Noworoczny podarunek „Wilii” dla widza

Jak za dawnych dobrych lat…

Kto nie jest wtajemniczony w wybiegające w przeszłość szczegóły, za nic nie uwierzy, że nasz powszechnie lubiany zespół „Wilia” stoi u progu własnego 60-lecia. Bo przecież ta „strumieni-rodzica”, tak wezbranie „tocząc” polską pieśń i taniec, jest wciąż artystycznie młoda i piękna. Junackim wiekiem i powabem nierzadko dzieci, wnuków bądź prawnuków tych, którzy w pamiętnym 1955 roku zdecydowali spontanicznie zjednać wysiłki dla krzewienia ojczystego folkloru.

„Wilia” bowiem – to pokoleniowe pokłady tradycji. A jedna z nich w aspekcie programowej, zapoczątkowana swego czasu przez byłą kierownik artystyczną Czesławę Bylińską-Rymszonok, nakazuje, by u schyłku każdego roku zapraszać widzów na koncerty opatrzone nazwą „W rytmie poloneza i mazura”. To w tańcu. Bo w śpiewie przywoływane są wtedy jakże niepowtarzalne nuty polskich kolęd i innych melodii, grających nam w duszy. A, jak się okazuje, tych dusz, których występy „Wilii” nie pozostawiają obojętnymi, jest wśród rodaków na Litwie tyle, że aby sala Domu Kultury Polskiej w Wilnie mogła pomieścić ich maksymalną liczbę, wypada jednego dnia mnożyć te koncerty najmniej na dwa, co – rzecz jasna – wymaga od chórzystów, a przede wszystkim od tancerzy wysiłku nie lada.

Po raz ostatni „Wilia” przy pełnej widowni zdobyła się na taki zdwojony wysiłek w dniu 29 grudnia 2013 roku. Jak zawsze zaczerpnąwszy z tego, co stanowi złotą skarbnicę jej dorobku, ale też prezentując repertuarowe nowinki. Bo ta muzyczna nestorka – jak zespołowi niezwykle ambitnemu przystoi – bynajmniej nie zamierza spoczywać na laurach, a z myślą o przyszłości od pewnego czasu wyraźnie stawia na młodzież, chowając na własną rękę śpiewaczo-taneczny narybek.

Nic więc dziwnego, że szeregi zespołu rosną niczym zaczyn na drożdżach. Aż ponad 140 artystów z różnych grup wiekowych skłoniło się przed widzami na tym koncercie w jego finałowej scenerii. A przedtem na zmianę krzesali hołubce w ognistym krakowiaku, dostojnie wirowali w mazurach, polonezach, walcach do melodii z filmów „Noce i dnie”, „Trędowata”, „Ziemia obiecana”, albo anielskim wielogłosem poczynali pieśń za pieśnią, w czym ochoczo solowało (na wskroś zespołowe zresztą!) małżeństwo Krystyny i Andrzeja Malinowskich.

A choć amatorzy, wszystko to czynili z uśmiechem na twarzach, precyzją, wigorem, lekkością tak charakterystyczną profesjonalistom. Potrafiącym ukryć żmudny wysiłek, jaki wypada włożyć na próbach w szlifowanie kunsztu. W przypadku „Wilii” cierpliwie przekazywanego przez kierownik artystyczną i dyrygent Renatę Brasel, choreograf Marzenę Suchocką, kierowniczkę kapeli Annę Kijewicz oraz kierownik grupy młodzieżowej Beatę Bużyńską. Ta ostatnia może mieć satysfakcję szczególną, gdyż postępy, jakie czyni w obrastaniu w artystyczne piórka narybek są widoczne szczególnie (przykładem niech posłuży chociażby przywołanie treści „Śpiewnika domowego” Stanisława Moniuszki czy przepiękny walc Wojciecha Kilara – swoiste podzwonne dla tego wirtuoza muzyki filmowej, zmarłego akurat w dniu występu „Wilii”). Wzorem dla nich w naśladowaniu służą oczywiście starsi wiekiem zespolacy, stanowiący ten główny reprezentacyjny garnitur.

Na część drugą koncertu złożył się repertuar ludowy z różnych regionów Polski. Oczopląsu dostać można było, kiedy w skocznych rytmach zawirowały stroje rzeszowskie, kurpiowskie, łowickie, lubelskie, a przerywnikami w tańcach służyły wesołe przyśpiewki. Wywołujące raz za razem huczne owacje, w czym też nie szczędzili dłoni m. in. obecni na widowni posłowie na Sejm RL Michał Mackiewicz i Wanda Krawczonok, minister energetyki Jarosław Niewierowicz, wiceminister kultury Edward Trusewicz, radni miasta Wilna z wicemerem Jarosławem Kamińskim na czele, prezes Wileńskiego Oddziału Miejskiego ZPL Alicja Pietrowicz.

A już szczególnie klaskaniem obrzękłe prawice mieli gęsto zasiadający na sali weterani zespołu. Dwóch z nich – Fryderyka Szturmowicza, mającego „na liczniku” kupę lat śpiewania w „Wilii”, oraz Tadeusza Litwinowicza, jednego z trzech braci, będących swego czasu jej tanecznymi filarami – zagadnąłem o wrażenia. A – przyznać trzeba – byli nad wyraz solidarni w podziwach, mnożeniu superlatywów i głębokim przeświadczeniu, że to, na co oni nie szczędzili wyrzeczeń, znajduje godnych następców. „Ech, szkoda, że tego nie mogła widzieć legendarna kierownik artystyczny i choreograf Zofia Gulewicz...” – wzdychał z rozrzewnieniem Fryderyk, przywołując we wdzięcznej pamięci przypadające tego roku jej setne urodziny.

Jeśli koncerty „W rytmie poloneza i mazura” stanowią po części sprawozdanie przed widzem z rocznej pracy, to za Anno Domini 2013, okraszony m. in. egzotycznym wojażem do będącej kolebką naszej cywilizacji Grecji, wypada wystawić „Wilii” ocenę celującą. Wraz z życzeniami, by również nadal w jej „żagle” dęły pomyślne artystyczne wiatry.

Henryk Mażul

Fot. Jerzy Karpowicz

Wstecz