(...) bez brzegu i bez dna tęsknica

(Kazimierz Przerwa-Tetmajer)

„Był pierwszym i najbardziej reprezentatywnym, choć może nie najwybitniejszym poetą Młodej Polski. Wydawał się najpełniej wyrażać jej nastroje i formację duchową pokolenia. W całym swym sposobie bycia, w aparycji, nawet w powikłaniach swej osobistej biografii zdawał się być takim, jakim „prawdziwy poeta” być powinien. Otaczała go sława, uwielbiały go kobiety. Jego wiersze recytowane były przy każdej nadarzającej się okazji i stawały się natchnieniem wielu kompozycji muzycznych i wokalnych najświetniejszych twórców tamtej epoki. Najznakomitszy dramatopisarz Młodej Polski unieśmiertelnił go w swoim genialnym dramacie” [chodzi, oczywiście, o Wesele Stanisława Wyspiańskiego – H. T.].

Takimi oto słowy w monografii Młoda Polska (Warszawa 1997) otwiera Artur Hutnikiewicz rozdział, poświęcony sylwetce Kazimierza Przerwy-Tetmajera, jednego z najbardziej znanych poetów polskiego modernizmu, przypadającego umownie na lata 1890-1918.

„Fortuna kołem się toczy”. Żywot kultowego poety przełomu XIX-XX w. wyraziście potwierdził zasadność starożytnej sentencji.

Panicz z Ludźmierza

Kazimierz Przerwa-Tetmajer urodził się 12 lutego 1865 roku w Ludźmierzu na Podhalu w rodzinie szlacheckiej. Był synem Adolfa Tetmajera, marszałka powiatu nowotarskiego, wcześniej uczestnika Powstania Listopadowego. Matka, Julia z Grabowskich, pochodziła z zamożnej rodziny warszawskiej. Jej siostra była matką Tadeusza Boya-Żeleńskiego, znanego satyryka, publicysty, tłumacza. Jako że Adolf Tetmajer był dwukrotnie żonaty, Kazimierz miał starszego przyrodniego brata Włodzimierza, artystę malarza, także uwiecznionego później w dramacie Wyspiańskiego.

Wczesne dzieciństwo przyszłego poety upływało we względnym jeszcze dostatku w domu i to go usposobiło do pewnych stałych nawyków w przyszłości: lubił wielkopańskie maniery, starannie się ubierał, stronił od rozchełstanej cyganerii Przybyszewskiego.

Wystawne życie doprowadziło rodzinę do utraty majątku, w wyniku czego przeniesiono się do Krakowa. Tutaj uczęszczał Kazimierz do Gimnazjum św. Anny, po czym studiował filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Właśnie będąc na studiach zaczął pisać wiersze. Debiutował w 1886 r. poematem Illa. W Krakowie zdobywał też szlify dziennikarskie. W latach 1889-1893 współredagował „Kurier Polski”.

W 1891 r. wydał pierwszą serię Poezji. Jako przełomowe wydarzenie literackie odnotowano ukazanie się drugiej serii Poezji w roku 1894. Poezje z lat 1898 i 1900 ugruntowały sławę poetycką Tetmajera.

Następnie wyjechał do Warszawy, stąd – na studia uniwersyteckie do Heidelbergu. Po ich zakończeniu mieszkał najczęściej w Krakowie bądź Zakopanem, jeżeli nie brać pod uwagę licznych podróży, zwłaszcza do Włoch. Nigdy się nie ożenił. W 1901 roku z przelotnego romansu z krakowską aktorką urodził mu się syn Kazimierz.

Kolejne serie Poezji, wydawane w latach 1905, 1910, 1912, wydawały się już krytykom mniej atrakcyjne, zawierały coraz więcej powtórek typowych dla tego artysty motywów.

