Podglądy

Nudną kadencję racz nam dać, Panie…

Słyszeliście już kawał o tym, co wspólnego miał finał Konkursu Eurowizji-2014 i pierwsza tura wyborów prezydenckich na Litwie? I tam, i tu głosujący palmę pierwszeństwa oddali kobiecie z... jakby to powiedzieć? Ujmijmy rzecz delikatnie – posiadającej pewne męskie cechy. I nie o bujny zarost bynajmniej chodzi.

Z tą tylko różnicą, że eteryczna Conchita Wurst posiada je – te cechy, znaczy się – w sensie dosłownym, podczas gdy prezydent Dalia Grybauskaitė – w przenośni. Nasza bursztynowa lady w czasie mijającej kadencji udowodniła, że jest raczej damą ze stali niż z łatwopalnej żywicy. Silna, bezpardonowa, oszczędna w słowach i nieustępliwa. Nie ja to wymyśliłam (żeby nie było, iż obrażam urząd), że o takich niewiastach zwykło się mówić: „kobieta z jajem”.

Poza tym obie wymienione panie (pana i panią) nie łączy absolutnie nic. Conchita jest skłonna do egzaltacji i łez, nasza prezydent – powściągliwa i twarda jak głaz. Panna (pan) Wurst lubi się oblekać w kiczowate – przez nadmiar cekin wręcz kuloodporne – kreacje, styl faworytki naszych wyborów określiłabym mianem „na Angelę Merkel”, inaczej „sss”: schludnie, skromnie i surowo. Co prawda, w kuloodpornej odzieży też ją widzieliśmy, z tym, że w prawdziwej, wojskowej. Na początku kadencji Dalia Grybauskaitė dała na poligonie w Rukle udokumentowany przez media popis strzelania z różnego rodzaju broni. A gdy Artūras Zuokas – kontrkandydat w obecnych wyborach – stwierdził, że jej zdjęcie z karabinem maszynowym obiegło rosyjskie media jako pewnego rodzaju wyzwanie, zarzuciła mu tchórzostwo. Zapowiedziała też bojowo: „Ja, będąc prezydentem teraz i, jeżeli los pozwoli, będąc nim w przyszłości (...), jeżeli wyniknie problem, nigdy nie ucieknę za granicę. Natychmiast złapię za broń i stanę w obronie państwa (...)”.

To jeszcze jeden dowód na to, że twarda babka z naszej prezydent. Ta buńczuczna zapowiedź rodzi jednakże pytanie: A nie będąc prezydentem? Też pani „złapie” i „stanie” czy się na niewdzięczne państwo obrazi?

Co jeszcze różni naszą prezydent i bohaterkę tegorocznej Eurowizji? Rzecz zasadnicza. Dalia Grybauskaitė nie posiada brody. Za to jeden z czołowych litewskich publicystów przypisał jej posiadanie... rogów. Na szczęście też nie w sensie dosłownym. Oznajmił mianowicie, że druga tura wyborów to dla Dalii Grybauskaitė „wspaniała lekcja politycznej kultury”, „która powinna (jej) skrócić zbyt wysoko zadarte rogi osobistych ambicji”. Hm... te rogi to chyba jednak zostały Jej Ekscelencji przyprawione na wyrost. Natomiast faktem jest, że bardzo starannie ukrywa „ogony” – w postaci kilku zagadkowych epizodów swojego życiorysu. A im bardziej ukrywa, tym chętniej przypina rywalom łatki kremlowskich marionetek. Taka odmiana przysłowiowego „łapaj złodzieja!”.

Za to tak zwanych much w nosie prezydent nie ukrywa. W noc wyborczą, gdy okazało się, że będzie druga tura, zachowała się jak obrażona caryca. Wyczekujących na nią przez kilka godzin dziennikarzy zbyła minutowym, wyniosłym i suchym jak piasek pustyni oświadczeniem... zapomniawszy jak widać, że nieznośni żurnaliści służą nie tylko do uprzykrzania politykom życia, ale i do komunikowania się ze społeczeństwem. Czyli z elektoratem też.

