(...) hymn na cześć życia, potężny i promienny –

drukuj
Halina Turkiewicz, 21.05.2017

tak Władysław Stanisław Reymont określił przesłanie swojego arcydzieła, powieści Chłopi. Cała jego twórczość zmierza właściwie do tego samego celu, nawet wtedy, kiedy pisarz bardzo krytycznym okiem ocenia rzeczywistość. Piórem naturalisty, podobnie jak Żeromski, "rozdziera czasem rany, żeby się nie zabliźniły błoną podłości". W bieżącym miesiącu minęła 150. rocznica urodzin Władysława Reymonta, noblisty, jednego z najwybitniejszych pisarzy polskich, niezrównanego artysty słowa. Przypomnijmy zatem wybrane fakty z jego życia i twórczości.

W poszukiwaniu miejsca pod słońcem
"Żywot Władysława Stanisława Reymonta – jak niebezpodstawnie zauważył Franciszek Ziejka – stanowi bez wątpienia wspaniały materiał dla autora powieści biograficznych". 
Urodził się w jednym z najpiękniejszych bodaj miesięcy – 7 maja 1867 roku – we wsi Kobiele Wielkie niedaleko Radomska. Jego rodzicami byli: wiejski organista Józef Rejment i mająca szlachecki rodowód Antonina z Kupczyńskich. Już w następnym roku rodzina przeniosła się do Tuszyna pod Łodzią, gdzie będzie przebiegało dzieciństwo przyszłego pisarza, zauroczonego atmosferą polskiej prowincji. 
Pierwsze nauki pobierał w domu, nie wykazując podobno żywszego pociągu do zdobywania gruntownej wiedzy. Rodzice, biorąc to pod uwagę, postanowili przysposobić chłopca do konkretnego zawodu. W taki to sposób w 1880 roku trzynastolatek znalazł się w Warszawie. Nie bez znaczenia był fakt, że mąż starszej siostry pisarza, Konstanty Jakimowicz, prowadził tu zakład krawiecki. W 1884 roku, po czterech latach terminowania, zostaje zatem Władysław czeladnikiem krawieckim. Nie zrobi jednak z tego użytku.
Jeszcze w czasie terminowania u szwagra i możliwe częściowo pod jego wpływem przyszły pisarz polubi teatr, do tego stopnia, że zapragnie zostać aktorem. W 1885 roku przystępuje do wędrownej trupy aktorskiej, przemierzając z nią różne miejscowości: Łęczycę, Lublin, Puławy i in. Nie wykazuje jednakże wielkiego talentu aktorskiego i już po roku wraca do rodziców, mieszkających wówczas w Wolbórce koło Tuszyna. 
Jeszcze parokrotnie będzie jednak wracał do swojej przygody z Melpomeną. W 1889 roku przymknie do Towarzystwa Dramatycznego, które działało wówczas w Piotrkowie Trybunalskim. Tym razem już po kilku miesiącach wróci ponownie do domu.
Zatroskany o przyszłość syna ojciec załatwia mu znowu coś konkretnego: posadę dozorcy na Kolei Warszawsko- Wiedeńskiej, na odcinku Krosnowa – Lipce. Pełniąc te obowiązki, młodzieniec nie przestaje marzyć o czymś większym, ambitniejszym, duchowym, jakby zgodnie z przesłaniem ewangelicznym nie samym chlebem żyje człowiek. Prowadzi m.in. korespondencję z przełożonym paulinów na Jasnej Górze, w której rozważa możliwość wstąpienia do klasztoru. Interesuje się jednocześnie spirytyzmem. Ponownie, tym razem w Skierniewicach, próbuje wrócić do teatru. I znowu się nie udaje. 
Takie było widocznie przeznaczenie. Piastując skromną, nie przypadającą do gustu posadę, zaczyna pisać. I dopiero wtedy odnajduje swoje powołanie.

