Podglądy

Swój eurocyrk, swoje...

Jesteśmy niepokojąco interesującym krajem. Mając dużo wyobraźni, zdrowia, czasu i pieniędzy, można u nas zamieszkać oraz całkiem nieźle się bawić... Pod warunkiem – rzecz jasna – posiadania też dobrej znajomości języka państwowego oraz urody nie odbiegającej od średniostatystycznej. Najlepiej nordyckiej, zwłaszcza, że nasza prezydent Dalia Grybauskaitė oznajmiła onegdaj, żeśmy Skandynawowie. No, w najgorszym wypadku bałtoskandowie, jak orzekł w swoim czasie (dziś eks-) minister spraw zagranicznych Audronius Ažubalis.

A po co na Litwie ta nie odbiegająca od średniostatystycznej uroda, że już o znakomitej litewszczyźnie nie wspomnę? Wiadomo, by nie oberwać w dziób za inność od młodzieży zwanej przez panią prezydent „patriotyczną”.

No, ale porzućmy sprawy kontrowersyjne, a niekiedy wręcz bolesne, na rzecz rozrywkowych. A zaliczam do takich upubliczniony przez Lietuvos bankas (litewski bank centralny) reportaż z pierwszej operacji dostarczania do bankowego skarbca (jak usłużnie doniosła mi agencja DELFI) banknotów euro. Pieniędzy, znaczy się, ogólnoeuropejskich, które wprowadzamy u siebie od pierwszego stycznia przyszłego roku, a których do Wilna przyleciało w sumie aż 114 ton.

Reportaż wali z nóg i sugeruje, że jesteśmy europotęgą! Toż na te tony złożyły się, według doniesienia, dokładnie 132 miliony banknotów. Nie wszystkie nominały znane, ale 200-eurówki ludowi pokazano. Wyobraźnia przeciętnego obywatela tej kasy tak czy siak nie ogarnia. Tym niemniej niejeden chuderlak i nieudacznik westchnął pewnie w cichości: „Ach, naciągnąć kominiarkę na łeb, wylecieć przed konwój z tymi milionami, pokazać wystruganego z drewna straszaka i huknąwszy „rankas akštyn!” odściubić państwu choć kilogram tej cennej przesyłki”. Ale gdzie tam!

Upubliczniona relacja nie pozostawia wątpliwości, że chłopaki z ARAS-u (jednostka Operacji Antyterrorystycznych Litewskiej Policji) ustrzeliliby taką zamaskowaną jednostkę w trymiga. Profilaktycznie, nawet nie czekając na okrzyk „rankas akštyn!”. Gdy zresztą oglądałam unikatowe, jak zachwala DELFI, zdjęcia z „eurų gabenimo operacijos” to i tak się dziwię, że gieroje z ARAS-u nikogo nie ustrzelili (zwłaszcza, że pieniądze guliały po stolicy zakorkowanymi ulicami, w godzinach największego szczytu). No, i że nie powystrzelali się nawzajem. Zupełnie przypadkiem, bo sami wyglądali w kominiarkach i czarnych goglach na łbach jak zamaskowane wersje Antonio Banderasa z kultowego „Desperado”. A jak wynika z udostępnionych publiczności zdjęć, w okolicach przejazdu TIR-ów z euro-kasiorą czaili się wszędzie. M. in. na dachach okolicznych wieżowców i generalnie gdzie popadło. Ogólnie, nie powiem. Show wyszedł, że Tarantino (Quentin, ten od „Desperado”) pewnie z zazdrości się popłakał.

Kto to widział, zapamięta na długo. Mołojcy z jednostki antyterrorystycznej, choć twarze ukrywali, to muskuły prężyli tak widowiskowo, że nawet naładowane mnóstwem różnych bajerów kamizelki kuloodporne nie były w stanie tego zamaskować. W ładnych też pozach prezentowali snajperskie i inne karabiny. Towarzyszące im owczarki w kamizelkach z logo ARAS-u też wyglądały i groźnie, i dostojnie. W ogóle wyszło imponująco, bo czegoż w tym reportażu z przekształcania Litwy w eurozonę nie było! Pokazano i samolot Lufthansy, którym kasiora przyleciała z Niemiec, i TIR-y, którymi euroforsę wieziono z lotniska, i różne-różniste pojazdy, które asekurowały trasę przewozu – od motocykli, poprzez policyjne radiowozy i opancerzone bankowozy aż do takiego jakiegoś czołgopodobnego monstrum, z wystającym z wieży zamaskowanym snajperem.

