I spłynie Bach melodią dzwonów…

drukuj
Henryk Mażul, 24.07.2015
Henryk Mażul

Dzięki dominikanom Wilno doczekało się karylionu!

Nie tylko Bogu na chwałę

Dzwony zrośnięte są ze świątyniami od niepamiętnych czasów, zwołując przed ołtarze lud Boży, by wspólnie uczestniczyć we mszach świętych albo okazyjnych modlitwach – ślubach, pogrzebach, innych uroczystościach świeckich. Początkowo odlewali je mnisi, w czym kunszt szczególny posiedli benedyktyni. Na przełomie XIII-XIV w.w. odlewnictwo klasztorne wypierają dzwonoleje świeccy, wędrujący od kościoła do kościoła i w chałupniczych warunkach realizujący poszczególne zamówienia. W wieku XV ludwisarstwo wędrowne jednak zanika, ustępując miejsce stałym warsztatom z prawdziwego zdarzenia, które poprzez konkurencję wyraźnie pchnęły do przodu rozwój tej branży rzemiosła, a okres jej świetności szczególnej przypada na renesans.

Około IX wieku sakralnemu przeznaczeniu dzwonów zaczęły towarzyszyć cele świeckie. Zawieszane również na specjalnie wybudowanych wieżach miały one służyć za środek komunikacyjny – podawać sygnał do stawiania się pod broń, do gaszenia pożaru, ostrzegać przed powodzią albo innymi kataklizmami. Choć nie tylko. W XV wieku bowiem nad wyraz biegli w mistrzostwie ludwisarze flandryjscy wpadli na pomysł postawienia dzwonów na służbę sztuki, zestrajając harmonijnie ich zespoły w instrumenty muzyczne w celu wygrywania przeróżnych melodii. Takie niezwykłe w swej istocie "orkiestry" zaczęto nazywać karylionami (z franc. gra dzwonów). Nie musiało upłynąć wiele czasu, by moda na nie owładnęła całą Europą Zachodnią, gdyż ambicją ojców każdego szanującego się grodu było wejście w posiadanie takowego, by sprawić sobie jak też mieszkańcom powód do wielkiej dumy.

Z wież – do hut

Niestety, burzliwe dzieje w postaci wojen, rewolucji lub innych grabieżczych poczynań nie były łaskawe jak dzwonom kościelnym, tak też karylionom. Nieraz zdarzało się bowiem, że te padały łupem najeźdźców, służąc za trofea albo będąc konfiskowanymi z myślą o potrzebach przemysłu zbrojeniowego, w czym szczególnie prześcigali się Niemcy.

Szacuje się, że podczas I wojny światowej na pociski bądź wszelaki oręż przetopili oni około 65 tys. dzwonów, nierzadko nie zważając na ich nietuzinkową wartość historyczną. Podobne barbarzyństwo, tyle że zdecydowanie rozleglejszych rozmiarów, powtórzyło się podczas II wojny światowej, kiedy to do hut z samej Rzeszy trafić miało 45 tys. dzwonów, a z krajów okupowanych kolejne 35 tys., z czego 3149 – z ziem polskich.

Po tym, kiedy Rzeczpospolita Obojga Narodów w wyniku zaborów przestała istnieć, a Pogoń znalazła się pod jarzmem Moskali, ci prowadząc nieprzejednaną walkę z Kościołem katolickim, nie oszczędzali też oczywiście dzwonów. By temu przeciwdziałać, patriotycznie nastawieni wierni nieraz pod osłoną nocy potajemnie je zdejmowali, chowając pod ziemią albo nawet zatapiając w przepastnych bagnach. Trzeba takoż pamiętać, że do podobnych działań zmuszała ich w późniejszych czasach prowadzona w bezpardonowy sposób przez władze sowieckie ateizacja, kiedy to domy modlitw traciły swe pierwotne przeznaczenie, stając się przeróżnymi magazynami albo składnicami.

