mniej ofiarnych) brnie przez kryzysowe pole minowe nie uwieszając się kamieniem na unijnych i międzynarodowych finansowych instytucjach... Forpocztą tego wyczerpującego i niebezpiecznego marszu jest u nas zwykły człowiek, który w dodatku maszeruje z zarzuconą mu przez władze na szyję, a zaciskającą się coraz mocniej, pętlą zwaną „danina na rzecz pokonania kryzysu”.

To deprymujące. Nie dziw, że w społeczeństwie dominują depresja i strach przed tym, jakiego tu jeszcze bicza ukręcą na swój lud mściwie nam panujący politycy? I gdybyż to jeszcze wszyscy obrywali po równo! Od mas oczekuje się u nas, by z godnością dźwigały ciężar zwiększanych podatków, wymuszanych wyrzeczeń i socjalnych cięć. Dźwigający nie zawsze stają na wysokości zadania, toteż zbierają cięgi za brak „zrozumienia i cierpliwości”. To pani prezydent nas obsobaczy, to patriarcha konserwatystów, to znów jakiś mniejszego kalibru partyjny macher...

W tym samym czasie grupce nietykalnych przewraca się we łbach z nadmiaru przywilejów. Nasz największy – niezrozumiały dla żadnego obcokrajowca – strach przed każdym sezonem grzewczym jest po prostu piętnem hańby dla całych legionów polityków, którzy bardziej od niepodległości bronią zmonopolizowanego przez grupkę kuluarystów sektora grzewczego. Oto trofea naszego zwycięstwa. Wszystkie inne są dmuchane jak popcorn. Chuchniesz – rozsypią się jak okruchy styropianu. Zjesz – zgaga murowana. Dobrego samopoczucia establishmentu takie bzdety nie zakłócają.

„Demonstrujemy jeden z najwyższych w Europie wzrostów” – chwaliła się Dalia Grybauskaitė parę miesięcy temu po powrocie z Monachijskiej Konferencji Polityki Bezpieczeństwa. Oznajmiła wówczas, że jest to zasługa jej własna, a także poprzedniego rządu Andriusa Kubiliusa. Udekorowanie Karolem Wielkim pewnie utwierdzi ją w przekonaniu, że jest równie wielka jak ten król na wręczonym jej medalu. „Daj Boże, daj Boże, ale nie mam pewności...” – mawiała w takiej sytuacji moja mądra życiowo babcia.

Ten nasz „niezwykle wysoki wzrost” odnotowaliśmy parę lat po tym, jak litewski PKB katastrofalnie – o 14,8 proc. – się skurczył. Czyli tak mocno przydzwoniliśmy o dno, że teraz każdy objaw gramolenia się z tego upadku – to wielki sukces. Jednocześnie obywatele naszego kraju (mam na myśli tych, którzy jeszcze nie ewakuowali się do państw, gdzie ciut inaczej niż na Litwie walczy się z recesją) żyją coraz biedniej, głodniej i smutniej. Do tego, proszę mi uwierzyć, w państwie na wpół represyjnym. Tyle u nas nakazów, zakazów, ograniczeń, zastrzeżeń, obwarowań i kar, że łatwo zapomnieć o różnicy między byciem własnością a współtwórcą swojego państwa. Mamy niewspółmiernie wysokie (w porównaniu z dochodami) opłaty skarbowe, przy czym tempo czynności organów administracji publicznej jest odwrotnie proporcjonalne do wysokości tych opłat.

Zanim zamieszkałam w Niemczech, wiele złego słyszałam o niemieckiej biurokracji, ale dopiero po skonfrontowaniu jej z naszą... zrozumiałam, kto powinien dostać Oscara za tę, jak ją ślicznie określił brytyjski historyk i pisarz Cyril Parkinson, „dobrze zorganizowaną zarazę”. Tu każdą sprawę w urzędzie załatwia się szybko, tanio i w przyjaznej atmosferze. Jak jest u nas?.. Dokładnie jak u innego pisarza (słoweńskiego) Žarko Petana: „To nie nasza biurokracja jest za duża na nasze państwo, tylko nasze państwo jest za małe na naszą biurokrację”.

