Podtrzymać uśmiech i radość
Franciszkańska terapia w poezji ks. Jana Twardowskiego
Daty i fakty
Jan Twardowski urodził się 1 czerwca 1915 w Warszawie. Jego ojciec Jan był pracownikiem Kolei Warszawskiej. Matka, Aniela z Konderskich, wychowała czworo dzieci (Jana i trzy jego siostry).
Inne daty, które byłyby akceptowane przez oficjalne CV, układają się następująco:
1927-1935 – nauka w Gimnazjum im. T. Czackiego (szkoła o profilu matematyczno-przyrodniczym).
1933 – debiut w Kuźni Młodych, międzyszkolnym piśmie literackim, praca w kolegium redakcyjnym pisma do końca nauki w szkole, do roku 1935.
1935 – zostaje studentem polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, działa w uczelnianym Kole Polonistów.
1937 – ukazuje się Powrót Andersena, debiutancki tomik poetycki.
W latach II wojny światowej związany m. in. z działalnością konspiracyjną.
1944 – angażuje się w Powstanie Warszawskie; po odniesieniu obrażeń cielesnych i pobycie w szpitalu przedostaje się do Radomia, gdzie przebywali rodzice.
1945 – wstępuje do Seminarium Duchownego w Czubinie koło Rokitna, które po roku przenosi się do Warszawy.
1947 – broni pracę magisterską, poświęconą Godzinie myśli J. Słowackiego, kończąc tym samym studia polonistyczne.
4 lipca 1948 przyjmuje święcenia kapłańskie.
1948-1952 – posługuje jako ksiądz wikariusz w podwarszawskim Żbikowie.
Od 1952 pełni posługę kapłańską w różnych parafiach Warszawy.
W 1959 zostaje rektorem przy Klasztorze Nawiedzenia NMP Sióstr Wizytek i w „wizytkowym” kościele pw. św. Józefa Oblubieńca służy Bogu i ludziom do końca życia.
18 stycznia 2006 r. odchodzi do Pana w szpitalu przy ul. Banacha. Jest pochowany w Panteonie Wielkich Polaków Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie, chociaż marzeniem ks. Twardowskiego było spoczęcie na warszawskich Powązkach.
Twórczość (wybór)
1937 – Powrót Andersena
1959 – Wiersze
1970 – Znaki ufności
1977 – Zeszyt w kratkę. Rozmowy z dziećmi i nie tylko z dziećmi
1980 – Niebieskie okulary
1983 – Który stwarzasz jagody
1986 – Nie przyszedłem pana nawracać
1990 – Stukam do nieba
1991 – Niecodziennik (zbiór anegdot)
Wszędy pełno Ciebie (komentarze ewangeliczne)
1992 – Nie martw się
1993 – Tyle jeszcze nadziei
1994 – Śpieszmy się kochać ludzi
1999 – Miłość miłości szuka
2000 – Elementarz ks. Twardowskiego dla najmłodszego, średniaka i starszego
2002 – Myśli na każdy dzień. Wybór i opracowanie A. Iwanowska.
2003 – Pogodne spojrzenie i in.
Pisał wiersze, o których mówił, że są „rwane prosto z krzaka”, że są „nieśmiałe i bose”, że są
takie co nie świecą jak szyja ozdobna
za które nie płacą dolarami Nobla
Poezja ks. Jana Twardowskiego mieści się, jak wiadomo, w nurcie poezji religijnej. W literaturze polskiej XX w. znaczący wkład wnieśli do tego nurtu tacy poeci, jak: Leopold Staff, Kazimiera Iłłakowiczówna, Jerzy Liebert, Czesław Miłosz, Anna Kamieńska, ks. Jerzy Pasierb i in. Świetnym zastrzykiem, ożywiającym ten nurt, stały się właśnie wiersze Twardowskiego, który poszedł najbardziej własną, oryginalną ścieżką. Zupełnie zrezygnował z rozpowszechnionej w poezji polskiej nuty religijno-patriotycznej, dodał niemałą szczyptę humoru, rubaszności, odkurzył niejako rekwizytornię tradycyjnej poezji religijnej.
