Podglądy

Gdzie tam żółwiowi do wilkołaków

Kocham sezon ogórkowy. Ze względu na mnogość potworów. Zbiegłych – przeważnie z zoo lub fajtłapowatym hodowcom wszelkiego szkaradzieństwa. I przebiegłych. Trzeba uważać na każdą kałużę, bo może z niej wyprysnąć np. ogromny groźny żółw i odgryźć człowiekowi nogę.

Na takiego potwora poluje właśnie niemiecka Bawaria. My tu w ogóle w okresie dojrzewania ogórków mamy szczęście do egzotycznych bestii. Ubiegłego lata dziesiątki niemieckich policjantów przez cały tydzień polowały w jednym z bawarskich jezior na krokodyla Klausiego (to media nadały mu takie wdzięczne imię), który na szczęście okazał się być... bobrem.

W tym roku trwa obława na zbiegłego żółwia sępiego o ślicznej ksywce Lotti. Imię – to jedyna piękna rzecz, którą gad(zina) może się pochwalić. Bydlę jest bowiem tak przerażająco szpetne, że dinozaur by na jego widok uciekał z rykiem. Jeżeli kto nie miał okazji paskudzwa oglądać... to lepiej niech i nie ogląda. Całe to w jakichś rogowych stożkach, tarczkach, guzkach i innych badziewiach, a łeb ma uzbrojony w szczęki, z których górna przypomina sępi dziób. Poza tym Lotti, w odróżnieniu od krokodyla-bobra, szuka zwady i atakuje. Przegryzł mianowicie ścięgno Achillesa ośmioletniemiu kąpiącemu się w jeziorze Oggenrieder Weiher chłopcu.

Noooo...! Takie numery to nie z Niemcami! W celu schwytania agresywnego gada do gminy sprowadzono specjalistów... od żółwich obyczajów, a także psy tropiące. Aby ułatwić psom zadanie, jezioro osuszono z wody... po czym otoczono płotem pod napięciem. Nie wiem, czy w obawie, by Lotti się nie wymknął psom, czy po to, by głodni sensacji gapie nie pchali się prosto w jego wredny sępi ryj. Wszystko na próżno. Potwór zaszył się gdzieś w mule i czeka na lepsze czasy. Zaś specjaliści pocieszają: Lotti – to kruszynka. Mierzy zaledwie jakichś 40 centymetrów i waży nie więcej niż 14 kilo... No, ale może w przyszłości urosnąć nawet do 80 centymetrów i „przytyć” do 90 kilogramów. I dożyć sędziwego wieku. 70 lat taki potwór osiąga w niewoli, jeżeli wolność będzie mu służyć, to on sam posłuży za ogórkowego potwora jeszcze i dla następnych pokoleń.

No, dobra. U Niemców straszą gady. A kto czy co na Litwie? W ubiegłym roku, akuratnie gdy bawarczycy tropili Klausiego, telewizja LNK wytropiła tabliczkę z polskojęzyczną wersją nazwy ulicy na domu pani sekretarz rady samorządu rejonu wileńskiego w Jaszunach. Choć tabliczka nie atakowała przechodniów i nikomu nie usiłowała przegryźć ścięgna Achillesa, inne media rzuciły się na groźne odkrycie jak wygłodniałe krokodyle i dawaj nim straszyć swoich czytelników, widzów i słuchaczy. To dziw, że makabrycznej posesji nie otoczono płotem pod napięciem, a jej właścicielki nie poszczuto psami. Gdyby bowiem nie miała możliwości wydostania się z domu, nie zostałaby wiceministrem energetyki w rządzie Algirdasa Butkevičiusa. Co prawda, w tym sezonie za litewskiego Lotti służy inna wiceminister z ramienia AWPL, ale wszystko to z jednego gniazda gadziny.

Jakkolwiek by jednak patrzeć, polska tabliczka była zbyt cienką odpowiedzią naszych mediów na ubiegłorocznego niemieckiego krokodyla. Tegorocznego żółwia przebijamy czymś bardziej krwawym. Jeden z moich ulubionych publicystów Anatolijus Lapinskas (z wykształcenia kompozytor, więc na nerwach czytelników umie zagrać znakomicie) wytropił otóż na Litwie... polskiego wilka. I ogłosił groźną sensację na portalu DELFI. Straszne! Rzecz tylko w tym, że wilk już dawno wrócił do Polski. Przed dwoma laty wrócił, a Lapinskas wciąż nie może przeżyć owej traumatycznej wizyty i tak oto wspomina o niej w publikacji, której tytuł wymieniam poniżej, by nie zbijać czytelnika z pantałyku: wilk, wilczyca czy wataha wilkołaków?

