Ćwierćwiecze niepodległości

Zamiary przekuć w czyny

Minione ćwierćwiecze, którego czas odmierzamy od późnego wieczora 11 marca 1990 roku – to właśnie okres budowania przez Litwę niepodległości, własnej suwerennej państwowości. Przed 25 laty pierwsza poczyniła ona wyłom w przysłowiowym żelazobetonie Związku Sowieckiego. Wybijając się po raz drugi w XX wieku na niepodległość, Pogoń wywołała efekt domina – stan posiadania potężnego ZSRR topniał jak wiosenny śnieg. Składając swe podpisy w dniu 11 marca pod Aktem Odrodzenia Niepodległości, 124 sygnatariuszy oznajmiło światu, że to bałtyckie państwo pragnie budować zręby wolnego, suwerennego kraju europejskiego.

W ciągu minionego ćwierćwiecza udało się założyć podwaliny niezawisłości państwowej. Udało się też, o czym sygnatariusze raczej mogli jedynie cicho marzyć, po niespełna piętnastu latach wprowadzić kraj do Unii Europejskiej i NATO. Czy w okresie tym nie popełniono błędów? Owszem, popełniono. Wyraźnie można też określić ich cenę, co prawda, wymierną nie w walucie, tylko jednostkach ludzkich: od roku 1990 do 2015 Litwę opuściło – według oficjalnych danych statystycznych – 20 procent jej obywateli. O kolejnym sukcesie odrodzonego państwa będzie można mówić, o ile przynajmniej połowa z nich powróci. A entuzjastyczna piosenka o tym, że nas – mieszkańców Litwy – są trzy miliony, znów będzie odpowiadała rzeczywistości.

Obchodząc jubileusz odrodzonej niepodległości, warto przypomnieć wydarzenia i daty, które w tej 25-letniej najnowszej historii odegrały znaczącą rolę. Należałoby nazwać ewidentne sukcesy kraju, jak też wyartykułować przyczyny i zjawiska, w wyniku czego nie uniknięto błędów i ich bolesnych skutków. W okresie jubileuszowym czyniło to wielu obserwatorów, politologów, polityków. Chociaż ci ostatni, włączając głowę państwa, starali się interpretować je na swoją korzyść.

11 marca – zbiegiem okoliczności

Wyraźnie deklarowane przez Sąjūdis i ostrożnie temperowane przez ówczesnych przywódców Litewskiej Republiki Socjalistycznej wystąpienie Litwy ze składu Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich nabrało realnych kształtów po zdecydowanym wygraniu 24 lutego 1990 roku przez kandydatów z ramienia Sąjūdisu wyborów do Rady Najwyższej LSRR 24 lutego. Właśnie, idąc do ludzi z hasłem odrodzenia niepodległości, zyskiwali ich poparcie, więc wyrażając swe zdanie z trybuny parlamentu mogli się powoływać na wolę wyborców.

Jednak ogłoszenie aktu odrodzenia suwerennej państwowości na pierwszym posiedzeniu nowo wybranej Rady nie nastąpiło z tej prostej przyczyny, że do prawomocnych decyzji potrzeba było dwóch trzecich wszystkich jej członków, a dodatkowe wybory jeszcze się odbywały do 10 marca. Właśnie tego dnia liczba deputowanych już liczyła 133 członków i nastał decydujący moment. Jednak dla zmaterializowania zamiarów trzeba było przygotować cały pakiet dokumentów, aby w świetle prawa akt o ogłoszeniu niepodległości nie mógł być zakwestionowany. Nad nimi pracowała grupa, w której skład weszli deputowani: Vytenis Andriukaitis, Česlovas Stankevičius, Valdemaras Katkus, Kęstutis Lapinskas, Romualdas Ozolas, Algirdas Saudargas i Vytautas Landsbergis.

Jedną z podstawowych kwestii uzyskania consensus było to, na bazie której państwowości ma się odrodzić suwerenna Litwa: z okresu międzywojnia czy też Litewskiej SRR. Problem polegał na tym, że o ile dokonano by transformacji socjalistycznej republiki w niepodległą, automatycznie uznano by istnienie podmiotu państwa w tzw. okresie sowieckim. To z kolei przeczyłoby uznaniu okupacji Litwy i jej przymusowego wcielenia do ZSRR (a co za tym idzie braku podstaw do roszczeń kompensaty strat moralnych i materialnych).

