Podglądy

Jaka szkoda, że obelgi nie mogą zabijać

Tuż przed wyborami samorządowymi patriarcha konserwatystów i wszystkich prawych obywateli Litwy Vytautas Landsbergis mocno skołował swoich stronników. Podczas uroczystej akademii z okazji lutowego Święta Niepodległości nakazał im głosować „na europejskich polityków a nie na tych, którzy wspierają Rosję”.

Każdy głupi rozumie, że on z tego balkonu Domu Sygnatariuszy nawoływał do głosowania na europejskich-litewskich (takich jak jego wnuk Gabrielius), nie zaś na architektów „nowej monachijskiej zmowy”: kanclerz Angelę Merkel do spółki z prezydentem Francji Francoisem Hollande’em. Chodzi jednakże o to: czym ten nasz zdolny wnusio, od niedawna europoseł, w tej zgniłej Zachodniej Europie nasiąknie? Według mocno ostatnio rozgniewanego dziadunia, głównie tchórzostwem i uległością wobec kremlowskiego smoka.

Nie dalej jak jakieś dwa tygodnie temu w jednej z audycji telewizji publicznej (Dėmesio centre / W centrum uwagi) Landsbergis obsobaczył Merkel i Hollande’a, że ledwie „W. Putin kiwnął palcem, a oni przylecieli”, że „on rządzi, a oni ulegają”. „Wprosili się do agresora”, aby „potwierdzić kapitulacyjną monachijską 2 linię”, złożyć „mu ukłon” oraz „gwarancje, które dopingują Rosję, by atakować dalej i mordować więcej” – pieklił się w komentarzach na portalu DELFI. Wyzywał w nich zresztą cały Zachód od „tchórzy”, dla podkreślenia swojej pogardy, używając rosyjskiej wersji: „trusy!”...

A jak już się te trzęsityłki zgadały na spotkanie z prezydentem Rosji w Mińsku, nasz najznamienitszy profesor zupełnie zjechał z dyplomatycznych torów. Nabluzgał Merkel i Hollande’owi od „wystraszonych tymczasowych dyrektorów europejskich królestw”, którzy polecieli do „blefującego imperatora”, by „wybłagać sobie mniejsze upokorzenie”. Ostatnio na dokładkę ogłosił, że Zachód jest po prostu „tak durny”, iż Putin nawet nie musi się starać, by go specjalnie ogłupiać.

Aż chciałoby się potrząsnąć obojgiem, zakrzyknąć: „Frau Merkel, Monsieur Hollande, dlaczego jesteście głusi na słowa jednego z najlegendarniejszych polityków współczesnej Europy?!”. Z drugiej jednak strony... Może to i dobrze, że zachodni liderzy nic o tym besztaniu nie wiedzą. Mogliby się bowiem przy okazji dowiedzieć, że największy litewski narodowy „gieroj”, który oskarża ich o nadmierną strachliwość, dostaje ciężkiej histerii za każdym razem, gdy nasze niespecjalnie zamożne państwo usiłuje go pozbawić kosztownej, a nienależnej mu według Konstytucji ochrony.

Oskarżać zachodnich liderów o to, że „przed Rosją drżą im łydki”, że pokornie przyjmują z jej strony wszelkie „krętactwa i upokorzenia” – to on pierwszy. Biesić się na fakt, że Zachód jeszcze nie wysłał na Ukrainę swoich czołgów, myśliwców i żołnierzy, jak to onegdaj zrobił prezydent USA George Bush, rozpętując wojnę w Iraku – to też naszemu tetušisowi bardzo zgrabnie wychodzi. Ale po własnej ojczyźnie poruszać się bez ochroniarzy?! O, co to – to nie!

Choć jak tu być czującym się bezpiecznie we własnym kraju idolem całego narodu, skoro się nie jest autorytetem dla własnego wnuka. Bo gdyby Gabrielius dziadunia słuchał, to przekonany o zachodnioeuropejskim serwilizmie i służalczości wobec Putina rypnąłby w twarz zachodnim „trusom” swoim unijnym mandatem. I poleciałby na Ukrainę dobrowolcem, by czynem, z bronią w ręku wspierać ją w walce z kremlowskim agresorem. Ale gdzie tam! Zamiast na Ukrainę Gabrielius wyrywał się ostatnio... do Moskwy, w roli rewizora.

Jak twierdzi, chciał tam gromadzić materiał do raportu o stosunkach Unii Europejskiej i Rosji. Domagał się w tej intencji spotkań z rosyjskimi deputowanymi oraz dygnitarzami i nie mógł się rodzimym mediom naskarżyć, że tamci go olali. Czyli po raz kolejny potwierdził, że ma więcej tupetu niż rozumu. Zresztą, nie bardzo rozumiem, po co się pchać aż do Moskwy, skoro własny dziadek te stosunki potrafi opisać w kilku dosadnych zdaniach?

Szczerze mówiąc, nie mogę się ostatnio oprzeć wrażeniu, że tylko dwoje aktualnie rządzących w naszej części świata przywódców chce za wszelką cenę prowadzić wojnę na Ukrainie. To prezydent Rosji Putin i prezydent Litwy Grybauskaitė, którą w tym dążeniu mocno wspiera... człowiek-legenda Vytautas Landsbergis. Nie bez powodu nasza prezydent w światowym rankingu najgorliwszych obrońców interesów Ukrainy przebiła nie tylko słynnego amerykańskiego republikańskiego orła, senatora Johna McCaina, ale nawet jej prezydenta Petro Poroszenkę.

Natomiast jeden z najbardziej wpływowych niemieckich dzienników „Handelsblatt” nie mógł wyjść z podziwu, że podczas gdy Zachód próbuje nie dopuścić do rozpętania III wojny światowej, litewska „żelazna lady” „zaciekle” wzywa świat, by zaczął dostarczać broń do Kijowa. „Handelsblatt” przedstawia na domiar naszą prezydent czytelnikom jako przywódczynię wielce „kontrowersyjną”. I proszę mi uwierzyć, że żaden to komplement. Miano „kontrowersyjnej” dodaje blasku takim pop-gwiazdom jak Lady Gaga. Jeżeli zaś chodzi o politycznych liderów dla współczesnego świata autorytetami są tacy, jak lżona przez naszego Landsbergisa, słynąca z „kultury wstrzemięźliwości” kanclerz Angela Merkel.

W niemieckiej telewizji codziennie oglądam reportaże, w których mieszkańcy targanych konfliktem zbrojnym terytoriów wschodniej Ukrainy modlą się o pokój. Wiem też, że kanclerz Merkel, wbrew temu, co opowiada nasz patriarcha, potrafi Putinowi nie mniej szpetnie niż Landsbergis przygadać, ale zdaje się mieć świadomość, że wojna – to absolutna ostateczność, że przystąpienie do niej należy odwlekać tak długo, jak się da.

Marszałek Piłsudski też kiedyś zauważył, że „wojnę wygrywa ten, kto przystępuje do niej jako ostatni”. Zresztą, co to za sztuka walczyć gębą, chowając się za plecami ochroniarzy lub oczekując, że w realu tę wojnę odfajkuje za nas „durny Zachód”?

Lucyna Dowdo

Wstecz