Usłyszeć (...) nutę człowieczą z samego dna
(Józef Czechowicz)
Są poeci mający więcej szczęścia, jeżeli chodzi o ich żywot pośmiertny, i są też tacy, wcale nie miernego lotu, którym niestety mniej się poszczęściło, jeżeli chodzi o popularność, o częste przywoływanie ich imion czy wersów przy różnych okazjach. Józef Czechowicz, którego 75. rocznica śmierci minęła 9 września br., należy raczej do tych drugich, a więc tym bardziej należy go przypomnieć.
stanąłem na ziemi w lublinie
Józef Czechowicz przyszedł na świat 15 marca 1903 r. w Lublinie. Jego rodzicami byli Paweł Czechowicz, woźny Banku Handlowego, i Małgorzata z Sułków. Przed przeniesieniem się do Lublina mieszkali w pobliskim Garbowie, gdzie pracowali we dworze, wynajmując się do robót sezonowych. Nie byli to zatem ludzie usytuowani, tym bardziej więc pragnęli lepszy żywot zapewnić swoim dzieciom, troszcząc się o ich wykształcenie. A wychowywała się w rodzinie cała ich czwórka: córka i trzech synów. Piąty, najmłodszy synek, zmarł niedługo po urodzeniu. Józef był czwartym z kolei dzieckiem. Ochrzczono go w katedrze lubelskiej 19 marca 1903, w dniu św. Józefa, co mogło być pretekstem do nadania Czechowiczowi tego imienia.
W roku 1913 podjął przyszły poeta naukę w rosyjskiej szkole elementarnej, następnie, w 1915, zapisał się do organizowanej właśnie szkoły polskiej i w trybie przyśpieszonym ukończył ją w 1917 r. jako Pierwszą 7-klasową Szkołę Miejską.
Jak w każdym niemal dzieciństwie, okres nauki kojarzy się nie tylko, czasem też nie głównie, ze ślęczeniem nad książkami. Będąc uczniem, odkrywał przyszły poeta także inne uroki rodzinnego dla niego Lublina, o których po latach wspominał:
Miasto dzieciństwa miało tyle omszałych płotów, tu gdzie teraz piętrzą się wysokie kamienice! Miasto dzieciństwa miało w mokrych, wiosennych liściach skoczne muzyki z tzw. „ogródków-kawiarń”. Bary z wyszynkiem piwa i wódki popularnie nazywano wtedy bawariami; tereny, na których dziś wznoszą się młode dzielnice, obok garnizonowego kościoła i Szkoły Budowlanej, za Saskim Ogrodem, były dla nas, kilkunastoletnich, ulubionym miejscem wagarów. Skowronki tam śpiewały, tarnina kwitła po dołach... Czyż najmilsza nawet szkoła mogła się z tym równać w kwietniu i maju? Rzeka Bystrzyca wiła się wśród łąk zarosłych mokrą a bujną trawą. Tkwiły one w pierścieniu zabudowań miasta i przedmieść, dzikie, bagniste, zachwycające jak kraina z Mayne Reide’ a, jeszcze nie odwodnione rowami, nie rozcięte nasypem alej.
Tego „mojego” obrazu Lublina – nie zapomnę.
Ani procesyj Bożego Ciała, ani widoku z Wieży Trynitarskiej, gdy pomagaliśmy dzwonić na Zmartwychwstanie w dzwony, które nazywały się: Jan, Zygmunt, Rafał i Szarpacz. Nie zapomnę i wędrówek z ojcem po drogach podmiejskich, ani sanek z janczarami, związanych dla mnie na zawsze z jedną Pasterką, dawno minioną, dawno rozchwianą w obłoku przeszłości.
Taki był mój Lublin. (...)
Rodzinny Lublin zajął też dostojne miejsce w wierszach Czechowicza. Jedno z jego najsubtelniejszych poetyckich wcieleń znajdujemy w znanym tryptyku prowincja noc:
na wieży furgotał blaszany kogucik
na drugiej zegar nucił
mur fal i chmur popękał
w złote okienka
gwiazdy lampy
lublin nad łąką przysiadł
sam był
i cisza
dokoła
pagórów koła
dymiąca czarnoziemu połać (...)
