Święto Sportu Osób Niepełnosprawnych Rejonu Wileńskiego

Ruch mimo bólu

Kalectwo o naprawdę niejednym imieniu ma to do siebie, że dotknięci nim, godząc się na heroiczne, choć nierzadko samotne borykanie się ze zdrowotną niemocą, potrafią wręcz zachłystywać się życiem i odnajdywać niekłamaną radość z byle pozytywnej drobnostki. Tak niezłomna postawa ducha musiałaby powodować zazdrość u tryskających zdrowiem bliźnich, owładniętych do reszty żądzą pieniądza oraz innych mamideł, jakich nie skąpi skomercjalizowany do reszty XXI wiek.

Co gorsza, w tej pogoni za dobrobytem nie znajdują też oni jakoś czasu, by zrobić rachunek sumienia nad istotą własnego do reszty konsumpcyjnego bytowania albo uzmysłowieniem, jak zwiewna jest granica między zdrowiem a kalectwem. Spowodowanym chociażby komplikacjami po przebytej chorobie bądź losowymi wypadkami: strasznym w skutkach karambolem na szosie lub brawurowym nurknięciem w wodną płyciznę, po którym uraz kręgosłupa skazuje najczęściej młodą osobę do spędzenia reszty życia na wózku inwalidzkim. Z czym zgodzić się jest w dwójnasób trudniej niż w przypadku dźwigania ciężkiego Krzyża Pańskiego od urodzenia.

Stefania Stankiewicz, kierująca od lat 20 wydziałem opieki socjalnej rejonu wileńskiego, może godzinami opowiadać o bolesnych losach swoich niepełnosprawnych podopiecznych, których łączna liczba sięga obecnie 5340, z czego 395 – to dzieci w wieku do lat 18. Ową niepełnosprawność różnicuje jak stopień, tak też rodzaj: kto jest chory obłożnie, kto porusza się z pomocą wózka inwalidzkiego, kogo trapią natomiast ułomności psychiczne. Wraz z 14 osobami, jakich pani Stefania ma w gestii w swym wydziale, zlokalizowanym w samorządowym biurowcu przy stołecznej ulicy Rinktinės 50, jak też z pracownikami socjalnymi w poszczególnych starostwach starają się z całych sił, by maksymalnie ulżyć ich cierpieniu poprzez zakup leków, wózków, materaców przeciwodleżynowych czy dostosowaniu klatek schodowych, mających pomóc dotkniętym ułomnością z wyjściem na zewnątrz domów.

Wszystko to obraca się – rzecz jasna – w poważne koszta. A choć samorządowy budżet w obecnych kryzysowych czasach do złudzenia przypomina krótką kołdrę, dla potrzeb niepełnosprawnych bynajmniej nie są sknerami. Będąc zdania, że żadnym pieniądzem nie da się przykładowo wymierzyć malującej się na twarzach radości z możliwości udziału w święcie sportowym osób niepełnosprawnych rejonu wileńskiego. Swoistego ewenementu nie tylko na skalę Wileńszczyzny, ale też zapewne całej Litwy, który to ewenement wypadło tego roku opatrzyć już 12 z kolei numerem porządkowym.

Pomysł takowego święta, skłaniającego dotknięte kalectwem osoby do wygrania ze swoimi ułomnościami poprzez ruch, posiała w roku 2000 rzeczona Stefania Stankiewicz. Ponieważ zyskał on gorącą aprobatę ówczesnych władz rejonowych, przystąpili do dzieła. Trapieni wszak obawami, czy ten aby chwyci. Wtedy nie było przecież jeszcze scentralizowanych ośrodków dla niepełnosprawnych, a każdy przykuty do wózka inwalidzkiego albo w inny sposób przywalony zdrowotną niemocą, czynił to w czterech ścianach własnego domu w otoczeniu najbliższej rodziny, skazany na mniej lub bardziej dotkliwą samotność. „Czy więc zechcą upublicznić własne kalectwo?” – zadręczali się pytaniem.

Jak się okazało, niepotrzebnie. W wyznaczonym dniu (a była to sobota, żeby uczącej się dziatwie nie przeszkadzać) do sportowej sali szkoły w Rudominie z pomocą starostów i pracowników opieki socjalnej zostało zwiezionych 26 osób, a Zygmunt Lachowicz dotarł tu ze Skojdziszek nawet na piechotę. I nieważne, kto sięgnął wówczas po laury w przewidzianych przez organizatorów konkurencjach sportowych. O niebo cenniejsza była natomiast przemożna chęć zawiązania wspólnoty bratnich, nad wyraz doświadczonych losem dusz.

Otwarcie 6 maja 2004 roku Centrum Dziennego Pobytu Osób Niepełnosprawnych w Niemenczynie wniosło ożywczy powiew wiatru w te święta. Począwszy od roku 2005 właśnie to centrum, niezmiennie prowadzone w wielkim stylu przez Jadwigę Ingielewicz – kierowniczkę naprawdę z iskrą Bożą – przy wsparciu samorządu stało się pierwszoplanowym organizatorem rzeczonych dorocznych świąt na sportowo. Koczujących zresztą po rejonie jak ten długi i szeroki, co ma wyczulać lokalne społeczności na potrzeby i wsparcie tych, kto zmaga się ze wszelaką ułomnością fizyczną bądź psychiczną. Za miejsce rywalizacji służą sale sportowe poszczególnych placówek oświatowych, a żeby spotęgować ich wagę, w odróżnieniu od pierwszych poprzedniczek odbywają się w dni nauki, przy czym chętni z grona uczniów angażują się do pomocy w charakterze wolontariuszy.

