Rozważać śmierć Jezusa – to odnaleźć swój początek

„On był przebity za nasze grzechy,

zdruzgotany za nasze winy.

Spadła nań chłosta zbawienna dla nas,

a w Jego ranach jest nasze uzdrowienie”

(Iz 53, 5)

Szanowny Czytelniku, nie sposób w jednym artykule odsłonić przepiękny, jakże głęboki witraż męki Pana, a więc najpewniej ukażę jedynie jego małe szkiełko.

Odważę się wątpić w spotkanie człowieka, który nie kojarzyłby imienia Jezus. Mimo to, dla wielu Jezusowa „nauka krzyża jest głupstwem... a nawet zgorszeniem” (1 Kor 1, 23) zamiast „mocą Bożą dla tych, którzy dostępują zbawienia” (1 Kor 1, 18). Na początek podejmijmy próbę przeniknięcia w istotę Jezusa, gdy cierpiał. W Jego świadomości nieustannie trwa miłość do Ojca, przyjmowanie woli Ojca i ofiarowanie Mu swego posłuszeństwa. Wspomaga Go wewnętrzna, a nawet dogłębna znajomość Pisma.

Cierpienie dla Jezusa nie jest narzucone, a przede wszystkim stanowi doskonałą zgodność wolnej woli. Już na długo przed ukrzyżowaniem Jezus wie, iż kroczy ku śmierci. Jacques Guillet pisze: „Jezus w Ewangeliach nie wypowiada się jako widzący, odczytujący przyszłość przewijającą się przed Jego oczyma, lecz jako wysłaniec Boży, świadomy misji i jej wyników i w tym świetle wyjaśniający wypadki, które się wydarzą; jak każdy człowiek widzi On to, co na Niego przyjdzie”.

Warte uwagi, iż męka Jezusa nie zaczyna się w Wielki Czwartek, lecz w początkach Jego świadomego życia. A więc zgodnie z proroctwem Symeona w świątyni: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą” (Łk 2, 34). A więc Ten, który przychodzi tylko po to, by kochać i zbawić, wznieci sprzeciwy. Ponadto, odpowiedzi dane kusicielowi na pustyni są przeciwieństwem tego, co wybierają ludzie (por. Mt 4, 1-11). Czyniąc taki wybór, Jezus wie, że podejmuje zażartą walkę, w której możni miażdżą słabych, a sprzeciw egoizmowi kończy się mordowaniem niewinnych.

„Świat” od początku odrzucił Słowo Boże i jeszcze raz to uczynił, kiedy stało się ciałem (por. J 1, 14). A po raz trzeci Je odrzucił, krzyżując Pana. „Przyszło do swojej własności a swoi Go nie przyjęli” (J 1, 11). W ukrzyżowaniu Jezusa słowo zstąpiło w śmierć, to znaczy, iż zamilkło. Albowiem tam, gdzie nie ma słowa-Logos, pouczenia Bożego, tam panuje śmierć. Ludzie z powodu swej złości odrzucili objawienie Boże. Świat nie przyjął Syna Bożego i dlatego stracił wielkie dobra, które w Chrystusie były i są dane. Ludzkość wymieniła dane przez Chrystusa dobra na antyświat śmierci.

A więc rozważać śmierć Jezusa – to odnaleźć swój początek, bowiem prawda o ukrzyżowanym Mistrzu jest prawdą o każdym człowieku. Dlatego, jeżeli chcemy wrócić do czekającego nas Ojca, jeżeli chcemy pojednać się z Nim, mamy wziąć swój krzyż i uznać, iż krzyż Chrystusa jest drogą ku Ojcu.

Unikając prawdy, człowiek czyni własne błędne postępowanie trwałym i nie śpieszy zmienić swego złego usposobienia. Dlatego nietrudno za świętym Janem konstatować, iż dokonuje się kryzys (gr. κρίση – osądzenie, sąd). A więc dokonuje się podział między ludźmi, przez co wyraża się sąd Boży. Ludzie uważają, że samodzielnie decydują o sobie, a tak naprawdę dokonuje się nad nimi sąd Boży (por. J 3, 18-21). Niestety, nie chcą oni zaniechać złych uczynków, dlatego wybierają ciemność, by w świetle nie musieli poznać złości swych czynów. „Światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światłość: bo złe ich były uczynki” (J 3, 19). Żyjąc w ciemności, ludzie są ślepi, chociaż nie wiedzą o tym. Doświadczył tego więzień gułagu Aleksander Sołżenicyn, który zauważył: „Granica między dobrem a złem przechodzi przez każde serce ludzkie”.

