Krótkie szczęście małżeństwa Sierakowskich

drukuj
Alwida Antonina Bajor, 17.01.2020

Ciąg dalszy. Początek w nr., nr. 11,12 2019 r.

Najwięcej obudza współczucia młody chłopak, de Bertin z departamentu de l’Eure. 19 rok dopiero liczy – młodziutki, śliczny, rumiany. Zaciągnął się dobrowolnie do wojska, rok temu. Sprzedał koszulę i za to skazany do robót na rok cały. Tłucze i rozbija kamienie przy szosie. Pocieszam go – rokuję mu, że może być jeszcze Mare’chal de France (franc. marszałkiem Francji). Uśmiecha się biedny chłopczyna. Jesteśmy już przyjaciółmi. Niejaki Veillox – stary żołnierz, w czasie dni czerwcowych w 1848 roku nie chciał walczyć ani przeciw ludowi, ani z ludem przeciw wojsku. Trzy dni przechowywał się u krewnych w Paryżu. Sąd wojskowy uniewinnił go, ale Cavaignac wysłał go do Afryki. Tu stary wiarus, źle traktowany, rzucił się z bronią na naczelnika, skazany na śmierć. Ułaskawiony potem, jeszcze rok musi przebyć w robotach, a potem dwa lata w wojsku. Czeka chwili wyzwolenia i tęskni do swej pięknej Francji.
We Francji – zsyłają do Afryki – myśli Pola, czytając te listy od męża, a u nas – na Sybir, ale najczęściej – na śmierć... Z panem marszałkiem – czyta w innym liście Zygmunta – rozmawiałem sam na sam parę godzin. Była to niezmiernie ciekawa rozmowa. Więcej z niej dowiedziałem się, niż z dziesięciu książek przeczytanych. Ciekawa to rzecz życie i ludzie.
Widziałem dziś i bardzo smutne rzeczy – więzienia algierskie w opłakanym stanie, w porównaniu z francuskimi. Zdaje mi się, że będę mógł nieco się przyczynić do ich polepszenia, dzięki panu marszałkowi. Prośże Boga, żeby to nastąpiło i życz szczerze z całej duszy, żeby Twój mąż zrobił coś dobrego na świecie.
Prosiła, modliła się i coraz więcej go podziwiała. Jak on to wszystko potrafi... Jak potrafi z mety zjednać sobie tamtego marszałka, o którym w Anglii mówiono, że jest niemal potworem. Poznałem dziś pana marszałka Pelissier. Bardzo to ciekawy człowiek. Wszystko, co o nim mówią, mianowicie w Anglii, fałsz zupełny, o jego gburowatości, o głosie tubalnym, krzykliwym itd. – przeciwnie, mówi bardzo cicho, chociaż nieraz zbyt kostycznie, złośliwie... 
No – myśli Pola – coś w tym jest, że ludzie źle o nim mówią, ale Ty, Zygmuncie wszystko co złe zawsze potrafisz obrócić na dobre. Byliśmy od razu (jak u nas mówią) za panie brat, i nie tylko z nim, ale i z panią marszałkową! bardzo piękną Hiszpanką – młodą, białą, hożą, czarnobrewą, słusznego wzrostu, ożywioną i uprzejmą. Jednym słowem oboje bardzo mili ludzie, poufali, grzeczni i gościnni.
Nigdy o sobie i dla siebie... Zawsze o innych i dla innych... Taki jest Zygmunt...
Jakby wtórując myślom żony, pisał z drugiego krańca świata...
Algier. 19 na 20 listopada 1862 roku.
Miła moja, droga moja – najjaśniejsza Pani Moja!
Dziś mnie dobrze. Czuję, że Polcia mnie kocha – że nie może mnie nie kochać. Mam dziś samopoznanie siły, potęgi i skarbów nieocenionych, jakie w Tobie posiadam. Długo dziś o tym myślałem.