Całości obrazu dopełniał unoszący się nad konwojem „wiertaliot”. Jakie to jednak szczęście, że prezydent Dalia Grybauskaitė, która według Konstytucji jest naczelnym dowódcą litewskich sił zbrojnych, a też minister ochrony kraju Juozas Olekas i głównodowodzący naszych wojsk generał Jonas Žukas musieli być zawczasu poinformowani, że to nie Putin rozpętał na Litwie wojnę hybrydową, tylko właśnie przyjechała waluta pożyczona przez nas w niemieckim Bundesbanku. Inaczej fałszywy alarm i poderwanie litewskiej armii do obrony przed atakiem dziwnego agresora mielibyśmy murowane.

W każdym bądź razie radosne zamieszanie i cyrk związany z przybyciem na Litwę euro przebił, moim zdaniem, show, jaki władze nam zgotowały z okazji wpłynięcia do portu w Kłajpedzie „Independence’a”, naszej dumy, naszego wspaniałego terminalu gazowego, naszego symbolu energetycznej niezależności od Rosji. Zwłaszcza, że tamto wydarzenie przyćmił fakt, iż jakieś wraże nam siły kazały pomalować „Independence’a” w rosyjskie barwy narodowe.

To jeszcze pół biedy. Gorzej, że ten pływający symbol nie jest naszą własnością. Wydzierżawiliśmy owe cacko i tylko na 10 lat. Ale może to i dobrze. Będzie taniej. Sęk bowiem w tym, że „Independence” nie posiada właściwości pożerania bałtyckiego planktonu i puszczania gazowych bąków, będących w stanie zaopatrzyć nas w ten nośnik energii. Zamierzamy go tankować u Norwegów, co biorąc pod uwagę ich ceny, dzierżawę oraz obsługę tej całej machinery, może z niej uczynić inwestycję na dłuższą metę dla litewskiego użytkownika i podatnika nie do udźwignięcia.

Zresztą, te 114 ton euro, którymi litewski bank centralny tak bardzo się chwali, też są wydzierżawione. Myśmy u Niemców te banknoty wypożyczyli, więc trzeba będzie im pożyczkę, po wydrukowaniu równowartości w jednej z certyfikowanych europejskich drukarni, zwrócić. Nie, to nie kredyt, ale też z pewnością nie akcja charytatywna ze strony sympatycznej kanclerz Angeli Merkel. Niestety, jakoś wśród tego tworzonego wokół euro radosnego zamieszania nie mogę się dogrzebać do oficjalnej informacji, ile zapłacimy za tę sąsiedzką uprzejmość?

Jednakże sam fakt, że wprowadzenie euro kosztuje, przeciętnego obywatela też, nie jest tajemnicą, którą można dziś ukryć. Przekonali się o tym wszyscy, którzy mają to za sobą. I chodzi nie tylko o podwyżkę cen na towary i usługi, której nie unikniemy, choć nasi politycy łżą w tej kwestii aż ziemia jęczy. Państwo też się będzie musiało sprężyć i wysupłać miliard litów na (co prawda, rozłożone na pięć lat) wpłaty do specjalnego funduszu antykryzysowego dla państw strefy euro, które popadły w tarapaty finansowe. A wysupła je z kieszeni swojego podatnika, bo skąd niby jeszcze?

I to jest praprzyczyną tych wszystkich związanych z euro fajerwerków, fundowanych obywatelom przez władzodzierżców w wigilię pożegnania z narodową walutą. Łudzą się, że ogłuszony tą ich tramtadracją lud boży nie zauważy, że choć nowa waluta taka europejska, to lokalna bida jakby jeszcze biedniejsza. Ja bym się nie łudziła. W kraju, którego 30,8 proc. obywateli, według danych Eurostatu, żyje na granicy ubóstwa, średnia pensja wynosi równowartość 680 euro, a świeżo upieczony emeryt z 37-letnim nieprzerwanym stażem dowiaduje się, że ma przeżyć miesiąc za 208 euro, takie fajerwerki mogą bawić tylko samych polityków, bankowców, nadzianych obcokrajowców i idiotów.

Lucyna Dowdo

Wstecz