Początki kariery pisarskiej. Pielgrzymka do Jasnej Góry
Zachowane Notatniki i Zapiski świadczą o tym, że początki pasowania Reymonta na pisarza przypadają mniej więcej na rok 1888. Jest to czas pomiędzy pierwszą i drugą przygodą z teatrem. 
W 1891 roku powstają zapewne pierwsze realistyczne opowiadania: Pracy!, Franek, Suka. W 1892 zaczyna współpracę z warszawskim "Głosem", zamieszczając tu korespondencje Spod Rogowa, nieco później – także poszczególne opowiadania. Jako że publikacje Reymonta wzbudziły zainteresowanie, co dało początkującemu pisarzowi nadzieję na przyszłość, rezygnuje z posady na kolei i trochę, oczywiście, ryzykując, wyrusza na podbój Warszawy. Jedzie z bardzo jeszcze skromnym bagażem pisarskim, nie mówiąc już o nader nikłym, praktycznie żadnym "funduszu finansowym". Mieszka więc w stolicy w nadzwyczaj trudnych warunkach, czasem nawet głodując. Zawzięcie jednak czyta, stale coś pisze.
Wiosną 1894 roku otrzymuje propozycję wzięcia udziału w pieszej pielgrzymce z Warszawy na Jasną Górę w celu opisania następnie swoich wrażeń. Pisarz podejmuje wyzwanie. I w taki oto sposób zrodzi się obszerny szkic Pielgrzymka do Jasnej Góry, który w tymże roku ukaże się w "Tygodniku Ilustrowanym", następnie zaś w formie książkowej. Jest to właśnie debiut książkowy autora, niezwykle istotny także dla całego pisarstwa polskiego. Oceniający tę rzecz z dzisiejszej perspektywy dochodzą do wniosku, że jest to jedno z pierwszych dzieł w literaturze polskiej, które spełnia wymogi, stawiane przed gatunkiem reportażu.
Zabierając się na pielgrzymkę Reymont nie zdradzał współtowarzyszom pieszej podróży, kim jest i jakie są jego zamiary. Starał się maksymalnie upodobnić do masy ludzkiej, podejmował rozmowy z najprostszymi, najbiedniejszymi, najbardziej skrzywdzonymi przez los ludźmi, uzyskując w ten sposób najbardziej szczere, autentyczne wypowiedzi. Przelewając je później na papier wykazał swój niezwykły zmysł obserwatorski, umiejętność podpatrywania szczegółu, zdolność fotograficznego niemal uchwytywania rzeczywistości, co zbliżało Reymonta z nurtem naturalistycznym w literaturze, unobilitowanym zwłaszcza przez praktykę pisarską głośnego wówczas we Francji i na świecie Emila Zoli. 
Przemierzając z tłumem, w którym zdecydowanie dominował szczery polski lud, pokaźne połacie kraju, od Warszawy do Częstochowy, pisarz miał okazję stałego zderzania szarej, ponurej, uciążliwej jego egzystencji z tkwiącymi w tym samym przecież ludzie najwyższymi uniesieniami, ekstazami ducha. Dlatego właśnie na kartach Pielgrzymki do Jasnej Góry spotykamy bardzo zróżnicowane opisy i dialogi. Jedne z nich wręcz zniechęcają nieraz do przygodnych współuczestników religijnej wyprawy, inne zaś dowodzą, że w tych samych ludziach drzemie wielka pozytywna energia, niesamowita ufność w Miłosierdzie Boże. 
Przekazując towarzyszącą pielgrzymom atmosferę, Reymont kreuje opisy, które są nieraz godne, żeby się znaleźć (i w nieco zmodyfikowanej postaci znajdują się czasem) na kartach jego późniejszego arcydzieła, jakim okażą się Chłopi. Pochylmy się nad opisem wrażeń z kościoła w Bielsku, gdzie zatrzymali się pielgrzymi, aby uczestniczyć w nabożeństwie majowym: 
(...) Widzę w ołtarzu obraz Wniebowzięcia Maryi Panny, a wprost zielonych listków geranii czerwone kwiaty osłaniają ramy obrazu, bukiety bzów i narcyzów mienią się pomiędzy lichtarzami – a spoza tej wonnej osłony wynurza się jasna, pogrążona w zachwycie twarz Bożej Matki: ma taką słodycz w podniesionych oczach i taką dobrocią tchną jej usta rozchylone, iż patrzenie na tę jasną i czystą postać sprawia mi wielką przyjemność. Organy odzywają się jakąś przyciszoną melodią litanii, a świece złotymi punktami płoną coraz jaśniej, bo mrok opada z wolna, wlewa się w świat rozróżowiony zorzami zachodu. Lud zalega całą wolną przestrzeń, klęczy na drodze, pod płotami, w ogrodzie, na wprost kościoła, pod rozkwitłymi jabłoniami.