Słuchaj Polciu! Dziś byłem w bardzo licznym towarzystwie u marszałkostwa. Rozprawialiśmy o historii. Mówiłem o konieczności poświęcenia i mówiąc to czułem, jakie to szczęście być bogatym, być tak bardzo bogatym, jak ja dziś nim jestem. Jakie to szczęście mieć Ciebie – mieć tyle poświęcić. Cóż poświęca ten, komu życie obrzydło? Ja mam nieskończone szczęście poświęcić – ja mam Ciebie. Poczucie to daje siłę, daje powagę, daje godność słowom i da godność czynom. Cieszę się Polciu. (...)
Słuchaj dalej: mówiłem Tobie, że będąc żakiem szkolnym, myślałem tylko o tym, żeby być pierwszym w uniwersytecie, pozbyłem się tego zupełnie, chciałem tylko być dobrym. Ale potem w życiu, widząc tylu, tylu złych i głupich ludzi, którzy zajmują wyższe stanowiska, czując swoją moc i siłę znowu nieraz pragnąłem wyniesienia się, pragnąłem pro publico bono (w takim razie to nawet godne pochwały), ale pragnąłem jeszcze i dla samego siebie. Wiesz, że na górze, na górach swobodniej się oddycha. Nawet przepaściom otaczającym góry dodają uroku. Nie dość tego. Wiedziałem z historii, że tak zwana wielkość nie daje szczęścia – pragnąłem jej, nie zdając sobie sprawy – zapewne myślałem: innym to nie dało szczęścia, bo nic, prócz siebie nie widzieli na tej wysokości, nic prócz siebie nie kochali, więc mnie może – da. (Człowiek przecież zawsze marzy o szczęściu).
Teraz, o ile wielkość odnosi się do mnie samego, straciła dla mnie wszelki urok. Zapewne, pragnę zawsze zająć stanowisko takie, na którym mógłbym korzyść największą, możliwą przynieść i pragnę zająć stanowisko wtedy tylko, kiedy myślę o obowiązkach człowieka i obywatela. Ale kiedy myślę, kiedy marzę o szczęściu osobistym. Teraz – przysięgam Tobie – niczego więcej nie pragnę – tylko, żeby żyć z Tobą, żeby patrzeć na jasne twe oczy, na piękne czoło, patrzeć na Ciebie – i myśleć razem z Tobą i czuć razem z Tobą. I wierzę, że z Tobą mogę wiele rzeczy dowieść, wyszukać, o których bym sam nigdy się nie dowiedział, nigdy nie odnalazł i nie dobił się. Kto wie? Może wspólnie z Tobą, mój Aniele zrozumiemy lepiej wieczność i przyszłość, i prawdę. Widzisz Polciu, jaki ja szczęśliwy.
Boże, kiedy on nareszcie wróci? – myślała. Była w tym czasie ciężko chora. (Apolonia nie pisze, jaki to był rodzaj choroby). Jej smutki, rozterki (z którymi w listach z mężem się nie dzieliła) rozproszył jego już drugi list, pisany z Paryża.
Paryż 6 grudnia / 24 listopada 1862 roku
Moja miła, kochana dziecino! Wiesz już z ostatniego listu, że po przyjeździe do Paryża otrzymałem Twoje trzy listy. Najmilszy pisany 17 listopada. Byłaś ciężko chora. Piszesz, żeś już wstała, że dobrze Ci jest. Dziecino najmilsza! bądźże Ty zdrowa!
Dziwna rzecz, jak w cztery miesiące Ty stałaś się mi konieczną. W ciągu mego pobytu w Afryce cały dramat odegrał się w mej duszy.
Następne listy Zygmunta utrzymane już są w telegraficznym skrócie.
1 stycznia (1863 roku) / 20 grudnia (1862 roku) mam nadzieję być z Tobą. Za tydzień wyjeżdżam z Paryża, będę w Berlinie, będę w Warszawie. Niech sobie Jaś mówi co chce, ja tam być muszę koniecznie, ażeby się widzieć z rodziną (nad podkreślonym słowem ręką widocznie Poli wpisane ołówkiem: Rz. N. – czyli chodzi o konspiracyjny w Warszawie Rząd Narodowy) ci już znajomą i ich przyjaciółmi, muszę jeszcze być w Brukseli, w Heidelbergu. Mam jeszcze wiele do zrobienia. Proś Boga, żebym spełnił wszystko szczęśliwie i dobrze. Czuwaj i módl się.
