Polki w Kirgizji

Dwa losy – jedna droga...

Zenona

Dla bliskich i przyjaciół jest Zenią. To imię – swojsko i ciepło brzmiące – pasuje jak ulał do osoby, wzbudzającej sympatię od pierwszych chwil jej poznania. Zenona Ślązak-Biegalijew razem z koleżanką, Tamarą Wiesiełową, reprezentowała Polaków z Kirgistanu podczas jesiennych szkoleń dla dziennikarzy, organizowanych w Wilnie przez Fundację „Pomoc Polakom na Wschodzie”.

W Kirgizji mieszka już 25 lat, a znalazła się tam – jak mówi – „poprzez emigrację serca”. Pochodzi z Łodzi, gdzie, oprócz szkoły ogólnokształcącej, ukończyła rów­nież muzyczną. Od dziecka kochała muzykę i chciała dalej w tym kierunku się kształcić. Jej nauczyciel doradził, by spróbowała dostać się na studia wyższe w Moskwie – zdolna młodzież w czasach peerelowskich miała takie możliwości – wyjazdu na studia do wielkiego Kraju Rad. Spróbowała więc i w 1979 roku została studentką Moskiewskiego Konserwatorium Muzycznego im. Piotra Czajkowskiego na wydziale wiolonczeli.

Lata pięcioletnich studiów wspomina mile, ale zaraz dodaje, że minęły również pod znakiem wytężonej pracy, szczególnie w okresie początkowym. Ta szkoła stawiała przed swymi studentami wysokie wymagania, więc pewne rzeczy trzeba było samodzielnie nadrabiać. Pani Zenona mówi:

– Miałam jednak dużo szczęścia, gdyż trafiłam w dobre ręce: moją nauczycielką była uczennica samego Mścisława Rostropowicza, światowej sławy wirtuoza wiolonczeli i dyrygenta. Wiele mojej pani profesor, Marynie Czajkowskiej zawdzięczam. Teraz ja tę zdobytą wiedzę i kunszt przekazuję moim studentom.

W moskiewskiej uczelni Zenona poznała przyszłego męża, Kirgiza... Cóż, miłość nie wybiera według narodowości. Murat Biegalijew, sympatyczny chłopak, niezwykle uzdolniony muzycznie, ujął ją bezpośrednim sposobem bycia i... fascynującymi opowiadaniami o swoim kraju, dzieciństwie, wsi rodzinnej leżącej w górach... Bogata wyobraźnia młodej dziewczyny, fascynującej się od dzieciństwa lekturą przygodowo-podróżniczą, rysowała piękne kolorowe obrazki z dalekiej ojczyzny Murata. Już planowali związek małżeński, więc Zenona myślała, że razem z Muratem – muzykiem i kompozytorem – pojadą do Polski. Przecież wielu młodych rodaków Murata zapewne marzyłoby o wyjeździe na Zachód.

– Ale mój mąż jest pod tym względem wyjątkiem – mówi pani Zenona. – Powiedział, że ma w swoim kraju ważne zadanie do wykonania... Okazało się, że miał na myśli organizację wyższego kształcenia muzycznego. Po powrocie do Kirgizji założył konserwatorium, którym kieruje i które działa już 20 lat. Ja natomiast wykładam w tej uczelni klasę wiolonczeli. W ciągu wielu lat, wraz z moją koleżanką, również koncertowałyśmy – w Niemczech, Szwajcarii, Polsce. W ostatnich latach natomiast bardziej się skupiłam na pracy pedagogicznej, która wymaga wiele wysiłku i czasu.

Po studiach w Moskwie pojechała więc za swym wybrańcem do kraju o całkiem odmiennej niż polska kulturze, obcej religii, nieznanym języku i mentalności ludzi... Barwne opowiadania czarującego chłopaka, który został jej mężem, przyszło w wielu aspektach korygować z rzeczywistością... Ciekawy, owszem, kraj z urokliwymi górskimi krajobrazami... Ale przecież najważniejsi są ludzie, z którymi trzeba żyć na co dzień, rodzina. Jej, Zenony, została daleko w Polsce: mama, brat, siostra. To już później od rodzeństwa się dowiedziała, że matka początkowo codziennie płakała: mało tego, że jej Zenia pięć lat spędziła na studiach w Rosji, to „jeszcze pognało ją na koniec świata”. Dopiero się uspokoiła, gdy zięcia poznała bliżej...

Można jedynie przypuszczać, że mężowska rodzina również życzyła Muratowi żony ze swego otoczenia, a ten przywiózł sobie Europejkę, która na swój sposób rozumie rolę kobiety, jej miejsce w rodzinie i w społeczeństwie...

