„Przychodzę coś zrobić a nie odsiedzieć”

– tak o swojej drugiej kadencji na stanowisku głowy państwa powiedziała w jednym z wywiadów Dalia Grybauskaitė. Co się pani prezydent uda „zrobić”, jeszcze się okaże. Dziś można jedynie podsumować to, czego nie udało się jej dokonać podczas pierwszej kadencji. Otóż za największy „niewypał” ubiegłych pięciu lat można uznać działania w obszarze polityki zagranicznej – bezpośrednio do prezydent należącej sferze.

Na początku swoich rządów Dalia Grybauskaitė nosiła się z ideą ocieplenia stosunków z Rosją, nawiązania kontaktów z Białorusią, zmniejszenia wpływów proamerykańskich i przeorientowania wektora polityki ze wschodnich obszarów, gdzie Pogoń, jej zdaniem, pełniła rolę wątpliwej jakości mediatora, na Skandynawię. Ale tak się w polityce zagranicznej ułożyło – m. in. za sprawą wydarzeń na Ukrainie – że dziś Litwa na czele z panią prezydent trzyma się bardzo ostrej pozycji wobec Rosji, a zagrożenie zarówno faktyczne, jak i propagandowe ze strony tego kraju zmusiło głowę państwa do „rehabilitacji” proamerykańskiej polityki i nawet skrócenia sławetnej pauzy, jakiej, zgodnie z jej mniemaniem, wymagały stosunki z Polską. (Co prawda, Polska, jak się okazało w międzyczasie, też znalazła inne priorytety w swej polityce zagranicznej). No, i wektor wschodni polityki, za sprawą tejże Ukrainy, znów wziął górę nad skandynawskim. A i tym północno-zachodnim sąsiadom Litwy wcale się nie śpieszy z bliższą przyjaźnią.

Kolejną dziedziną, w której pani prezydent nie może się szczycić wzorowymi wynikami, jest polityka kadrowa. Wyraźnym słabeuszem okazał się nie tylko prokurator generalny, ale też szef Departamentu Bezpieczeństwa Państwowego, w swoim czasie wielce faworyzowani przez panią prezydent. Musiała też Dalia Grybauskaitė ulec koalicji rządzącej i zatwierdzić w pierwszej kadencji ministrów z szeregów Partii Pracy, których miało na jej wyraźne życzenie w rządzie nie być. Na domiar już w drugiej odsłonie swoich rządów zatwierdziła na stanowisku ministra rolnictwa osobę, której w pierwszym rządzie nie powierzyła teki.

Czym się jednak będzie różniła druga kadencja od pierwszej? Jej początek wskazuje raczej na to, że niczym. Inauguracja pani prezydent była tak samo skromna i jeszcze mniej widowiskowa: odbyła się bez udziału wojska (chociaż prezydent pełni funkcje naczelnego wodza) i ceremonii przekazania sztandaru, a podczas składania przysięgi w Sejmie odśpiewanie hymnu było wprost żenujące i doczekało się fali krytyki. Sytuację praktycznie uratowała Msza św. tudzież obcowanie z obywatelami, których jednak na Placu Katedralnym było bardzo niewielu, chociaż i dzień wolny od pracy, i dobra pogoda raczej sprzyjały udziałowi w tak ważnej uroczystości.

Wygłaszając mowę inauguracyjną w Sejmie, pani prezydent – zarówno tonem wypowiedzi, jak i tradycyjnymi już w jej leksyce sformułowaniami – dała wyraźny sygnał, że od wizerunku „żelaznej magnolii” z pierwszej kadencji raczej odstępować nie zamierza. Te uśmiechy, odsłonięcie kulisów (dosłownie odrobiny) swego życia prywatnego, dyskusje – to były narzędzia wyborcze, które może spokojnie odstawić do lamusa, bowiem trzeciej kadencji przecież nie będzie...

