XIII Motocyklowy Rajd Katyński

Hołd polskim Kresom i odsieczy wiedeńskiej

Marszałek Józef Piłsudski porównał kiedyś Polskę do obwarzanka, będąc zdania, że wszystko, co najlepsze, znajduje się na jej obrzeżach. A jeśli tak – to byłym Kresom Wschodnim Rzeczypospolitej, względem których historia nie szczędziła karkołomnych zawirowań, pozostawiając je nawet poza państwem z Orłem Białym w godle, po dziś dzień należy się wdzięczność szczególna. Za złożone na ołtarzu wolności ofiary podczas powstańczych zrywów i wojen, za zesłańczą poniewierkę, za ogrom cierpień, jakich sprawcą w czasach nowszych został Związek Sowiecki, a jakie niczym soczewka ogniskuje złowieszczo brzmiące słowo „Katyń”.

Utworzony właśnie od tego słowa przymiotnik jął w nazwie sąsiadować z rajdami motocyklowymi, których pomysłodawcą i niestrudzonym organizatorem jest Wiktor Węgrzyn – żarliwy patriota wszystkiego, co polskie. Pomysł z wyprawą na Kresy Wschodnie Rzeczypospolitej, zapamiętale rugowane przez władze Polski Ludowej ze świadomości narodowej, wygenerowała nieodparta chęć schylenia czoła przed wszystkimi, kto tam oddał życie ku chwale Ojczyzny, jak też przed rodakami, pozostającymi mimo jakże nieprzychylnych realiów wiernymi mowie, wierze i tradycjom przodków.

Po raz pierwszy, gorąco namawiani przez legendarnego duszpasterza Zdzisława Peszkowskiego 52 motocykliści wyruszyli na trasę w roku 2001, jadąc po części w nieznane. Przywieziony ogrom doznań z przecierania szlaków wyraźnie przyćmił jednak trudy, z jakimi wypadło się zmierzyć przy pokonywaniu kolejnych i kolejnych kilometrów. Mieli ogrom satysfakcji z oddania hołdu poległym i pomordowanym rodakom. W jeden głos twierdzili też, że w obecnej Polsce trudno o tak wymowną w treści lekcję patriotyzmu. Byli więc pełni zdecydowania, by za rok stanąć do powtórki.

Dziś powtórki te wypada mnożyć przez 13, gdyż taki to numer porządkowy nosiła impreza tegoroczna, której mózgiem i sercem jest (któżby inny!) – Wiktor Węgrzyn, niekwestionowany zresztą lider, jeśli chodzi o liczbę startów. Ma ich bowiem na swym koncie 12, a uzbierać komplet przeszkodził poważny wypadek, doznany za kierownicą motocykla podczas przygotowań do kolejnej wyprawy „na Katyń”.

O tych wyprawach w hołdzie poległym i żyjącym rodakom może Wiktor Węgrzyn opowiadać wręcz w nieskończoność. Niezliczone bowiem razy gruzeł wzruszenia podchodził mu pod gardło, a oczy się szkliły łzami, kiedy na terenie Ukrainy, Białorusi, Litwy, Łotwy czy Rosji chylili głowy przed zapadającymi w ziemię mogiłami lub byli witani przez różne wiekiem „bratnie dusze”, komu Polska wciąż i nadal pozostaje Ziemią Świętą, ku której kierują myśli i serc bicie. A wtedy to „do przodu” nabiera jakże wymownego sensu, przysłowiową pestką stają się wszelkie niewygody. Choćby jechać wypadło nawet w uciążliwym deszczu, jaki podczas jednej z wypraw towarzyszył przez dni 13 na 16 jej łącznego trwania.

Innymi słowy, kto decyduje się za sterem motocykla pojechać na dawne Kresy, żądny żywej lekcji historii Ojczyzny, musi się liczyć ze spartańskimi warunkami: spaniem z łokciem pod głową zamiast puchowej poduchy, z jedzeniem jakże innym niż to przyrządzane w domowej kuchni, z umyciem się w rzece bądź jeziorze zamiast wanny. Te trudy dają się we znaki znacznie odporniejszym z natury mężczyznom, a cóż dopiero mówić o kobietach, nie stroniących od wystawania przed lustrem podczas robienia makijażu. Tym niemniej za każdym razem w gronie motocyklistów nie brakuje silnej duchem „słabej płci”: towarzyszącej mężom, przyjaciołom albo nawet jadącej bez męskiej asysty. Konkretnej, gdyż ta powszechna rycerska względem białogłowych obowiązuje poniekąd z rajdu na rajd.

