Jubileuszowy występ „Zgody”

W tanecznej parze z… ćwierćwieczem

Prawda jest taka, że za rodziców Zespołu Tańca Ludowego „Z goda” bez skrupułów mogą uchodzić Renata i Henryk Kasperowiczowie. Bo to właśnie oni, będąc małżeństwem i tworząc parę w naszej nestorce „Wilii”, na prośbę wicedyrektor Szkoły Średniej w Rudominie Marioli Michniewicz przybyli do tej podwileńskiej miejscowości, by z grona ponad setki jej uczniów odłowić tych, co to zdradzali chęci, a też mieli pewne predyspozycje do zawirowania w polonezie, oberku albo krakowiaku. Była późna jesień 1988 roku, czyli okres, kiedy polskie odrodzenie na Litwie przypominało rwący w nurcie górski potok.

Ponieważ chętnych „bycia artystami” nie brakowało, mogli przebierać niczym w ulęgałkach. A zatrzymując wybór na tych wedle ich wprawnego oka najzdolniejszych w wyczuwaniu rytmu, nawet w najśmielszych marzeniach nie mogli przypuszczać, że to, czego tworzenia się podjęli, czeka dorosła przyszłość i wielka renoma. Bardziej bliski był bowiem Kasperowicz myśli, że rudomińskie „dziecko” skopiuje sobą uczniowską „Wilenkę” ze stołecznej „syrokomlówki”, gdzie właśnie zdobywał taneczne ostrogi, i stanie się pierwszym stopniem wtajemniczenia dla późniejszych tancerzy „Wilii” albo „Wileńszczyzny”. Tym bardziej, że wstępny zamiar Marioli Michniewicz wyraźnie miał na to wskazywać.

Obrastając w artystyczne piórka, dali się porwać młodzieńczemu entuzjazmowi. Ćwiczyli zapamiętale w trzech grupach naraz, nie licząc godzin i dni, w czym przyświecała im jakże kusząca prawda, że można tańczyć wszędzie, o ile czyni się to sercem. Już wiosną 1989, gorąco popierani przez rodziców młodszych i starszych wiekiem uczestników zespołu, wystąpili w pierwszym koncercie. Potem koncertów tych przybywało niczym paciorków w koralach, a te wydłużając się oddalały się od Rudomina, sięgając nawet zagranicy, którą w pierwszą kolej była Polska.

Nie trzeba mówić, że ofiarność na próbach procentowała coraz bardziej błyskotliwym kunsztem. W czym bez wątpienia swój przyczynek mieli chętnie służący radami Zofia Gulewicz, Czesława Bylińska- Rymszonok i Jan Mincewicz – kierownicy naszych renomowanych zespołów, jak też wszędobylski Czesław Kujawski z Polski. Przysłuchiwali się im bynajmniej nie zadzierając nosa, gdyż byli zdania, że krąg przyjaciół – to bezcenny kapitał. Po części nawet nie w przenośni, albowiem w gronie takowych nie zabrakło też chętnych przeznaczenia zarobionych krwawicą pieniędzy, by pokryć koszty wyjazdów albo zakup strojów i obuwia, w czym dobry przykład dawał starszy brat pana Henryka – Waldemar, prowadzący meblarski interes.

Nie zdążyli się obejrzeć, a zleciało pierwszych pięć lat działalności, po czym przyszły bardziej dorosłe jubileusze okraszone w arytmetycznym ciągu zerami. Z udziałem jakże wielu tych, którzy mimo zrobienia szkolnej matury w rudomińskiej „kuźni wiedzy” bynajmniej nie zechcieli rozstawać się ze „Zgodą”, scaloną wielkim talentem organizacyjnym i kierowniczym Henryka Kasperowicza w zgodną rodzinę. Którą obok będących w pierwotnym zamyśle tancerzy po pewnym czasie uzupełnili też chórzyści.

Dopingując się do wspólnego wysiłku na próbach niczym sportowa drużyna na treningach, ambitnie wspinali się na artystyczne wyżyny perfekcją zwane, ubogacali repertuar. Który to repertuar, przesiąknięty dotąd na wskroś ludowością, zdecydowali „postawić na głowie”, szykując w roku 2008 program dla uczczenia jubileuszu własnego dwudziestolecia. Kierownik Kasperowicz podjął się bowiem zrealizowania noszonego od dłuższego czasu jakże karkołomnego pomysłu: wystawienia na scenie opery rockowej, muzyczno-tanecznej wersji naszej narodowej epopei – mickiewiczowskiego „Pana Tadeusza”.

Innymi słowy, zespół, który dotąd zapamiętale krzesał hołubce i intonował pieśni w oparciu o czerpany ze skarbca rodzimy folklor, musiał przystać na rytmy rocka czy rapu, jego kapela sięgnąć po instrumenty elektroniczne, a całości nadać współczesną oprawę świetlną z wykorzystaniem nawet projekcji laserowej. Powyższe sugerowało, iż ma to być widowisko naprawdę na sto fajerek.