– Na szczęście, mój mąż pochodzi ze „światłej”, inteligentnej rodziny, w której istniała potrzeba kształcenia dzieci – mówi pani Zenona. – Zresztą, ze świekrami nie przyszło mi prawie mieszkać pod jednym dachem. Niemal od początku zamieszkaliśmy w Biszkeku – mieście stołecznym, gdzie też oboje pracujemy. Stosunki z rodziną męża układają się poprawnie... Tylko... mam pewien problem z językiem (trudny, z rodziny tureckich), którego do końca nie opanowałam. Co prawda, brakuje dobrej metodyki jego nauczania.

Na uczelni wykłada po rosyjsku. W tym też języku rozmawia z mężem. Z córką – po polsku. Córka z ojcem – po kirgisku.

Piętnastoletnia córa jest oczkiem w głowie obojga rodziców. Ma na imię Bachiana Teresa. Tym drugim imieniem ochrzczona została w biszkeckim kościele.

– Bachiana – to wielka dyplomatka – śmieje się pani Zenona. – Kiedy jej tata słyszy, to mówi, że jest Kirgizką. Ale też jest dumna ze swego polskiego pochodzenia. Szczególnie wobec koleżanek, którym się chwali rodziną w Polsce, dokąd jeździmy co najmniej raz w roku, na wakacje. Bachiana uczy się w szkole rosyjskojęzycznej. Zadbałam, żeby się uczyła również polskiego. I, oczywiście, muzyki, bo jest uzdolniona muzycznie.

Zajęcia z języka polskiego dla dzieci w wieku szkolnym prowadzi nauczyciel, który przyjeżdża z Polski, wydelegowany przez Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli.

Gdy pani Zenona znalazła się w tym kraju, nie przypuszczała nawet, że mogą tu mieszkać Polacy... Rozwinęli z mężem szeroką działalność muzyczną, występowali, byli „na widoku”. Pani Zenona opowiada:

– Ja byłam otoczona wyjątkową uwagą i zainteresowaniem: udzielałam wywiadów, pisano o mnie. Owszem, wiedziano, że jestem Polką. Aż tu przyszedł czas tzw. „pieriestrojki”. Pewnego dnia zwróciła się do mnie grupka osób z prośbą, bym pomogła im w założeniu zrzeszenia Polaków. Byli to „miejscowi” Polacy, którzy tam się urodzili, całe życie mieszkali... Ich przodkowie zostali tu wywiezieni w czasach imperium rosyjskiego. Wiele rodzin polskich zatraciło już swoją tożsamość...

Stowarzyszenie

Od inicjatywy do jego powstania droga nie była taka znów prosta. Oficjalnie Polskie Stowarzyszenie Kulturalno-Oświatowe (PSKO) „Odrodzenie” zostało zarejestrowane jako organizacja pozarządowa w roku 1998. Tak zwana grupa inicjatywna składała się początkowo z dziesięciu osób. Uważały się za Polaków, ale większość z tej grupy po polsku nie mówiła, nie przestrzegała też polskich tradycji...

– Proces zrzeszenia się w jakiejś własnej organizacji trwał długo, ponieważ Polacy w Kirgizji – mówi pani Zenona – nie tworzyli większych skupisk. Nasza grupa założycielska „wyławiała” ich po jednemu, z mozołem, a i nadal to czynimy. Zdarza się również, że ludzie sami nas znajdują – po przeczytaniu o działalności zrzeszenia w gazecie, po usłyszeniu w radiu...

Potomkowie Polaków w Kirgistanie – kontynuuje pani Zenona – są w większości zesłańcami z Ukrainy do Kazachstanu – na rozkaz Stalina w latach 30. Niewdzięczne tu zastali warunki: stepy, chłód, wiatry, szczególnie na północy kraju, gdzie ziemia usłana jest kośćmi naszych rodaków... W latach 50., kiedy w radzieckiej „dzierżawie” rozpoczęła się „odwilż” polityczna, część zesłańców, szukając lepszych warunków do życia, przeniosła się dobrowolnie z Kazachstanu do Kirgizji. Tu łagodniejszy jest klimat, więcej owoców... A propos, w jednej z kirgiskich wiosek mieszkają potomkowie naszych rodaków, zesłanych tu niegdyś z Karelii...

