II Międzynarodowy Polski Festiwal Monospektakli „MONOWschód” w Wilnie

Lekcje historii i historie życiowe

 

Kiedy przed dwoma laty Polskie Studio Teatralne, z jego kierownikiem artystycznym Lilią Kiejzik na czele, zainicjowało i zorganizowało pierwszy w Wilnie, czterodniowy festiwal monodramu, było to poniekąd pewnym ryzykiem – ze względu na reakcję i odbiór widza. No bo – jak to? – pytali niektórzy. – Przyjadą teatry zagraniczne i wszystkie – z monologiem jednego aktora?.. To może być nużące... Jednak ci, którzy się wybrali na pierwsze monospektakle, z zaciekawieniem czekali na następne. Uczestnicy festiwalu dowiedli, że jeden aktor na scenie potrafi zawładnąć widownią, trzymać na wodzy jej uwagę i emocje, nawet ponad godzinę...

Tak więc kolejne – tegoroczne „monospotkania”, które się odbyły w dniach 7-9 listopada, organizatorzy planowali już odważniej, bez większych obaw o frekwencję widza. Poza tym kierowano się również względami materialnymi: organizacja festiwalu sztuk scenicznych jednego aktora mniej kosztuje jak organizatorów, tak też uczestników, łatwiej bowiem wybrać się do Wilna z przedstawieniem „mono” nie tylko zza oceanu, lecz również ze Lwowa...

Tym razem uczestników było znacznie więcej, co zauważyła również z wyraźną satysfakcją, podczas uroczystego otwarcia imprezy w Domu Kultury Polskiej, Pani Senator Barbara Borys-Damięcka, nazywana przez kierowniczkę Studia Teatralnego – „aniołem stróżem” festiwalów wileńskich. W imieniu Senackiej Komisji Spraw Emigracji i Łączności z Polakami za Granicą, której jest wiceprzewodniczącą, jak również w imieniu Rady Programowej Telewizji „Polonia”, której przewodniczy, życzyła widzom dobrego odbioru, miłych i ciekawych wrażeń. „Artystom zaś – którzy w ciągu trzech dni festiwalu będą tu na scenie – twarzą w twarz z Państwem, życzę powodzenia i trzymam za nich kciuki! I życzę, żebyśmy się mogli spotkać na kolejnym festiwalu” – powiedziała. Zabierające głos kolejne osoby również nastawiły widownię na pogodny, życzliwy odbiór tego, co za chwilę miało się odbywać na scenie. Kierownik wydziału konsularnego Ambasady RP w Wilnie Stanisław Cygnarowski wprawił zebranych w doskonały nastrój, w żartobliwy sposób szukając podobieństwa zawodów aktora i dyplomaty. A na poważnie – dziękował gospodarzom kolejnego festiwalu za ich trud organizacyjny.

Wyrazy podzięki organizatorom festiwalu złożył również prezes Związku Polaków na Litwie Michał Mackiewicz: nie tylko za międzynarodowe spotkania scen polskich, odbywające się w naszym mieście i będące – jak powiedział – pewnym łącznikiem rodaków z różnych krajów. Dziękował również całemu zespołowi Studia Teatralnego i jego kierowniczce Lilii Kiejzik za to, że są zawsze gotowi uświetnić znamienne dla Polaków daty, występując nie tylko na deskach scenicznych, ale również w miejscach pamięci narodowej – czy to Zułów, Ponary, czy Miedniki Królewskie...

Wreszcie – ostatnia przyjemna chwila otwarcia: Pani Senator wraz z Panem Konsulem zapraszają wszystkich artystów, uczestników festiwalu na scenę („dla ocieplenia atmosfery”), by obdarować ich kwiatami i upominkami.

Dzień pierwszy

festiwalu był „mocnym uderzeniem”, jeśli chodzi o wrażenia i doznania artystyczne widza po odbiorze dwóch pierwszych sztuk scenicznych. Maraton teatralny rozpoczął Przemysław Tejkowski swym spektaklem autorskim (reżyseria, scenografia i wykonanie), zatytułowanym „Ostatnie tango z Herbertem”. Sztuką, opartą na twórczości Zbigniewa Herberta, należącego do czołówki poetów XX wieku, a doskonałą okazją do przypomnienia którego jest przypadająca tego roku 90. rocznica jego urodzin. Niski to był pokłon poecie, uczyniony przez autora sztuki, a zarazem odtwórcy jedynej w niej roli.

