Podglądy

O kręceniu bata z piasku

Któż by się spodziewał? Chłopaki na Litwie migają się od woja, jakby to miał być jaki przykry obowiązek, nie zaś honor i przywilej.

Gdybyśmy już jaką wojnę prowadzili, to pomyślałabym, że zwyczajny tchórz obleciał współczesne mazgajowate, zbabiałe, metroseksualne i skołowane ideologią gender giedyminowe plemię. Ale skoro wojna na razie toczy się tylko w wyobraźni prezydent Dalii Grybauskaitė, to dlaczego się chłopaki stronią od wskakiwania w „kamasze i kałasze”, jakby to im jaką przykrością groziło?

Że co? Że to 9 miesięcy wyrwanych z normalnego życia – nauki, pracy, rodziny, małej stabilizacji w kraju lub na emigracji, spłacania kredytów? Wielkie mi halo. Na przykład, naczelny dowódca naszej armii generał Vytautas Žukas rzecz całą podsumował z beztroską futbolowego kibica: „To tylko jeden sezon piłkarskich rozgrywek”. Dlatego tuż po przywróceniu powszechnej służby wojskowej tryskał optymizmem. „Mam nadzieję, że litewska młodzież chętnie poświęci swój osobisty czas i spełni obowiązek wobec ojczyzny”.

No, i się pomylił. Z ponad 36 tysięcy wytypowanego do służby w woju chłopa do komisji w wyznaczonym terminie zgłosiły się zaledwie 3 tysiące brańców. Reszta się od honoru uchyla, wykpiwa, miga lub zwyczajnie lekce go sobie waży. Ale nie z naszym dzielnym MOK-iem takie bajery.

Rzeczniczka prasowa Ministerstwa Ochrony Kraju Asta Galdikaitė już się odgraża, że wojskowi obcyndalacze będą ścigani z całą surowością. I do skutku: „Poborowym, którzy się nie stawią, wezwania będą wręczane poprzez ich najbliższych, w miejscu pracy; do ich poszukiwania może być też zmobilizowana policja oraz inne państwowe i samorządowe instytucje, a też dyplomatyczne i konsularne przedstawicielstwa RL”.

Aż tak? No, to się dopiero zacznie! Pół Litwy będzie przed tą brzemienną w skutki korespondencją wiać (chciałabym widzieć tych najbliższych, którzy ochoczo odbiorą wezwanie dla męża, syna, wnuka czy brata), druga połowa będzie czmyhających gonić. No, ale to chyba dobrze, bieganie wzmacnia kondycję, która w czasie wojny przyda się jak znalazł.

Chwali się też MOK, że chce do pościgu wykorzystać policję, która zdaje się, że aktualnie lekko świruje z braku bardziej interesujących zajęć. A to już nie przelewki, to już zapowiedź dobrego kina akcji pt. Poborowi wieją i się kryją, własna policja ich goni, wraży Putin złośliwie chichra się w kułak, żądny dobrych igrzysk świat śledzi tę ciuciubabkę z zapartym tchem! A że młodzi biegają szybko, to gliniarze, chcąc za nimi jakoś nadążyć, nie będą mieli czasu na nachodzenie szkół w intencji straszenia i szykanowania rodziców protestujących przeciwko likwidacji polskiego szkolnictwa, jak to ostatnio miało miejsce w wileńskiej „Syrokomlówce”.

Ale ci, którzy umkną, niech się na zapas nie cieszą – ostrzega pani Galdikaitė. Daleko nie zwieją, bo wcześniej czy później dorwie ich grzywna „za uchylanie się”. Ponieważ jednak co sprytniejsi giedyminowicze – zwłaszcza emigranci – kombinują, że „kamaszowe” w wysokości od 28 do 298 euro (takie kwoty grożącej dezerterom grzywny wymienia rzeczniczka) nie zrujnuje ani ich, ani ich małżeństwa, ani podstaw ich egzystencji, podczas gdy rezygnacja z posiadanej pracy i powrót na 9 miesięcy na ojczyzny łono zrujnować mogą, to już kombinują, że będą raczej płacić niż służyć. Niby racja. Nawet grzywny za używanie dwujęzycznych napisów są u nas groźniejsze, tym niemniej Wileńszczyzna płacze a płaci, zwłaszcza mając świadomość, że cel zbożny – łatanie ojczystego budżetu, również obronnego. Toteż w pewnym momencie pomyślałam nawet, że nasze władze na czele z najgłówniejszą dowodzącą litewskich sił zbrojnych wymyśliły ten cały powszechny pobór wyłącznie w tym celu – nastraszenia emigrantów tak, by w dobie, gdy nie można stosować podwójnego opodatkowania, bez szemrania podzielili się z rodzimym państwem kasiorą, zarabianą po różnych brytyjskich, irlandzkich, szwedzkich czy norweskich burżujach. W ten sposób moglibyśmy uciułać i na wymarzone niemieckie haubice, i na przekształcenie w prawdziwych Rambo tych poborowych, którzy nie uszli przed policyjnym pościgiem.

Gdyby jednakże chodziło tylko o kasę, to państwo ściągałoby ją po cichu z młodych – nie tęskniących do koszar – zwłaszcza przebywających poza granicami ojczyzny – patriotów bez większych ceregieli, za to z pocałowaniem w mankiet i zaniechaniem ich dalszego ścigania. Ale nie. Jeżeli nawet będą płacić i płakać, ale też nadal migać od wojska z niegodną giedyminowiczów gorliwością, grożą im trzy lata pudła. Odsiadki w więzieniu – znaczy się.

A to już nie przelewki. Skoro państwo ucieka się aż do takich metod zachęty, to może rzeczywiście nasza prezydent wie coś, czego społeczeństwo nie. I musowo trzeba nam się szkolić, zbroić i przyzwyczajać do życia w koszarach i okopach. Może nie za górami ta chwila, kiedy powszechna mobilizacja obejmie u nas też kobiety, starców i dzieci.

To nie jest tak, żebym uważała, że Litwie nie jest potrzebne wojsko. Pytanie brzmi – jakie to wojsko ma być? Zawodowe, dobrze wyszkolone i opłacane (nawet kosztem jakichś dodatkowych podatkowych ekwilibrystyk) czy garstka sfrustrowanych dzieciaków z łapanki. Do niedawna wszyscy byli za zawodowym – generał Vytautas Žukas i minister ochrony kraju Juozas Olekas – również. Mieliśmy je uformować do 2020 roku. Co się stało? Zagrożenie jest tak duże, że – nie ukrywa generał – „wybraliśmy dużo szybszy i odrobinę tańszy sposób”. Bo „utrzymanie poborowego jest dwa razy tańsze niż zawodowca”. Zdaje się, że nikt w to nie wkalkulował towarzyszącej już pierwszemu poborowi ciężkiej kompromitacji i faktu, że z piasku bata nie ukręcisz.

Lucyna Dowdo

Wstecz