Słowiki, w sadach ukryte, zaczynają swoje pieśni nocy i miłości – wylewają całe kaskady skrzących i niewysłowienie miękkich tonów, a organy brzmią cichą, uroczystą psalmodią, i lud śpiewa całą piersią w ciszy nocy nadchodzącej, opromieniony aureolą fioletowych refleksów, które miedziane zorze kładą. 
Passusy, jak powyższy, wyraźnie wskazują na Reymontowską zdolność malowania piórem, na jego wielką elastyczność literacką, umiejętność przekształcania się z surowego naturalisty w mistrza prozy poetyckiej. Dają tu znać o sobie także rodzące się wówczas nowe konwencje młodopolskie, głębiej odsłaniające wszelkie poruszenia wewnętrzne, niemal impresjonistycznie odmalowujące stan duszy zauroczonego sakralną rzeczywistością człowieka:
Nic, tylko mieć czucia tyle, aby objąć i wchłonąć to piękno wszystkiego, co się widzi i słyszy! Dusza jakby się podniosła ze znużenia, i jakby na tych rytmach śpiewów, grania, pieśni słowiczych, woni i barw rozwijała skrzydła, potężniała, rozszerzała się w nieskończoność i piła rozkosz i zapomnienie w tym źródle piękna. Wszystkie twarze jaśnieją, a wszystkie oczy, utkwione w świętym obliczu, w tej mrocznej głębi, pełnej złotego pyłu światła, rozsiewają blaski, a wszystkie serca zgodnie śpiewają. Czuję, jakbym się zlewał i łączył z tym tłumem obok klęczącym i płynął strumieniem jednym z nimi, w tej pieśni, która się teraz na zakończenie rozlega:
Dobranoc, wonna lilio,
Niepokalana Maryjo –
Dobranoc!
Piana tej pieśni, i serdeczność dźwięków, i te odurzające wonie kwiatów, i tyle uczuć tętniących w tłumie – bije w moje serce i przenika je ekstazą. Nowy dreszcz, nowy i potężny. Klęczałbym na tym piasku, pod granatem niebios, przetykanym srebrem gwiazd, wpośród tego tłumu rozśpiewanego. Niech mi tylko nucą coraz ciszej: "Dobranoc, wonna lilio – Dobranoc! – Niech mi tylko kołyszą duszę te brzmienia łagodne, te rytmy jakieś liliowe, te światła, co są dźwiękami, ta harmonia serc zjednoczonych u stóp Niepokalanej, co zda się odrywać od tła i z uśmiechem nieziemskim odpływać w przestrzenie, wiszące nad nami w ciszy. (...)
Udany reportaż, i bardzo realistyczny, i poetycki zarazem, przychylnie przyjęty przez czytelników oraz krytyków, staje się dopingiem do dalszej pracy literackiej. Po kolejnych nowelach i opowiadaniach przychodzi czas na zmierzenie się z gatunkiem powieści. W 1896 roku ukazuje się Komediantka. U jej genezy leżą bezpośrednie przeżycia pisarza – niedoszłego aktora, przetransponowane w dzieje Janki Orłowskiej, przełamującej wszelkie opory rodziny, nie zważającej na opinię społeczną, konsekwentnie zmierzającej do zrobienia kariery w teatrze. 
Dobre przyjęcie przez odbiorców także tej powieści zachęca pisarza do kontynuowania tematu, w wyniku czego rodzą się, wydane w 1897, Fermenty. W tymże roku ukazuje się również tom nowel Spotkanie. 
Pracy literackiej nie przerywają nawet podróże do Anglii, Francji, Włoch, gdzie Reymont także nie rozstaje się z piórem. Materiał do pisania czerpie jednakże najczęściej z rodzimego gruntu. Jest wnikliwym obserwatorem polskiej rzeczywistości. Obok Stefana Żeromskiego, Władysława Orkana i innych prozaików przełomu XIX- XX w. celuje jako sumienny realista i naturalista, nie izolując się także od modernistycznych prądów epoki. 
Wzrastającą rangę Reymonta w literaturze utrwali na dobre powieść naturalistyczna. 