Nowo upieczona gwiazda Conchita Wurst po ogłoszeniu wyników głosowania też zbyt wymowna nie była, ale przynajmniej popłakiwała teatralnie. Ponoć ze wzruszenia i wdzięczności za oddane na nią głosy. Kanzlerin Angela Merkel (to ta pani, która nosi podobne do naszej prezydent garsonki) w podobnych okolicznościach nie płacze, ale i nie mrozi dystansem. W innych zresztą też. Nawet nękana przez dziennikarzy wrednymi pytaniami ujmuje cierpliwością i spokojem. Powiedziałabym więcej – jakąś charakterystyczną dla świadomych własnej wartości osób pokorą. Ale co to za przykład? Nie zapomnę takiej oto sceny. Jakiś szczyt polityczny: uczestniczący w nim prezydenci i premierzy, wśród których są tylko dwie kobiety – Merkel i Grybauskaitė – pozują fotoreporterom do wspólnego zdjęcia. Nagle Kanzlerin w popłochu stwierdza, że ona stoi w pierwszym rzędzie, podczas gdy nasza prezidentė znalazła się w drugim – czyli jest mniej widoczna. Co robi pani kanclerz? Ustępuje swoje miejsce Grybauskaitė, delikatnie wypychając ją do przodu i usuwając się za jej plecy. Co robi nasza prezydent? Przyjmuje tę roszadę jak rzecz należną. To się nazywa poczucie własnej wartości!

Jeszcze raz więc powtarzam: twarda babka z naszej prezydent. Może to dlatego, że wzorce swojego zachowania czerpie – jak widać – nie na zniewieściałym i do przesady dystyngowanym Zachodzie, lecz raczej u Putina i Łukaszenki. Jeżeli ktoś jeszcze nie zauważył podobieństw, śmiem prognozować, że w wypadku załapania się Grybauskaitė na drugą kadencję, będą one coraz bardziej oczywiste, a nawet (obawiam się) wręcz natrętne.

I niech się mają na baczności ci, którzy Jej Ekscelencji zakłócili marsz do celu, albo nie podzielają jej opinii. Zigmantas Balčytis – kontrkandydat Grybauskaitė w drugiej turze – lekcję schodzenia jej z drogi już dostał. Liczył na wspólne debaty w LNK, a pogoniono go jak sztubaka. Zamiast spierania się z jakimś mięczakowatym pacanem, który, wg niej, jest w stanie „sprzedać Litwę za masło”, prezydent dostała od wspomnianej telewizji obszerny, zrobiony z przesadną atencją wywiad. Piękną okazję do zademonstrowania swojej bezkompromisowości i siły.

Owszem, nie spotyka się i nie rozmawia z przewodniczącą Sejmu Loretą Graužinienė, a dlaczego niby miałaby się spotykać, skoro partia, której ta przewodniczy budzi w Grybauskaitė odrazę? Owszem, nie ma nic do zarzucenia ministrowi energetyki Jarosławowi Niewierowiczowi. Nawet go ponoć ceni i wspiera, gdybyż tylko był z innego rozdania i w innym otoczeniu, bo AWPL, która go na to stanowisko delegowała, też się pani prezydent nie podoba! Ale nic to. „Spróbujemy mu pomóc” – zapowiedziała. Na miejscu ministra, po takiej deklaracji, już bym straciła apetyt i sen...

Pocieszałabym się tylko tym, że koledzy z rządu mogą mieć gorzej. Jak ten celnik z innego litewskiego kawału, który po powrocie z pracy rzuca się żonie na szyję z radosnym okrzykiem: „Co za szczęśliwy dzień, wylali mnie z pracy!”. Na to zdumiona żona: „A cóż to za powód do radości?”. „Bo widzisz, skarbie, mnie tylko wylali, podczas gdy wszystkich pozostałych wsadzili do ciupy...!”.

Żeby wsadzić do ciupy, trzeba mieć za co, ale wyślizgać nielubianego ministra z urzędu można pod byle pretekstem. I prezydent już się do tego przymierza. Powiedziałabym – dzieli skórę na nieupolowanym jeszcze niedźwiedziu. Co prawda, szczegółów zmian personalnych, które chce widzieć w obecnym rządzie, widzom LNK nie ujawniła, ale że tej czy owej ministerialnej głowy od Butkevičiusa zażąda – nie ukrywa. „(...) Trzeba będzie spotkać się ze wszystkimi ministrami (...), a ostateczną decyzję podejmiemy po naradzeniu się z premierem” – raczyła była oznajmić. A mnie się wydaje, że najpierw... „trzeba będzie wygrać wybory”, a dopiero potem przemeblowywać Butkevičiusowi gabinet ministrów.