W tymże Lublinie sposobił się Czechowicz do pracy zawodowej w latach 1917-1921, studiując w seminarium nauczycielskim.
Dotyk historii
i wilno kościelne
Studia przerwała wojna polsko-rosyjska 1920 roku, kiedy to siedemnastoletni wówczas Czechowicz, razem z innymi rówieśnikami, na ochotnika zgłosił się na front. Reminiscencje z przeżyć wojennych zdarzają się czasem w poezji Czechowicza, więcej jednakże faktów i wrażeń z tego okresu utrwaliło się w jego prozie wspomnieniowej.
Podczas peregrynacji wojennych zahaczył też poeta o Wilno. Być może wtedy obrazy oglądane na jawie krystalizowały się w dobrze nam dzisiaj znane, niezwykle nastrojowe wersy poetyckie z utworu prowincja noc, poświęcone także naszemu miastu:
(...) noc to koło
w ciszy niebieskiej wełnie
wilno kościelne
śpi białe jak gołąb
nad zaułkiem arkada
dom domowi dłoń tak uścisnął
i zastygł z nagła
jest i latarnia blada
nad chodnikiem drewnianym nisko
i ogród na wietrze zagrał
wilia się łuszczy
pluszcze o brzeg
litwa ziemia puszczy
jak dobrze
Z nauczycielskich
doświadczeń poety
W 1921 r., po ukończeniu nazwanego już seminarium, rozpoczął Czechowicz pracę jako nauczyciel wiejski najpierw w Brasławiu, wkrótce zaś w Słobódce na Białorusi. Jak wynika z zachowanych kart prowadzonego podczas pracy pedagogicznej dziennika, był poeta, czy przynajmniej starał się być, troskliwym, opiekuńczym nauczycielem, któremu nie tyle zależało na wdrażaniu odgórnie czasem narzucanych metod nauczania i wychowywania, ile o poszukiwanie indywidualnego klucza do każdego dziecka. Zabiegał o to, żeby uczeń wykonywał to, do czego czuje największą predyspozycję i jednocześnie nie utracił niczego z wiedzy niezbędnej dla wszystkich. Analizował też w dzienniku postępy i występki uczniów, jak też swoje zachowanie względem trudniejszych sytuacji, żeby wyciągnąć jakieś wnioski, ułatwiające dalsze postępowanie.
Pobyt w Słobódce odbił się też echem w jednym z nastrojowych wierszy Czechowicza (jeszcze pejzaż).
W roku 1923 przenosi się poeta do Włodzimierza na Wołyniu, gdzie naucza w szkole powszechnej. To miasteczko również „zawieruszyło się” w strofach wiersza (westchnienie).
Rok 1923 jest też znamienny w życiorysie Czechowicza ze względu na debiut pisarski. Chociaż znamy go dzisiaj bardziej jako poetę, startował utworem prozatorskim Opowieść o papierowej koronie, który zamieszczono w pierwszym numerze lubelskiego pisma „Reflektor”. Z tym właśnie pismem i skupionymi wokół niego poetami (Konrad Bielski, Wacław Gralewski, Stanisław Grędziński) związane są początki drogi literackiej artysty.
Przez pewien czas pracę nauczycielską łączy Czechowicz z uprawianiem poezji. Jeżeli chodzi o działalność pedagogiczną, zdobywa nawet kolejne stopnie wtajemniczenia. W roku 1925 zalicza roczny Kurs Nauczycielski w Lublinie, zaś w latach 1928-1929 studiuje w Instytucie Pedagogiki Specjalnej w Warszawie, gdyż w 1926 roku podjął pracę w szkole o takim profilu.
Warszawa i zwrot
ku literaturzeNa początku lat 30. Czechowicz coraz bardziej zdecydowanie skłania się ku literaturze i działalności publicystycznej. Po prawie rocznym pobycie stypendialnym we Francji zostaje redaktorem „Kuriera Lubelskiego”, współpracuje z innymi pismami.