Nazwali swoje stowarzyszenie „Odrodzeniem”, ponieważ od podstaw odradzała się tu ich tożsamość narodowa, język, tradycje... Obecnie zrzeszenie liczy około 200 rodzin. W samym Biszkeku (dane, niestety, z roku 1999) polskie pochodzenie deklaruje 705 osób. Dominują w ich organizacji osoby starsze, niektóre z nich pamiętają czasy deportacji. Języka polskiego zapomniały, używają go tylko w modlitwie. Pewna pani, licząca sobie ponad 80 lat, pamięta jeszcze modlitwy, których uczyła jej matka...

Niektóre osoby, deklarujące swe polskie pochodzenie, zamieszkałe niegdyś na Ukrainie, gdzie ukraiński język dominował, od dzieciństwa posługiwały się „językową mieszanką”. Wielu jednak wyznaje taką oto identyfikację: jestem katolikiem, a więc Polakiem.

– Staraniem naszego stowarzyszenia – mówi pani Zenona – ukazała się w roku 2005 książka zatytułowana „Losy Polaków w Kirgistanie”. Jest to praca zbiorowa, a właściwie zbiór wywiadów z osobami, które przeżyły te deportacje. Losy nieraz bardzo tragiczne. Niewiele z tych osób przecież zostało wśród żywych...

Działalność polonijna

– Tak się stało, że ja, jako Polka z Polski, mająca we krwi narodowe tradycje, obyczaje, pieśni – zostałam wybrana na prezesa zrzeszenia Polaków w Kirgizji – opowiada pani Zenona. – Może to zabrzmi nieskromnie, ale od początku miałam wizję tej działalności społecznej: przede wszystkim praca z dziećmi i młodzieżą nad odradzaniem języka, ale również – zajęcia i spotkania z dorosłymi, szczególnie w okresie świąt, przypominanie obrzędów i tradycji polskich...

W ciągu pierwszych trzech lat działalności ich zrzeszenie żadnej pomocy znikąd nie otrzymywało. Wszystko się robiło na zasadach społecznych, jeśli zachodziła potrzeba – sięgało do własnych portmonetek. Siedzibę, owszem, zawdzięczając przede wszystkim mężowi pani Zenony, otrzymali w Domu Drużby (Dom Przyjaźni). A na samym początku zbierali się w budynku konserwatorium...

Do stałych i ważnych działań zrzeszenia należy organizacja zajęć z języka polskiego dla dzieci i dorosłych. Regularnie (co najmniej raz w miesiącu), oprócz świąt katolickich, organizowane są różne imprezy integracyjne, połączone z konkursami tematycznymi.

– Organizując jakieś wieczorki tematyczne, święta czy zabawy staramy się nie zamykać w swoim polskim gronie, a nieść naszą polskość, kulturę w szersze kręgi społeczeństwa – mówi pani Zenona. – Przypuśćmy, organizujemy koncert muzyczny, połączony z poezją Miłosza – więc jest to impreza otwarta, zapraszamy wszystkich chętnych.

W 2001 roku wygrali po raz pierwszy projekt na media polonijne (konkurs, ogłoszony przez Fundację Sorosa) i rozpoczęli pracę w radiu. Od tej pory stale są „na antenie”. Początkowo mieli 20 minut raz na tydzień – polsko-rosyjskiej audycji; obecnie – 15 minut – polsko-rosyjskiej, a raz na miesiąc – polsko-kirgiskiej. Informacja różna: gros – z życia polonijnego, ale również – wiadomości ogólne z kraju, z historii, geografii, trochę muzyki. Ogłaszają również o planowanych imprezach. Pani Zenona mówi:

– W Kirgizji mieszka ponad sto narodowości i grup etnicznych. Tylko cztery z tych maleńkich przecież diaspor mają swoje audycje radiowe... Kiedyś często słyszałam pytania: „A co, są w Kirgizji Polacy?”. Teraz już się o to nie pyta…

„Polonus” – to kwartalnik Polskiego Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatowego „Odrodzenie”, którego redaktorem naczelnym jest Zenona Ślązak-Biegalijew.

– Założyliśmy to pismo w roku 2003, akurat na pięciolecie naszego stowarzyszenia – mówi pani Zenona. – Doszliśmy do wniosku, że potrzebna jest nam własna gazeta, podsumowująca kolejne etapy naszej działalności. Kiedy się ukazała, ludzie uznali, że jest potrzebna, ponieważ dokumentuje ważne dla nas wydarzenia, o których przecież po pewnym czasie zapomina się. Poza tym z gazety ludzie czerpią również informacje o Polsce.