Martin Schulz chyba co nieco wie o poddanych królowej litewskich rankingów, bo podczas ceremonii w Aachen użył wobec nas retoryki, od której zrobiło mi się trochę nieswojo. W podobnym tonie Władimir Putin mówił nie tak dawno o bohaterach Bitwy Stalingradzkiej, którą ocenił jako jeden z największych przykładów heroizmu w dziejach świata. „Męstwo i heroizm obrońców były bezprecedensowe, bezprzykładne. Ale i ofiary były kolosalne (...). Rosja jest dumna z obrońców Stalingradu” – to prezydent Rosji o jej gierojach.

„Uszanujmy naród litewski, który dużo wycierpiał i musiał ciężko walczyć, aby mógł zająć prawowite miejsce wśród rodziny europejskich narodów” – to Schulz o nas, którzy pod światłym przewodnictwem pani prezydent i premiera Kubiliusa zostali rzuceni do tej walki w czystej postaci armatniego mięsa. Bez symbolicznych chociażby tarcz do obrony, o broni nie wspominając.

Tak, Europa może być z nas dumna, a nawet czcić i pamiętać jako o bohaterskim „narodzie, który z podniesioną głową uporał się z kryzysem”. Ale my też winniśmy o czymś pamiętać. Mam na myśli wszystkich tych, którzy we wspomnianej walce nie polegli lub sobie nie pomogli, bo ciągle jesteśmy w europejskiej czołówce pod względem liczby samobójstw. Wbrew temu, że minione lata upłynęły na Litwie pod znakiem wielkich strat, wyrzeczeń i zaciskania pasa, dziś to nie złocisty król Franków, a olbrzymi dług publiczny dynda się na naszej szyi gierojów-zwycięzców.

Gdy rządy w kraju (w 2006 roku) obejmował nieodżałowany pupil naszej prezydent premier Andrius Kubilius i jego konserwatyści, ten dług wynosił jakieś 15 miliardów litów. Trzy lata później, gdy swoje paprotki w Pałacu Prezydenckim ustawiała następczyni Valdasa Adamkusa, mieliśmy do spłacenia już tak bliżej 30 miliardów. Po kilku latach wspólnych rządów nosicielki medalu Karola Wielkiego oraz Światowego Lidera w zwalczaniu skutków kryzysu (pamiętacie nagrodę przyznaną Kubiliusowi przez Wydział Ekonomii Uniwersytetu Erazma w Rotterdamie?) obecna ekipa rządząca została wywianowana prawie 43-miliardowym długiem, który z rozpędu (już były pozaciągane kolejne) do końca minionego roku wzrósł do ponad 46 miliardów.

Jakaż to ironia losu, że jego pierwszą po latach redukcję (w marcu br. do około 44,5 mld Lt) odnotowano dopiero za rządów ekipy Algirdasa Butkevičiusa. Tej właśnie, wobec której Dalia Grybauskaitė nawet nie próbuje ukrywać postawy imperatrycy i oczekiwań podobnych do sformułowanych ongiś wobec ciemnych mużyków przez cara Piotra I Wielkiego: „Podwładny (tu – przedstawiciel rządu Butkevičiusa) powinien przed obliczem przełożonego (tu – pani prezydent) mieć wygląd lichy i durnowaty, tak by swoim pojmowaniem sprawy tego przełożonego nie peszyć”.

Optymiści twierdzą, że nasze zadłużenie to żadne „halo!”. Ważna jest bowiem nie jego wysokość, lecz procentowy stosunek do PKB. W UE ten wskaźnik oscyluje w granicach z 80 proc., u nas za nowego rządu spadł z ponad 40 do 37,3 proc. Tym niemniej ekipa, która w ciągu jednej kadencji potroiła ten dług, w dodatku chętnie zapożyczając się w prywatnych bankach (koszty obsługi takiego długu są bardzo wysokie), niekoniecznie powinna stroić się w szatki Mojżesza, co to bezpiecznie przeprowadził swój lud przez morze kryzysu. Bo co w takiej sytuacji mają powiedzieć Estończycy, których dług publiczny wynosi niepełna 10 proc. PKB.