Franciszkański uśmiech
Najbliższa jest dla poety postawa franciszkańska. Dla łatwiejszego poruszania się po liryce Twardowskiego przypomnijmy, czym jest franciszkanizm. Niemodny raczej dzisiaj, ale paradoks polega na tym, że dość często właśnie to, co niemodne, może stać się ucieczką, może być terapią od bolączek, nękających świat współczesny. Paradoksalnie, (...) to czego nie chcesz najbardziej się przyda, mówi Twardowski w wierszu Wdzięczność.
Franciszkanizm – to nurt literacki, który się wyraźniej skrystalizował w wieku XX. Nawiązuje do postawy życiowej i filozofii św. Franciszka z Asyżu (1181-1226), średniowiecznego świętego, w szczególności zaś do słynnych Kwiatków św. Franciszka, które w znacznym stopniu spopularyzował przekład Leopolda Staffa. Tłumacz nazwał to dzieło „najradośniejszą książką świata”. Franciszkanizm, preferujący prostotę formy, z jednej strony, był reakcją na bardzo czasem wyrafinowaną poetykę modernistów, za którą trudno nieraz doszukać się myśli. Z drugiej strony, był odpowiedzią na szerzący się w wieku XX laicyzm, na dominację świeckiego światopoglądu, na bezpodstawną pychę tego światopoglądu, opartego na błędnym, niestety, przekonaniu, że człowiek wszystko może, że ma jakoby prawo nie liczyć się z Siłą Wyższą.
Filozofia św. Franciszka z Asyżu propaguje wiarę radosną, jest nastawiona na aprobatę istnienia, na pochwałę Stwórcy i jego dzieła. Jako że Stwórca jest niewidzialny, radość, harmonia, pogoda ducha są osiągalne głównie przez obcowanie z jego przeogromnym dokonaniem, przez miłość do natury, do człowieka i tym samym do Stwórcy, bo on się przejawia, on emanuje ze wszystkiego, co nas otacza Miłością, obdarza się zatem wszystko bez wyjątku.
Zwierzęta, rośliny czy inne zjawiska ze świata przyrody traktowane są jako bracia, jako druhowie człowieka. Wśród ludzi nie przeprowadza się gradacji, z jaką często mamy do czynienia w dzisiejszym świecie. Wszyscy są przecież dziećmi Bożymi. Jeżeli już kogoś franciszkanie honorują, to znowu, jakby wbrew przyjętym obyczajom, nie będą to „wielcy i syci” tej ziemi, lecz to, co zazwyczaj jest małe i nędzne w oczach ludzi, a więc najczęściej „maluczcy i przeubodzy”, pełniący role służebne, wszystko to, co ułomne i nikłe w oczach świata.
W poezji Twardowskiego wszechogarniająca miłość do wszystkiego i wszystkich łączy się z wielką dozą humoru, od którego stroni zazwyczaj wysoka, patetyczna, hymniczna poezja religijna, łączy się także często z obecną tutaj postawą zdziwienia, zdumienia, co zbliża Twardowskiego do Szymborskiej i jednocześnie różni od Noblistki, gdyż poeta nie ma wątpliwości, że wszystko, czegokolwiek doznaje, jest emanacją, objawieniem Boga, a większość bolączek, z którymi się zderzamy, wynika głównie z naszego oddalania się od Stwórcy Wszechrzeczy, gdyż jest to po prostu odchodzenie od źródła, w dodatku źródła, które jest Miłością, które nigdy nie wysycha, które zapewnia życie wieczne.