„Polonus” liczy od 20 do 32 stron, od początku ukazywania się jest kwartalnikiem i – ze słów pani Zenony – tak już chyba pozostanie: po prostu inaczej nie podołają ani finansowo, ani „kadrowo”, ponieważ cała działalność edytorska, a i polonijna, trzyma się na kilku osobach. Cały nakład pisma – 500 egzemplarzy – rozdaje się ludziom za darmo, przeważnie w czasie imprez. Tamtejsze środowisko polskie – jak mówi pani Zenona – nie jest bogate…

Przyszłość PSKO „Odrodzenie” jego prezes widzi w szerszym otwieraniu się na środowisko wielojęzyczne Kirgizji.

– By jak najwięcej mieszkańców tego kraju poznało Polskę, jej kulturę, osiągnięcia, jak również – dowiedziało się o naszej tu działalności. Musimy być częścią tego środowiska. Chociaż, niestety, ze strony władz kraju nie otrzymujemy żadnej pomocy ani wsparcia. Uważa się chyba, że siedziba w Domu Przyjaźni, za którą nasze zrzeszenie (jak też inne organizacje) nie płaci – to i tak wiele…

Tamara

Tamara Wiesiełowa ma 42 lata i również mieszka z rodziną w Biszkeku. Jej ojciec jest Rosjaninem, matka była Polką. Wszyscy w jej rodzinie „po kądzieli” byli Polakami. Ona również uważa się za Polkę.

– Moi dziadkowie, Józef Siwko i Ewa Szpakiwska (być może Szpakowska, ale tak jest w dokumentach), mieszkali w polskiej części Ukrainy – opowiada pani Tamara. – W latach 30. rodzinę dziadków represjonowano. W 1937 roku zabrano dziadka do więzienia i, jak później się okazało, po trzech dniach rozstrzelano. Babcia nic o tym nie wiedziała i przez wiele lat czekała na powrót męża. Dopiero w latach odrodzenia znaleźliśmy dokumenty, dowodzące przynależności dziadka do tajnej organizacji polskiej...

Jej mama – miała na imię Cezaria – znalazła się w Kirgizji po studiach wyższych na Ukrainie (wydział ekonomii): została tam skierowana do pracy jako młoda specjalistka. Poznała tam jej ojca, Wiktora Mierguszowa. Praca rodziców (ojciec – budowniczy) związana była z górami, geologią. Tamara ma jeszcze starszą o dziesięć lat siostrę Galinę, która mieszka z rodziną w Rosji.

Dobrze mówi po polsku, chociaż języka tego zaczęła się uczyć od nowa dopiero w latach działalności polskiego stowarzyszenia.

– W dzieciństwie moja babcia, Ewa Siwko, która z nami mieszkała, mówiła do mnie po polsku. Nie była to jednak czysta mowa polska, tylko mieszana, ukraińsko- polska – opowiada pani Tamara. – Modliła się zawsze po polsku. Bardzo tęskniła za kościołem... być może – innym układem życia... Nie wiedzieliśmy wówczas, w czasach radzieckich, że w Biszkeku jest kościół... Już u kresu swego życia babcia wyjechała na Ukrainę i tam zmarła... Wiem jednak, że to ona mnie wychowała. Zawsze mówiłam do niej „babcia”, a koleżanki się dziwiły, dlaczego nie „babuszka”?..

Do stowarzyszenia Tamara trafiła zawdzięczając ojcu: gdzieś przeczytał ogłoszenie, że powstaje organizacja polska. Poszła pod wskazany adres razem z mamą. I odtąd, już 15 lat, jest członkinią stowarzyszenia.

– To kawał czasu – mówi pani Tamara. – Zmarła mi przez ten czas mama... Wyrosły córki... Nigdy jednak nie żałowałam, że znalazłam tu, w Kirgizji swoich rodaków, obcuję z nimi, udzielam się pracy polonijnej. To bardzo ważna część mojego życia. W stowarzyszeniu jestem prawie od początku, chociaż do grupy założycielskiej nie należałam.

Tamara studiowała w Petersburgu, jest dyplomowanym inżynierem-konstruktorem, specjalistą od urządzeń działających w superniskich temperaturach. Otrzymała skierowanie do pracy w Rosji, w obwodzie twerskim. Tam też poznała swego przyszłego męża. Po urodzeniu pierwszej córki, Wiktorii wróciła wraz z rodziną do Kirgizji, do swych rodziców – twerskie warunki klimatyczne ujemnie odbijały się na zdrowiu dziecka.