Konserwatyści są jednak w swoim narcyzmie niezłomni. Zdaniem nowego-starego przewodniczącego Związku Ojczyzny – Litewskich Chrześcijańskich Demokratów, minione wybory nie były dla partii porażką tylko... wynikiem błędów popełnionych w trakcie kampanii wyborczej. Andrius Kubilius zapowiada, że w 2016 roku jego „jaskółeczki” obowiązkowo powrócą do władzy. Wzorem patriarchy wszystkich konserwatystów uważa, że przypadkowe społeczeństwo po prostu nie dorasta do tego formatu polityków, którzy tworzą ZO-LCD. Oni są otóż skrojeni na miarę wyborców o jasnych umysłach i radosnych spojrzeniach, takich „nastojaszczich aryjczykach” – pięknych, mądrych, wysportowanych i lojalnych wobec konserwatystów! Niestety, na Litwie panoszy się dziś inna rasa – zgorzkniałych frustratów, którzy nie potrafią docenić rzucanych im przed ryje pereł związkoojczyźnianego geniuszu. A imię tych niewdzięcznych wieprzy „milion” lub jeszcze więcej.

„Obecnie (wśród wyborców) dominuje rozczarowana część Litwy, której poglądy odzwierciedla również głosowanie „za flaszkę piwa i dziesięć litów” – tak nowo wybrany przewodniczący konserwatystów podsumował naród, który wg szefa PE zasługuje na szacunek, bo choć „dużo wycierpiał i musiał ciężko walczyć” to „z podniesioną głową uporał się z kryzysem”. Ci, którymi pan tak gardzi, panie Kubilius, to w opini Martina Schulza bohaterowie... tyle, że zmęczeni. Mają prawo być rozczarowani. A jeżeli uważacie, że w ciągu 4 lat waszych rządów na Litwie uformowała się wyborcza większość gotowa sprzedać swój głos za flaszkę piwa to... hańba dla was, nie dla nich.

Zresztą, zaliczenie elektoratu partii Butkevičiusa i jego koalicjantów do degeneratów to jeszcze pół biedy. Gorzej, że Kubilius pogroził: „Tej Litwie także należy pomóc”. Aż strach się bać!

Jakież to jednak szczęście, że przewodnik duchowy i patriarcha konserwatystów, znudzony widać „europarlamąceniem”, chyżo zabrał się za rozmontowywanie własnej partii. Już przed wyborami nowego przewodniczącego ujeżdżał ją swoimi miażdżącymi ocenami niczym łysą kobyłę, po porażce kontynuuje to z determinacją pozbawionego hamulców drogowego walca. Widać, że „Tata” partyjnym współbraciom tego afrontu nie daruje. Pierwszy dowód – oskarżenie ich machlojki w trakcie wyborów przewodniczącego, drugi – druzgocące wystąpienie na zjeździe ZO - LCD. To jak przywalenie łopatą w brzuch własnej partii, która ciągle wylizuje rany po przegranych wyborach.

I nie liczyłabym, że „Tata” da się udobruchać uspokajającymi frazesami w stylu: „Wszyscy czujemy się dziećmi Sajudisu i V. Landsbergisa” (A. Kubilius) czy lizusowskimi zapewnieniami, że „V. Landsbergis jest nie tylko „założycielem, ale też natchnieniem oraz moralnym i ideowym autorytetem naszej partii” (M. Adomėnas). A swoją drogą... skąd ja znam tę retorykę? Mam! „Cieszę się, że jestem małym październiątkiem, że mnie zwą najmłodszym Lenina wnuczątkiem..!” – uczono onegdaj dzieciątka przy okazji dekoracji ich reżimowymi gwiazdkami. Gdy nieco podrosły, wpajano im, że „Lenin – eto um, cziest i soviest sovietskogo naroda”. Jednak zdolne z tych konserwatystów bestie. Pamiętają tamte wzorce i chętnie korzystają. Zresztą, i współobywateli traktują jak stare... wcale niedobre komuchy. Pełne gęby frazesów, a w duszy pogarda.

Lucyna Dowdo

Wstecz