Tegoroczny XIII Motocyklowy Rajd Katyński wystartował 24 sierpnia sprzed Pomnika Katyńskiego w Warszawie. Czasowo wydłużył się on do trzech tygodni. 83 motocyklistów pokonało liczącą ponad siedem i pół tysiąca kilometrów trasę. Ta wiodła kolejno przez Litwę, Białoruś, Rosję, Ukrainę. A po czym, co było novum dotychczasowych rajdów, jechano terenem Słowacji, Węgier i Austrii, docierając do Wiednia. Tu 12 września, w dniu słynnej odsieczy wiedeńskiej, oddano hołd wiekopomnemu triumfowi wojsk Jana III Sobieskiego nad Turkami. Przyozdobieni w husarskie skrzydła rajdowcy jechali szlakiem przemarszu tych wojsk: Wiedeń – Tulin – Brno – Ołomuniec, skąd przez Piekary Śląskie i Jasną Górę nastąpił powrót do Warszawy. By 15 września przed Pomnikiem Katyńskim w asyście licznych warszawiaków i gości stolicy Polski zameldować uroczyście, że zamiar złożenia hołdu polskim Kresom i orężu Jana III Sobieskiego w pełni się udał mimo rzekomo feralnej trzynastki.

Motocyklowe Rajdy Katyńskie od ich zarania prawie zawsze miały na trasie Wilno i okolice, z tą różnicą jednak, że na niektórych Litwa była pierwszym z państw zagranicznych, a na niektórych – ostatnim, jakie odwiedzali. Poprzednimi laty za miejsce ich kwaterunku u nas służyło Wileńskie Progimnazjum im. Jana Pawła II. Tego roku natomiast w wyniku trwającego tu rozległego jak zewnętrznego tak wewnętrznego remontu zakotwiczyli się oni w położonej tuż za stołecznymi rogatkami Zujuńskiej Szkole Średniej, gdzie w sali gimnastycznej i w klasach spędzili dwa noclegi.

Podczas pobytu imponująco prezentująca się kawalkada motocykli, udekorowanych gęsto w biało-czerwone chorągiewki, dotarła do Dubicz, Mejszagoły, Glinciszek, Niemenczyna, Podbrzezia, Powiewiórki, Zułowa. W samym Wilnie uczestnicy wyprawy odwiedzili Ponary oraz cmentarz na Rossie, a w Ostrej Bramie miała miejsce Msza św., którą dla zgromadzonych pod gołym niebem uczestników rajdu celebrował jeden z nich, franciszkanin Marek Kiedrowicz.

Motocyklistom na trasie i poza nią asystowali harcerze Wileńskiego Hufca Maryi im. Pani Ostrobramskiej oraz trzej nasi bikersi, czyli bajkerzy – Jan Ornowski, Antoni Okulewicz i Wiktor Dulko. O ile dwaj pierwsi nie są nowicjuszami w tych poczynaniach, o tyle dla znanego z pięciolinii barda Wiktora Dulki rajdowe wcielenie było debiutanckie. Zapraszany wcześniej, by podczas pobytu w Wilnie motocyklistów uczęstować ich strawą duchową w postaci koncertu pieśni wileńsko-patriotycznych pod akompaniament gitary, nasiąkł tą niepowtarzalną atmosferą na tyle, że niedawno za grube pieniądze nabył motocykl jednej z japońskich firm oraz specjalny przyodziewek. A to po to, by wspólnie z Ornowskim i Okulewiczem w gronie rajdowców dotrzeć do Katynia i Smoleńska. Może się czuć bohaterem, gdyż swego dopiął, przywożąc z trasy masę wrażeń.

Tych wrażeń pewni też byli Magdalena Urban z zapodzianego w Borach Tucholskich Zapędowa oraz Szymon Szramka z Lubichowa koło Starogardu Gdańskiego, z którymi podczas ich pobytu w Wilnie odbyłem dłuższe rozmowy. Urban debiutowała na trasie przed rokiem i tak ją „wzięło”, że ponowiła udział, a też w przyszłości zamierza to czynić, gdyż – jak twierdzi – z raz obranej drogi nie nawykła zawracać. Szramka natomiast jechał po raz pierwszy, a o udziale przesądziła miłość do historii, wyniesiona jak z domu rodzinnego, tak ze szkoły. Zresztą, ta miłość do historii sprzężona z patriotyzmem w lwiej części właśnie przesądza o tym, że młodsi i starsi wiekiem decydują się na wyprawę, wytrwale nagłaśnianą przez organizatorów w środkach masowego przekazu. Również podczas jej trwania, czemu służy patronat medialny, dwa lata temu objęty przez Program I Polskiego Radia, a tego roku – przez „Nasz Dziennik”.

„Kocham Polskę. I ty Ją kochaj!” – głosi napis na emblemacie rajdów. Nad nim widnieje natomiast dynamiczny orzeł w koronie, jaki szeroko rozpościerając skrzydła usiadł na sterze motocykla. W połączeniu mają stanowić zachętę, by obywatele Rzeczypospolitej w jej obecnych granicach pamiętali o dziejach swej Ojczyzny. Chlubnych (jak chociażby victoria wiedeńska) oraz tragicznych, w sposób szczególny doświadczonych przez byłe Kresy Wschodnie.

Henryk Mażul

Fot. autor

Wstecz