Rozważając mękę Jezusa, nie należy pomylić drzwi. Szczególnie dotyczy to tych, którzy uważają, rzekomo chrześcijańska wiara w krzyż ukazuje na tyle surowego Boga, iż wymagał złożenia w ofierze człowieka – własnego Syna. Ale to nie brutalność lub bezduszność Ojca wydała na krzyż Jezusa. Zawiodła Go tam raczej miłość do Ojca. Syn, będąc wierny Ojcu, przyjął krzyż od człowieczeństwa, które zaiste nie w pełni zrozumiało, że krzyżując Pana krzyżuje swoją godność (por. 1 Kor 2, 8).

Niestety, po dzień dzisiejszy wielu ludzi na pytanie: „Co się stało w Wielki Piątek?” odpowie: „Bóg zabił swego syna”. Jak już wcześniej wspomniałem, nie jest to tak, albowiem Jezus wiedział, że mówiąc prawdę, walcząc za ubogich, wzgardzonych, krzywdzonych i żądając sprawiedliwości, dozna okropnego losu. Platon, na czterysta lat przed Chrystusową męką, miał przeczucie, że człowiek prawdziwie sprawiedliwy, jeśli pewnego dnia się ukaże, będzie prześladowany przez swoich współczesnych, a w swoim dziele „Politeia” pisał: „Powiedzą zatem, że sprawiedliwy w tych okolicznościach zostanie ubiczowany, torturowany, związany, że wypalą mu oczy i że wreszcie po tych wszystkich mękach zostanie ukrzyżowany”.

A więc Jezus bierze krzyż jako znak miłości Boga, przychodzącego ocalić ludzkość. Niestety, ludzkość nadal stawia niewinnych na równi z winnymi i krzywdzi słabych, chorych i ubogich.

A więc Wielki Piątek jest raczej kluczem ku temu, co Dante nazwał jako „miłość poruszająca słońce i wszystkie inne gwiazdy”. Jest to dzień, ukazujący sens Jezusowego wyniszczenia, pozwalający ujrzeć w Chrystusie Sługę Jahwe, który, by zgładzić grzechy świata, musi zacząć od dźwigania ich brzemienia. Boleść Chrystusa jest najpierw boleścią Boga, którego rani do żywego nieprzyjaźń, jaką żywi, nie zdający sobie nawet z tego sprawy, grzeszący przeciw Niemu Jego lud. Upominając o to, autor księgi Lamentacji pisze: „Wszyscy zdążający drogą przyjrzyjcie się, patrzcie, czy jest boleść podobna do tej, co mnie przytłacza...” (Lm 1, 12).

Męka Jezusa – to przede wszystkim cierpienie rozdartego serca, będącego wyrazem solidarności z człowiekiem. Jezus ofiarował siebie, by człowiek nie zachowywał się już wobec innego jak wobec niewolnika, celnika, samarytanina, by bronił życia od poczęcia do naturalnego zgonu. On, który nie znał grzechu, przyjął na siebie wszystkie jego następstwa, poznał cierpkość i odrazę. Przyjął to wszystko jako potwierdzenie, iż: „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3, 16).

Silouane – mnich z góry Athos, rozważając zanurzenie się Jezusa w nędznym losie człowieka, pisał: „On nosił ciężar całego cierpienia świata... Wstawiał się za wszystkich ludzi... W głębi swojego jestestwa stawał się solidarnym z każdym stworzeniem, z całą ludzkością. Stał się „człowiekiem”, który stracił Boga i szukał Go z trudem, z pragnieniem całej zabłąkanej ludzkości, błądzącej na pustyni świata, wygnanej z Raju Bożego, a mimo to zapracowanej, łaknącej pokoju”.

Istota cierpienia i śmierci Jezusa na krzyżu jest tak gwałtowna i brutalna, iż nie wolno zgodzić się na podobne objawy. Bóg w Jezusie uczynił siebie bezbronnym, by ofiarować miłość człowiekowi i dlatego został zraniony. Jezus nie udawał, ale przyjął na siebie konsekwencje wszystkich konfliktów, nienawiści, pogromów, tortur, deportacji, zabijania niewinnych, zniewagi zadane ludziom przez ludzi. Mówiąc o pokorze i służbie, stał się solidarny z tymi, którzy byli i są ofiarą żądnych władzy. Ucząc modlitwy do Ojca, wszedł w świat, gdzie człowiek, zapominając o Bogu, zapomniał o swoim pochodzeniu i godności (por. Ps 106, 13 - 21).

Karl Stern, psychiatra żydowski, który uwierzył w Jezusa, doświadczywszy ohydy obozów koncentracyjnych w liście do brata pisze: „Chciałbym móc napisać książkę jedynie po to, by opowiedzieć ich agonię lęku, nadziei, fizycznych cierpień, wewnętrznej rozprawy i ciemności... Im więcej rozmyślam o nich, o koszmarze ostatnich lat, ostatnich miesięcy, ostatnich godzin ich życia, tym bardziej wierzę w Jezusa Chrystusa, Syna Boga żywego... Tylko jedna Istota łączy te wszystkie tajemnice w swym cierpieniu, a jest nią Jezus Chrystus... W swojej agonii przewidział ukryte agonie niezliczonych ludzi”.