W roku 1933 przenosi się poeta do Warszawy, gdzie otrzymuje pracę w Wydziale Wydawniczym Związku Nauczycielstwa Polskiego, pisze do prasy literackiej i oświatowej. W 1937 r. zostaje pracownikiem Polskiego Radia. Zaczyna być coraz bardziej znany w środowisku warszawskich poetów, m. in. z grupy Kwadryga.
W owym czasie jest już rozpoznawany jako autor debiutanckiego zbiorku poetyckiego Kamień (1927) i tomiku dzień jak codzień (1930). Wiersze, zawarte w pierwszych zbiorkach sytuują jego poezję na pograniczu praktyk pisarskich pierwszej (krakowskiej, Przybosiowskiej) i drugiej awangardy, której jest jednym z głównych (obok wileńskich żagarystów) reprezentantów. W latach 30. ukazują się ponadto następujące zbiorki poetyckie Czechowicza: ballada z tamtej strony (1932), Stare kamienie (1934, we współautorstwie z Franciszką Arnsztajnową), w błyskawicy (1934), nic więcej (1936), Arkusz poetycki (1938) oraz nuta człowiecza (1939).
Kiedy w 1939 r. wybuchła wojna, Czechowicz jako korespondent radiowy w pierwszych jej dniach wyjechał do rodzinnego Lublina. Zginął 9 września podczas wzmożonego bombardowania miasta. W jednym ze swoich profetycznych, katastroficznych wierszy niemal przewidział okoliczności swojej śmierci (żal).
Poezja Czechowicza
Poezja Czechowicza, bez względu na swoje wysokie walory liryczno-muzyczne, już od samego początku była przyprawiona niemałą dawką katastrofizmu. Nie jest to przypadkowe. Start poetycki Czechowicza (przełom lat 20-30. XX w.) przypada na okres, kiedy cała literatura polska (i nie tylko polska) ściemnia tonację w związku z kryzysem ekonomicznym, jaki opanował świat, jak też niepokojącymi sygnałami z faszyzujących się wówczas Niemiec. Nie minęły także bez śladu przeżycia siedemnastolatka, wyniesione z doświadczeń roku 1920.
O nastroje katastroficzne jest także o wiele łatwiej, kiedy ich dojrzewaniu sprzyja najbliższe otoczenie poety. Jak już wiemy, pochodził z prostej, niezamożnej rodziny, której sytuację skomplikowała ponadto choroba psychiczna ojca, boleśnie wpływająca na subtelną wrażliwość chłopca. Ojciec Czechowicza umiera w 1912 roku, ale w psychice ówczesnego dziewięciolatka już na zawsze pozostaje jakiś uraz, między innymi lęk, żeby nie odziedziczyć czegoś z przypadłości swojego rodzica. Słowem, cały splot okoliczności, o których wiemy i nie wiemy, decyduje często o takim a nie innym wyborze tonacji lirycznej. „Nuta człowiecza” i „nuta” poetycka są tu niezwykle do siebie zbliżone.
Czechowicz stworzył też bardzo oryginalną, niepowtarzalną poetykę, która bazuje formalnie na modelu wiersza tzw. pierwszej Awangardy Krakowskiej, ale traci już jej optymizm, rezygnuje w pewnym momencie od wysławiania nowoczesnej urbanistyki, od słynnego hasła „Miasto-Masa-Maszyna”. Wręcz odwrotnie, preferuje obrazy prowincjonalne, ukazywane w sposób wizyjny, odrealniony. Ucieka od gloryfikacji metropolii w stronę małego miasta, miasteczka czy wsi, sięgając w tym wypadku jakby do swoich głębszych, wiejskich korzeni. Wieś, prowincja stanowi w tym wypadku swego rodzaju zaplecze, zacisze, oazę, schron przed czymś groźnym, co może nastąpić czy niebawem nastąpi, pozbawiając świat przyszłości, nadziei, zagrażając człowiekowi i jego dziełom.