Ziemia obiecana
Jako rzetelny obserwator rzeczywistości materiały do tego utworu zebrał Reymont w 1895 roku podczas kilkumiesięcznego pobytu w Łodzi. Już w 1897 roku była ona publikowana w odcinkach w "Kurierze Codziennym". Wydanie książkowe ukazało się natomiast w roku 1899.
Ziema obiecana wpisuje się w pewnym stopniu w dominujące konwencje epoki. Jest to powieść zdecydowanie naturalistyczna i antyurbanistyczna. Jako zwolennik życia wiejskiego, namalował pisarz bardzo niepowabny, wręcz odrażający obraz szybkiego kapitalistycznego uprzemysłowienia Łodzi, która jawi się jako miasto moloch. Sugestywnie ukazane miasto jest tu niemal głównym bohaterem powieści. Wyłania się ono powoli z nocnego mroku już na samym wstępie powieści i pod piórem przenikliwego naturalisty budzi dreszcz i zgrozę:
Łódź się budziła.
Pierwszy wrzaskliwy świst fabryczny rozdarł ciszę wczesnego poranku, a za nim we wszystkich stronach miasta zaczęły się zrywać coraz zgiełkliwiej inne i darły się chrapliwymi, niesfornymi głosami niby chór potwornych kogutów, piejących metalowymi gardzielami hasło do pracy. 
Olbrzymie fabryki, których długie, czarne cielska i wysmukłe szyje-kominy majaczyły w nocy, w mgle i w deszczu – budziły się z wolna, buchały płomieniami ognisk, oddychały kłębami dymów, zaczynały żyć i poruszać się w ciemnościach, jakie jeszcze zalegały ziemię. (...)
W centrum uwagi ustawił także pisarz trzech przedsiębiorców, planujących budowę fabryki. Są to: Max Baum (Niemiec), Moryc Welt (Żyd), Karol Borowiecki (Polak). Stanowią oni typ tzw. Lodzermenscha, twardego człowieka bez skrupułów, który zgłębił tajniki i reguły gry w sztuce "robienia pieniędzy". 
Powieść ukazuje w wyniku, jak trafnie to ujął A. Hutnikiewicz: "(...) świat kosmopolitycznej finansjery (...) oraz potężnej armii pracowników, obsługujących tę apokaliptyczną rzeczywistość, której motoryczną energią i jedyną racją istnienia jest nienasycona żądza bogacenia się i posiadania za wszelką cenę. W walce o pokonanie konkurencji dozwolone są wszelkie chwyty poza jakąkolwiek waloryzacją moralną. 
Ten świat nieprawdopodobnych machinacji, oszustw, spisków i podstępów, wstrząsany raz po raz potężnymi wybuchami nieoczekiwanych katastrof, bankructw, zapadaniem się fortun i wyrastaniem na ich gruzowisku karier nowych, równie niepewnych i chwiejnych, nikomu w istocie nie przynosi szczęścia poza bogactwem, spływającym do kieszeni niewielkiej grupy potentatów finansowych, dominujących nad tym skłóconym zbiorowiskiem jednostek i tłumów ludzkich, ogarniętych gorączką złota.
"Ziemia obiecana", – kontynuuje znany badacz, interpretując zarazem ironiczny tytuł powieści – do której ciągną ze wszystkich stron świata nędzarze i awanturnicy w złudnej nadziei, okazuje się w istocie ziemią klątwy, cierpienia i zagłady".
W przerwach między większymi utworami powstawały wciąż rzeczy pomniejsze, nie przynoszące ujmy pisarzowi, jak, dla przykładu, szkic powieściowy Sprawiedliwie (1899) czy tom nowel W jesienną noc (1900).
Jak w życiu każdego człowieka, zdarzały się też sytuacje, odrywające pisarza od realizowania jego pasji pisarskiej. W roku 1900 Reymont odniósł obrażenia cielesne w wypadku kolejowym we Włochach pod Warszawą. Rekonwalescencja trwała prawie cały rok. Jako "szczęście w nieszczęściu" można potraktować przynajmniej to, że wyniósł z tego wypadku pewne korzyści finansowe. Lekarz zwielokrotnił nieco doznane przez pacjenta obrażenia, w wyniku czego pisarz otrzymał wysokie odszkodowanie, zapewniające mu niezależność finansową.
W 1902 roku zachodzą istotne zmiany w życiu prywatnym pisarza. 13 lipca poślubia w Krakowie Aurelię Szabłowską (z domu Szacnajder). Nie rezygnuje również z podróży, zwłaszcza do Francji i Włoch, dokąd będzie często wracał w okresie przed pierwszą wojną światową. Podczas pobytu w kraju przebywa głównie w Warszawie i Zakopanem. 
Lata 1902-1908 wypełnione są głównie pracą nad Chłopami. Równolegle powstają też kolejne tomiki nowel i opowiadań: Przed świtem (1902), Z pamiętnika (1903), Na krawędzi (1907), Burza (1908).