Jej kanwę stanowi poezja Herberta, a bohaterem jest bezdomny egzystujący na śmietniku, usiłujący rozsupłać tajemnicę życia. Jego głośno wypowiadane myśli pod dźwięki tanga przetykane są na przemian – to pogodnymi wspomnieniami własnego dzieciństwa („byłem chłopcem cichym...”), o panu profesorze z biologii, o młodości, to znów – buntem przeciwko swej egzystencji... Na śmietniku rozbrzmiewają pełne humanizmu wiersze poety: ze starego radia tranzystorowego – „Las Ardeński” i ze zbioru „Pan Cogito”, jak również – recytowane i śpiewane przez ubogiego, przechodzące w cichy szept-modlitwę... „Na harmonijce gra kaleka”...

Przemysław Tejkowski – aktor, mający na swym koncie około 60 ról teatralnych i kilka filmowych, w ciągu szeregu lat kierował Teatrem im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Obecnie jest związany z Teatrem Nowym w tym mieście. To właśnie on był „sprawcą” wielu artystycznych przeżyć i doznań, któreśmy jako widzowie otrzymali już pierwszego wieczoru festiwalu.

Następna porcja doznań i wzruszeń czekała na nas podczas kolejnego monospektaklu Polskiego Teatru w Toronto. A stało się to za sprawą i mistrzowską grą sceniczną znanej aktorki Marii Nowotarskiej, która wcieliła się na wileńskiej stuletniej scenie Teatru na Pohulance w inną wielką aktorkę – jedną z największych gwiazd polskiej sceny – Helenę Modrzejewską. W wyreżyserowanej przez siebie sztuce Kazimierza Brauna pt. „Helena. Rzecz o Modrzejewskiej” wszechstronnie ukazała postać wielkiej artystki, jej postawę społeczno-patriotyczną, usposobienie, twórcze wzloty i zwątpienia, jakże ludzkie potknięcia i słabostki...

Widz ledwo nadążał za przełączanymi przez aktorkę „klawiszami” różnych nastrojów i wygłaszanymi przez nią sekwencjami. Pożegnanie z Arden, rozrachunek z przeszłością, epizody miłosne, podsumowanie życia, w którym – oprócz sławy i oklasków – zdarzały się chwile mniej chlubne, wręcz upokarzające... Kiedy, chociażby, boleśnie zniekształcano na amerykańskie „kopyto” jej piękne nazwisko: „Modjeska”, „Modejska”...

Modrzejewska, wykreowana przez Nowotarską, jest postacią wiarygodną i fascynującą. Na pewno miała tu znaczenie zbieżność życiorysów obydwu krakowskich aktorek. Maria Nowotarska, w latach 1957-90 związana z Teatrem im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, od ponad 20 lat mieszka w Toronto, gdzie prowadzi Salon Muzyki i Poezji Polsko-Kanadyjskiego Towarzystwa Muzycznego.

Dzień drugi

maratonu festiwalowego rozpoczął Teatr im. J. I. Kraszewskiego w Żytomierzu na Ukrainie, nie po raz pierwszy będący uczestnikiem spotkań scenicznych w Wilnie. Tym razem jego kierownik artystyczny Mikołaj Worfołomiejew przybył do nas z wyreżyserowaną przez siebie sztuką Włodzimierza Zujewa „Gołąb Pokoju” oraz z aktorem Mikołajem Murzanowskim. Studiujący w Polsce ten młody człowiek, posługujący się ładną polszczyzną, przetłumaczył sztukę Zujewa na język polski. Opowiada się w niej o czterdziestolatku, którego życie złamała ślepa matczyna miłość. Po jej śmierci syn – wszak dojrzały już człowiek, czuje się bezradny jak dziecko, zagubiony, jest pełen żalu do swej rodzicielki. Nie wyobraża dalszego życia, więc decyduje się je przerwać... Treść sztuki wręcz woła do nadopiekuńczych rodziców: pozwólcie swym dorosłym dzieciom na własne życie, na samodzielne dokonywanie wyborów, a nawet – na popełnianie błędów...