Franciszkanizm poezji Twardowskiego nie polega tylko na tym, że poeta tu i ówdzie zwraca się nieraz bezpośrednio do biedaczyny z Asyżu, jak, na przykład, w wierszu Do św. Franciszka, zadając mu cały ciąg pytań:
Święty Franciszku patronie zoologów i ornitologów
dlaczego
żubr jęczy
jeleń beczy
lis skomli
wiewiórka pryska
kos gwiżdże (...);
bądź przywołuje świętego w jakimś wierszu (W niebie i in.).
Franciszkanizm – to przede wszystkim głęboka postawa wewnętrzna, która pozwala z jednakową miłością mówić i pisać o Bogu, o człowieku czy też niższych i najniższych naszych braciach, a więc o zwierzętach, ptakach, a nawet „mrówkach, ważkach, biedronkach”. Postawa, która pomaga obserwować świat ludzi oraz świat przyrody i stwierdzać:
a życie nasze jednakowo
niespokojne i malutkie,
jak czytamy w wierszu mrówko ważko biedronko.
Ogarniając całość poezji Twardowskiego można jednak dojść do wniosku, że chociaż życie jest „niespokojne i malutkie”, to głównie od nas, od naszej postawy, a przede wszystkim od takiej czy innej dozy zaufania Najwyższemu zależy właśnie sens i napełnienie życia. Można pogrążyć się przecież w ciągłe narzekania na wszystko i wszystkich (najrzadziej, oczywiście, na siebie), a można nawet w tym, co nam doskwiera, ujrzeć niejako palec Boży, powiedzieć, że tak trzeba, że Stwórca wie najlepiej. Trzeba Mu tylko zaufać, na co św. Franciszka stać było do tego stopnia, że rozdał wszystko, co miał, przekształcił się w biedaczynę, uzyskał tym samym większą wolność i modlitwą-śpiewem nieustannie sławił Stwórcę i Jego dzieło. Postawie biedaczyny z Asyżu wiele zawdzięcza także Twardowski.
Prawda, w jednym ze swoich ściśle franciszkańskich wierszy poeta przekornie jakby się oskarża, użala, bije się w piersi, zaprzecza temu, co piszą o nim krytycy:
***
Święty Franciszku z Asyżu
nie umiem Cię naśladować –
nie mam za grosik świętości
nad Biblią boli mnie głowa
Ryby nie wyszły mnie słuchać –
nie umiem rozmawiać z ptakiem –
pokąsał mnie pies proboszcza
i serce mam byle jakie
Piękne są góry i lasy
i róże zawsze ciekawe
lecz z wszystkich cudów natury
jedynie poważam trawę
Bo ona deptana niziutka
bez żadnych owoców, bez kłosa
trawo – siostrzyczko moja
karmelitanko bosa
Cóż może być bardziej franciszkańskiego niż zwrócenie się do najlichszej, zdawałoby się, trawy, o którą jakże często wycieramy nogi: siostrzyczko moja ...
Nietrudno zauważyć, że podobnie jak niegdyś biedaczyna z Asyżu, Twardowski z jednakową niemal czułością zwraca się do Boga, człowieka i jego niższych na pozór braci ze świata natury.