W latach I wojny światowej Tetmajer duchowo popierał Legiony. Po jej zakończeniu mieszkał w Warszawie. W 1921 roku został prezesem Towarzystwa Literatów i Dziennikarzy. W 1924 roku wydał ósmą, jak się potem okazało, zarazem ostatnią serię swoich Poezji. Spotykały go jeszcze wówczas sporadyczne wyróżnienia i zaszczyty: nagroda literacka m. Warszawy (1928), jubileusz 45-lecia twórczości (1931), wybór na członka honorowego Polskiej Akademii Literatury.

Ostatnich kilkanaście lat życia upłynęło Tetmajerowi bezowocnie, jeżeli chodzi o twórczość. Pasję pisarską utrudniała choroba psychiczna poety, nękająca go mania prześladowcza. W ostatnich latach życia zaczął też tracić wzrok.

Wybuch II wojny światowej przyśpieszył, bez wątpienia, pożegnanie poety ze światem. Mieszkał wówczas w Hotelu Europejskim. W połowie stycznia 1940 r. Niemcy zarządzili ewakuację hotelu. Na wieść o tym schorowanego Tetmajera przewieziono do Szpitala Dzieciątka Jezus w Warszawie, gdzie zmarł 18 stycznia tegoż roku. Skromny jak na warunki wojenne pogrzeb odbył się 21 stycznia. Po nabożeństwie w kościele Świętego Krzyża zwłoki poety, odprowadzane przez nielicznie zgromadzonych ludzi, spoczęły na Cmentarzu Powązkowskim.

Zarówno ostatnie lata życia, spędzane w chorobie, osamotnieniu, jak też okoliczności zgonu i pochówku poety były zupełnie niewspółmierne z jego niegdysiejszą sławą.

Nie wierzę w nic

A sława poetycka przyszła do Tetmajera już w momencie ukazania się wspomnianej drugiej serii jego Poezji w roku 1894. Podczas gdy pierwszy tom Poezji, zawierający jeszcze niemało pogłosów romantycznych, nie wywołał większego echa, drugi był przyjęty niemal z aplauzem. Mało tego. W syntezach historycznoliterackich, poświęconych okresowi Młodej Polski, bywa on wymieniany jako jeden z najważniejszych wyznaczników nastania nowej epoki literackiej.

Chodziło o to, że ówczesne wiersze Tetmajera celnie trafiły w szerzące się wówczas nastroje, składające się na dekadentyzm, stan ducha, polegający na głębokim przeżywaniu schyłku, upadku, wielkiego rozczarowania, pesymizmu. Wygasające wówczas idee pozytywistyczne nie przyniosły, jak wiadomo, zamierzonego efektu.

Ani nauka, ani rozwój techniki, ani ogólny postęp cywilizacyjny nie zapewniły powszechnego szczęścia ludzkości, nie zlikwidowały nędzy, chorób fizycznych ni duchowych. Następcy pozytywistów wchodzą więc do literatury i innych dziedzin sztuki mocno zawiedzeni, rozgoryczeni. Nie widzą przed sobą celu, ich nie koi już prawie żadna filozofia, chwieje się nawet wiara w Boga. Przed nimi – pustka, lęk, bezcelowość, beznadziejność.

Wyrazem przeżycia pokoleniowego stają się takie właśnie wiersze, jakie pisze Tetmajer, który to poeta deklaratywnie się przyznaje do utraty wiary we wszystko:

Nie wierzę w nic, nie pragnę niczego na świecie,

wstręt mam do wszystkich czynów, drwię z wszelkich zapałów:

posągi moich marzeń strącam z piedestałów

i zdruzgotane rzucam w niepamięci śmiecie... (...)

 

I jedna mi już tylko wiara pozostała:

że konieczność jest wszystkim, wola ludzka niczym –

i jedno mi już tylko zostało pragnienie

 

Nirwany, w której istność pogrąża się cała

w bezwładności, w omdleniu sennym, tajemniczym,

i nie czując przechodzi z wolna w nieistnienie.