Interesa wszystkie załatwiłaś rozumnie i dobrze. Listy Twoje są doskonałe; czytaliśmy je wszyscy tu razem z zajęciem.
Włodzio Mil.(owicz) i Bronisław (Zaleski) całują Twe rączki. (Łajesz mnie, a dlaczego nic mi nie pisałaś o swojej chorobie?).
Niebawem doniesie jej z Warszawy.
Polciu moja! Najpierw wiadomości i interesa służbowe, a raczej kodeksowe – idą doskonale. Wielki książę Konstanty, jenerał Ramsay, naczelnik sztabu etc. wszyscy, którym czytałem moją pracę, są z niej bardzo zadowoleni i mają o tym pisać do ministra wojny.
Dziś, od dziewiątej z rana do dziesiątej wieczorem nie zrzuciłem munduru. Rano wielki książę (Konstanty) przyjął mnie wielce łaskawie, interesował się wszystkim, com słyszał w Algierze i Francji; u jenerała Ramsaya byłem na obiedzie, u naczelnika sztabu na herbacie.
Bardzo rad jestem, że pracę moją tak dobrze przyjęto.
Dziś właściwie mówiąc ukończyłem interesa państwowe. Ale wielki książę zażądał, ażeby przepisano jeszcze w sztabie niektóre z prac moich i notes. Mają to w jeden dzień skończyć.
Powiedziałem już wszystkim, że wyjeżdżam w niedzielę. W poniedziałek między drugą a trzecią będę w Wilnie.
Wpadł tu nareszcie w objęcia ukochanej. W parę dni później wyjechał do Petersburga, żeby jak najszybciej złożyć w ministerstwie wojny sprawozdanie ze swej delegacji służbowej w Algierze i urządzić mieszkanie na przyjazd żony. W Petersburgu był mile zaskoczony pięknym gestem serdecznych przyjaciół – mieszkanie na jego i żony przyjazd zastał już przygotowane.
Jakoż wkrótce się pojawiła. Poznała tam niezwykle interesujących ludzi, wybitne postaci z grona Polaków. Rosjan i wojskowych Zygmunt nie wprowadzał do domu – napisze później. Wyjątkiem był Rechniewski, z którym się poznała, gdy już niedługo – znowu będzie wracała do Wilna.
Zygmunt dni całe spędzał w ministerium – pisała. Spieszył się skończyć rozpoczęte roboty państwowe. Chciał, odchodząc stąd na zawsze (bo z nastroju ogółu w kraju widział konieczność przygotowywania się do tej chwili) zostawić po sobie pożyteczną spuściznę w zatwierdzonych najpilniejszych reformach (chodziło o zniesienie kar cielesnych w wojsku – uw. A. A. B.).
Dużo tu widziałam i słyszałam rzeczy dla siebie nowych, o których nikt u nas w Wilnie nie domyślał się, chyba tylko Franciszek wiedział o nich od Zygmunta. Kierowano się zasadą – Litwa nic nie wie i nie miesza się do spraw i robót działaczy w Petersburgu i w Rosji, jak również Petersburg do robót na Litwie, z wyjątkiem w razie potrzeby o pomoc i radę.
Wieczory spędzaliśmy najczęściej na zebraniach i ucztach dawanych na nasze powitanie, ale i tu, tak jak i u nas w kraju wszystkich jedno zajmowało: wieści z ojczyzny, wieści z ministerium i z zagranicy – zawsze tylko sprawa nasza.
Siedzieli w tym Pitrze jak na beczce z prochem.
