Międzynarodowe targi turystyki, rekreacji i sportu „Adventur”-2014

Było z czego wybierać...

Jeśli glob ziemski w swojej różnorodności jest fascynującą księgą, to ten, kto stroni od podróży, tak naprawdę czyta jakby tylko jej jedną stronę, wyraźnie zubożając własne doznania. By było inaczej, ma się zatroszczyć turystyka – szeroko rozwarte okno na świat, spoiwo, co zbliża i łączy narody, kpiąc nieraz w najlepsze ze zjeżonych drutami kolczastymi granic. A wszystko ma sprzyjać treściwemu wypoczynkowi i czynieniu zadość tak nieobcym człowiekowi pasjom poznawczym.

Nie stanowi tajemnicy, że turystyka przy jej sprawnej organizacji może stać się ważną gałęzią gospodarki narodowej, istną „złotą żyłą” w uzupełnianiu dochodów budżetowych. I cieszyć się wypada, że w tym kierunku zdąża też trapiona uciążliwym kryzysem gospodarczym Litwa. Czemu bez wątpienia sprzyjają organizowane dorocznie targi turystyczne: wcześniej pod szyldem „Vivattur”, a ostatnio – „Adventur”. Którym to targom przyświeca podwójny cel: zaprezentowanie ofert Nadniemeńskiej Krainy, jak też zachęcenie jej obywateli do wyjeżdżania w cztery strony świata, gdzie można wiele ciekawego zobaczyć i świetnie wypocząć. W zależności, oczywiście, od tego, na ile zasobna jest kieszeń.

O ile w swych początkach targi z namiotami tudzież hotelami w tle miały wiosenne terminy, o tyle później ich organizatorzy, połapawszy się, że są zbyt spóźnione w czasie, a stąd stanowią przysłowiową łyżkę po obiedzie, gdyż zapobiegliwi turyści zwykli planować swe rozjazdy zawczasu, przenieśli je na wcześniejsze terminy. Czemu też hołdowała tegoroczna druga edycja „Adventuru”, mającego miejsce w litewskim centrum wystawienniczym „Litexpo” już w dniach 24-26 stycznia.

Zgromadził on ponad 140 uczestników, jak z Litwy, tak też z szeroko pojmowanego spoza, jeśli się zważy, że swe oferty turystyczne zgłosiły m. in.: Białoruś, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Chiny, Indonezja, Łotwa, Czechy, Polska, Słowacja, Rumunia, Tajlandia, Włochy, Tunezja. Ci pierwsi zadomowili się w sali nr 3, a towarzyszyło im opatrzone wykrzyknikiem hasło: „Poznaj Litwę!”; ci drudzy natomiast czym bogaci, tym radzi byli w sali nr 5, zachęcając każdego przybyłego do „odnalezienia świata”. Nieraz naprawdę egzotycznego, gdyż zapodzianego w afrykańskich dżunglach, za chińskim murem, na wyspach koralowych albo nawet wśród papuasów Nowej Gwinei. Natomiast salę nr 4 oddano do dyspozycji tych wszystkich, kto troszczy się o to, by wypoczywający zechcieli aktywnie spędzać czas, nie stroniąc od sportu i rekreacji. Słowem, propozycji było naprawdę multum, a zostały podbudowane licznymi folderami reklamowymi, mapami, wyświetlanymi filmami, czyli tym wszystkim, co ma rozbudzać wyobraźnię ewentualnego turysty.

Trudno było się oprzeć pokusie, by choć na chwilę nie przystanąć przy stoisku biura „Go Africa LT”, które wraz z „Africa Travel Co” organizuje jakże egzotyczne wyprawy na Czarny Ląd, by podziwiać tamtejszą dziewiczą florę, a także „zaprzyjaźnić się” z lwami, tygrysami, słoniami, gorylami bądź nosorożcami. Owszem, by takową wyprawę szerokim gestem sobie fundnąć, stać zapewne dalece nie każdego, gdyż koszt 10-dniowego turnusu połączonego ze zwiedzaniem Kenii i Tanzanii (bez wliczania opłaty za przelot) opiewa na 5100 litów, a za 14-dniową wycieczkę do Ugandy (takoż bez opłaty za samolotowe wte i wewte) wypada wyłożyć nawet 8820 litów.

Będący w posiadaniu mniej zasobnych portmonetek wcale nie musieli jednak odchodzić z niczym, wybierając bliższe, a przez to mniej kosztowne zagraniczne odwiedziny. Tym bardziej, że wielu uczestników targów stosowało przy załatwianiu ofert na poczekaniu duże zniżki. Zarówno dla tych indywidualnych, jak też chcących zwiedzać i wypoczywać całymi rodzinami, na co zresztą w tegorocznym „Adventurze” kładziono akcent szczególny, zachęcając rodziców do podróżowania nawet z zupełnie małymi latoroślami.