Tytuły bądź incipity innych ówczesnych wierszy Tetmajera także dają wiele do myślenia, podkreślają głębię owego stanu ducha, który opanował sztukę i artystę: Wszystko umiera z smutkiem i żałobą, Widokiem ludzi przerażony co dnia, Drwię, Ludzie miotają się, dręczą, płaczą, Melancholia, tęsknota, smutek, zniechęcenie itp.

Niezwykle popularny był zwłaszcza wiersz Koniec wieku XIX, zawierający wyliczenie wszelkich możliwych wyborów i postaw, które sprzyjałyby walce ze złem, uwieńczony natomiast bardzo smutnym wnioskiem: ni przekleństwo czy ironia, ni wzgarda czy rozpacz, ni walka czy rezygnacja, ni myśl o wieczności czy o życiu nie są w stanie zaradzić beznadziejności, jaka ogarnęła człowieka końca wieku:

(...) Cóż więc jest? Co zostało nam, co wszystko wiemy,

dla których żadna z dawnych wiar już nie wystarcza?

Jakaż jest przeciw włóczni złego twoja tarcza,

człowiecze, z końca wieku?... Głowę zwiesił niemy.

W dekadenckich wierszach Tetmajera brzmią echa filozofii Artura Schopenhauera (1788-1860), niemieckiego filozofa, który uważał, że światem rządzi ślepa wola, że szczęście jest nieosiągalne, że częściowe tylko antidotum na ból istnienia można odnaleźć w religii, filozofii, sztuce, że najlepszym wyjściem z sytuacji jest wyzbycie się wszelkich pragnień i zmierzanie do osiągnięcia propagowanego w filozofii hinduskiej stanu nirwany, swego rodzaju zawieszenia między życiem i śmiercią. Tetmajer jest, jak wiadomo, autorem wiersza Hymn do Nirwany.

Poszukiwanie terapii duchowej

Jako że osiągnięcie stanu nirwany potrzebuje nie lada wysiłku i szczególnych predyspozycji ducha, Tetmajer, jak też inni artyści-moderniści, szukają nieraz ucieczki w łatwiej dostępnych i bardziej łagodnych formach zapomnienia. I Tetmajer, i jego współcześni (Jan Kasprowicz, Leopold Staff, Bolesław Leśmian, Antoni Lange, Stanisław i Wincenty Korab-Brzozowscy, Kazimiera Zawistowska, Maryla Wolska, Maria Komornicka, Maria Grossek-Korycka i in.) zanurzają się często w kontemplację przyrody, miłości i sztuki.

Spod pióra Tetmajera wychodzą niezwykle nastrojowe, owiane smutkiem i tęsknotą wiersze, próbujące przekazać bliżej nieokreślone stany duszy. Liryka tego okresu nie jest odbiciem realnie doznawanej rzeczywistości, jest wyrazem jakichś wyższych marzeń duchowych, których nie sposób nazwać, które można tylko w symbolistyczny sposób zasugerować. Jednym z najbardziej arcydzielnych okazów tego rodzaju liryki jest znany wiersz Na Anioł Pański:

Na Anioł Pański biją dzwony,

Niech będzie Maria pozdrowiona,

Niech będzie Chrystus pozdrowiony...

Na Anioł Pański biją dzwony,

W niebiosach kędyś głos ich kona...

Powyższe wersy powtarzają się w utworze jak refren. Kolejne natomiast całostki wypełnia pejzaż, typowy dla liryki młodopolskiej:

W wieczornym mroku, we mgle szarej,

Idzie przez łąki i moczary,

Po trzęsawiskach i rozłogach,

Po zapomnianych dawno drogach,

Zaduma polna, osmętnica...

Idzie po polach, smutek sieje,

Jako szron biały do księżyca...

Na wód topiele i rozchwieje,

Na omroczone, śpiące gaje,

Cień, zasępienie od niej wieje,

Włóczą się za nią żal, tęsknica...

Hen, na cmentarzu ciemnym staje,

Na grób dziewczyny młodej siada,

W świat się od grobu patrzy blada... (...)