Postanowiono więc, że nastąpi odrodzenie republiki, której państwowość została pogwałcona w 1940 roku. Tymczasowo przywrócono więc działanie Konstytucji z 1938 roku. Wieczorem (o godz. 18) zmieniono również nazwę najwyższego obieralnego organu władzy republiki na Radę Najwyższą Litwy-Sejm Restytucyjny.

Tempo prac nad niezbędnymi aktami prawnymi było wprost zawrotne. Dlaczego śpieszono? Otóż dlatego, że 12 marca 1990 roku w Moskwie miał się rozpocząć kolejny Zjazd Deputowanych Ludowych, mający wybrać Michaiła Gorbaczowa na prezydenta ZSRR, stąd istniała obawa, że skorzysta on z prawa wprowadzenia stanu nadzwyczajnego na terenie kraju, co uniemożliwiłoby zwołanie m. in. Rady również w Wilnie i blokowało działalność instytucji, partii, związków. Tak więc praktyczne zakończenie wyborów do Rady i termin zwołania zjazdu w Moskwie określiły dzień 11 marca jako najbardziej optymalny do ogłoszenia niepodległości.

Za przyjęciem aktu niepodległości głosowało 124 deputowanych. Powstrzymanie się 6 posłów z polskiej frakcji do dziś jest powodem spekulacji na temat stosunku Polaków do litewskiej niepodległości. Wiele razy temat ten był rozważany i komentowany, więc ograniczmy się do przypomnienia, że stosunek, jaki zajął Sąjūdis wobec tzw. kwestii polskiej, w żadnej mierze nie sprzyjał pozyskaniu sympatii Polaków.

Jednak (zabiegając nieco do przodu) wypada podkreślić, że w decydujących dla litewskiej państwowości momentach Polacy na Litwie, organizacje polskie, w tym – ZPL, jednoznacznie się opowiedziały za suwerenną Litwą. Warto też przypomnieć, że z kolei litewscy politycy nie spełnili składanych nam obietnic. Sprawy zwrotu ziemi, pisowni nazwisk, nazewnictwa, używania języka mniejszości nadal budzą napięcie, a ich rozwiązanie jest ignorowane.

Najlepsi wśród najsłabszych?

Jeżeli porównamy obecny ogólny widok stanu posiadania obywateli Litwy: możliwości podróżowania, zasobność sklepów, wygląd miast, liczbę posiadanych samochodów – będzie on zdecydowanie wyróżniał się na plus od stanu sprzed 1990 roku. Jednak musimy przyznać, że życie nie stałoby w miejscu i zmiany, może nie aż tak zauważalne, nastąpiłyby również w ramach sowieckiego układu.

Wypada więc przyjrzeć się swoim sąsiadom, innym byłym republikom radzieckim, które w ślad za nami wyruszyły w podróż przez historię własnym kursem. Możemy czuć się szczęśliwi, że nie spotkał nas los tych, którzy musieli zetknąć się z wojną na swym terenie: Gruzja, Mołdowa, Kirgizja, obecnie – też Ukraina. Państwom tym do dziś nie udało się wypracować PKB na poziomie 1990 roku. Ale są też tacy, co nas wyprzedzili. Przeważnie dotyczy to bogatych w zasoby naturalne krajów: Azerbejdżanu, Kazachstanu.

Można pokusić się o stwierdzenie, że wybraliśmy, rzec można, najbardziej odpowiedni czas na wyjście z orbity Moskwy, kiedy była zajęta swymi wewnętrznymi sprawami i sytuacja ekonomiczna wymagała liczenia się z opinią Zachodu. Nawet porównując się z krajami europejskimi, np. Grecją, mamy powody do zadowolenia, bo jesteśmy bardziej wiarygodni w zarządzaniu państwowymi finansami i według PKB już zrównaliśmy się z tym krajem. Mieliśmy szczęście, że Zachód (m. in. Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy), zechciały nam „pomatkować”, dość kategorycznie wskazywały, jak mamy postąpić, by uskutecznić reformy i nie narobić za wiele błędów. Taką rolę z biegiem czasu przejęli eksperci z Unii Europejskiej.

Jednak ze wstydem musimy przyznać, że nie wyglądamy nazbyt prosperująco (według wskaźników ekonomicznych) nawet na tle Białorusi, no i, oczywiście, Estonii, która jest zdecydowaną liderką wśród byłych republik sowieckich. Za swoiste pocieszenie możemy uznać to, że Białoruś osiąga wysokie wskaźniki kosztem „opieki” Rosji. Jednak Estonia sukces swój zawdzięcza nie tylko zbliżeniu z Finlandią, ale też podjętemu ryzyku wprowadzania stanowczych reform w najbardziej odpowiednim czasie. Tam, w odróżnieniu od Litwy, władza okazała się w ręku młodszej generacji polityków, bardziej skłonnej do przeprowadzania reform, nawet bolesnych, szybko i zdecydowanie. I chociaż nie było to łatwe, teraz Estończycy chwalą sobie te posunięcia.

