Polskie Studio Teatralne w Wilnie

O tym, co cieszy, co dodaje otuchy…

Rok kalendarzowy niepostrzeżenie zbliża nam się do półmetka, a więc i czas na półroczne podsumowania spraw dokonanych. Co prawda, życie teatralne kieruje się nieco innym harmonogramem i inaczej swój czas odmierza, orientując się przede wszystkim na widza. A ten, jak wiadomo, nie o każdej porze roku jest „statyczny”, a w okresie kanikuły – w ogóle mało przewidywalny. Wypada z nim się liczyć, kiedy są święta, inne imprezy, albo jest pora na nie cierpiące zwłoki prace w ogrodzie…

Właśnie o kalendarzu tegorocznych imprez, o tym, czym żyje zespół i jakie ma plany rozmawiamy z Liliją Kiejzik, dyrektor i kierownikiem artystycznym Studia Teatralnego w Wilnie. Mówi, że planując zawczasu swój kalendarz roboczy, w miarę możliwości „uzgadnia” go z widzem. Tak, na przykład, było z tegorocznym Międzynarodowym Dniem Teatru, który Studio zaczęło obchodzić wcześniej, bo akurat wypadała Wielkanoc i na widza liczyć byłoby raczej trudno.

– W wileńskim teatrze „Lėlė” graliśmy z tej okazji „Emigrantów” Sławomira Mrożka – mówi kierowniczka Studia. – Gościliśmy u siebie również grupę teatralną „Studio bis–2” z Młodzieżowego Domu Kultury w Pruszkowie, która wystąpiła w Rudominie i w Miednikach ze sztuką „Czas na casting” (reżyser Gerard Położyński). Natomiast teatrzyk, działający przy Miednickim Ośrodku Kultury, wystawił „Serenadę” Sławomira Mrożka. Mieliśmy również rozmowy, dyskusje „poza sceną” – o teatrze, jego roli dzisiaj i jutro… Organizowaliśmy gościom z Polski wycieczki do Trok i po Wilnie. Dzień Teatru odznaczyliśmy m. in. dzięki wsparciu finansowemu z Ministerstwa Kultury Litwy i Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”.

– Tak czy inaczej – mówi pani Lilija – żyjemy z kalendarzem w ręku, w którym zaznaczone są dni… przede wszystkim prób. O datach premier, spektakli nie da się zapomnieć, bo często spędzają sen z powiek, jeśli chodzi o ich stronę materialną…

Bieżący sezon zimowo-wiosenny zespół rozpoczął już 4 stycznia, inauguracją obchodów jubileuszu Teatru na Pohulance, dzięki pomocy finansowej europosła, przewodniczącego AWPL Waldemara Tomaszewskiego. Wystąpił z tej okazji ze spektaklem Ireneusza Iredyńskiego „Kreacja” (który się odbył dzięki wsparciu Wydziału Konsularnego Ambasady RP w Wilnie). Po Sylwestrze, pierwszego dnia roku, mieli kolejną próbę…

Tak się składa, że Studio ma na swym koncie kilka sztuk nowych, mało granych. A chciałoby te, już zaadaptowane, pokazać jak najszerszej widowni. Niestety, jak nietrudno się domyślić, zależy to nie tylko od dobrych chęci zespołu… W lutym teatr zaprosił widza na „Lalki, moje ciche siostry” Henryka Bardijewskiego – monodram w wykonaniu Agnieszki Rawdo, z którym wystąpił na jesiennym festiwalu monospektakli.

– Do Niemieża pojechaliśmy z przedstawieniem według Elizy Orzeszkowej pt. „Chwila” (reżyseria Edwarda Kiejzika), poświęconym 150. rocznicy Powstania Styczniowego. Zespół zamierza z tą sztuką wystąpić również w Miednikach na Dzień Wojska Polskiego, który tradycyjnie tu się obchodzi. Pamiętamy i na pewno coś przygotujemy na Dzień Niepodległości. Mamy w zespole wiele osób młodych, utalentowanych, śpiewających, a przede wszystkim – chcących grać na scenie… Przygotowujemy się do Dnia Dziecka, niech nawet na skromniejszą skalę… Zrobimy święto dla dzieci – z Rukojń, Zujun, Wilna, Rudomina – w Miednikach.

– W końcu kwietnia byliśmy w Wędziagole, o czym nadzwyczaj mile wspominamy. Otrzymaliśmy zaproszenie od prezesa miejscowego oddziału ZPL Ryszarda Jankowskiego, byśmy przyjechali „z Miłoszem” do jego Ojczyzny. Zostaliśmy bardzo ciepło przyjęci. Być może nie wszyscy obecni na sali rozumieli po polsku, ale odczuliśmy, że twórczość Miłosza była im bliska: i poezja, i piosenki… I tym przyjemnym akcentem zakończyliśmy teatralny sezon zimowo- wiosenny. Obecnie przygotowujemy się do jesiennego festiwalu.