Chłopi
Podejmując tematykę wiejską, ukazując chłopa polskiego z przełomu XIX-XX w., wpisywał się Reymont w wielowiekową tradycję literatury i publicystyki polskiej. Przedstawiciel warstwy społecznej, która żywiła kraj, pojawiał się w literaturze już od zarania jej dziejów. Opisywany był jednak zazwyczaj przez kogoś z zewnątrz, traktowany czasem z wysoka, postrzegany nieraz jako niemal element krajobrazowy, jako ktoś, kogo najłatwiej poddaje się krytyce (średniowieczna Satyra na leniwych chłopów). Nieliczne próby obrony chłopa w wiekach późniejszych były raczej odosobnione. Baczniejszą uwagę zwrócono na żywiciela kraju dopiero w wieku XIX, z dojściem do głosu romantyków, którzy zainteresowali się jednak głównie kulturą ludową. 
Problemy, z jakimi boryka się niższa warstwa społeczna "tu i teraz", krzywdy, jakich doznaje nieraz od właścicieli ziemskich, weszły na dobre dopiero na karty literatury pozytywistycznej (B. Prus, H. Sienkiewicz, E. Orzeszkowa, M. Konopnicka i in.), która wyzwoli całą galerię postaci, ukaże losy dzieci i dorosłych, padających ofiarą niesprawiedliwych stosunków społecznych, nie będących w stanie walczyć o siebie. Pojawi się, prawda, czasem jakiś bardziej uświadomiony bohater, jak Ślimak z Placówki Prusa czy bardziej zindywidualizowany psychologicznie, jak Paweł Kobycki z Chama Orzeszkowej.
Dopiero przełom XIX-XX w. przyniesie nieco inne spojrzenie na tę ważną warstwę społeczną. Szerzy się wówczas zjawisko tzw. chłopomanii (inaczej: ludomanii). Dochodzi się do wniosku, że chłop może być wielką siłą społeczną i narodową, parokrotnie już udowodnił, że trzeba z nim się liczyć. Chłop potęgą jest i basta – jak słyszymy w Weselu Stanisława Wyspiańskiego, trzeba nim tylko mądrze pokierować.
Najbardziej pełnokrwisty obraz człowieka wsi w literaturze owego okresu przynosi, bez wątpienia, tetralogia Chłopi, arcydzieło Reymonta i zarazem jedno z największych arcydzieł literatury polskiej i światowej, czego potwierdzeniem stało się uhonorowanie jego Noblem w roku 1924. Nagroda nabiera jeszcze większej wartości, jak się przypomni, że kontrkandydatami Reymonta byli tak wybitni pisarze, jak Stefan Żeromski i Tomasz Mann. 
Arcypowieść o chłopach wyszła tym razem nie spod pióra postronnego obserwatora, lecz człowieka wywodzącego się ze wsi i dobrze ją znającego. "Był bowiem Reymont pisarzem, – jak zauważył Franciszek Ziejka – którego ukształtowała nie tyle kultura, co natura". Miał dar wnikliwego obserwowania rzeczywistości, dobrze rozwiniętą pamięć wzrokową, co przy wielkiej pracowitości nad cyzelowaniem słowa przyniosło niesamowite efekty.
Oryginalność Reymontowskiego dzieła na owe czasy polegała głównie na tym, że, w odróżnieniu od swoich licznych poprzedników, współczujących niedoli chłopa, spojrzał na niego jak na pełnowymiarowego człowieka, godnego nie tylko współczucia i politowania, ale będącego w stanie zgłosić współudział w sprawach ważnych dla szerszej społeczności, dla całego narodu polskiego, mającego swój światopogląd i kulturę, swoje zasady i obyczaje, wyraźny, klarowny system wartości, swój skomplikowany świat wewnętrzny, potrafiącego na swój sposób filozofować i głęboko odczuwać. 
Nadając powieści bardzo ogólny tytuł – Chłopi – Reymont już jakby zasugerował, że nie chodzi mu o konkretną wieś na mapie. Akcja rozgrywa się w Lipcach. Nie jest to jednak wieś z pogranicza Ziemi Łowickiej i Mazowsza, nosząca dziś nazwę Lipce Reymontowskie. "To powieść o każdej wsi, – jak zauważył przywoływany już Ziejka – bo każda wieś jest tym samym Miejscem, w którym rozgrywa się od wieków ten sam Spektakl życia".