Wielce budujące, że dzięki różnym firmom turystyka na Litwie dość prężnie się rozwija. Zarówno ta „importowa”, polegająca na przyjmowaniu gości, tak też „eksportowa”, ze składaniem ofert do zwiedzenia najbardziej atrakcyjnych zakątków globu ziemskiego. A ponieważ nie godzi się chwalić cudze, nie znając swego, mniejsi i więksi potentaci w tej branży gotowi są powalczyć o każdego rodzimego klienta. Prezentowano więc całą paletę usług, poczynając bazą hotelową na każdy gust oraz możliwości finansowe, coraz odważniej prosperującą agroturystyką, ofertami litewskich parków regionalnych, uzdrowisk i sanatoriów, w czym prym wyraźny wiodą Druskieniki, a kończąc atrakcjami podziwiania Krainy Nadniemeńskiej z lotu ptaka, do czego zachęcają piloci szybowców bądź helikopterów, lotniarze i baloniarze.

Skierowane zarówno do miejscowych, jak też zamiejscowych przybyszy hasło „Poznaj Litwę!” znajdowało w tegorocznym „Adventurze” naprawdę niejedno wcielenie. Powodowane jak przez całe regiony, czego przykładem chociażby Żmudź, Dzukija czy Auksztota, jak też przez poszczególne miasta: Onikszty, Birsztany, Ignalina, Troki, Dubinki. W sposób bardzo rzutki „sprzedawała się” ze swymi atrakcjami Mierzeja Kurońska, mniej wybrednym wczasowiczom gotowe były wręcz przychylać nieba tu i tam rozsiane campingi, a bardziej majętnym – m. in. odnowiony po pożarze będący dawną posiadłością Tyszkiewiczów Kurhauz w Połądze.

Długo wypadało zaginać palce rąk, by zliczyć oferty mnożone przez Litewskie Stowarzyszenie Turystyki Wiejskiej. Wobec tych, kto po przepracowanym tygodniu w wielkich miastach szuka w weekendy spokoju pod wiejską strzechą, chcąc się uraczyć pełnotłustym mlekiem wprost od krowy albo zażyć rozkoszy łaźni, po której człowiek się czuje niczym nowo narodzony. Wielu zresztą z tą formą wypoczynku kojarzy całe urlopy i to wcale nie tylko z powodu korzystniejszego finansowego przebicia, rezygnując z egzotycznych wypadów do mieścin, gdzie plaże romantycznie ocieniają palmy, a niebo zda się być niezmienne w swym lazurze.

Białą plamą na turystycznej mapie Litwy bynajmniej nie pozostaje też rejon wileński, a w ofertach rekreacyjno-poznawczych zdwajają wysiłek samorządowy wydział kultury, sportu i turystyki oraz zaistniałe przed paroma laty Centrum Informacji Turystycznej z siedzibą w Muzeum Władysława Syrokomli w Borejkowszczyźnie.

To właśnie pracownicy tego muzeum Alina Balčiūnienė oraz Oleg Schilko na parę albo przemiennie przez trzy dni trwania „Adventuru” byli gospodarzami prezentującego walory turystyczne bliższych i dalszych okolic wokół litewskiej stolicy stoiska. Niech nieco skromnego z wyglądu, ale zasobnego w treści, gdyż każdy chętny mógł otrzymać prospekty reklamowe o Parku Europy, dworze w Lubowie, Zamku Miednickim, rzeczonym Muzeum Władysława Syrokomli, Parku Regionalnym Wilii, parku rzeźb „Vilnoja”. Kto natomiast zdradzał zainteresowanie szczególne, wchodził w posiadanie przewodników „W kierunku południowo-wschodnim od Wilna” albo szczególnie okazałego „Drogami historii po Wyżynie Oszmiańskiej”, jaki zaistniał w ramach realizacji litewsko-białoruskiego projektu „Dwa kraje – jedna kultura i historia” z finansowym „zastrzykiem” Unii Europejskiej.

Te materiały reklamowe rozdawane były w przeliczeniu na grube kilogramy, a wzięciem szczególnym cieszyła się świeżutko wydana kolorowanka o rejonie wileńskim – bardzo pomysłowa i dalekosiężna w zamiarze. Bo kto teraz pochyli się nad nią, by małą rączką ubarwić ustawiony w geograficznym centrum Europy pomnik, kościół w Suderwie, meczet tatarski w Niemieżu, Muzeum Etnograficzne Wileńszczyzny w Niemenczynie albo Muzeum Syrokomli w Borejkowszczyźnie, zechce je być może odwiedzić, gdy wydorośleje. A – przyznać trzeba – odsetek tych w gronie wilnian, którzy decydują się w weekendy na zwiedzanie (nieraz jakże odkrywcze!) okalających stolicę terenów, stale wzrasta, czego dowodzi ponad 3900 osób, jakie w roku ubiegłym przewinęły się przez progi dworku w Borejkowszczyźnie, pamiętającego obecność tu w latach 1853-1860 „lirnika wioskowego”.