„Przed paroma laty, w pierwszych dniach września 2011 roku do Połągi na spotkanie z premierem Andriusem Kubiliusem nieoczekiwanie przybył premier Polski Donald Tusk. Przybył „bronić” litewskich Polaków przed „straszną” Ustawą o oświacie, na mocy której przewidziano ujednolicenie (w szkołach litewskich i nielitewskich – przyp. L.D.) egzaminu z języka litewskiego, a także wykładanie historii Litwy, geografii oraz wychowania patriotycznego w języku litewskim. (...) Niczym baranek wilkowi premier Litwy Andrius Kubilius próbował tłumaczyć polskiemu koledze, że na Litwie sytuacja polskojęzycznego szkolnictwa jest (...) najlepsza w świecie (...). Te argumenty na polskim premierze nie zrobiły żadnego wrażenia” – buduje napięcie litewski Hitchcock-Lapinskas.

Dalszą relację z owego makabrycznego spotkania obu premierów czytałam z wypiekami na twarzy, bo – myślę sobie – może coś przegapiłam. Może pałający żądzą krwi wilk-Tusk przegryzł łagodnemu barankowi- Kubiliusowi jakieś ścięgno czy coś w tym rodzaju. Nie. Więc co zrobił? „Pozostał przy wpojonym mu przez litewskich Polaków przekonaniu o polskim oświatowym piekle na Litwie” – ujawnia publicysta. To dopiero upiorność! I nie żeby groźny drapieżnik ograniczył się grasowaniem w Połądze. A gdzie tam. Tego samego dnia zrobił nalot na Wilno, gdzie w kościele pw. św. Teresy spotkał się z przedstawicielami polskiej społeczności i... „nałożył ciężkie polityczne piętno na nasze dwustronne stosunki”. Powiedział mianowicie „że stosunki Polski z Litwą będą na tyle dobre, na ile dobre będą stosunki Litwy z polską mniejszością narodową”.

„Wot i papałsia, kotoryj kusałsia”! Lapinskas uznał to zdanie za groźbę zbrojnej napaści Polski na Litwę. „Najsmutniejsze, że premier Polski nie był oryginalny. Już od początku 1939 roku niemiecka propaganda zaczęła oskarżać Polskę o prześladowanie niemieckiej mniejszości, a 1 września Hitler na tym fakcie oparł zbrojną agresję przeciwko Polsce” – obwieścił struchlałym czytelnikom. Czyli poleciał teorią twórcy naukowego socjalizmu Karola Marksa. Ów też w swoim czasie zauważył, że historia jest dramatem, który się powtarza. Tyle, że wg Marksa, podczas gdy za pierwszym razem jest to tragedia, za drugim... farsa.

Farsa Lapinskasa ukazała się pod tytułem: „Wiceminister oświaty E. Tamošiūnaitė będzie walczyła przeciwko Litwie”. Autor ostrzega w niej, że wizyta wilka w Połądze jest brzemienna w skutki. Wilcza wataha grasuje na Litwie w najlepsze. Dowód – wypowiedzi dla Radia „Znad Wilii” takich drapieżników, jak np. dyrektorzy polskich gimnazjów w Wilnie. Od ich retoryki publicyście robi się ostatnio „zupełnie strasznie”, bo rozdmuchują polsko-litewski konflikt. Jakim sposobem? W ich rozważaniach o sytuacji polskiego szkolnictwa na Litwie słychać „wiele nutek niezadowolenia, wbrew temu, że sytuacja, jest – zdaje się – w pełni uregulowana”. Czyli się skarżą, skubańcy! A przecież nowy ambasador RP na Litwie już ostrzegł, że „skargi litewskich Polaków (...) będą miały wpływ nie tylko na polsko- litewskie relacje polityczne, ale też na dwustronne projekty ekonomiczne”.

Czas chyba jednak na obławę, ogrodzenie pod napięciem i psy tropiące. Tym bardziej, że, jak wskazuje tytuł publikacji, Lapinskas w tym wilczym plemieniu wyśledził już samicę alfę. To tytułowa Edita Tamošiūnaitė, wiceminister oświaty, która, jego zdaniem, we wspomnianej rozgłośni już praktycznie ogłosiła Litwie wojnę ostrzegając bojowo: „Będziemy walczyć dalej!”.

„Z (tej) wypowiedzi wynika, że wiceminister będzie walczyła nie o realizację litewskiego ustawodawstwa, inaczej mówiąc – o pomyślność Litwy, ale przeciwko litewskim ustawom, czyli przeciwko jej pomyślności” – konkluduje tropiciel polskich wilkołaków na litewskiej ziemi.

No, bo jaki z tego premiera Tuska wilk? Toż to czystej krwi wilkołak! Zaledwie kilka godzin po Litwie pograsował (i to przed dwoma laty), a spustoszenie sieje do dziś, bo skutecznie zawilkołaczył litewskich Polaków. Kiedyś wierzono, że wilkołakiem można stać się po ukąszeniu przez innego wilkołaka, wysoki gość zrobił to – zdaje się – bez gryzienia, za sprawą rzuconego uroku. I cóż teraz z tym fantem począć? Gdzie przed niebezpieczeństwem uciekać, jakim się płotem otoczyć, gdy wróg czyha zarówno z zewnątrz jak i od wewnątrz? No, i jak tu nie kochać sezonu ogórkowego z jego potworami... i potwornymi publicystami?