Gdy do starosty gminy bujwidzkiej Mariana Naruńca oraz Haliny Rawdo – dyrektor miejscowej szkoły średniej dotarła propozycja zostania w dniu 6 listopada gospodarzami tegorocznego rejonowego święta sportu osób niepełnosprawnych, potaknęli temu z mety, a wśród młodszych i starszych wiekiem uczniów nastąpiło istne pospolite ruszenie w zaciąganiu się do wolontariatu. Tak wielkie, że entuzjazm nierzadko brał górę nad świadomością, jak ma wyglądać pomaganie ludziom, będącym na wózkach inwalidzkich albo borykających się z innymi problemami natury zdrowotnej. Nie odtrącali nikogo, choć z pomocą Jadwigi Ingielewicz starali się uzmysłowić specyfikę tego powodowanego miłosierdziem poczynania.

Przygotowanie sali sportowej do rozegrania 10 przewidzianych w programie święta konkurencji dla prowadzącego na co dzień lekcje wuefu Tadeusza Mincewicza, który tego roku przejął sztafetę po ojcu (również Tadeuszu, mającemu na liczniku 51(!) lat bratania uczniów ze sportem, w tym – 49 oddanych szkole w Bujwidzach), nie stanowiło najmniejszego problemu. Zresztą, senior Tadeusz chętnie zgłosił się do pomocy w sędziowaniu. Gorąco przyklaskując tak niecodziennej lekcji aktywności fizycznej, mającej służyć doskonałym powodem zawstydzenia, a zarazem zmobilizowania do ruchu zasiedziałej przed komputerami bądź telewizorami w pełni zdrowej młodzieży.

Gospodarze wraz z organizatorami tego niezwykłego święta dla sprawnych inaczej naprawdę stanęli na wysokości zadania. Każdy z bez mała 70 przybyłych jego uczestników już od progu szkolnego został otoczony iście rodzicielską troską i opieką, dostając opatrzonego żółtym szalikiem osobistego pomocnika. A warto dodać, że obok uczniów i nauczycieli „kuźni wiedzy” w Bujwidzach, personelu i wolontariuszy Centrum Dziennego Pobytu Osób Niepełnosprawnych w Niemenczynie z niezmordowanym Henrykiem Borkowskim na czele w ich szeregi zaciągnęło się 7 kleryków z roku propedeutycznego, poprzedzającego studia w Wileńskim Seminarium Duchownym św. Józefa i towarzyszący im ks. Marek Butkiewicz. A każdy, kto zaciągnął się do pomocy, mógł mieć satysfakcję zapisania na swe konto w niebiańskiej kancelarii dobrego uczynku i jakże wymownego komentarza samego Stwórcy: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich mniejszych, Mnieście uczynili”.

Oszczędzę szanownym Czytelnikom opisu przebiegu rywalizacji w rzucie piłką do kosza, darcie, ping-pongu, futbolu stołowym, warcabach, szachach czy w rzucie piłeczką do celu w postaci tarczy, z otworami o wielkości odwrotnie proporcjonalnej do możliwości powiększenia konta punktowego. Trzeba było widzieć koncentrację i skupienie, z jakimi walczono, by pokonać własną zdrowotną niemoc, o czym jakże wymownie zaświadczał chociażby dotknięty paraliżem Andrzej Gryszkiewicz, który wprost z wózka inwalidzkiego warcabowe bierki na szachownicy przesuwał po zdjęciu pantofla palcami lewej stopy.

Wysiłek ten poszedł w zapomnienie, kiedy po wspólnie zjedzonym obiedzie i programie integracyjnym złożonym z licznych gier i zabaw, tak notabene wesołych, że nawet z pełnosprawnymi partnerami zawirowali na dobre w tańcu przykuci do wózka, ogłoszono finałowy akord święta – ceremonię rozdania nagród. Zgarnął je każdy z przybyłych, natomiast dodatkowo premiowano tych, kto w poszczególnych konkurencjach załapał się na podium.

Owszem, nie były to trofea specjalnie wyszukane, choć radość z otrzymywanych medali i dyplomów potrafiła w magiczny wręcz sposób rozpromienić twarze, a w dowód wdzięczności po dziecięcemu wyściskać osoby, które je wręczały. Na sześcioro rąk, gdyż do Stefanii Stankiewicz oraz przewodniczącej samorządowego komitetu ds. spraw zdrowotnych i socjalnych Teresy Dziemieszko, towarzyszących zresztą świętu przez cały czas jego trwania, dołączyła specjalnie w tym celu przybyła do Bujwidz mer rejonu wileńskiego Maria Rekść, co zdecydowanie podniosło rangę imprezy.

Jej uczestnicy opuszczali jakże gościnną szkołę w Bujwidzach w mocnym nastawieniu spotkania się za rok. By poprzez ruch pokonać trapiącą ich ułomność, a poza tym zafundować ludziom w pełni zdrowym lekcję miłosierdzia. Cnoty, która zdecydowanie się cofa przed będącą plagą naszych czasów znieczulicą.

Henryk Mażul

Fot. autor

Wstecz