Nie chodzi pisarzowi także o przedstawienie konkretnej rodziny. W powieści na pierwszy plan wysuwają się Borynowie. Zaglądając do ich zagrody, domu poznajemy życie niejednej rodziny chłopskiej. Pisarzowi chodziło o ogólniejszą charakterystykę najliczniejszej wtedy jeszcze w Polsce warstwy społecznej. Chodziło także o ukazanie życia chłopskiego mającego swoje podobne, typowe rysy pod każdą szerokością geograficzną.
Obcując z mieszkańcami powieściowej wsi Lipce i jej okolic, poznajemy bez mała setkę bohaterów, wśród których znawcy przedmiotu naliczają około dwudziestu osób pierwszoplanowych. Przed czytelnikiem otwiera się zatem barwna panorama życia wiejskiego, z jego pracami i kłopotami, z jego smutkami i radościami. Jedne postacie są bardziej zindywidualizowane, inne mniej, jeszcze inne pojawiają się tylko we wzmiankach. Rzuca się w oczy fakt, że chłopi mają nie tylko zatargi z panami, ale są oni także zróżnicowani i podzieleni wewnętrznie. Przewija się przed nami bogata galeria postaci, wśród których rozpoznajemy tzw. wiejską "arystokrację" (rodzina Borynów), średniaków (Kłębowie) oraz komorników i żebraków (Agata, stary Bylica).
Autor zastosował ponadto dobrze przemyślaną kompozycję. Dzieje gromady wiejskiej obserwujemy przez cały "krągły rok". Poszczególne części tetralogii otrzymały niewyszukane nazwy: Jesień, Zima, Wiosna, Lato. Takie uporządkowanie materiału pozwala zilustrować jeszcze jeden ważny wyróżnik życia wiejskiego, jak chociażby to, że rytm prac chłopa jest tu wyraźnie podporządkowany rytmowi przyrody. Poszczególne pory roku narzucają takie a nie inne prace polowe, co wprowadza określony porządek do życia gromady wiejskiej, pozwala mieszkańcom wsi wspólnie wykonywać jakieś czynności, pomagając sobie nawzajem: wykopki ziemniaków, ścinanie kapusty, sianokosy itp.
Na porządek, wyznaczony przez rytm przyrody, nakłada się inny. Jest to porządek czasu sakralnego, czasu kościelnego, który narzuca konieczność wytchnienia, odpoczynku, a, najważniejsze, uświadamia, że egzystencja ludzka nie ogranicza się tylko do jednego, ziemskiego wymiaru. Ludzi lipeckich widzimy nie tylko podczas wykonywania różnych prac i obrządków gospodarskich. Obserwujemy ich często w trakcie niedzielnych nabożeństw i wielkich świąt kalendarza liturgicznego, takich, jak Zaduszki, Boże Narodzenie, Wielkanoc, Boże Ciało i in. Zarówno przy pracy, jak też podczas modłów wyróżniają się swoją gorliwością, szczerością, autentyzmem. Są to ludzie z krwi i kości, łączący niejako w sobie pierwiastki ziemskie i niebiańskie. Przygotowując się do tych świąt, potrafią często wykazać swoje przywiązanie do tradycji i obrzędów ludowych, upiększających czas sakralny.
Żeby zachować konsekwencję, autor odpowiednio ukształtowuje większość rozdziałów powieści. Kolejny rozdział zaczyna się dość często od zarysowania tła pejzażowego, które zdradza właśnie pióro nieprzeciętnego artysty młodopolskiego, wplatającego do swego języka stylizację gwarową. Oto wyjęty z Wiosny początek rozdziału VIII:
Dzień wstawał cudny, ciepły a jędrny, niby ten chłop dobrze wyspany, któren ledwie przecknąwszy na równe nogi się zrywa i szepcąc pacierze, trąc oczy, a ździebko poziewając za robotą się rozgląda.
Słońce wschodziło pogodnie; czerwone i ogromne, z wolna wtaczało się na wysokie niebo, jakoby na pole nieobjęte, kaj w sinych oprzędach mgieł leżały nieprzeliczone stada białych chmur.
