"Laudańska szlachta to lenta nie była…"

drukuj
Alwida A. Bajor , 22.05.2016
Czesław Paszkowicz z siostrami Wandą i Jadwigą

Rok Sienkiewiczowski

O – nie, nie była! – opowiadał mi przed laty ostatni z "tej zaściankowej" Czesław Paszkowicz z Wołmontowicz.
Lenty – to po tutejszemu powolny. Powolny w mowie, ale nie w czynie. O byle co szlachcic laudański porywał się do szabli w obronie swojej "honorności". Bo grunt – to honor.
W tych moich Wołmontowiczach to dawniej Butrymi mieszkali – kontynuował swą przepiękną opowieść Czesław Paszkowicz – i wtedy to Wołmontowicze nazywały się Butrymami. A w Mozgach to mieszkali Domaszewicze. Jedna z tych Domaszewiczów jeszcze pozostała – Marylka, ale ona mieszka w Mitrunach; my z nią spokrewnieni…

"Byli ludźmi poczciwymi, bez żadnej opinii"
Nie żyją już dziś – ani Czesław Paszkowicz, ani Marylka Domaszewiczowa.
Ciepło Ich wspominam. 
Byli, jak po tutejszemu się mawia, "ludźmi poczciwymi, bez żadnej opinii, tylko podłego zdrowia". Dlaczego "bez żadnej opinii", skoro opinię mieli dobrą – tego nigdy nie próbowałam dociec, chociaż mi tłumaczono, że słówko "opinia" po tutejszemu – to coś ujemnego, gorszącego.
No a "panienka na mnie wokowała" – co oznacza? – pytałam – miała na kawalera oko?
Pamiętam jak pan Czesław spojrzał na mnie ze zgorszeniem: "wokowała" to znaczy wołała – objaśnił. A "upaść stalma głową"? A "jestem aktor na własnym gruncie"? – co znaczy?..
O więcej już nie pytałam…
Za każdym moim następnym pobytem na Laudzie wyciągałam notes i zapisywałam tutejsze skrzydlate powiedzonka – z dawniejszych jeszcze czasów.

"W ręce pana perswaduja"
Szlachecki dworek laudański stał zawsze otworem. Dla bliskich i dalszych sąsiadów, bądź tych z "bardzo daleka". Wtedy to gospodarz, zapraszając gościa do wychylenia kielicha, zwracał się tak: "W ręce pana perswaduja", na co gość odpowiadał: "Bynajmniej" – i obaj kielich wychylali. Po drugim-trzecim już się serdecznie ściskali, po czwartym – porywali się do szabelki ("pani Kowalskiej" – jak powiedziałby Roch Kowalski).
Właśnie – szable, pistolety, czy "insze jakieś rusznice" nie były "w modzie". "Strzelano się" inaczej. Na przykład: kawaler zaprasza pannę do tańca takimi słowami: "strzylam do panny", ta odpowiada: "Nie boim sia, staja do celu". O ile kawaler był celny, to… jakoś się do panny docelował.
Natomiast panny radziły sobie inaczej, po swojemu i takoż cel swój osiągały.
Impolicia, moja życia,
Wezma igła, wezma nicia
I przekłówszy serca swoja
Ja przyszyja serca twoja.
I tu to i owo wymaga objaśnień.
Ten Impolicia to nie żaden tam impotent tylko Hipolit, pieszczotliwie zwany Impolciem. W ogóle kawalerów impotentów chyba na Laudzie nie było, czego świadectwem piosneczka, cytowana nawet w "Potopie" przez Henryka Sienkiewicza:
Nie kodź do lasu szczypać bzu, 
Nie wierzaj kłopcu jako psu…
Tak-tak… Do lasu nie kodź… Chyba że kawaler ładnie poprosi. Ale nie do lasu…
Moja kochana
Pójdzim na siana,
Siana zielona,
Będziesz moja żona.
Jak tam drzewiej było na Laudzie, a jak jest obecnie? Pejzaż poniekąd się zachował, acz już dobrze zborsuczony (jak powiedziałby Witkacy). A ludzie? Tych dawnych już nie ma… Ostatnich niczym cenne perełki wyłowiłam u progu XXI w. Nie ma czemu się dziwić. Przedwojenni dziennikarze takoż ich tu, na tym samym obszarze skrzętnie wyłuskiwali. W 1936 pisali korespondenci "Chaty Rodzinnej" (pod pseudonimem AS).