Kamień – debiut poetycki
Zanim wykrystalizują się podobne preferencje, w debiutanckim zbiorku Kamień znajdujemy jeszcze wiersze, najwyraźniej nawiązujące do praktyki poetyckiej Awangardy Krakowskiej. „Do sielskich wierszy Czechowicza przenika to, co wtedy stanowiło znamiona poezji nowoczesnej – jak ujął Tadeusz Kłak. – A więc rekwizyty cywilizacji technicznej – auto, samolot, fabryka. Pojawia się kult pędu, szybkości, ruchu i zdobywczości człowieka w stosunku do przyrody, co także znajduje wyraz w powierzchownej zresztą egzotyce”. Przekonajmy się, jak niekonwencjonalnie, awangardowo, wręcz brawurowo brzmią wersy Inwokacji ze zbiorku Kamień:
Liczę 22 piętra
liczę 22 lata
jest nas dwudziestu dwóch
Człowiek to transformator
a przecież można liczyć miesiące albo dnie
ileż wtedy sobowtórów ma staruszka w pince-nez [binokle, okulary – H.T.]
nieskończony jest przemian ruch (...)
Dostrzeganie analogii między człowiekiem a domem czy jakąś machiną, mechanizmem, wrażliwość na materię w ruchu to są jeszcze echa poezji spod znaku Przybosia czyli pogłosy pewnej zależności, co na dalszą metę nie odpowiadało utalentowanemu poecie, poszukującemu własnej ścieżki czy nawet szlaku.
Już w debiutanckim zbiorku zarysowują się także nowe tendencje: prześwitują nastroje katastroficzne, co otwiera drzwi do poezji drugiej awangardy. Nietrudno o takie nastroje, skoro, z jednej strony, ma się za sobą doświadczenia roku 1920, które utrwaliły przeświadczenie, że (...) front/to zstąpienie do piekieł. Z drugiej zaś strony, wyśpiewuje się Piosenkę ze łzami, w której wyczuwa się intuicję poety, że przyszłość nie rokuje niczego pozytywnego, wręcz odwrotnie:
(...) kołysanki takt ostatni się skończy
w straszliwych burz gwałtowności (...)
Takie przekonanie wywołuje częstokroć myśli o śmierci, o potrzebie szukania wieczystej przystani, jak chociażby w wierszu Przemiany:
(...) Myśli proste falują światy zaćmiewa
wichura
gdzie wiatr dmie – gasną latarnie
trąba w ciemności ponura
i wołasz
WŁADYKO PRZYGARNIJ (...)
Motywy burzy, wichury, wiatru i innych zjawisk atmosferycznych są w takich wierszach eufemistycznym zamiennikiem grożącego światu kataklizmu dziejowego.
W debiutanckim Kamieniu znalazł się także jeden z najbardziej później znanych liryków Czechowicza, wiersz Na wsi. To utwór istotny ze względu na eksponowanie uroków prowincji (przy całej świadomości o czyhającym gdzieś złu), a także ujawniający typowe osobliwości poetyki artysty.
Dzień jak codzień
Ta linia będzie się właśnie nasilać w późniejszych zbiorkach Czechowicza, podczas gdy wydany o trzy lata później tomik dzień jak codzień nadal jest jeszcze zmaganiem się z oswojonymi chwytami pierwszej awangardy przy jednoczesnym pragnieniu szukania własnej drogi twórczej. Zarysowuje się ona najwyraźniej w takich wierszach zbiorku, jak prowincja noc, jednakowo, wieczorem, do tereski z lisieux i in.
Przy całym jednak uroku sielskiego najczęściej obrazu nie zacicha stale obecna nuta niepokoju, która zakłóca nawet oczekiwaną harmonię w obcowaniu dwojga zakochanych, jak w liryku wieczorem:
mała moja maleńka
chwieją się żółte mlecze
w dolinę napływa gór cień
cichy odwieczerz
brodzi w zmierzchowym nurcie
już późno
mały mój ukochany
trudno z miłości się podnieść
a jeszcze ciężej od złych nowin
gdy patrzysz na mnie ciemnym nowiem
smutniej mi chłodniej
boję się (...)
Z dalszego toku wiersza wynika, że smutek, chłód, bojaźń to nie tylko konsekwencja rozdźwięku między bliskimi sobie ludźmi, lecz bardziej może przeczucie jakichś groźnych zdarzeń na szerszą skalę.