Boże, po stokroć święty,
mocny i uśmiechnięty (...)Jak zatem wygląda obraz Boga w poezji Twardowskiego? Oczywiście, jak najbardziej lakonicznie, bo odpowiedź na pytanie wymagałaby dłuższej rozprawy. Jest to wizja Stwórcy zgodna właśnie z duchem franciszkanizmu. Bóg to przede wszystkim przyjaciel, radosny, życzliwy, uśmiechnięty, cichy, skromny, nie narzucający siebie ani swojego zdania, ogarniający wszystkich bez wyjątku miłością i miłosierdziem. Można zwracać się do Niego, nie używając patetycznych form modlitewnych: hymnów, psalmów i jednocześnie nie odstępować od Ewangelii. Oto jak brzmią Suplikacje w wydaniu Twardowskiego:
Boże, po stokroć święty, mocny i uśmiechnięty –
Iżeś stworzył papugę, zaskrońca, zebrę pręgowaną –
kazałeś żyć wiewiórce i hipopotamom –
teologów łaskoczesz chrabąszcza wąsami –
dzisiaj, gdy mi tak smutno i duszno, i ciemno –
uśmiechnij się nade mną
Uśmiech staje się zatem jednym z najbardziej znaczących przymiotów Boga i stworzonego przez Niego świata. Jest to jedno ze słów-kluczy poezji Twardowskiego. Uśmiech jest przywoływany bezpośrednio w niejednym wierszu (O uśmiechu w kościele). Jest też Twardowski autorem Litanii do uśmiechu, w której mamy takie przykładowo zwroty:
Uśmiechu w bólu głowy
uśmiechu w cierpieniu
uśmiechu gdy pieniędzy do jutra nie starczy
uśmiechu gdy dudek rozkłada swój czubek
bliźni przyszedł do kościoła i na bliźnich warczy (...)
ciemno coraz drożej niebo z komarami
uśmiechu Baranku Boży zmiłuj się nad nami
Najwięcej miejsca poświęca jednak Twardowski nie tyle przywoływaniu samego Boga, ile Jego nieogarnionemu dziełu, różnym urokom świata, które Jemu zawdzięczają swoje istnienie:
Bóg się ukrył dlatego by świat było widać
gdyby się ukazał to sam byłby tylko
kto by śmiał przy nim zauważyć mrówkę
piękną złą osę zabieganą w kółko
zielonego kaczora z żółtymi nogami
czajkę składającą cztery jajka na krzyż
kuliste oczy ważki i fasolę w strąkach (...)
Ten, kto stworzył największe dzieło, nie trąbi o nim, nie pozwala się widzieć, jest milczeniem. Jednakże tak wymownym i tak wszechobecnym milczeniem, że ksiądz-poeta stale o Nim pamięta i dość często używa czasownika „dziękuję”:
Dziękuję Ci po prostu za to, że jesteś
za to, że się nie mieścisz w naszej głowie, która jest za logiczna
za to, że nie sposób Cię ogarnąć sercem, które jest za
nerwowe (...)
za to, że milczysz. Tylko my – oczytani analfabeci
chlapiemy językiem
I nawet nie zdajemy czasem sprawy z tego, ile szkody wyrządzamy bliźnim tym naszym chlapaniem.
Zbyt gadatliwi są czasem także ci, którzy przemawiają z najwyższych mównic, którzy to, co należałoby wyczuwać sercem, niepotrzebnie przekształcają w teorię.
(...) I tylko w szczerym polu
w oddechu zioła –
na klęczkach podziwiając zaspy nieba
można jeszcze znaleźć Ciszę
Ciszę, pisaną wielką literą, a więc znowuż tego samego Boga, który się ukrył za swoim wielkim dziełem. I chociaż Stwórca się ukrył, paradoksalnie
(...) więcej jest dowodów na istnienie Pana Boga
niż na istnienie człowieka – twierdzi poeta.
(...) rzuć mi malwę i nazwij Janem od Biedronki
Właśnie w polu, na łące, w lesie, na wsi najbardziej przejawia się szczodrość i pomysłowość Stworzyciela. Poznawał ją poeta jeszcze w dzieciństwie, zwłaszcza spędzając wakacje w majątku wuja Wacława Konderskiego, w Druchowie pod Płockiem.
„Cieszyłem się – wspomina – każdym dniem i wcale nie tęskniłem za Warszawą, chociaż w Druchowie nie było moich rówieśników. Samotność jednak nigdy mi nie dokuczała, zwłaszcza, gdy tyle wokół się działo, ja zaś dziwiłem się, że kot skacze do góry, a nie w bok, pies rozmawia ogonem (...). Na każdym kroku doznawałem wiele radości – rano budziło mnie słońce i ptaki, słyszałem pianie kogutów i kukanie kukułki. Miałem przed sobą cały dzień, pełen niespodzianek. Wieczorem słuchałem naszczekiwania psów, a gdy ucichły ptaki, zapadała niezwykła cisza i ciemność, w mieście nie do pomyślenia”.