Jakie to jednak szczęście, że przy obowiązującym na Litwie systemie parlamentarno-prezydenckim i równowadze władz, żaden (mam przynajmniej taką nadzieję) główny lokator pałacu przy S. Daukantasa nie jest w stanie tak rozbujać własnego państwa, by aż straciło równowagę lub – co gorsza – zachwiało sąsiednimi. Przynajmniej tak długo, jak długo na Litwie rządzą nie zakochani w Dalii Grybauskaitė (zresztą z wzajemnością) konserwatyści, a socjaldemokraci, których ta zaledwie toleruje.

Niepokoi tylko fakt, że już pierwsza kadencja prezydent (nie bez udziału wspomnianych, a dzielących z nią przez pewien czas władzę konserwatystów) wystarczyła, by oziębić stosunki ze wszystkimi sąsiadami Litwy. Zgadzam się też z uwagą Artūrasa Paulauskasa – innego rywala Dalii Grybauskaitė – że jej „kontrowersyjne wypowiedzi i (początkowe) miotanie się od Wschodu ku Zachodowi zniszczyły zaufanie innych krajów wobec Litwy”. Pewnością siebie urzędującej prezydent to nie zachwiało ani na milimetr. Zarzuty, że za jej kadencji skłóciliśmy się z kim się tylko dało, podsumowała jako legendę”. Prowadzoną przez pałac prezydencki zagraniczną politykę określiła zaś jako „korzystną dla ludzi Litwy”. A skoro taka korzystna, to „powinniśmy ją kontynuować” – zapowiedziała. Zwłaszcza, że Litwa jest i pozostanie „państwem samodzielnym, dumnym i świadomym własnej godności”, a nie jakimś tam „popychadłem”. Któż by śmiał wątpić? Żal tylko, że nasza duma koliduje niekiedy z naszymi zobowiązaniami, umowami i obietnicami. Jesteśmy na tyle dumni, by wielu z nich nie dotrzymywać. Zobowiązania wobec nas traktujemy z największą powagą i atencją, gdy od nas oczekuje się tego samego – krzyczymy: „nie róbcie z nas popychadła”. Jak w przedszkolu.

Aha... Gdyby się kto pytał – z Polską u nas też wszystko cacy lali. Gorzej z litewskimi Polakami. Coraz uparciej głosują „na przedstawicieli swojej partii” – słusznie zauważyła Grybauskaitė, po czym pochyliła się nad elektoratem AWPL z troską rekina-wegetarianina. Trzeba z tym coś zrobić. No, z tym, że tak głosują na tych swoich i głosują. Tę przypadłość prezydent zdiagnozowała następująco: „To, oczywiście, polityczne zaniedbanie i należy wrócić do specjalnych programów, pomóc mniejszościom narodowym być bardziej rozwiniętymi, mieć pracę, bardziej i łatwiej integrować się z Litwą i czuć się obywatelami Litwy, a nie innych krajów”.

Brzmi ładnie, dlaczegoż przy tej deklaracji robi mi się jakoś nieswojo. Może dlatego, że każde dotychczasowe pochylenie się władz nad Wileńszczyzną skutkowało większymi lub mniejszymi represjami czy ograniczeniami naszych praw. A zapowiedziana „pomoc” w stawaniu się „bardziej rozwiniętymi” nie pozostawia nawet cienia wątpliwości: za używanie ojczystego języka będziemy płacić coraz dotkliwiej. No, ale z nami nikt nigdy się nie patyczkował, więc co nas nie zabije – to nas wzmocni.

Obawiam się jednak, że reelekcja obecnej prezydent może skutkować różnorakimi, nie zawsze miłymi, niespodziankami nie tylko dla naszych sąsiadów czy własnych mniejszości narodowych. Dla ogółu obywateli Litwy również. Módlmy się więc wszyscy o to, by ta kadencja prezydencka, która wkrótce nastąpi była jak najnudniejsza. Nuda w polityce to błogosławieństwo – to znak wewnętrznej i zewnętrznej równowagi państwa, czyli stabilizacji i spokoju.

Lucyna Dowdo

Wstecz