Nie przynosi także czasem należytej radości nawet obcowanie z Bogiem i innymi mieszkańcami nieba. W wierszu do tereski z lisieux (czyli św. Teresy od Dzieciątka Jezus) zarysowuje się jakby nieprzekraczalna granica między sferą ziemską i niebieską, między słynną świętą a zwykłym człowiekiem, uwikłanym w niepowabną ziemską rzeczywistość:
Drobniutkie stopki tupot nad otchłanią
śnieg pada bieli choinki
oczy tereski bóg zapalił
powinny być skrzydła u ramion
trzepotać zmawiać godzinki (...)
zasłoń święta łez dolinę
niech nie widzę
uszy dłońmi otul
jak zapomnieć mam że płynę
w oparach krwawego potu (...)
odejdź teresko
na swoją wysoką steczkę
niech tam na niebie będzie świętonie biesko
pozostanę niedoli dzieckiem
nie anioł ale ziemic (...)
Jeżeli zaś poeta szuka mimo wszystko oazy w ziemskim bytowaniu, to zwraca swój wzrok ku realiom wiejskim, ku ciszy letniego wieczoru (pieśń) bądź też rozmyśla o matce, ale nawet takie refleksje nie pozbawione są pewnej dozy niepokoju, który właśnie się nasila w tomiku ballada z tamtej strony, zawierającym wspomniane wiersze:
(...) matko zbudzony patrzę spod rzęs
trawy leżącmatko twe siwe oczy płaczą nade mną
może wiatrjestem tu choć daleko na innym
wybrzeżutwój ostatni kwiat
tak mało wiesz o synu chodząca wśród
gromnictyle że spajam głazy rymów
tyle że nie mogę zapomnieć
płomienia dymu
jak nikt inny jesteś pośród ludzi
mówić cóż mówić drżeć z niemocy słów
żebyś młoda i piękna w uśmiech mogła
wrócićznów
Stare kamienie – poetycka
pieśń o Lublinie
Nieco odmienną tonację przynosi zbiorek Stare kamienie, na który złożyły się wiersze poświęcone rodzinnemu Lublinowi. Miasto, jak często też pejzaż wiejski w liryce Czechowicza, jest oglądane najchętniej w nocy. Poeta przysłuchuje się zazwyczaj jakimś jego odgłosom, chłonie jego zapachy i wyglądy, oczyma wyobraźni dostrzega znacznie więcej niż można zobaczyć na jawie. Oto jak się odsłania przed nim Ulica Szeroka:
Chorągiewka na dachu śpiewa.
Pierwszej gwiazdy wypełza pająk.
Latarnie w czarnych drzewach,
kołyszących się,
mrugają.
Ciepła woń płynie z piekarń,
a cisza z zamkniętych bram.
Gdyby pies na dalekim przedmieściu
nie szczekał,Byłbyś – jak nigdy – sam.
Sam, może jeszcze z rzeczułką,
której nie słychać,
choć chyba w taką noc z lazuru
i ona – niebios kochanka –
od zmierzchu aż do ranka,
na pewno wzdycha
wśród murów.
Zbiorek Stare kamienie został wydany we współautorstwie z Franciszką Arnsztajnową. Zmienił tu nieco Czechowicz zasady swojego warsztatu poetyckiego. Pisząc o Lublinie, o jego realiach, zgodnie z tradycją zaczął, jak widzimy, stosować wielkie litery przy użyciu nazw własnych.
W błyskawicy
W tym samym, 1934 roku, ukazał się też tomik poetycki w błyskawicy, w którym wraca Czechowicz do swoich zasad: znowu nie stosuje wielkich liter dla nazw własnych ani znaków przestankowych, co intensyfikuje muzyczność i wieloznaczność jego wierszy. W wierszu autoportret z nazwanego zbiorku przywołuje poeta ważne przestrzenie swojego życiorysu: Lublin, Wołyń, Warszawę. Wraca także pamięcią do przemierzanej w roku 1920 Litwy:
litwa raz pierwszy
ciekła przez marszów smugi jak przez palce
przeciekła z frontu do wierszy
wiersze o mnie walczą
i znów litwa jeziornej jesieni
chora borów na wzgórzach mosiądzem
wody pod łodzią rumieniec
na przemian z mową białoruską
lśnił na wybrzeży wstędze
we wstędze ręki mej pluskał (...)