Taki tam spokój... – liryka tatrzańska

Głównie dzięki Tetmajerowi, jak też innym poetom epoki, liryka polska wzbogaca się wówczas sowicie w krajobraz tatrzański. Przypomnijmy przy okazji, że Tetmajer był też wziętym taternikiem, że zwiedził najpiękniejsze i najdalej nieraz położone górskie zakątki. Swoje zaś wrażenia przelewał w niezwykle subtelne strofy, w których dochodzi do głosu nowa naówczas poetyka, misterna symbioza impresjonizmu z lekkimi pierwiastkami symbolizmu.

Niczym malarz-impresjonista, z tą różnicą, że tylko za pośrednictwem słowa potrafił przekazywać ulotność chwili, grę światłocieni, zacieranie się wyrazistych konturów przedmiotów czy zjawisk przyrody, jak w słynnym majstersztyku Melodia mgieł nocnych (nad Czarnym Stawem Gąsienicowym), w którym podmiotem staje się coś tak mało wyrazistego, jak owe tytułowe mgły, które poeta wprawił w ruch, zmusił do pląsania, wydawania melodii i wywoływania refleksji o zmienności, ulotności wszystkiego na świecie:

(...) Cicho, cicho, nie budźmy śpiącej wody w kotlinie,

lekko z wiatrem pląsajmy po przestworów głębinie...

Oto gwiazdę, co spada, lećmy chwycić w ramiona,

lećmy, lećmy ją żegnać, zanim spadnie i skona (...)

Sytuacja liryczna wielu wierszy kreowana jest nie bez odwoływania się do konkretnych tatrzańskich przestrzeni i zakątków, częstokroć bezpośrednio nazywanych w takich, na przykład, wierszach, jak: Morskie Oko, Przy Morskim Oku, W Kościeliskach w nocy, Ciemnosmreczyński las, Nie mój Dunajec itp.

Odwołanie się do motywów przyrody tatrzańskiej pełni różne funkcje w twórczości Tetmajera. Staje się nieraz jednym ze środków wyrażania charakterystycznego dla młodopolan nastroju „melancholii, tęsknoty, smutku, zniechęcenia”. Obcowanie z uroczą, nieskażoną przez cywilizację przyrodą Tatr stale podrzucało poecie mnóstwo obrazów-symboli, wspomagających określenie trudnego nieraz do nazwania stanu ducha poety. Wiersze pejzażowe są tu zazwyczaj niezwykle bogate przez zawarty w nich pejzaż mentalny. Postrzeganie natury jest uzależnione od tego, co rozgrywa się w duszy poety. Taki czy inny element górskiego pejzażu staje się symbolicznym ekwiwalentem (odpowiednikiem) przeżywanego stanu duchowego, jak jest w wierszu Limba:

Samotna limba szumi

na zboczu stromem,

u stóp jej czarna przepaść

zalana złomem.

 

Wkoło się piętrzy granit

zimny, ponury,

ponad nią wicher ciemne

przegania chmury.

 

W krąg otoczona taką

pustką okrutną,

samotna limba szumi

bezdennie smutno...

Nastrój w poszczególnych wierszach zależy także od kontemplowanej pory roku czy dnia. Mogą zatem powstawać jakieś lekkie impresje, nasycone weselszymi obrazami i kolorystyką, czego przykładem jest piękny liryk W lesie:

Wolno i sennie chodzą

po jasnym tle błękitu

złocistobiałe chmurki

z połyskiem aksamitu.

 

Niekiedy się zasrebrzy

pod słońca blask z ukosa

jaskółka śmigła, czarna,

sunąca przez niebiosa. (...)

 

Po niebie i po lesie,

po łąk zielonych łanie,

przejrzyste, zwiewne idzie

błękitne zadumanie.