Ta fascynacja naturą, każdym jej szczegółem dała poecie podstawę nazwać się w Modlitwie do świętego Jana od Krzyża Janem od Biedronki:
Święty Janie od Krzyża, kiedy pełnia lata
i derkacz się odezwał, głuchy odgłos łąki,
owieczka z dzwonkiem beczy, przepiórka szeleści,
rzuć mi malwę i nazwij Janem od Biedronki
Kolejny ważny etap bliskiego obcowania z przyrodą to są pierwsze lata posługi kapłańskiej w Żbikowie. Zostały tego ślady w niejednym tekście:
Wiejska parafio moja, pocieszny Żbikowie –
kto twe kaczki wychwali, twe stawy opowie –
ławki co przed domami, cmentarniane duchy,
pomidory na oknach, budy, psie łańcuchy (...)
Żbików to bardzo ważny „ogród życia” w biografii Twardowskiego. To miejsce pierwszych wtajemniczeń kapłańskich, to miejsce – następne po Druchowie – wciąż jeszcze bliskiego obcowania ze światem przyrody, to miejsce nauczania dzieci i uczenia się wielu rzeczy od nich, w dodatku dzieci ze szkoły specjalnej, zachowujących się i myślących inaczej. Reminiscencje żbikowskie zawarte są m. in. w wierszu Do moich uczniów. To właśnie w tym tekście, napisanym w formie listu, poeta się podpisał: „Ten od głupich dzieci”. Reminiscencje zaś przyrody żbikowskiej najbardziej są znane z wiersza Pożegnanie wiejskiej parafii, w którym padają też owe znamienne słowa:
(...) mnie ze wsi zabrali by pokrzywdzić miastem
A czego najbardziej żal?
Tak smutno psy porzucać. Tak zapomnieć trudno
wodę w stawie mierzoną złocistą sekundą
las z dzięciołem
kukułkę uczącą w gęstwinie
jak śmiesznie jest powtarzać tylko własne imię (...)
Czytając wiersze Twardowskiego, jesteśmy pełni podziwu i zdumienia wobec jego erudycji w dziedzinie przyrody. Jemu nie wystarcza pisanie o zwierzętach, ptakach, owadach, drzewach czy kwiatach w ogóle. Wszystko i wszystkich nazywa konkretnie, do wszystkiego i wszystkich mówi po imieniu.
Jeżeli pisze o zwierzętach, to wymienia źrebaka, słonia, jeża... itp. Uważa, że mniej wiemy o zwierzętach niźli o aniołach, ale to najmniej się odnosi do niego samego. Jeżeli podziwia ptaki, to także nazywa je po imieniu: kuropatwa, szpaczek, pliszka... Jeżeli mają być owady, to koniecznie pszczoła, osa, konik polny itp.
To samo podejście obserwujemy w odniesieniu do roślin, niezależnie od tego, są to drzewa, krzewy czy kwiaty. A zatem, jeżeli zachwyca go drzewo, to jesion, grab, olcha itp. Jeżeli natomiast kwiaty, to stokrotka, fiołek, niezapominajka itd.
Mało tego. Znajomość niższej braci nie ogranicza się do wiernego jej nazywania. Kapłan-poeta potrafi nieraz podać jakiś ciekawy szczegół, dotyczący cech, wyglądu, zachowań czy jakichkolwiek innych właściwości naszych sióstr i braci ze świata przyrody. Widzi, na przykład, „czerwoną smółkę jak lep na owady”, „przylaszczkę która z różowej staje się niebieską”, „wrotycz z zapachem na kilka metrów” i in. (Do św. Tereski).
