Podglądy

Pasierby „centralnej władzy”

Po czym poznać, że na Litwie zbliżają się jakieś wybory? Politycy, którzy na co dzień traktują Wileńszczyznę jak czyraka na zdrowym ciele społeczeństwa, nagle zaczynają się nią interesować. No, i z obłudną troską majstrować przy tym, co ich uwiera.

Tak i tym razem. Idą wybory samorządowe, więc prezydent Dalia Grybauskaitė zapowiedziała „zwiększenie uwagi centralnej władzy na Wschodnią Litwę i mieszkające tam mniejszości narodowe”. Oj, będzie się działo! Jak znam życie, nie wróży to nic dobrego ani mniejszościom narodowym, ani samej Wileńszczyźnie.

Znać że pani prezydent widzi w nas sieroty po nieco już leciwym i chyba zmęczonym musztrowaniem Wileńszczyzny Vytautasie Landsbergisie. W tej sytuacji jej groźba brzmiąca: „sama poświęcę więcej czasu Wschodniej Litwie” brzmi rzeczywiście złowrogo. Nie wątpię, że w stronę obiektu troski Jej Ekscelencji niebawem będą się sypały jakieś wydumane zarzuty, oskarżenia, ograniczenia i... bez wątpienia kary, choć „stalowa magnolia” stroi się w piórka gołębicy pokoju. Zapowiedziała mianowicie akcję „zaprzestania skłócania (na Wileńszczyźnie) ludzi”. A przecież, o ile mi wiadomo, tam nikt się z nikim o nic nie kłóci. Znaczy się – będą skłócać. Bo żeby coś zaprzestać, trzeba to najpierw zacząć, no nie? A w jaki sposób skłócać?

„Trzeba więcej inwestować w naszych obywateli, aby kłótnie między obywatelami Litwy były najrzadsze” – zapowiada Grybauskaitė, nie precyzując jak to „inwestowanie w obywateli” ma wyglądać. Czy chodzi o pranie ludziom mózgów, czy może o wymianę okien w ich domach? Bo że o wymianę tabliczek na tych domach, niestosownych – dwujęzycznych na stosowne – w języku wyłącznie urzędowym, w to nie wątpię.

A pranie mózgów już się zaczęło. Dalia Grybauskaitė przy okazji odwiedzin w szkole w Ławaryszkach za pośrednictwem dziennikarzy poinformowała obiekt swojej troski, swoje nowo adaptowane pasierby, że odczuwają „większą izolację – i ekonomiczną, i socjalną”. Jakież to jednak szczęście, że prezydent do nich zajrzała, bo inaczej do dziś nie wiedzieliby, co odczuwają. Dziwię się tylko, jakim cudem Jej Ekscelencja przedarła się do tego zabitego dechami „rezerwatu”. Dziwi i to, że trzymane w izolacji ciemniaki nie uciekały na widok tak znakomitej persony na drzewa... A szklane koraliki pani prezydent w darze tubylcom przywiozła? Zapomniała czy nie chciała zacofanych dzikusów skłócać... obawiając się, że nie wszystkim wystarczy?

Chyba jednak to drugie, bo do Solecznik Dalia Grybauskaitė też koralików nie przywiozła. Przywiozła za to piękne wyznanie miłości, w dodatku złożone po polsku. „(...) ja jednakowo kocham wszystkich ludzi Litwy. Oni są obywatelami Litwy, sama rozmawiam na wszystkich językach naszych mniejszości narodowych” – zagalopowała się w publicznych amorach wobec mieszkańców „rezerwatu”.

Przeoczyła, jak widać, że łamie Ustawę o języku państwowym, która władzom nakazuje porozumiewać się z poddanymi wyłącznie po litewsku. Ciekawam, co na to tropiąca na Wileńszczyźnie nielegalną polszczyznę komisja językowa? Co na to pełnomocnik rządowy, który nie leni się spisywać w „rezerwacie” adresów budynków, gdzie widnieją dwujęzyczne napisy? Co na to prokurator i sądy – ostro karzące za rzeczone przestępstwa dyrektorów administracji wileńskiego i solecznickiego rejonów? Ostatecznie, co na to komornicy? Przypuszczam, że chętnie poużywaliby sobie na osobistym mieniu pani prezydent, jak to czynią w wypadku wspomnianych dyrektorów.

No, chyba że prezydent naraziła się na te wszystkie przykrości zupełnie świadomie i rzeczywiście z wielkiej miłości do wszystkich ludzi Litwy, pod warunkiem, że są jej obywatelami. Ach, dlaczegoż takiej bezinteresownej miłości nie uczy się Państwowa Komisja Języka Litewskiego, która dopiero co nie zgodziła się, by nazwiska litewskich Polaków w litewskich dokumentach były zapisywane w formie oryginalnej? I nie żeby ta niezgoda dotyczyła wszystkich obywateli Litwy, objęto nią wyłącznie pasierbów „centralnej władzy”.

Bo w swoim wniosku PKJL stwierdziła, że nie ma nic przeciwko temu, by nielitewskie nazwiska były zapisywane w paszportach w formie oryginalnej, ale tylko w przypadku zawarcia związku małżeńskiego obywatelki (-la) Litwy z cudzoziemką (-cem) lub gdy ta (ten) nabędzie obywatelstwo litewskie. Czyli, gdyby prezydent Grybauskaitė wydała się powiedzmy za Greka (panną jest, więc kto jej może zabronić?) o nazwisku Σταυρός, miałaby pełne prawo wpisać je sobie w dowodzie osobistym. Nie martwiąc się przy tym, że swoim nowym nazwiskiem zrujnuje litewski język i alfabet czy też narazi urzędników na ciężkie katusze przy jego wymawianiu i zapisywaniu.

Co innego zamieszkali na Litwie od dziada pradziada, powiedzmy, Domański, Żakiewicz czy Kuziniewicz. Oryginalna pisownia ich nazwisk nie tylko (jak nieraz słyszeliśmy) sparaliżowałaby pracę naszych urzędów, ale też mogłaby „zaszkodzić tożsamości i tradycji języka litewskiego”. Tak przynajmniej twierdzi przewodniczący sejmowego Komitetu Oświaty, Nauki i Kultury konserwatysta Valentinas Stundys.

Ale niechże się już poseł Stundys tak nie kłopocze. Wszak premier Algirdas Butkevičius podczas niedawnego spotkania ze środowiskami litewskich konserwatystów uspokoił ich, że w żadnym regionie Litwy nie będzie dwóch języków ani dwujęzycznych napisów.

Zaznaczam, że działo się to w lipcu br., w czasie gdy Akcja Wyborcza Polaków na Litwie jeszcze należała do rządzącej koalicji... trzymana tam przez socjaldemokratów głównie obietnicami, że „będzie dla litewskich Polaków i oryginalna pisownia nazwisk, i zgodna ze standardami europejskimi Ustawa o mniejszościach narodowych, i dwujęzyczne napisy, i język polski jako pomocniczy na Wileńszczyźnie...”.

W tej sytuacji pozostaje się tylko cieszyć, że AWPL przeszła do opozycji, lepiej mieć szczerych przeciwników niż fałszywych partnerów. A dla tych, którzy chcieliby Akcję Wyborczą widzieć w opozycji również na Wileńszczyźnie (po zbliżających się wyborach samorządowych), mam niezbyt pocieszającą wiadomość: Ucho wam od śledzia, a nie wsparcie elektoratu, którym zupełnie otwarcie gardzicie!

Lucyna Dowdo

Wstecz