W wymuszony sposób dzwony nie zaznały też litości podczas niepodległościowych zrywów. W Powstaniu Listopadowym z inicjatywy generała Józefa Chłopickiego, by wesprzeć powstańców, zdecydowano odlać 100 spiżowych armat. Dla tych potrzeb Rada Najwyższa Narodowa za zgodą duchowieństwa postanowiła dokonać spisu uszkodzonych i zbędnych dzwonów: w pierwszym rzędzie klasztornych, a w następnej kolejności – kościelnych. Z obliczeń wynikało, że trzeba w tym celu poświęcić 225 dzwonów, co z upływem czasu uczyniono.

Nietrudno się domyślić, że w zawieruchach dziejowych Wilno też nie ustrzegło się znacznych ubytków w dzwonowym przybytku. Te, co prawda, nie dotyczyły karylionu, gdyż gród Giedymina – mimo zamierzchłego rodowodu – nie może się pochwalić posiadaniem tego koncertowego instrumentu. Zapewne po części dlatego, że będąc miastem licznych świątyń, mogło do woli słuchać z ich wieżyc albo nawet osobno stojących dzwonnic monumentalnych dźwięków ku chwale Boga. Tworzyła się z tego polifonia nie lada, kiedy np. Święta Wielkanocne u katolików i prawosławnych pokrywały się w czasie i wypadało na znak Chrystusa Zmartwychwstałego zgodnie zwołać wiernych na rezurekcję, czego szczególnie wymownie można było doświadczyć jeszcze w okresie między I a II wojną światową.

Wedle zamysłu ojca Pijusa

Wielka więc chwała braciom dominikanom, których to zakon do Wilna sprowadził w roku 1501 sam król Aleksander Jagiellończyk, a którzy po różnych perypetiach i długiej nieobecności wrócili tu w roku 1991, odzyskując swą własność – położony przy placu Łukiskim kościół pw. śś. Filipa i Jakuba, że zechcieli sprawić sobie, a nade wszystko mieszkańcom grodu nad Wilią niezwykły podarunek w postaci właśnie karylionu, udostępniając nań jedną z dwóch górujących nad tą świątynią wieżyc.

Jak wspomina rektor dominikańskiego konwentu, ojciec Pijus Eglinas, ta niezwykła idea zrodziła się mu w głowie przed siedmioma laty i została gorąco poparta przez pozostałych braci zakonnych z przykościelnego klasztoru. Choć wszyscy zdawali sprawę, że by ją zmaterializować, potrzebne są znaczne środki finansowe. Dla pozyskania takowych, wpadli na pomysł wyciągnięcia proszącej dłoni ku Unii Europejskiej, licząc na środki z funduszu dostosowania obiektów sakralnych do potrzeb turystycznych. A ponieważ sporządzony i wysłany do Brukseli projekt poparli żarliwymi modlitwami, doczekali się stamtąd jakże wymownego odzewu – liczonej na ponad 1,7 mln euro kwoty, którą przeznaczono na karylion, renowacje obu wież i fasady kościoła.

W pierwszą kolej, celem przywrócenia należnego wyglądu, rusztowania niczym pajęczyna osnuły wieżę nad kaplicą św. Jacka Odrowąża, gdzie właśnie mają się rozlokować grające dzwony, a przy okazji urządzono wszystko, co ma służyć ich zawieszeniu. By nadto nie marudzić, równolegle złożono też zamówienie w "Royal Eijsbouts" – znanym na cały świat przedsiębiorstwie produkcji dzwonów kościelnych w holenderskim mieście Asten. Zamówienie, zapierające dech w piersi swym rozmachem, gdyż tamtejsi ludwisarze otrzymali obstalunek odlania aż 61 dzwonów różnej wielkości, poczynając największym o wadze 3360 kg, a najmniejszym o ciężarze 8 kg.