Pomimo przyjęć, wizyt i fetowań, myśl, że wkrótce może przyjść do Zygmunta wezwanie o pomoc do Wilna, zatruwała mi każdą chwilę życia. Nie mówiłam mu tego, ale drętwiałam na dźwięk dzwonka o niezwykłej godzinie, na widok zjawiającej się jakiejś osobistości mi nieznanej z listem, na wręczoną Zygmuntowi depeszę, bo nie wiedziałam kiedy, przez kogo i w jakim czasie ma ono przyjść z Wilna.
Pewnego styczniowego dnia zjawił się ten "ktoś". Był nim przedstawiciel Prowincjonalnego Komitetu Litewskiego Koziełł-Poklewski. Przyjechał w sprawie przyjęcia przez Sierakowskiego stanowiska naczelnego dowódcy powstania na Litwie. Sierakowski odmówił: za wcześnie.
Powstanie Zygmunt uważał pod każdym względem nie na dobie. Jadąc do Paryża mówił mi: za lat 20, 30 mniej więcej musi nastąpić starcie się interesów państw europejskich, czekają je wielkie, straszne przewroty. My – dziś zaledwie zdobyć się możemy na protest. Ale i protest powinien być obliczony i wykonany tak, aby wykazał prócz krwawych ofiar pewną siłę i moc, a jedną z najważniejszych jest moralna, duchowa moc w zgodności dążeń ogółu. Zwycięstwo dziś w naszych warunkach jest bardzo trudne, chyba przy dostatecznym uzbrojeniu się, biorąc w rachunek nasz wielki zapał, ogólną ofiarność, zaparcie się osobistych celów. Jak również licząc na słabe strony naszych nieprzyjaciół stojących u władzy, tj. brak sumienia, brak uczuć patriotycznych i wielką apatyczność w armii. W każdym jednak razie, porwanie się dzisiaj, bez koniecznych przygotowań, będzie polem krwawych Termopilów, z których może nie wyjść nikt, aby dać świadectwo...
Nie mylił się. Nie omyli się i parę miesięcy później, gdy w jego domu petersburskim w marcu pojawi się drugi wysłannik z Wilna, tym razem już nie jako przedstawiciel Prowincjonalnego Komitetu Litewskiego "czerwonych", ale w imieniu Wydziału Zarządzającego Prowincjami Litwy – "białych".
Wydział Litewski, czyli Wydział Zarządzający Prowincjami Litwy został utworzony w Wilnie 27 lutego / 11 marca 1863. Powstał on faktycznie po rozpadzie "czerwonego" Prowincjonalnego Rządu Tymczasowego na Litwie i Białorusi, wskutek układu "białych" z komisarzem z Warszawy Du Laurensem. Układu poniekąd wymuszonego nagłą sytuacją – wybuchem w styczniu powstania warszawskiego, ostrym starciem się tamtejszych "białych" i "czerwonych".
Cdn.
 

komentarze (brak komentarzy)

dodaj komentarz

W ostatnim numerze

W numerze 12/2021

NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL


ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!

  • Inżynier-romantyk
  • Wiersze Henryka Mażula

POLITYKA

  • Na bieżąco

2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ

  • Życie jak wspinaczka

LITERATURA

  • Pisarstwo Alwidy A. Bajor

NA FALI WSPOMNIEŃ

  • OKOP: działalność
  • Duszpasterze ratowali Żydów

XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"

  • Twierdze, co Polski strzegły

WŚRÓD POLONII ŚWIATA

  • 150-lecie polskiego osadnictwa w Nowej Zelandii

RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY

  • Styczyńscy. Spod Wilna na Syberię

MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA

  • O obowiązku

Nasza księgarnia

Stanisław Moniuszko w Wilnie
Wilno po polsku

przeglądaj wszystkie

prześlij swojeStare fotografie

Historia na mapie