– Tegoroczny festiwal planujemy poświęcić setnej rocznicy Teatru na Pohulance. Rozumiemy, że jest to duże wyzwanie i odpowiedzialność, i że na to potrzebne są środki, na które bardzo liczymy… Do tego wydarzenia przygotowują się również inni uczestnicy, których z tej okazji w Wilnie oczekujemy: z Polski (Cezary Morawski ze swym teatrem), ze Stanów Zjednoczonych Ameryki, Kanady, Ukrainy, Rosji, Niemiec, spodziewamy się również polskiego teatru z Wiednia, działającego tam już od 10 lat.

– Nasze Studio przygotowuje na tę okazję dwie sztuki: jeszcze zdecydujemy, z którą wystąpić na festiwalu. W jego ramach, jak zawsze, teatry-uczestnicy będą grali nie tylko w Wilnie, ale również – na Wileńszczyźnie – tam, gdzie nas zaproszą…

Nie chciałoby się, żeby coś miało stanąć na przeszkodzie naszemu festiwalowi, który cieszy się już powodzeniem uczestników i widza. Jest już zamówiona sala na Pohulance, a uczestnicy mają zarezerwowane bilety na przejazd…

– Chlubą Studia na pewno jest jego zespół. Tak zwani „starzy” mają po 25-30 lat stażu teatralnego… Jola Butkiewicz, Marek Pszczołowski, Ania Gulbinowicz, Władek Krawczun, Czesław Sokołowski, Witold Rudzianiec, Jerzy Mardosewicz, Mirosława Naganowicz, Zdzisław Gorbaczewski, Robert Balcewicz, Henryka Sokołowska…

Należy im się ogromna wdzięczność za to, że są zawsze, na każde zawołanie. Nawet jeśli z powodów zdrowotnych sami grać nie mogą, służą cenną radą i pomocą. Przyjdą, żeby po prostu się spotkać w swoim gronie, jeden drugiego podtrzymać… Wiadomo, ktoś choruje, a ktoś odchodzi na zawsze…

– Dobre słowa słyszymy często od córki Janiny Strużanowskiej, prekursorki teatru – Hanny Balsienė. Kiedy bywa na przedstawieniach, nigdy nie zapomni powiedzieć jakieś budujące wyrazy pod adresem Studia, pochwalić, że kontynuujemy pracę, zapoczątkowaną przez jej matkę, która, między innymi, wniosła do tamtego teatru – ciepłą, rodzinną atmosferę… Niekiedy niełatwo mi bywa pokonać jakieś organizacyjne bariery, zrealizować plany twórcze. Ale mówię sobie: nie mam prawa to zmarnować, co zostało poczęte przez śp. Panią Strużanowską, a po mnie ktoś inny będzie kontynuował…

Jest też nowa generacja: Agnieszka Rawdo, Edward Kiejzik, Jacek Orszewski, Kasia Kostygin, Artur Armacki, Paweł Matujzo, Jola Gryniewicz, Grzegorz Jakowicz, Agata Gornatkiewicz… Zdolna, ambitna młodzież, chętna do pracy scenicznej. Młodzi i starzy – staramy się tworzyć jedną rodzinę. Nieco boję się chwalić, ale mamy w teatrze rodzinę. Te wzajemne, ciepłe stosunki wnet „wyłażą” na scenie, widać je gołym okiem… Na scenie trudno jest bez silnej więzi międzyludzkiej, bez wzajemnego zaufania i sympatii. Jeśli tego nie ma, nawet najlepszy reżyser i najlepsi aktorzy nie potrafią wiele zrobić. Ja, ze swej strony, również staram się być z zespołem „na co dzień”, na dobre i na złe…

W uroczym Lwowie…

– O wyjeździe naszego teatru do Lwowa chciałoby się opowiedzieć osobno. Już trzeci raz z rzędu odbywa się tam Międzynarodowy Festiwal Teatralny „Lwowska Wiosna”, którego organizacji podjął się Konsulat Generalny RP w tym mieście. I to niezmiernie cieszy: że swoje festiwale mają teatry nie tylko w Krakowie czy w Warszawie, lecz też we Lwowie i w Wilnie, ponieważ nasz widz – uważam – również na nie zasługuje. Muszę z wdzięcznością zaznaczyć, że konsulat we Lwowie wziął na siebie wydatki, związane również z naszym do tego miasta wyjazdem. Sprawy finansowe są zawsze nieco krępujące: w teatrze grają, wiadomo, studenci, nauczyciele, uczniowie… nie możemy przecież wymagać od nich, by sami opłacali swój przejazd; wystarczy, że pracują w teatrze za darmo.