A co nas czeka? Otóż pani prezydent zakłada, że ma nastąpić nowy etap rozwoju kraju, kiedy to wypracowane osiągnięcia w sferze ekonomiki zostaną przełożone na nowe miejsca pracy, staną się gwarantem zamożnego życia obywateli. Po to, by tak się stało, należy położyć kres grabieżczym cenom w sferze energetyki, wzmóc walkę z korupcją (ciągle trwa, ale bez większych sukcesów). Stojący u steru władzy, zdaniem pani prezydent, mają być gotowi do służenia narodowi a nie wzbogacania się i udawania panów. No, i ma nastąpić wymarzony okres przejrzystości służb państwowych, wyrugowania przekupstwa w sferze sądownictwa i działania takich zasad, kiedy wszyscy są równi wobec prawa.

Jeżeli do tego dodamy nawoływanie prezydent do udostępnienia miejsc zarządzania dla młodych ludzi, promowania idei, które mogłyby służyć polepszeniu życia zwykłych obywateli, a nie oddzielnym ugrupowaniom – to mamy obraz... jeżeli nie raju, to już na pewno kraju, skąd samoloty i autobusy codziennie nie będą wywoziły setek ludzi w pogoni za kawałkiem przysłowiowego chleba. Cóż, mowa inauguracyjna obfitowała w populistyczne hasła. A jeszcze jest wiele do zrobienia w sferze bezpieczeństwa energetycznego, socjalnego, wojskowego i informacyjnego. Co więc stanie się priorytetem, nie sposób na razie odpowiedzieć.

Chociaż już podczas swej pierwszej konferencji prasowej prezydent wyartykułowała kolejno kilka sfer bezpieczeństwa, które powinny zadziałać. Za pierwszoplanowe uznała to socjalne: zwiększenie najmniejszych wypłat, zmniejszenie rozwarstwienia społeczeństwa, wzrost minimalnego wynagrodzenia i obniżenie poziomu bezrobocia wśród młodzieży. Zapewnienie bezpieczeństwa państwowego prezydent widzi we współpracy z sojusznikami – zarówno zza Atlantyku, jak i najbliższymi sąsiadami, w tym – z Polską. Energetyczne bezpieczeństwo i samodzielność ma nam zagwarantować ukończenie budowy terminalu gazu skroplonego, zbudowanie łączy elektrycznych z Polską i Szwecją, połączenia gazowego z Polską oraz inwestycje w sferze energetyki alternatywnej. Będzie to również sprzyjało zmniejszeniu cen ogrzewania dla ludności.

Kolejną priorytetową sferą jest „ulubiona” przez panią prezydent walka z korupcją. Jak to czynić, mamy się uczyć na przykładach krajów północnych. Prezydent podkreśliła, że korupcja jest złem, hamującym rozwój społeczeństwa, okradającym ludzi, koncentrującym pieniądze w rękach oddzielnych grup i szkodzącym rozwojowi kraju. Nawołuje więc do walki nie tylko z tzw. korupcją bytową (np. łapówki dla lekarzy), ale też z tą, która rozpleniła się w sferze przydzielania pieniędzy unijnych, realizacji zamówień i zakupów publicznych. Pomyślna realizacja zadań w sferze bezpieczeństwa socjalnego nie jest możliwa bez wzrostu ekonomiki. Zdaniem pani prezydent, osiągnąć go pomoże wprowadzenie euro, zmniejszanie różnic pomiędzy oddzielnymi regionami i baczne śledzenie pracy rządu. Rozwój kraju oraz jego stabilność polityczna są zależne również od bezpieczeństwa informacyjnego i w cyberprzestrzeni.

Zwracając się do dziennikarzy i wszystkich obywateli, prezydent oznajmiła, iż nie ma zamiaru spokojnie żyć, ale intensywnie pracować, co, jej zdaniem, może spowodować wielki sprzeciw określonych struktur bądź grup oraz lawinę krytyki. Taka wypowiedź wyglądała na asekurację, nie tylko przed niesłuszną, ale też rzeczową krytyką. Wiadomo, Dalia Grybauskaitė, delikatnie mówiąc, niezbyt ją lubi.