Częstsza jest jednak sytuacja, kiedy nawet na tle czarownego krajobrazu górskiego nie udaje się na długo wyleczyć z trawiących wrażliwą duszę smutków i tęsknot. Widok ze Świnicy do Doliny Wierchcichej też jakby skłania na początku do poddawania się radosnej tonacji:

Taki tam spokój... Na gór zbocza

światła się zlewa mgła przezrocza,

na senną zieleń gór.

 

Szumiący z dala wśród kamieni

w słońcu się potok skrzy i mieni

w srebrnotęczowy sznur. (...)

 

Ponad doliną się rozwiesza

srebrzystoturkusowa cisza

nieba w słonecznych skrach.

I dopiero skierowanie wzroku w dół przynosi nieoczekiwaną zmianę tonacji, przypomina o tkwiącym w człowieku bólu istnienia:

Patrzę ze szczytu w dół: pode mną

przepaść rozwarła paszczę ciemną –

patrzę w dolinę, w dal:

 

i jakaś dziwna mię pochwyca

bez brzegu i bez dna tęsknica,

niewysłowiony żal...

Kontemplacja górskiego krajobrazu wywołuje nieraz pragnienie roztopienia się, niemal unicestwienia w tym pochłaniającym duszę pięknie. Beskid w wierszu O zmroku wywołuje taką, na przykład, refleksję podmiotu:

(...) a dusza moja w bezsłownej zadumie

cała się w leśnym pogrążyła szumie

i w mglisty wąwóz płynęła pod skały

i przez przełęcze, przez mroczne doliny,

szła na dalekie w księżycu równiny

i dalej w bezkres... A mroki gęstniały

i coraz ciszej, coraz było ciemniej,

coraz uroczej i coraz tajemniej.

(...) gdy patrzę w niebo – tęsknoty metafizyczne

Górskie pejzaże, kontemplowane ze względu na swoje położenie, takie jakby zawieszenie „między niebem a ziemią”, wywołują też czasem jakieś tęsknoty metafizyczne, nastrajają na poszukiwanie czegoś więcej, jakiegoś Absolutu. Wbrew wcześniejszemu deklaratywnemu Nie wierzę w nic podmiot niektórych późniejszych wierszy tęskni do czegoś naprawdę wielkiego, pięknego, idealnego, co trudne jest do wyobrażenia, co jest tajemnicze i niepewne w istnieniu, jak Ta trawa, której nikt nie kosi:

Ta trawa, której nikt nie kosi,

ta woda, której nikt nie pije,

nikomu nie pachnące kwiaty –

och! tam jedynie dusza żyje!

 

To niebo, w które nikt nie patrzy,

Bóg, który wcale nie zna ludzi,

ten las nikomu nie szumiący,

ta zorza, która nic nie budzi... (...)

Jest to marzenie o nad wyraz idealnej przestrzeni, nieskażonej zwłaszcza przez obecność człowieka, który może być niebezpieczny nawet dla Boga.

Zdarzają się w wierszach Tetmajera także bardziej tradycyjne westchnienia do Stwórcy Wszechrzeczy, jak, na przykład, w wierszach Dziecinne westchnienie, I gdy patrzę w niebo..., Kędyś w tę noc..., Szczęśliwi, którzy wierzą... i in.

„Wyrazem wielkiej tęsknoty za wiarą – jak zauważyła Anna Czabanowska-Wróbel – jest monolog liryczny, a zarazem szczególna modlitwa poetycka z wczesnego wiersza zatytułowanego Niewierny:

Przychodzą na mnie godziny zwątpienia,

Gdy tracę wiarę w Twoją dobroć, Panie,

W Twe miłosierdzie, w Twoje miłowanie,

W wolę zbawienia

A nawet w Twoją istność i władanie.

Uniesienia religijne, jak wszelkie inne, także mają swoją amplitudę. Nawiedzały zatem poetę zarówno wspomniane powyżej „godziny zwątpienia”, jak też momenty namacalnej niemal obecności Boga:

I miałem chwilę, że świat przed oczami

zasłonił mi się niebieskimi mgłami

i świetlał cały, jak o słońca wschodzie

świetleją fale niebieskie na wodzie.