– Kiedy wróciłam, zrozumiałam, że pracy tu, zgodnie z moim zawodem, nie znajdę, ponieważ nie ma nań zapotrzebowania. Zaczęłam znów się uczyć – języka angielskiego, ukończyłam również kursy komputerowe. Teraz pracuję jako nauczycielka angielskiego w prywatnej szkole ogólnokształcącej. Lubię pracę z dziećmi. W szkole bywam od rana do wieczora. Praca w stowarzyszeniu również pochłania niemało czasu… Czy mąż nie protestuje?.. Już się z tym pogodził… – śmieje się pani Tamara. – Zresztą, teraz tak nam się życie rodzinne ułożyło, że mąż musiał wyjechać do Rosji, by się zatroszczyć o samotną starą matkę (jest jedynakiem). Ja zaś podobną sytuację mam w Kirgizji – muszę doglądać chorego ojca…

– Dzieci już mamy odchowane – kontynuuje. – Starsza córka studiuje w Polsce: inżynierię środowiska na Politechnice Wrocławskiej. W wieku 14 lat wyjechała do Warszawy, gdzie w ciągu czterech lat uczyła się w liceum ogólnokształcącym dla młodzieży polskiego pochodzenia ze Wschodu. Młodsza, Waleria (między innymi jest chrzestną córką Zenony) uczy się w klasie piątej rosyjskojęzycznej szkoły ogólnokształcącej. Mówi również po polsku, uczy się języka w polskiej szkółce niedzielnej. Jest dumna ze swych polskich korzeni. Podczas szkolnych wieczorków czy konkursów stara się coś zadeklamować czy zaśpiewać po polsku… Waleria się urodziła, gdy nasze stowarzyszenie już istniało, więc ona uważa, że zawsze tak było jak teraz: letnie warsztaty językowe nad Issyk-kulem, niedzielna szkoła języka polskiego, wyjazdy do Polski – oto jej jakże ciekawe życie… Dzieci polskiego pochodzenia z Kirgizji zaprasza do siebie na wakacje gmina Raciechowice: wspaniali ludzie… Podczas takich wyjazdów nasza młodzież czerpie wiele wiadomości z historii i kultury polskiej, ma wspaniałe możliwości kontaktów z rówieśnikami.

Wracamy jednak w naszej rozmowie do działalności stowarzyszenia. Pani Tamara ma w nim niemało obowiązków. Pomaga w przygotowaniu różnych imprez, jak też audycji radiowych – przede wszystkim jako tłumaczka. Do kwartalnika „Polonus” również tłumaczy, pisze własne teksty, zresztą, potrafi prawie wszystko, co jest z gazetą związane. Po powrocie do Kirgizji po studiach, pracowała jakiś czas w pewnej firmie sprzedaży komputerów, w której redagowano gazetkę z programem telewizyjnym. Nauczyła się tam samodzielnie łamać strony. Później bardzo to jej się przydało w redagowaniu „Polonusa”, w czym – jak mówi – pierwsze skrzypce należą do pani Zenony. Proszą również o pomoc nauczycieli z Polski, którzy do nich przyjeżdżają.

Kirgizja… Pytam panią Tamarę, jak się tam żyje? Jacy są – ci Kirgizi?.. Odpowiada po chwili namysłu:

– Tam się urodziłam i wyrosłam, więc tam jest moje miejsce na ziemi… A Kirgizi?.. W moim pojęciu – to naród tolerancyjny, niezwykle gościnny. Nigdy mi nikt tam nie powiedział: jesteś Polką i nie możesz tu mieszkać… Pokochałam ten kraj, jego górskie krajobrazy… A Polska… Jest dla mnie bardzo ważna jako ojczyzna moich przodków, których losy poznałam. Sama również czuję się Polką. I tak już widocznie w moim życiu pozostanie…

Rozmawiała Helena Ostrowska

Kirgistan czyli Republika Kirgiska –państwo w Azji Środkowej.

Graniczy z: Chinami, Kazachstanem, Uzbekistanem, Tadżykistanem.

Liczba ludności: 5,72 mln (2013 r.).

154 narodowości i grupy etniczne:

Kirgizi – 3,2 mln; Uzbecy – 650 tys.; Rosjanie – 500 tys.

Stolica: Biszkek (915,6 tys. mieszkańców – 2006 r.).

Język kirgiski (z rodziny tureckiej, ok. 1 mln mówiących).

Religie: islam (88 proc.), prawosławie (10,2 proc.), katolicyzm (ok. 1 proc.).

Waluta: som.

93 proc. terenu zajmują góry (pasma Tienszanu).

Issyk-kul – drugie co do wielkości jezioro górskie w świecie.

Wstecz