Zarówno w pierwszej, jak i w drugiej kadencji pani prezydent wyraźnie nie zaprząta sobie głowy kurtuazją w stosunku do rządu. O ile największą pochwałą ministrów z ekipy Kubiliusa było to, „że przynajmniej nie są złodziejami”, to gabinetowi i koalicji kierowanej przez premiera Algirdasa Butkevičiusa, o ile ten nie zgodziłby się na usunięcie wiceministrów z tzw. „czarnej listy”, miał być nadany epitet „kryminalnej koalicji”.

Prezydent od pierwszych chwil bezpardonowo wtrąca się do pracy rządu twierdząc, że czas nabierania rozpędu koalicyjnemu gabinetowi wyraźnie się wydłużył. Dyskusje, niezdecydowanie, tworzenie tzw. grup roboczych – temu ma nastąpić kres. Wkrótce miną dwa lata od chwili rozpoczęcia pracy przez koalicję, a koniecznych posunięć nie ma. Tymczasem nie za górami przecież okres wyborów samorządowych, a potem – wybory do Sejmu. Wiadomo – okres wyborczy nie sprzyja radykalnym działaniom, a takowe chciałaby wreszcie widzieć głowa państwa ze strony rządu.

Na uspokojenie społeczności i swego sumienia Dalia Grybauskaitė ma jedynie to, że pilnowany przez nią gabinet ministrów, jak zaznaczyła, o ile nawet niczego wielkiego nie dokonał, to i zepsuć nie potrafił. Ta „oryginalna” ocena wyraźnie daje do zrozumienia, że ani koalicja, ani rząd nie mają należytego potencjału, nie są mocni, co jednocześnie wzmacnia pozycję pani prezydent jako swoistego „nadzorcy”. Ciekawe, że z drugiej strony próbuje ona w udzielanych wywiadach „usprawiedliwić” premiera, którego widocznie „za posłuszeństwo” wydaje się cenić najbardziej. Podkreśla zrozumienie, jak nie jest mu łatwo z takimi partnerami koalicyjnymi, którzy, zarówno jako politycy oraz zawodowcy, nie są zbyt wysokiej klasy. Pozwala sobie wręcz stwierdzić, że koalicji wyraźnie brak potencjału intelektualnego, by się zabrać do poważnych reform. Ale ona – prezydent – wyraźnie będzie tym motorem, który popchnie walec zmian, gdyż „zdecydowała się służyć narodowi w drugiej kadencji po to, by coś zrobić a nie odsiedzieć”.

Dalia Grybauskaitė zdecydowanie jest, jak też w drugiej kadencji najwyraźniej pozostanie, taką „Zosią samosią”, co widać nie tylko z jej leksyki i stosunku na linii rząd – urząd prezydenta, ale też z zespołu własnych doradców.

Jeszcze na początku pierwszej kadencji zaznaczyła, że doradcy są jej potrzebni, by pomóc zgromadzić informację, dostarczyć niezbędne materiały i dokonać ich analizy. Decyzje podejmuje jednak sama. W drugiej kadencji nic się nie zmieni, chociaż zespół doradców ulegnie pewnej korekcie. Zjawią się w nim trzy nowe osoby: rzecznik prasowy oraz doradcy ds. bezpieczeństwa i ekonomiki – ten ostatni będzie całkiem nowym „ciałem”, bowiem od lat 20 nie mieszka na Litwie. Czym zaowocuje taki wybór, przekonamy się po wakacjach.

Prezydent, mając w drugiej kadencji do wyboru dwie opcje: luz, który daje świadomość, że tej roli nie będzie musiała powtarzać ani o nią zabiegać, czy też zdecydowane działania – z tychże powodów – najwyraźniej wybrała to drugie. Na ile uskuteczni swe plany? Oto jest pytanie…

Janina Lisiewicz

Wstecz