Nie kryję: ilekroć z obowiązku dziennikarskiego bywam w „Litexpo” na targach turystycznych, zawsze ciekawi mnie, co w tej materii zaproponuje Polska. A noszę się w poczuciu dumy niczym paw, kiedy oferta ta naprawdę rozległa, dotycząca różnych jej zakątków. Ponieważ zdarza się to jednak dalece nie zawsze, mam bardziej powód do zadręczania się pytaniem: „Dlaczego tak jest?”. I jakoś nie zadowalają mnie własne usprawiedliwiające podszepty, że Polska skłonna otwierać się bardziej na Zachód niż na Wschód, oczekując stamtąd przybyszy, będących w stanie zdobyć się na wyższy standard usług, bardziej rozrzutnych w wydawaniu pieniędzy. Albo, że Litwa stanowi terytorialnie i ludnościowo zbyt małą „płotkę” by turystyczny „rekin” znad Wisły i Odry miałby potrzebę zabiegania o jej względy. Którymi to względami tymczasem nie gardzą jakoś kraje geograficznie przedzielone od nas siedmioma morzami i siedmioma górami…

Tego roku Polski jako takiej znów na targach zabrakło. Jej honor tak na dobrą sprawę uratowały jedynie położone bok o bok dwa stoiska, prezentujące to, czym bogata jest Suwalszczyzna oraz Warmia i Mazury, czyli tereny, do których z Litwy prawie ręką sięgnąć. W sali nr 4 do niepowtarzalnego uroku rekreacji na wodzie z wielkim rozmachem przekonywał natomiast właściciel prywatnej firmy – Tomasz Plitnik z Węgorzewa, oferujący na domiar w sprzedaży kilka rodzajów kajaków.

Agnieszka Sokołowska – pracownik wydziału komunikacji społecznej i promocji Urzędu Miejskiego w Suwałkach oraz reprezentujący tamtejszy Ośrodek Sportu i Rekreacji Bogdan Łapiński i Oskar Okrągły nie kryli zadowolenia z przyjazdu do Wilna. To, co oferowali, spotkało się naprawdę ze sporym zainteresowaniem zwiedzających. Mają więc prawo wierzyć, że zasiane teraz „ziarnko” przełoży się w niedalekiej przyszłości na korzystne obłożenie hoteli. Również tych nowych trzygwiazdkowych: „Akvilon”, „Velvet” i „Szyszko”, które nie bez pomocy finansowej z Unii Europejskiej zostały wybudowane w ciągu ostatniego półtora roku i zdecydowanie zmniejszyły ból głowy organizatorów o zakwaterowanie uczestników cieszącego się wielką popularnością dorocznego „Suwałki Blues Festiwal” albo innych masowych imprez.

Takoż w superlatywach o targach wyrażał się zbratany z wodą od dzieciństwa Tomasz Plitnik. Jego firma będzie rada każdemu, kto na zwanych Krainą Tysiąca Jezior Warmii i Mazurach zechce spędzić urlop, korzystając z kajaków, żaglówek albo też barek. Jak się okazuje, ta ostatnia nowość znajduje coraz więcej zwolenników, gdyż w odróżnieniu od żaglówek barki turystyczne nie wymagają posiadania specjalnej licencji. Innymi słowy, wcale nie trzeba być „wilkiem morskim”, żeby wypłynąć na wielkie akweny, mając na pokładzie wygodne kajuty do spania, kuchnię z pełnym wyposażeniem, łazienkę z prysznicem i WC. A i ceny nie są zbyt „kąśliwe”, jeśli się zważy, że tygodniowy wynajem barki dla sześciu osób kosztuje od 3500 złotych w szczycie sezonu (lipiec – sierpień) do 2000 złotych poza nim.

Że polskie stoisko z ofertą całego kraju byłoby wielce pożądane, przekonałem się osobiście. Podczas trwającej niespełna kwadrans gościny „u Suwałk” starsze wiekiem litewskie małżeństwo ciekawiło się Zakopanem, a jakiś jegomość dopytywał o możliwości zwiedzenia Krakowa. I pierwsze, i drugi nie otrzymali odpowiedzi, gdyż tak naprawdę adresatem tych dociekań powinna być utworzona na szczeblu rządowym Polska Organizacja Turystyczna. Która – miejmy nadzieję – w kolejnym „Adventurze” wypadnie o niebo okazalej.

Przed nami wiosna, lato i jesień – pory roku jakże sprzyjające wypoczynkowi, rekreacji oraz zwiedzaniu. Wileńskie targi stanowiły swoistą do nich przygrywkę. Ofert zgłoszono multum. Teraz wypada życzyć, by rozdane na grube tony materiały reklamowe sprzęgły się z rzeszą turystów, zdradzających tak zakorzenioną w człowieku ciekawość świata i potrzebę treściwego wypoczynku.

Henryk Mażul

Fot. autor

Wstecz