Znani z nad wyraz solidnego traktowania klientów Holendrzy dotrzymali obiecanych terminów. 23 czerwca, w tegoroczną sobótkową wigilię, ku olbrzymiej radości braci dominikanów na kościelny majdan przybył niezwykły transport z dzwonami, jak też z całym osprzętem potrzebnym do ich zamontowania. Zaraz po rozładunku – wedle zamysłu ojca Pijusa – karylionową całość przetransportowano wprost do świątyni: ustawione na podestach największe dzwony uszeregowano szpalerem "wedle wzrostu" od największego do najmniejszego przez całą długość nawy głównej, a pozostała "niby-drobnica" zadomowiła się w kilku rzędach na schodkach wprost przed ołtarzem głównym.

Wodą świętą skropione

Takie "na pokaz" przed wyznaczonym na 28 czerwca uroczystym poświęceniem dzwonów okazało się nad wyraz skuteczne w rozreklamowaniu wydarzenia. Ledwie mass media puściły news o karylionie, by zaspokoić swą ciekawość, zaczęły tu ciągnąć tłumy wilnian. Szli młodzi i starzy, szły całe rodziny, nie omieszkując dotknąć dzwonowego płaszcza albo nawet często-gęsto uwiecznić się na zdjęciach. A każdy nie krył podziwu, próbując usłyszeć w wyobraźni ich wspólny muzyczny ton. Ten i ów – cokolwiek bardziej w temacie biegły – cieszył się, że dla usłyszenia tego tonu nie będzie już musiał jechać do Kowna albo Kłajpedy, gdzie mniej liczebne karyliony zamontowano odpowiednio na wieży przy Muzeum Wojska Litewskiego im. Witolda Wielkiego oraz na wieżyczce Starej Poczty.

Zaszczytu skropienia święconą wodą nowego przybytku kościoła, patronowanego przez duet świętych apostołów Filipa i Jakuba, dostąpił arcybiskup wileński Gintaras Grušas. Uroczystości tej nadano niezwykle podniosłą oprawę: każdy z większych dzwonów przystrojono w dębowy wieniec, a w świątyni było tłoczno od wiernych. Zwracając się do nich w okazyjnej homilii, ten dostojnik kościelny przypomniał, że dzwony od wieków towarzyszyły życiu człowieka: trzy razy dziennie zwoływały ludzi do modlitwy, ogłaszały wydarzenia radosne, jak chociażby przybycie dostojnych gości lub śluby oraz smutne – jak pogrzeby, ataki wojsk nieprzyjacielskich bądź pożary.

"Ich sens – to bycie znakiem Boga, głoszenie, że żyjemy w Bożym czasie i pod Bożą opieką. To Słowo Boże w dźwięku dzwonów ogłasza, uprzedza i ostrzega. Dźwięk dzwonów ma także pobudzić sumienia wiernych, którzy słysząc go, przypominaliby o swoim powołaniu do głoszenia Dobrej Nowiny dla całego miasta" – mówił metropolita, chcąc wierzyć, iż wygrywane melodie karylionu nie tylko uradują nasze uszy, lecz dotrą też do serc i otworzą je na Boże działanie.

"Naznaczam Was modlitwą miłości…"

30 czerwca przybyli z Holandii specjaliści rozpoczęli wewnątrz wieży montaż omodlonych dzwonów, które z pomocą olbrzymiego dźwigu były kolejno wynoszone na potrzebną wysokość, czemu, chcąc być świadkami zaiste historycznej chwili, przyglądała się grupka gapiów. A gapie jak to gapie: jedni byli nieco rozczarowani, że tak imponująco wyglądające na ziemi dzwony z nabieraniem wysokości traciły na majestacie, innych ogarniała obawa, czy aby "wieża nie padnie pod takim brzemieniem". Tych ostatnich uspokajałem, wiedząc od ojca Pijusa, że przedtem niż karylion tam osadzić, wszystko co do joty przemyślano i wyliczono, zasięgając również opinii biegłych w architekturze.