Ten dzień „zarezerwowali” również na własny występ gospodarze i organizatorzy festiwalu: Polskie Studio Teatralne wystąpiło ze sztuką wg Sergiusza Piaseckiego „Zapiski oficera Armii Czerwonej” w wykonaniu Edwarda Kiejzika (reżyseria Sławomira Gaudyna). Jest to monodram, wielokrotnie odegrany z niemałym sukcesem nie tylko na rodzimych deskach scenicznych, lecz również w Polsce, Lwowie, Londynie.

Odtwórca roli czerwonego oficera Michaiła Zubowa jest wiarygodny i „prawdziwy” na scenie – w używanym słownictwie, gestach, reakcjach. Dla niektórych widzów – to historia, dla innych – dość bliska przeszłość, opowiadana przez rodziców, dziadków, widziana ich oczami... I chociaż pewne momenty monodramu (np. nadużycie symbolów z „epoki”) mogły nieco peszyć, to jednak widz miał sporo okazji, by się serdecznie pośmiać – z zacofania bohatera, naiwnych listów pisanych do Duniaszki, z jego ślepej wiary w „wielkiego wodza”.

I jeszcze jedno spotkanie tego dnia – jakże przyjemne! – dla wielu ulubieńców sztuki spod znaku Melpomeny – z Cezarym Morawskim z Warszawy. Tym razem uczył widzów, bawił, rozśmieszał sztuką pt. „Jestem, więc myślę...” na podstawie opowiadania Franza Kafki „Sprawozdanie dla akademii”. Ten znany aktor, związany z niejednym stołecznym teatrem, wykładowca Akademii Teatralnej w Warszawie, od pierwszej już wizyty do Wilna zawładnął sercami wilniuków.

Tym razem mówił ze sceny o naszych ludzkich wadach, o tym, że niekiedy zachowujemy się bardziej jak zwierzęta, niż jako homo sapiens... I sugerował widzowi, by się zastanowił nad własnym postępowaniem, reakcjami, stosunkiem do bliźniego...

Pan Cezary Morawski bezspornie dodał festiwalowi barwy i splendoru – własnym w nim udziałem.

Dzień trzeci

rozpoczęła występem scenicznym w Teatrze na Pohulance, tworząc lekką, wręcz radosną atmosferę na widowni, aktorka łódzka Katarzyna Tarkowska. Zagrała w monodramie „FiloSofka” (autorka, reżyserka i aktorka w jednej osobie).

Szkoda, że niektórych uczestników, nie znanych bliżej wileńskiej publiczności, nie przedstawiono podczas festiwalu. Na przykład, Katarzynę Tarkowską – osobę niezwykle ciekawą ze względu na szeroki wachlarz działalności. Oprócz aktorstwa, zajmuje się... arteterapią i pedagogiką, jest wieloletnią wykładowczynią na łódzkich uczelniach. Pisze scenariusze, wiersze, piosenki, teksty edukacyjne. Jest założycielką Stowarzyszenia Terapia i Teatr na Uniwersytecie Łódzkim. Znana jest również ze swej pracy z artystycznie uzdolnionymi dziećmi.

W swym jednoosobowym widowisku autorskim wykazała się wielostronnymi zdolnościami aktorskimi, recytatorskimi, tanecznymi. Treść sztuki – iście „kobieca”: jej bohaterce Lilianie Puchalskiej śni się, iż ma wygłosić wykład na konferencji filozoficznej, ale jej mąż – Marianek – jest przeciw jej „filozofowaniu” i jej wyimaginowanym rozmowom z Sokratesem, co więcej, uważa ją za... wariatkę. Żeby się nie „mądrzyła” i wróciła do dawnego życia, kiedy to jeszcze nie miała przeczytanych „tych nieszczęsnych aż dziesięciu książek”, obiecuje jej kupić wymarzoną... sofę...

Sztuka Tarkowskiej przepełniona jest grą dynamiczną, ironią i żartem. Aktorka wykonuje na scenie ćwiczenia fizyczne, tańczy, śpiewa, deklamuje, a udając „domową gęś” popisuje się wiedzą z dziedziny... filozofii, jak również sztuki, literatury.