Nie braliśmy, niestety, udziału w pierwszym takim przeglądzie teatralnym. Graliśmy wówczas „Chopina”, a w obsadzie tego przedstawienia mieliśmy ponad 30 osób, więc taki wyjazd byłby po prostu za drogi… W roku ubiegłym pojechaliśmy z „Miłoszem” (zawdzięczając również wsparciu wydziału konsularnego w Wilnie), a tym razem – z „Emigrantami”.

Ogółem wystąpiły cztery teatry: z Czech („Wędrynia”), dwa wileńskie (Polskie Studio Teatralne i Teatr Polski) oraz Polski Teatr Ludowy we Lwowie, który będzie w roku bieżącym obchodził 55-lecie działalności artystycznej.

Zawsze się cieszymy z każdego wyjazdu, ale Lwów… My, wilniucy, traktujemy to miasto w sposób szczególny, z jakimś niewytłumaczalnym sentymentem. Widocznie dlatego, że ta więź historycznie się zadzierzgnęła – dwóch miast o podobnych losach. Tylko losy Polaków tu i tam – różnie się ułożyły: nas jest tu więcej, mamy lepsze warunki do pielęgnowania swej polskości. Tam mają dwie szkoły i… teatr, któremu naprawdę trzeba nisko się kłaniać, ponieważ w tych warunkach, jakie ma, przetrwał 55 lat.

A to kawał życia, naznaczonego nietuzinkową pracą twórczą, lecz również… wieloma trudnościami, przede wszystkim ograniczeniami finansowymi. Nam pod tym względem jest łatwiej: mamy na Litwie organizacje społeczne, ZPL, AWPL, do których możemy się zwrócić z prośbą o pomoc. Dlatego też teatr lwowski jest pełen wdzięczności miejscowemu konsulatowi, że zechciał go otoczyć opieką i wziąć na siebie wydatki, związane z organizacją festiwalu. I my, wilnianie, również z tego powodu bardzo się cieszymy. Dzięki temu nasze teatry mają możliwość pokazania siebie na innych scenach oraz oglądania innych zespołów na scenach rodzimych. To jest ważne dla każdego artysty.

Kiedyś jeździło się częściej do Macierzy: do Rzeszowa, Krakowa. Ostatnio coraz mniej mamy takich możliwości. Przede wszystkim, dlatego, że są płatne: kosztują noclegi, wyżywienie. Nawet gdybyśmy wystąpili z konkretnym projektem na udział w takiej imprezie, nikt nam na ten cel pieniędzy dziś nie da. Owszem, pożytecznie i miło byłoby uczestniczyć w takich przeglądach, w których biorą udział przeważnie zespoły zawodowe, ale nas na to nie stać. Powinniśmy więc zadowolić się i cieszyć tym, co jest dostępne…

Ale wracając do lwowskiego teatru… Pan Zbyszek Chrzanowski, Luba, Jadzia, Natalia… – to jego trzon. Brakuje im bardzo Walerki Bortiakowa (odwiedziliśmy jego grób), Joli Martynowicz, która również odeszła na zawsze, a była duszą tego teatru. Ci starsi szykują, w miarę swych możliwości, sobie zamianę. Jak chociażby, córka Luby Lewak, Elżbieta, która studiuje w Warszawie, ale gra w teatrze. Mogliśmy ją oglądać w czasie naszego festiwalu „Monowschód”: w roli Beaty Obertyńskiej w sztuce „W domu niewoli”. Dobrze, że nasza młodzież ma możliwość studiów w Polsce i trzeba mieć nadzieję, że po ich ukończeniu wróci do rodzinnych gniazd, by kontynuować pracę swych rodziców…

Lwowski widz… Sala na 400 miejsc wypełniona po brzegi… Teatr Dzieci i Młodzieży. Nietrudno się było domyślić, że na widowni – większość to Polacy (słyszało się mowę polską) lub osoby z rodzin mieszanych. Oklaskiwali nas długo, na stojąco… Przyjemnie się jedzie tam, gdzie na nas czekają, gdzie nas lubią. Wiemy, że takie spotkania, choć krótkie, są „długofalowe”, bo trwają całe lata… Tego roku spotkamy się raz jeszcze – jesienią na wileńskim festiwalu.

Jak zawsze, mieliśmy wycieczkę po lwowskiej Starówce: do pomnika Mickiewicza, po uroczych zaułkach i kawiarenkach… Miasto ciepłe i miłe, jak zawsze, tylko smutno jest, że nikt nie myśli o jego renowacji, której bardzo potrzebuje…

W drodze powrotnej zajechaliśmy – jak i w ubiegłym roku – na cmentarz do Orląt, zostawiając tam kwiaty, którymi nas widz obdarował…

Rozmawiała Helena Ostrowska

Fot. z archiwum Polskiego Studia Teatralnego w Wilnie

Wstecz