Jeden z największych i najbardziej nowoczesnych w Europie Środkowej 5-oktawowy karylion zbyt kosztowny jest, by na capu-łapu realizować pomysł z jego urządzeniem. Za ten najmniejszy 8-kilogramowy z dzwonów wypadło wyłożyć 9,5 tys. litów, podczas gdy największy o wadze 3360 kilogramów pochłonął nawet prawie 488 tys. litów. Same dzwony – to wcale zresztą nie jedyny wydatek. Łączną kwotę mocno podbijają bowiem koszty całego osprzętu, niezbędnego jak do zamocowania dzwonów, tak też do wydobywania ich cud-dźwięku ze specjalną klawiaturą włącznie, po której uderzając specjalnymi wałkami bądź pięścią karylionista zagra pożądane melodie (pewną ciekawostką jest, że w serce wyposażono jedynie największy z dzwonów, stąd tylko on dzięki jarzmu będzie rozhuśtywany, podczas gdy z pozostałych tony zostaną dobyte poprzez bęc-bęc po klawiszach).

Zgodnie z wielowiekową tradycją, dzwony, jakie zostaną zestrojone w karylion, otrzymały imiona. Najokazalszy w rozmiarach dedykowano Matce Boskiej Łukiskiej, kilka innych nosi imiona największych świętych, m. in.: św. Dominika, św. Krzysztofa, św. Jacka, św. Jerzego, św. Tomasza z Akwinu, śś. Filipa i Jakuba, św. Jana, św. Katarzyny.

Nazwom poszczególnych dzwonów towarzyszą też credo – swego rodzaju myśli przewodnie związane z postacią, której dzwon jest poświęcony. Szczególnie wymowna jest pierwsza osoba liczby pojedynczej tych haseł, co sprawia, że trudno je odczytać inaczej jak li tylko rozmowę spiżowego kolosa z ewentualnym vis-à-vis, czego przykładem niech posłuży: "Gdy ukończycie bieg życia ziemskiego, Ja jeszcze długo będę powtarzał Wasze imiona przed obliczem Boga i ludzi" albo też nie mniej wymowne: "Naznaczam Was modlitwą miłości całego życia i słowem serca".

Zwabią też turystę?

Zagadywany o przeznaczenie karylionu, ojciec Pijus Eglinas nie potrafi póki co operować w pełni szczegółami. Bardzo by chciał, by dzwony na dominikańskiej kościelnej wieży grały nie tylko przed modlitewnymi mszami, podczas świąt i koncertów, ale – uruchamiane elektronicznie – o ściśle określonej porze też co dnia. Do czego zobowiązuje sąsiedztwo z placem Łukiskim, który po tym, gdy w pierwszych latach odrodzenia litewskiej niepodległości przestał tu z postumentu ciągnąć rękę ku niby świetlanej przyszłości wódz proletariatu Włodzimierz Iljicz Lenin, stracił swą dotychczasową reprezentacyjność, choć wszystko wskazuje na to, iż niebawem takową odzyska, stając się miejscem szczególnie honorowanym przez wilnian i gości.

Co więcej, atrakcja wynikająca z możliwości posłuchania dzwonów może sprawić, że mimo lokalizacji w centrum stolicy ta pozostająca dotąd jakby na uboczu świątynia z powodzeniem może się wpisać w trasę wycieczek i pielgrzymek licznie nawiedzających gród Giedymina. Dodatkowy "smaczek" polega na możliwości obejrzenia tych dzwonów w akcji z podestu widokowego, jaki ma powstać na drugiej z wież kościelnych, która niebawem będzie intensywnie odnawiana.

A skoro o turystycznych "magnesach" mowa, takowym w przypadku kościoła śś. Filipa i Jakuba jest nadto bez wątpienia umieszczona w bocznym ołtarzu ikona Matki Boskiej z Dzieciątkiem, zwanej także Matką Boską Łukiską, która po gruntownej renowacji powróciła tu przed dwoma laty, odzyskując pierwotny wygląd, dzięki czemu stała się najstarszym na Litwie obrazem sztalugowym.