I wiater się już wałęsał po świecie, kieby ten gospodarz budzący wszystko na świtaniu, przegarniał zboża pomdlałe, dmuchał we mgły, że rozpierzchały się na wszystkie strony, targał obwisłymi gałęziami, kajś po rozstajach huknął, to chyłkiem przebrał się ku uśpionym jeszcze sadom i rymnął w gąszcze, że z wiśni posypał się ostatni okwiat i kiej śnieg trząsł się na ziemię, kiej łzy na wody stawu padał.
Ziemia się budziła, ptaki zaśpiewały w gniazdach, drzewa też jęły szemrać niby tym pacierzem pierwszym; kwiaty się otwierały podnosząc do słońca ciężkie, zwilgocone i senne rzęsy, a lśniące rosy sypały się gradem perlistym. (...)
Więc i Lipce jęły się budzić i raźno zrywać na nogi (...) 
Czasem, jeżeli jest taka potrzeba, wprowadza się szersze czy bardziej lakoniczne wzmianki o czasie liturgicznym i wtedy dopiero wkracza się na podwórko bądź do domu Macieja Boryny, by pokazać, czym żyje jego rodzina a pośrednio także, czym żyją w owym czasie także inni mieszkańcy Lipiec. Oto początek rozdziału IX Wiosny:
Jeszczech były po świątkach [Zielone Świątki, czyli Zesłanie Ducha Św.] umajenia chałup do cna nie przewiędły, kiej któregoś dnia rankiem najniespodziewaniej zjawił się Rocho. (...) 
Zgodnie z oczekiwaniem odbiorcy, ten wędrowny strażnik obyczaju, budziciel świadomości narodowej (...) żwawo ruszył do Borynów. 
Powieść przyciąga także odbiorcę po prostu ciekawą fabułą. Bohaterowie tu, jak i wszędzie, żyją przecież nie tylko i nie głównie problemami gromady czy szerszej społeczności. Przeżywają oni głęboko swoje osobiste dramaty i rozterki. Akcję ubarwia, bez wątpienia, zwielokrotniony wątek romansowy. Żeniąc starszego, bogatego wdowca, Macieja Borynę, z wiejską pięknością, Jagną Paczesiówną, pisarz potęguje intrygę, dodając też wątek romansowy między Jagną i Antkiem (synem Boryny), wprowadzając tym samym modny w epoce modernizmu motyw miłości kazirodczej. Walkę między ojcem a synem o kobietę dodatkowo zaostrza także konflikt o ziemię. 
Jeżeli w pierwszych dwóch częściach powieści główna uwaga poświęcona jest Borynie, to w dwóch następnych wysuwa się na czoło postać kobieca. Jest nią Hanka, żona Antka, typowa przedstawicielka kobiety wiejskiej. 
Nie może nią być Jagna, gdyż żyje ona w gromadzie i jednocześnie jakby trochę poza nią. Jest nieco wyobcowana. Jest piękna i ma wyostrzone poczucie piękna. Jako wyróżniająca się we wsi zwraca na siebie uwagę mężczyzn, za co jest nielubiana przez kobiety. Obdarzyła ją natura cielesnym urokiem, skłonnością do namiętnej miłości. Uzyskało to w powieści wymiar tragiczny. Gromada wiejska może być oparciem, może także wymierzać brutalne kary dla tych, którzy nie podporządkowują się niepisanym nieraz zasadom moralnym, wyznawanym przez nią. Bez względu na zgotowany jej okrutny finał, Jagna pod piórem Reymonta urasta w powieści niemal do rangi heroiny mitycznej, uosabiającej wielkie, niezniszczalne siły żywotne całej natury.
Do rangi mitycznego herosa urasta także umierający Maciej Boryna w mającej symboliczny wymiar scenie siewu. Kroczy on jak biblijny Siewca, nawet w chwili śmierci nie będący w stanie oderwać się od swojego obowiązku, z wielkim bólem i żalem żegnany przez opuszczaną ziemię. 
Wprzęgając do swej powieści rzetelność realisty i naturalisty, subtelność symbolisty i znawcy innych ujęć modernistycznych, zbudował Reymont literacki pomnik polskiego i nie tylko polskiego chłopa, zasługując na wielki szacunek zarówno ze strony owego żywiciela każdego narodu, jak i ze strony najwytrawniejszych znawców sztuki pisania.