Żyjąc w oczekiwaniu na burzę, na gromy i błyskawice, poeta już nie po raz pierwszy szuka ucieczki na wsi czy w jakimś niedużym mieście, miasteczku. W drugim w dorobku Czechowicza wierszu o tytule prowincja noc przywołuje poeta Kazimierz Dolny, „miasto jabłonkowe” Krasnystaw, Puławy i znowu rodzinny Lublin, z wyeksponowaniem tym razem Rynku Lubelskiego w uroczą noc lipcową:
(...) noc letnia czeka cierpliwie
czy księżyc spłynie zabrzęknie
czy zejdzie ulicą grodzką w dół
on się srebrliwie rozpływa
w rosie przedświtu w aromacie ziół
jest pięknie
Nieprzypadkowo krytyka literacka nazywa niekiedy Czechowicza poetą prowincji.
Także nie po raz pierwszy w charakterze piorunochronu występuje u Czechowicza dzieciństwo, w dodatku ze stylizacją na ludową nutę:
da ja mała pasturecka
da strachom sie wszystkiego
da nie sułka jasiecka [Sułek – nazwisko matki Czechowicza]
mego najmilejsego
śpiewała daleko gdzieś
w słonecznikowych słońcach
zagubionawieś
były prace polne czyjeś
len się na kądzielach wije
nie wiadomo jak stały chaty
nie wiadomo dokąd szły drogi
pamiętasz tylko sęk słońcem żywicą
bogatykróliki pod progiem (...)
Może to właśnie poczucie zagrożenia i świadomość ewentualnej utraty w przyszłości takich obrazów pozwala bardziej docenić piękno, intensyfikuje jego przeżywanie.
nic więcej
Zbiorek z roku 1936 o takim tytule zdominowały wiersze o przemijaniu, śmierci, boju, myśl o tym, że, jak sugeruje wiersz tytułowy, „będzie wichr”. Tytuł nawiązuje do słów św. Augustyna: „Ja i Bóg mój, i nic więcej”.
Poeta jest przeświadczony, że nie dozna sławy za życia, że przyjdzie mu dzielić los wielu, zaplątanych w zbliżającą się burzę dziejową. Zdecydowanym głosem mówi o tym w wierszu to wiem:
dzień bursztynowy mija
rok za rokiem przemija
nielekko
dłonie poety płoną
aleś korono
daleko
nie spadasz jakoś na czoło
a spadły pierwsze krople burzy
w ogrodach ognia
pomruk wybuchy wróży
jeszcze zaczekam
potem
obalę się jak wszyscy trup
i tak kiedyś zaleje sława ciemnym złotem
grób
Dobre to byłyby wersy na zakończenie, ale ostatnim zbiorkiem Czechowicza jest
Nuta człowiecza
wydana w roku 1939, tuż przed wojną. Zawiera ona m. in. tak piękne i typowe dla poety wiersze, jak wigilia, sen sielski, plan akacji, ze wsi, pieśń o niedobrej burzy, modlitwa żałobna i inne.
Z racji okresu, który przeżywamy, oraz z tego powodu, że wiersz nawiązuje do tytułu zbiorku, czy raczej odwrotnie, tomik zawdzięcza chyba tytuł wierszowi, przywołajmy utwór jesienią:
w oknie chmur plamy deszczowa sieć
ogród to rdzawość czerwień i śniedź
w kroplach co ciężkie na brzoskwiń
liściachniebo kuliste błyska i pryska
słucham szelestów jesienny gość
mało wód szmeru szumu nie dość
czujnie czatuję rankiem przy oknie
gdy kwiat opada w kałużę ogniem
może usłyszę któregoś dnia
nutę człowieczą z samego dna
nutę co dzwoni mocno i ostro
a niebo całe dźwiga jak sosrąb
Czechowicz nie tylko usłyszał „nutę człowieczą z samego dna”, lecz wiele z jej tęczowych dźwięków przekazał nam. Wystarczy tylko nastawić serce i słuch na jej oryginalne brzmienie.
Halina Turkiewicz