Płacić za błędy, niestety, trzeba

Do najbardziej znaczących błędów, popełnionych na zaraniu niepodległości, ekonomiści zaliczają prywatyzację majątku państwowego za tzw. talony i zbyt forsowną dekolektywizację rolnictwa oraz zainicjowaną reformę rolną, której ustawy doczekały się rekordowej liczby poprawek. (Estonia, w odróżnieniu od nas, zaniechała tzw. prywatyzacji za talony, szukała zagranicznych inwestorów.) Swój negatywny wpływ na rozwój gospodarki miało też zbyt pośpieszne zamknięcie Ignalińskiej Elektrowni Atomowej.

Zaistniałe w efekcie tych działań trudności gospodarcze i finansowe prowadziły do wzrostu zadłużenia Litwy. Życie na kredyt też miało swoje wypaczenia: drogie zastrzyki finansowe często trafiały w ręce określonych klanów, nierzadko powiązanych z aktualnie rządzącymi, czy wręcz aferzystów, zamiast stać się przysłowiowymi drożdżami, na których miałaby rosnąć rodzima przedsiębiorczość i produkcja. Wracając ponownie do naszej bałtyckiej sąsiadki, możemy stwierdzić, że Estonia potrafiła żyć na własny koszt.

„Spóźniliśmy się” też, jak twierdzą niektórzy ekonomiści, z wprowadzeniem własnych pieniędzy, a potem – euro. Wyprzedziła nas tu nie tylko Estonia, ale też Łotwa.

Za te „grzechy” płacimy niemałą cenę: 30 proc. mieszkańców żyje poniżej granicy ubóstwa. Owszem, dorobiliśmy się magnatów, ale, niestety, nie udało się stworzyć w państwie mocnej klasy średniej. Proces ten hamuje ciągle trwająca reforma oświaty i szkolnictwa wyższego, brak ustalonych priorytetów w polityce socjalnej i podatkowej.

Nie możemy się również zdecydować, jakie dziedziny gospodarki mają być priorytetowe. Z tego powodu m. in. potężne środki unijne nie dały należytego efektu – nie przyczyniły się w dostatecznym stopniu do powstawania nowych podmiotów gospodarczych, a co za tym idzie – miejsc pracy.

Za te i inne potknięcia (nieprzejrzystość decyzji politycznych, pracy wymiaru sprawiedliwości, korupcję i protekcjonizm, który dał Litwie sławetny przydomek „kraju szwagrów”) płacimy emigracją, która jest najwyższa w UE, przodujemy też w liczbie samobójstw, no i starzejemy się w dość dużym tempie: procent dzieci w wieku do lat 14 w ciągu ćwierćwiecza zmniejszył się z 23 do 15, a liczba mieszkańców skurczyła się z 3 mln 699 tys. w roku 1990 do 2 mln 922 tys. w 2015.

Ludzie opuszczają kraj, widząc, że np. w Wielkiej Brytanii uczciwie pracując mogą dostatnio i wygodnie żyć. Patriotyzm więc zamieniają na komfort. Licząca 300 euro minimalna wypłata nie może przecież zaspokoić godnego życia. Ciekawe, co zamierza przedsięwziąć pani prezydent, by, jak zapowiedziała w wigilię Dnia Odrodzenia Niepodległości, budować państwo dobrobytu. Piękne słowa tu nie wystarczą, potrzebne są zdecydowane kroki, a o te, jak widzimy, jest trudniej. Czy coś się zmieni w polityce w najbliższym czasie, trudno prognozować.

Można jedynie odnotować, że ostatnie wybory samorządowe zepchnęły na margines dwie największe (najbardziej wpływowe) partie, które zmieniając się kolejno w ciągu 25 lat, tworzyły wokół siebie grupy satelitów, potrzebnych do sprawowania rządów. Pomiędzy socjaldemokratów i konserwatystów bezpardonowo wtłoczyli się liberałowie. Czy rozpęd, zdobyty podczas wyścigu o władzę w samorządach, utrzymają do wyborów sejmowych 2016 roku, jak i to, czy to oni staną się tą lokomotywą, która pociągnie za sobą rozwój tzw. klasy średniej.

Janina Lisiewicz

Fot. Paweł Stefanowicz

Wstecz