I było! W stopniu tak imponującym, że wszyscy, kto znalazł się na jubileuszowym show na widowni „Teatro arena” miał klaskaniem obrzękłe prawice i usta pełne słownego podziwu. Jak dla nowatorstwa, tak też dla „Zgody” w jej tradycyjnej postaci (czego dowiodła w drugiej części koncertu), bardziej niż dobitnie potwierdzając, że taniec – to jej żywioł, którego synonimem – warsztatowa maestria.

Po tym tak oszałamiającym sukcesie prowadzony przez niezmordowanego Henryka Kasperowicza zespół bynajmniej nie spoczął na laurach. Jego trasa koncertowa wydłużyła się o dalsze tysiące kilometrów, na której liście w dotychczasowym dorobku znajdują się m. in. Grecja, Czechy, Niemcy, Francja, Szwecja, Anglia, Irlandia, Węgry, Hiszpania, Chorwacja, nie mówiąc już o Polsce, którą z występami zjeździli naprawdę wte i wewte. Ciaśniej też się zrobiło w gablocie z trofeami, potwierdzającymi artystyczną renomę, którą oklaskiwano aż w 16 krajach Starego Kontynentu.

Koncert, jaki z okazji ćwierćwiecza istnienia zespołu 25 października br. odbył się na scenie „Teatro arena”, nawiązywał właśnie do licznych wojaży artystycznych „Zgody”. Nic więc dziwnego, że jak żartował prowadzący całość Wincuk, czyli Dominik Kuziniewicz, zapowiadając popis zespolaków we flamenco, „cała Rudomina raptem zhiszpaniała”. A poza tymi ognistymi rytmami z Andaluzji rodem, widzowie za sprawą tancerzy mogli się wybrać do Słowacji, na Białoruś, dać się oczarować nie mniej dynamicznemu niż flamenco tańcowi Cyganów węgierskich. Ten barwny kalejdoskop muzyczny koronowała wiązanka melodii opoczyńskich, podczas których nawet chór na dobre zawirował w tańcu.

W części drugiej koncertu, jak na jubilatów przystało, kierownictwo, tancerze i śpiewacy „Zgody” zasiedli przy ustawionych wzdłuż sceny stołach, by racząc się kawą i szampanem delektować się popisem góralskiej folk-rockowej kapeli „Pieczarki”, przybyłej aż z Żywiecczyzny, by uświetnić ćwierćwiecze przyjaciół. Zresztą, lista tych, z kim „Zgoda” jest na dobre zżyta, a śpieszących z artystycznymi pozdrowieniami okazała się cokolwiek dłuższa, gdyż obok „Pieczarek” uczyniły to: wileński młodzieżowy zespół taneczny „Pynimėlis”, doskonale nam znana Kapela Wileńska, białoruski zespół pop-folkowy „Lalki Corporation”.

Życzenia i gratulacje z pięciolinii uzupełniło multum słownych, składanych jak na żywo, tak też wyświetlanych na zawieszonym nad sceną telebimie. Te pierwsze padły m. in. z ust: europosła i prezesa AWPL Waldemara Tomaszewskiego, mer rejonu wileńskiego Marii Rekść, wicemera Wilna Jarosława Kamińskiego, kierownika wydziału konsularnego Ambasady RP w Wilnie Stanisława Cygnarowskiego, prezesa ZPL Michała Mackiewicza, wicemarszałka Sejmu RL Jarosława Narkiewicza, prezes frakcji poselskiej AWPL w Sejmie RL Rity Tamašunienė, sygnatariusza Aktu Niepodległości Litwy Czesława Okińczyca, sekretarza Zarządu Krajowego Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” Krzysztofa Łachmańskiego, burmistrza miasta Opoczno Jana Wieruszewskiego, dyrektora Państwowego Zespołu Ludowego Pieśni i Tańca „Mazowsze” im. T. Sygietyńskiego Włodzimierza Izbana, dyrektora Światowych Festiwali Polonijnych Zespołów Folklorystycznych w Rzeszowie Mariusza Grudnia.

Jeśli do powyższych osobistości, które zechciały zabrać głos, dorzucić obecność na sali m. in. Dragana Denica z Serbii, organizatora festiwali na Bałkanach, Marka Pika z małżonką, reprezentujących zespół „Krakus” z Belgii, Jolantę Adamczyk – dyrektor Lidzbarskiego Domu Kultury, niczym w lustrze przejrzy się krąg fanów artystycznego kunsztu zespołu. A ma on być koniecznie uzupełniony o rzesze tych, którzy do ostatniego miejsca wypełnili widownię, nie szczędząc braw swym pupilom. I święcie wierząc, że „Zgoda” pozostanie na kolejne dziesięciolecia w wielkiej zgodzie z folklorem, nie stroniąc wszak od nowatorstwa w jego interpretowaniu.

Henryk Mażul

Fot. Jerzy Karpowicz

Wstecz