 

I miałem chwilę takiego zaszczytu,

jakbym już nie był więcej częścią bytu,

ale tak w przestrzeń pustą, nieskończoną

tonął, jak mewy w widnokręgu toną... (...)

 

I nic nie czułem, co człowiek czuć może,

zdało się, szaty Twej dotykam, Boże,

i złudnie ludzkiej odjęty pamięci,

przez chwilę byłem, jak są wniebowzięci...

Lubię, kiedy kobieta...

Chwile takich uniesień są, oczywiście, wielkim darem i dość rzadko zdarzają się nawet w życiu poety. Dlatego też autor powyższych strof znacznie częściej szukał ekstazy w miłości ziemskiej, w miłości do kobiety. Oprócz tego, że był subtelnym pejzażystą, że bywał sporadycznie „poetą metafizycznym” (Maria Podraza-Kwiatkowska), wszedł do historii literatury jako odnowiciel liryki miłosnej.

Jak wiadomo, w poezji polskiej, zwłaszcza od czasów romantyzmu, utrwalił się swego rodzaju kanon pisania o miłości, o kobiecie. W wierszach Mickiewicza, Słowackiego, później też Asnyka i ich naśladowców kobieta jest postrzegana jako idealna kochanka, do której wzdycha się platonicznie, którą podziwia się za takie czy inne walory umysłu i duszy. Jeżeli napomknie się o urodzie cielesnej, to zwraca się uwagę głównie na oczy, czoło, włosy, lice, rumieńce. Słowem, godne opisu są te elementy, z których najłatwiej emanuje i da się odczytać duchowość.

Tymczasem Tetmajer i w życiu, i w poezji, szukając niejednokrotnie ucieczki w miłość, tworzy erotyki, które już nie tylko sugerują, ale jednoznacznie unaoczniają, że kobieta ma też ciało, że może ono także być przedmiotem opisu i podziwu. Wiersze poety były dość śmiałe jak na owe czasy, nie stroniły od przywoływania jakichś elementów aktu miłosnego, jeżeli przypomnieć takie chociażby teksty, jak Lubię, kiedy kobieta, Ja, kiedy usta..., Ekstaza, Halucynacja itp.

Miłość w tego rodzaju wierszach bywa czasem traktowana jakby nieco instrumentalnie. Kobieta nie jest zazwyczaj zindywidualizowana. Akt miłosny niezbędny jest głównie po to, żeby wytchnąć od duchowego niepokoju, żeby się zapomnieć. Dla wyrafinowanego poety stanowi on raczej chwilowe antidotum na drodze do jego jakichś wyższych i nigdy nienasyconych pragnień, wiodących nieraz nawet do marzenia o nirwanie:

Ja, kiedy usta ku twym ustom chylę,

nie samych zmysłów szukam upojenia,

ja chcę, by myśl ma omdlała na chwilę,

chcę czuć najwyższą rozkosz – zapomnienia...

 

Namiętny uścisk zmysły moje studził –

czemu ty patrzysz z twarzą tak wylękłą?

Mnie tylko żal jest, żem się już obudził

i że mi serce przed chwilą nie pękło.

 

Błogosławiona śmierć, gdy się posiada,

czego się pragnie nad wszystko goręcej,

nim twarz przesytu pojawi się blada,

nim się zażąda i znowu, i więcej...

Znamienna jest także puenta znanego wiersza Lubię, kiedy kobieta... Ledwo się wyciszyła namiętność aktu miłosnego, kochanek jakby natychmiast zapomina o partnerce, która jeszcze przed chwilą była dlań ogrodem rozkoszy:

(...) a myśl moja już od niej wybiega skrzydlata

w nieskończone przestrzenie nieziemskiego świata.