„Trzy po trzy. Zapiski starucha” – to monodram według Aleksandra Fredry, zaprezentowany przez zaprzyjaźniony z Polskim Studiem Teatralnym w Wilnie – Polski Teatr Ludowy. Niestrudzony jego kierownik Zbigniew Chrzanowski tym razem znów przywiózł do Wilna wyreżyserowaną przez siebie sztukę ambitną: opartą na „napoleońskim” pamiętniku Aleksandra Fredry, komediopisarza i poety, uczestnika wojny 1812 roku. Odtwórca roli bohatera – świadka i uczestnika wydarzeń lat 1812-1814 w Wilnie – Wiktor Lafarowicz (błyskotliwa, emocjonująca gra!) opowiada o czasach i wypadkach, gdy ludzie zatracali nieraz ludzkie oblicze. Ale również przywołuje z pamięci te dodatnie przykłady, gdy się doświadczało wyciągniętą pomocną dłoń...

Wspomnienia, wspomnienia... starego człowieka, świadka tak odległych w czasie wydarzeń... Najczęściej – smutne, ale chwilami – również zabawne, wesołe (obrazek tanecznej zabawy). I znów melancholijna refleksja: coraz mniej pozostało tych, z którymi stary człowiek może o tamtych czasach wspominać. O czasach, kiedy „siodło było krzesłem, było łożem dla żołnierza, dla Polaka”...

„Listy do Skręcipitki” – to ostatni spektakl zagrany podczas festiwalu: monodram Zachariasza Muszyńskiego z Warszawy (reżyseria Małgorzata Szyszka). Niezwykły, bo oparty na historii prawdziwej: listach Antoniego Adamskiego (1884-1923) pisanych do swej żony, Karoliny z Przybytkowskich. Do swej „Karolci”, „Skręcipitki” (jeden z zabawnych zwrotów, który pod jej adresem używał). Listy pisane były w latach 1913-18, z sanatorium gruźlicznego za Uralem, z Tatarstanu, gdzie Adamski się kurował i gdzie go zastała I wojna światowa, następnie – Rewolucja Październikowa, uniemożliwiające mu powrót do ojczyzny i połączenie się z rodziną.

Prawnuczka Antoniego Adamskiego, pisarka i dziennikarka Karolina Piekarska tę historię pradziadka, na podstawie jego listów, spisała.

Opowiada o tym w krótkim filmie, wyświetlonym po zakończonej sztuce, która jest swoistą lekcją historii Polski i historią małych ojczyzn. Jest w niej mowa również o tym, jak Polacy postrzegali Rosję oraz Rosjan i – odwrotnie...

* * *

Wszystko, co dobre, szybko się kończy – zabrała głos Lilia Kiejzik, podsumowując święto festiwalowe.

A były naprawdę dobre – te trzy dni obcowania ze sztuką sceniczną, zanurzenie się w świecie innym niż codzienny, pełnym bieżących spraw i problemów. Dobre, bo to, co się działo na scenie, zmusiło nas na chwilę przystanąć w codziennym biegu (właściwie – za czym?..), zamyślić, zastanowić – nad sobą, nad światem, nad swoim miejscem w tym świecie. Dobre, bo artyści podarowali nam również chwile radosne, gdyśmy się śmiali beztrosko. Dobre, bośmy w ciągu tych dni spotkali wielu znajomych...

Kierowniczka dziękowała artystom za udział w festiwalu (każdy został obdarowany kwiatami i pamiątkowymi statuetkami Polskiego Studia Teatralnego). Słowa podzięki kierowała po wielokroć wszystkim, którzy się przyczynili do tego, aby to święto mogło się odbyć, a więc: sponsorom, przyjaciołom, mediom i miłośnikom sztuki teatralnej, którzy bezinteresownie służyli radą i pomocą organizatorom festiwalu.

Pozostaje więc tylko pogratulować całemu zespołowi Polskiego Studia Teatralnego w Wilnie i jego oddanej kierowniczce – tej pięknej inicjatywy, życząc, by kolejne spotkania – z kolejnymi numerami porządkowymi, coraz mocniejszych nabierały rumieńców!

Helena Ostrowska

Fot. Paweł Stefanowicz

Wstecz