A gdyby się kto pytał, to przyczyną rzekomej wojny Polski z Litwą ma być właśnie wspomniana wyżej dyskryminująca maturzystów ze szkół mniejszości narodowych litewska Ustawa o oświacie z 2011 roku. Zdaniem Lapinskasa, zapewniająca Litwie wszelką pomyślność, zdaniem społeczności polskiej – krzywdząca młodzież z polskich szkół, bo m. in. pozbawiająca ją równych szans na egzaminie maturalnym z państwowego języka. Naczelny Sąd Administracyjny Litwy w czerwcu tego roku orzekł, że dzieciaki, które miały o ponad 700 godzin mniej języka litewskiego niż ich rówieśnicy w szkołach litewskich nie mają prawa do ulg na egzaminie maturalnym z tego przedmiotu. I to o ich sprawiedliwe traktowanie zamierzają walczyć i wspomniana minister, i inni przedstawiciele polskiej mniejszości na Litwie.

Nie znaczy to jednakże, że Polska nagle i wiarołomnie zbombarduje Litwę z bombowców nurkujących... czy czego tam dziś natowskie wojska używają. Polska tu w ogóle „ni pri cziom”. Nikt nie zamierza jej wciągać w tę sprawę. Tamošiūnaitė zapowiedziała, że znajdzie ona finał w Europejskim Trybunale Praw Człowieka, co zdaniem Lapinskasa, też czyni z niej potwora gorszego od sępiego żółwia. Kto to widział, żeby włóczyć własny rząd (którego w dodatku jest się wiceministrem) po europejskich sądach?! – lamentuje. No, i kalać własną ojczyznę, jakby mało nam było pewnej sędziny (pewnie autorowi chodzi o Neringę Venckienė – L.D.), która narobiła Litwie w świecie wstydu, „naubliżawszy ostatnimi słowy i litewskim sądom, i sędziom”.

Czyli zwracanie się do Trybunału w Strasburgu – to wstyd, hańba, zaprzaństwo! Rzecz tylko w tym, że publicysta- katastrofista myli rząd z sądem i ojczyznę z państwowym aparatem. Obecny rząd akurat zgodził się na wprowadzenie dla maturzystów polskich szkół tymczasowych ulg na egzaminie z litewskiego (do czasu aż programy nauczania zostaną zrównane), to sąd uznał tę decyzję za antykonstytucyjną. Poza tym taka już uroda tego Europejskiego Trybunału, że obywatele różnych państw skarżą tam decyzje krajowych instytucji. Co nie znaczy, że szkalują własną ojczyznę tylko bronią się przed wyrządzoną im przez państwowy aparat taką czy owaką krzywdą. Trybunał w Strasburgu rozpatrzył już około 80 dotyczących naszego państwa skarg. W ponad 85 procentach spraw orzekł, że Litwa złamała jeden z artykułów Europejskiej Konwencji Praw Człowieka.

„Ponad połowa spraw, nawet dwie trzecie, które Litwa przegrywa w Strasburgu, to sprawy z powodu naruszenia artykułu szóstego konwencji, czyli prawa do sprawiedliwego sądu” – przyznała w swoim czasie adwokat Liudvika Meškauskaitė. Jej konkluzja brzmiała następująco: „Problem z prawem do sprawiedliwego sądu na Litwie egzystuje!”.

No, ale co można innym obywatelom, to w wykonaniu litewskiego Polaka jest zamachem „na pomyślność Litwy”. Wynikałoby z tego, że jeżeli chcemy szukać sprawiedliwości w jakimś sądzie, to wolno nam odwoływać się tylko do tego NAJWYŻSZEGO. Do tego, który nie wysyła żadnych orzeczeń, więc nie będzie się czego wstydzić ani z czego przed światem tłumaczyć. To jednak o NIM pewien amerykański prawnik – niejaki Thomas Jefferson – powiedział co następuje: „Doprawdy, drżę o swój kraj, jeśli pomyślę, że Bóg jest sprawiedliwy”. Cóż za bluźnierca! Szkalował w ten sposób USA... których był prezydentem. Tak podsumować własne państwo! Toż to dopiero musiał być wilkołak nad wilkołaki, a przecież rządził w USA przez dwie kadencje. I jak rządził! M. in. powiększył obszar Stanów Zjednoczonych o ponad jedną czwartą, ale nie metodą zaboru. Po prostu nabył od Napoleona terytorium Luizjany, zaś wydatki na wojsko ciął. Zadłużenie kraju zredukował o 30 proc. i zakazał sprowadzania z Afryki niewolników.

Lucyna Dowdo

Wstecz