Będący życiem Jezus, czyni to, czego nikt inny uczynić nie może: „Nikt mi go nie zabiera, lecz Ja sam je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać” (J 10, 18). Jeśli ból jest miernikiem całej naszej istoty między wypływającą z grzechu śmiercią a życiem zrodzonym z Boga, to Chrystus cierpiał ponad wszystko, co mógł wycierpieć jakikolwiek człowiek, bardziej niż wszyscy ludzie kiedykolwiek razem wycierpią. W obfitości swojej miłości On, niczym krzak winorośli, wyciąga ku mnie swoje gałązki, by obficie dojrzała kiść winogronowa, upajająca moją duszę. To dzięki niej człowiek rozumie, że znalazł wreszcie źródło, kojące najważniejsze pragnienie, pragnienie bycia miłowanym. Joseph Ratzinger pisał: „Krzyż to forma miłości w świecie nacechowanym przez śmierć i egoizm”.

Mamy się zastanowić, czy unikając zatrzymania się nad męką, cierpieniem Jezusa; unikając patrzenia na krzyż; unikając myślenia o podłości, brutalności ludzkiej; nie otwieramy drogi ku zbieżnym wykroczeniom wobec innych. Jestem pewien, że im bardziej zapominamy, czym jest ból, zadajemy go innym. Dziś, jak nigdy dotąd, weszliśmy w epokę obojętności wobec ludzkiego cierpienia. Tymczasem, kto stosuje przemoc wobec bliźnich, ten także brutalnie zachowuje się wobec siebie. Depcząc innego, tratuję też coś w sobie, tratuję swą godność ludzką. Byśmy unikali tego, Apostoł Jan zachęca: „Jeśli Bóg tak nas umiłował, to i my winniśmy się wzajemnie miłować” (1 J 4, 11).

Uznać wypada, iż ludzie o obumarłych uczuciach są obojętni: zarówno dla siebie, jak też dla otoczenia. Nie czując odpowiedzialności za innych, nie szanujemy siebie oraz wszystkiego, co nas otacza.

Słowem, jeżeli pozwolimy zakorzenić się w nas złości, agresji, nienawiści, to jakże wiele zła uczynimy. Spinoza twierdził: „Złość, zazdrość, nienawiść... jest rodzajem szaleństwa, chociaż i nie uznaje się ich za chorobę”. A psychiatra Gerald G. May zauważa: „Uzależnienia są owocem starań bycia panem swego życia”. W świetle tych słów nietrudno zauważyć, iż tak wielu uporczywie trzyma się swoich schorzeń, przez co częstokroć rodzi się pytanie: czy człowiek wie, na co choruje i od czego chciałby być uzdrowiony?

Niejednokrotnie słyszałem narzekanie rozgoryczonych losem lub stratą bliskich: „Nie mam dla kogo żyć”. Takie mniemanie gasi istotę wiary, pobudza rozpacz i pogłębia gorycz, albowiem zasadnicza postawa chrześcijańska polega na przejściu od życia dla siebie do życia dla innych (por. 1 J 3, 10-23). Zapominamy, iż Chrystus „umarł za wszystkich po to, aby ci, co żyją, już nie żyli dla siebie, lecz dla Tego, który dla nich umarł i zmartwychwstał” (2 Kor 5, 15). Człowiek, tylko porzucając zamknięcie się w pokoju własnego „ja”, odchodzi od siebie, by, ukrzyżowawszy własne „ja”, podążyć za Ukrzyżowanym i być dla innych.

Ten bowiem, kto przyjmuje, że jego życie służy innym, musi również przyjąć, że ci drudzy żyją dla niego. Inaczej mówiąc, każdy pomaga żyć bliźnim i jednocześnie żyje z daru ofiary innych. W tym świetle dostrzegamy, że słowo solidarność jest zbyt słabe, by wyrazić to, co Pan przyszedł włożyć w serce świata, gdy zgodził się żyć i umrzeć „za nas” i „dla nas”.

Chcąc lepiej zrozumieć, jak Jezus został umęczony, dobrze jest zgłębić treść nie tyle całej Ewangelii, ile słów, jakie wypowiedział On w dniach Wielkiego Tygodnia. Wystarczy skupić uwagę na rozdziałach 13-17 Ewangelii według św. Jana, by pojąć wszystkie skutki ludzkiego szaleństwa, wypełniające i rozdzierające serce Pana.

ks. Waldemar Ulczukiewicz, proboszcz parafii św. Michała Archanioła w Taboryszkach

Wstecz