Ciekawostką jest, że ruską ikonę Matki Boskiej z Dzieciątkiem, jako trofeum wojen z Moskwą, w XVII wieku przywiózł na Litwę generał artylerii Wielkiego Księstwa Litewskiego, starosta łoździejski Maciej Korwin Gosiewski. Po śmierci Macieja, jego syn Wincenty przekazał ikonę zakonowi dominikanów. Pierwotnie trafiła do Sejn, a w 1684 roku – do Wilna, gdzie zasłynęła z licznych łask przy wypraszaniu przez lud Boży uzdrowień.

Holenderscy specjaliści od karylionów zagościli w Wilnie na dobrych kilka tygodni. Początkowo w im wiadomy sposób każdy z 61 dzwonów został umieszczony na właściwym miejscu, a obecnie trwa ich zestrajanie "w orkiestrę". Której monumentalnego brzmienia po raz pierwszy można będzie posłuchać już 6 września br., kiedy to wileńscy dominikanie staną się gospodarzami V Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Sakralnej św. Jakuba. Marzeniem ojca Pijusa jest, by pod akompaniament karylionu łączony chór zaśpiewał na dziedzińcu kościelnym.

komentarze (brak komentarzy)

dodaj komentarz

W ostatnim numerze

W numerze 12/2021

NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL


ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!

  • Inżynier-romantyk
  • Wiersze Henryka Mażula

POLITYKA

  • Na bieżąco

2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ

  • Życie jak wspinaczka

LITERATURA

  • Pisarstwo Alwidy A. Bajor

NA FALI WSPOMNIEŃ

  • OKOP: działalność
  • Duszpasterze ratowali Żydów

XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"

  • Twierdze, co Polski strzegły

WŚRÓD POLONII ŚWIATA

  • 150-lecie polskiego osadnictwa w Nowej Zelandii

RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY

  • Styczyńscy. Spod Wilna na Syberię

MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA

  • O obowiązku

Nasza księgarnia

Pejzaż Wilna. Wędrówki fotografa w słowie i w obrazie
Stanisław Moniuszko w Wilnie

przeglądaj wszystkie

prześlij swojeStare fotografie

Historia na mapie

Wiadomości (wp.pl)

Szturm Rosjan zakończony rzezią. Wszystko zaczęło się od wybuchu miny

Ten atak zakończył się masakrą rosyjskiego oddziału. Zaczęło się od tego, że ich wóz bojowy piechoty BMP-3 wjechał na minę. Całą dramatyczną akcję zarejestrował ukraiński dron.

Niewdzięczne zajęcie chłopek na polskiej wsi. Przykry obowiązek sprzed 150 lat

Polscy chłopi nie byli czyściochami. Ich kobiety miały od świtu do nocy pełne ręce roboty. Cały artykuł przeczytasz na portalu wielkahistoria.pl. 150 lat temu, gdy w chatach nikt nie myślał o bieżącej wodzie, najbardziej czasochłonnym obowiązkiem było pranie. Niezależnie, czy panował siarczysty mróz czy z nieba lał się żar – bielizna musiała być uprana. Kobiety zajmowały się tym co tydzień. Brak bieżącej wody oraz sprzętów powodował, że było to dla chłopek zajęcie męczące i czasochłonne, często zajmowało dwa dni. Moczenie w ługu (woda i węgiel drzewny) odbywało się w chacie, a właściwe pranie nad rzeką, jeziorem lub stawem. Po namydleniu, tarciu i praniu drewnianymi kijankami konieczne było wyparzenie i krochmalenie w domu. Prania odbywały się w piątki, często też w soboty – niezależnie od pogody i pory roku – prano także na mrozach. Chłopki w XIX w. dźwigały często pranie np. przez kilometr, przemieszczając się po kolana w śniegu i z ryzykiem zapalenia płuc, za co 150 lat temu mogły przypłacić nie tylko zdrowiem, ale i życiem.

Lewica gotowa do wyborów do PE. Biedroń będzie otwierał listę

Lewica jest gotowa do czerwcowych wyborów do Parlamentu Europejskiego. - Ja będę otwierał naszą warszawską listę - powiedział w Studiu PAP europoseł, współprzewodniczący Nowej Lewicy Robert Biedroń.