Świat przyrody, jak i w ogóle cały świat, stworzony przez Boga, jest niezwykle bogaty, ciekawy, różnorodny, więc dość często wszelkie wyliczanki jego uroków prowadzą do wyrażenia podziwu czy podziękowania Stwórcy za jego niepowtarzalne dzieło (podziękowanie). Należy przecież pamiętać, że w poezji Twardowskiego każda „mrówka ważka biedronka” prowadzi w wyniku do Boga:
Dziękuję Ci że nie jest wszystko tylko białe albo czarne
za to że są krowy łaciate
bladożółta psia trawka
kijanki od spodu oliwkowozielone
dzięcioły pstre z czerwoną plamą pod ogonem (...)
dzioby nie tylko krótkie albo długie
przecież gile mają grube a dudki krzywe
za to
że niestałość spełnia swe zadanie (...)
tylko my chcemy być wciąż albo albo
i jesteśmy na złość stale w kratkę
I jak słyszymy, to dzieło Boże niekoniecznie musi być doskonałe, zresztą, wcale nie musi, albowiem zgodnie z prawdą biblijną, tylko Bóg jest doskonały. Świat przyrody i świat w ogóle jest takim sobie uśmiechem Pana Boga, jest bardzo dziwny, tajemniczy, czasem nawet pokraczny i ukrywa w sobie wielkie potencje, ciągle się przekształca, przeobraża.
Zawstydzają nas bracia mniejsi
Czytając Twardowskiego, można czasem odnieść wrażenie, że w tym niedoskonałym świecie najdoskonalsza, najmądrzejsza, najroztropniejsza jest właśnie natura, nie człowiek, choć zwany jest wieńcem tworzenia. Żeby czasem trochę zawstydzić człowieka, żeby zmusić go do refleksji, pomysłowy poeta sugeruje niejednokrotnie, że to właśnie od przyrody można się uczyć cnót ewangelicznych, franciszkańskich, których tak często brakuje współczesnemu człowiekowi, uczą ich nawet drzewa niewierzące, zgodnie z tytułem jednego z wierszy. Przekonajmy się o tym sami:
Drzewa po kolei wszystkie niewierzące
ptaki się zupełnie nie uczą religii
pies bardzo rzadko chodzi do kościoła
naprawdę nic nie wiedzą
a takie posłuszne
nie znają ewangelii owady pod korą
nawet biały kminek najcichszy przy miedzy
zwykłe polne kamienie
krzywe łzy na twarzy
nie znają franciszkanów
a takie ubogie
nie chcą słuchać mych kazań gwiazdy sprawiedliwe
konwalie pierwsze z brzegu bliskie więc samotne
wszystkie góry spokojne jak wiara cierpliwe
miłości z wadą serca
a takie wciąż czyste
A ileż kłopotu dostarcza współczesnemu człowiekowi niezbędność dochowywania wierności: wierności wobec Boga, wobec bliskich nam ludzi, przyjaciół, niepodważalnych zasad dekalogu czy wartości ogólnoludzkich, jak kto woli. I w tym wypadku zawstydzają nas bracia mniejsi. Zatrzymajmy się przy wierszu Czekanie:
Popatrz na psa uwiązanego przed sklepem
o swym panu myśli
i rwie się do niego
na dwóch łapach czeka
pan dla niego podwórzem łąką lasem domem
oczami za nim biegnie
i tęskni ogonem
pocałuj w łapę
bo uczy jak na Boga czekać
W innym z kolei wierszu (Bałem się) pies znowu zawstydza człowieka:
Bóg zapłać Panie Boże bo podał mi łapę
Pies co książek nie czyta i wierszy nie pisze
Ewangeliczna postawa zjawisk natury jest czasem porównywana z postawą świętych. I nawet w tym wypadku na korzyść natury, jak w wierszu deszcz:
Deszczu co padałeś w ewangelii (...)
przecież to ty
obmywałeś
nogi idącemu Jezusowi
jak mąż sprawiedliwy
o wiele ciszej
po męsku
nie tak jak Magdalena
Chodzi o to, że o postępku Magdaleny jest głośno, chociaż minęło dwa tysiące lat, podczas gdy zachowanie drzew, deszczu czy innych elementów natury jest najczęściej nie zauważone, nie dostrzeżone, znane tylko Bogu i właśnie to jest najcenniejsze. To dopiero prawdziwa pokora: uczynić coś dobrego i pozostać w cieniu.