Po napisaniu Chłopów
Żadne z wcześniejszych ani z późniejszych dzieł pisarza nie potrafiło powtórzyć sukcesu Chłopów. Po stworzeniu arcydzieła wydał jeszcze Reymont szkic powieściowy Marzyciel (1910). Podejmował nawet zupełnie nowe, egzotyczne dla siebie tematy, czego świadectwem byłaby, na przykład, powieść Wampir (1911). 
Próbował także sił w dziedzinie powieści historycznej, czego wynikiem stała się trylogia z czasów insurekcji kościuszkowskiej Rok 1794 (1913-1918). Była to w jakimś stopniu próba zmierzenia się ze Stefanem Żeromskim jako autorem Popiołów, jednakże tematyka historyczna nie stała się mocną stroną samouka Reymonta. 
Lata I wojny światowej upływają pisarzowi w Warszawie, angażując go w miarę możliwości w działalność społeczną i dobroczynną. Nie rezygnuje też z twórczości, przygotowuje tom nowel Za frontem, który zostanie wydany w 1919 roku. 
W roku 1920 Reymont kupuje majątek ziemski Kołaczkowo koło Wrześni, marzy o ustabilizowaniu swojego życia. Mieszka tu latem, zimy natomiast spędza w Warszawie. Względna stabilizacja nie potrwa jednak długo. Wytężona praca podkosiła zdrowie pisarza. 
W 1924, na zalecenie lekarzy, wyjeżdża na kurację do Nicei. Właśnie tam zastaje Reymonta wiadomość o przyznaniu mu Nagrody Nobla. Radość zaćmiewa jednak postępująca choroba. 
W połowie 1925 roku pisarz wraca do kraju. Zdąży jeszcze odbyć triumfalną wyprawę do Wierzchosławic, gdzie będzie czczony, honorowany przez licznie zgromadzonych chłopów polskich.
Władysław Reymont umiera 5 grudnia 1925 roku, mając zaledwie 58 lat. Na miejsce wiecznego spoczynku – Cmentarz Powązkowski w Warszawie – był odprowadzany przez wielki tłum wielbicieli autora Chłopów.
Jako że dzieło Jego nie umiera, wsłuchajmy się w ten, wzbudzający niepokój i nadzieję, "hymn na cześć życia, potężny i promienny".

komentarze (brak komentarzy)

dodaj komentarz

W ostatnim numerze

W numerze 12/2021

NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL


ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!

  • Inżynier-romantyk
  • Wiersze Henryka Mażula

POLITYKA

  • Na bieżąco

2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ

  • Życie jak wspinaczka

LITERATURA

  • Pisarstwo Alwidy A. Bajor

NA FALI WSPOMNIEŃ

  • OKOP: działalność
  • Duszpasterze ratowali Żydów

XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"

  • Twierdze, co Polski strzegły

WŚRÓD POLONII ŚWIATA

  • 150-lecie polskiego osadnictwa w Nowej Zelandii

RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY

  • Styczyńscy. Spod Wilna na Syberię

MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA

  • O obowiązku

Nasza księgarnia

Stanisław Moniuszko w Wilnie
Pejzaż Wilna. Wędrówki fotografa w słowie i w obrazie

przeglądaj wszystkie

prześlij swojeStare fotografie

Historia na mapie