Wśród erotyków Tetmajera znane są także utwory bardziej tradycyjnie ujmujące tematykę miłosną: Mów do mnie jeszcze..., Twoje cudne oczy albo też popularny, bardzo subtelny liryk A kiedy będziesz moją żoną:

A kiedy będziesz moją żoną,

umiłowaną, poślubioną,

wówczas się ogród nam otworzy,

ogród świetlisty, pełen zorzy.

 

Rozdzwonią nam się kwietne sady,

pachnąć nam będą winogrady,

i róże śliczne, i powoje

całować będą włosy twoje.

 

Pójdziemy cisi, zamyśleni,

wśród złotych przymgleń i promieni,

pójdziemy wolno alejami,

pomiędzy drzewa, cisi, sami. (...)

Powyższy wiersz wyraża być może jakąś autentyczną tęsknotę do jedynej kobiety, do stabilizacji życiowej, co w przypadku Tetmajera nie było łatwe. Uchodził przecież za niebieskiego ptaka, za niepraktycznego, oddanego głównie sztuce, artystę. Ponadto jako ojciec nieślubnego dziecka nie miał przy ówczesnych obyczajach zbyt wiele szans na założenie rodziny. Tym solenniej oddawał się zatem sztuce.

Evviva l' arte!

Stał się pomysłodawcą jednego z najważniejszych haseł Młodej Polski, epoki, w szczególny sposób hołdującej sztuce, która umieściła ją na najwyższym piedestale, bo nawet wyżej życia. Był przejęty hasłem „sztuka dla sztuki” do tego stopnia, że niejedną chwilę swojej egzystencji traktował przede wszystkim jako temat do napisania utworu. Swoje uwielbienie dla sztuki i artysty wyrażał bezpośrednio w wierszach autotematycznych, jak, dla przykładu, Artyści, Godzina tworzenia, O sonecie i in. W niejednym tekście nawiązywał do muzyki czy malarstwa, realizując tym samym charakterystyczny dla modernizmu synkretyzm sztuk. Wystarczy powołać się na takie wiersze, jak Magdalena i Chrystus, Danae Tycjana, Cień Chopina, Wenus Milo i in.

W tej materii niezwykle popularny okazał się wiersz Evviva l' arte! Występuje w nim podmiot zbiorowy, co jest rzadkie u Tetmajera. Mówi tym razem w imieniu artystów, „którym często na chleb braknie suchy”, których drażni „nędzny filistrów naród”, to znaczy ludzie ograniczeni, nie znający i nie pragnący sztuki, zawężający swoje potrzeby do dóbr materialnych. Jakby wbrew i na przekór wszelkiej maści pasibrzuchom cierpiący nędzę artyści akcentują swoją wyższość, gardzą ograniczonym tłumem:

(...) Evviva l' arte! W piersiach naszych płoną

ognie przez Boga samego włożone:

więc patrzym na tłum z głową podniesioną,

laurów za złotą nie damy koronę,

i chociaż życie nasze nic niewarte,

evviva l' arte!

Trzeba zaznaczyć, że opozycja „artysta-filister” była jednym z najistotniejszych tematów modernizmu. W życiu układało się czasem zupełnie inaczej. Niejeden artysta musiał iść nieraz na kompromis, zniżać nawet loty swej sztuki, żeby zadowolić właśnie filistra, od którego grosza był uzależniony. Przynajmniej zatem w sztuce można było czasem się popastwić nad tępotą duchową – jak się wydawało artystom – zwykłych zjadaczy chleba.

Tym razem ograniczyliśmy się do omówienia dorobku poetyckiego artysty. Autor Melodii mgieł nocnych uprawiał też prozę i dramat, ale nawet niektóre lepsze okazy w tej dziedzinie nie zaćmiły sławy Tetmajera-Poety, twórcy niesłusznie pozostającego dziś raczej w cieniu. Może przypadająca w bieżącym miesiącu 150. rocznica urodzin Poety przerwie milczenie? Może ktoś zatrzyma się na chwilę przy poezji, jakże odmiennej od tej, z którą oswaja nas współczesność?

Andrzej Baranow

Halina Turkiewicz

Wstecz