(...) pieniądze mogą być jak świnie
Niejeden z nas nie umie pozostawać w cieniu, odwrotnie, lubi właśnie błyszczeć. Niejeden z nas nie umie się także cieszyć z posiadania niewielu rzeczy. Nawet kościół grzeszy czasem przepychem. Wystarczy powołać się na takie wiersze, jak Spojrzał czy Ubogi. W pierwszym rozglądanie się Boga po pięknie i bogato wyposażonym kościele prowadzi Go do zwątpienia:
(...) chyba to wszystko nie dla mnie
W drugim podmiot odautorski tym razem stwierdza bezpośrednio:
kocham kościół ubogi
zagrożony
jak bocian na cienkiej nodze
w głodującej Afryce
z dziewczynką do pierwszej Komunii
w cerowanej sukience (...)
zgubił się Jezus na dobre
w kościele bogatym
Dziwny może się też wydać wiersz-modlitwa, zawierający prośby o jakże niemodne, i jakże nadal niezbędne dzisiaj, cnoty:
Daj nam ubóstwo lecz nie wyrzeczenie
radość że można mieć niewiele rzeczy
i że pieniądze mogą być jak świnie (aluzja do „brudnych pieniędzy”).
święta Dziewczynko z zapałkami
Zwykłość, prostota, nawet więcej, bo także ułomność, najczęściej przecież niezawiniona, to są cechy, które przyciągają poetę w ludziach, w dorosłych i dzieciach, szczególnie umiłowanych przez poetę bohaterach (Wierzę, Szukam, Niewidoma dziewczynka). Zawsze był po stronie krzywdzonych, przegranych, poniżanych, odrzucanych przez tych, którzy uważają siebie za lepszych:
Tym co przegrali więc tym bardziej znaczą
daj Boże szczęście
Nawet do skrzywdzonych przez los dziecięcych postaci literackich oraz tych, którzy je stworzyli, zwracał się jak do świętych:
Święty Kopciuszku odszukany w cieniu
święta Dziewczynko z zapałkami
święta Sierotko Marysiu
święty Andersenie
święta Mario Konopnicka
Dzieciom, dziecięcym bohaterom najbardziej ufał. Cenił dzieci za szczerość, bezpośredniość, świeżość uczuć, ufność właśnie, umiejętność cieszenia się tym, co jest pod ręką:
Święta dziewczynko z zapałkami
chroń nas przed staruchami
co płaczą że wszędzie zło (...)
a nas cieszy pole różowe
kiedy wschodzi zboże
nagietek który przekwita w październiku
pszczoły dokładnie złote
leszczyna co wydaje jednocześnie kwiaty i orzechy
spotykamy się z Matką Boską w ogrodzie
żyjemy z kundlem na co dzień
czujemy niewidzialne ręce
widzimy dalej
i więcej
Taką właśnie terapię franciszkańską zaleca nam ks. Twardowski w 100-lecie swoich Urodzin, patrząc już z domu Ojca na jakże czasem śmieszne nasze ambicje, niesnaski, głód pieniądza, wielkości, błyszczenia za wszelką cenę, nawet kosztem swojego brata. Wbrew i na przekór nazwanym emocjom niech razem z Poetą, zaiste po franciszkańsku, „cieszy nas pole różowe”, niech „spotykamy się z Matką Boską w ogrodzie”, niech „widzimy dalej i więcej”...
Halina Turkiewicz