"Obejrzywał Sienkiewicz Wodokty i Upitę opatrywał"
W pochmurny listopadowy dzień jedziemy porzeczem laudańskim z Goszczun do Wodoktów. W Norejkach przydrożny krzyż na pagórku wygląda z krzaków spirei, w Ejrymajciach wystrzelają znów złotem i czerwienią modrzewie, ale poza tym, jak wzrok sięga – wyrobne pola, wydeptane koniczyska, lasonki, chruśniaczki. Jesienny krajobraz napawa smutkiem, ale rocznica Sienkiewiczowska sprawia, że się budzą w nas związane z okolicą wspomnienia, marzenia, tęsknota do tych czasów, gdy cała Lauda tchnęła czarem dawnego junackiego życia. Po lewej ręce omijamy Bejmajnie z "piłkalnisem" wedle Laudy, gdzie – jak głosi fama – Butrym wraz z inną bitną bracią laudańską bronili się przed Szwedem w zachowanym jeszcze po dziś dzień szańczyku.
W Wodoktach, w tamtejszym "Ogniwie" wita nas 80-letni Butrym z Mozgów. Opowiada nam, iż pradziad jego pochodził kiedyś w prostej linii od Józwy Butryma Beznogiego, że miał dokumenty zamiany z Billewiczami i że Sienkiewicz, będąc na Laudzie, jakoby zakwaterował się u Romańskiego w Daniliszkach "włości" krakinowskiej i "obejrzywał Wodokty, a szczególnie Upitę opatrywał". Nadmienia, iż Butrymowie zawsze zachowywali swój dawny charakter, że przed stukilkudziesięciu laty wynieśli ścianę na sejmiku szawelskim i że po dziś dzień, w przeciwieństwie do Gasztowtów, stronią polowania, są małomówni, a gdy coś poczną, działają solidarnie.
No proszę… Że Sienkiewicz "zakwaterował się u Romańskiego w Daniliszkach – o tym nie wiedziałam. Opowiadano mi, że mieszkał w Poszuszwi u Teodory z Piłsudskich Butlerowej, babki Józefa Piłsudskiego.
Z licznych rozmów z Laudańczykami wiedziałam także, że Henryk Sienkiewicz mieszkał w majątku Rady, których właścicielem był znany malarz Roman Szwoynicki. (Później w Wilnie spotkałam się z jego potomkami, o czym szczegółowo pisałam kiedyś na łamach "Magazynu Wileńskiego". Był Sienkiewicz na Laudzie, mieszkał w Radach, zwiedzał Wodokty, Lubicz, Mitruny). 

Kto zna tę pieśń? "Kiedy w Antonowie wielka zbrodnia była"
Wodokty… Nigdy nie zapomnę ogromnie wzruszających spotkań z laudańską szlachcianką Janiną Szydłowską. Miała już bodaj dziewięćdziesiąt lat… Jasna, promienna, z łagodnym uśmiechem na pięknej twarzy. Mieszkała w ciasnej izdebce pod niskim sufitem w domku vis-à-vis kościoła… Od dzieciństwa dotknięta kalectwem, czego nie dawała po sobie poznać, posuwała się o kulach… Była narzeczoną… właśnie Romana Szwoynickiego… Urodziła się w pobliskim Antonowie…
Wiele lat później usłyszałam na Laudzie piosnkę ("śpiew" – jak to nazywają Laudańczycy) pt. "Kiedy w Antonowie wielka zbrodnia była". Usłyszałam ją bodaj w Mitrunach. Zajechałam raz jeszcze do pobliskich Wodoktów, z nadzieją, że się coś od Janiny Szydłowskiej o tej "zbrodni w Antonowie" dowiem. Niestety – już nie żyła…
Nie zdążyłam także zapytać ją, czy należała do działającego w tych Wodoktach polskiego "Ogniwa", w którym podobno wisiał na ścianie konterfekt bohaterki "Potopu" Oleńki Billewiczówny, namalowany – no właśnie – może przez Romana Szwoynickiego. Dopiero później przeczytałam w "Chacie Rodzinnej" (1936):
O działalności wodokcińskiego "Ogniwa" udziela nam informacji kierownik tej organizacji p. Mostowski. "Ogniwo" działa od roku, liczy ono około 70 członków, przy czym co niedziela zapisują się nowi z bliższych i dalszych okolic. W lokalu świetlicy ustawiono radioaparat. Wisi nad nim portret Sienkiewicza, podczas gdy nad księgozbiorem widzimy konterfekt Oleńki pędzla jednego z Laudańczyków. Księgozbiór nie jest zbyt liczny, ale "Ogniwo" stale dba o jego pomnożenie. Przy organizacji założono ostatnio sekcję literacko-dramatyczną. 
"Ogniwo" zrzeszające 70 osób w niezbyt wszak rozległych Wodoktach – to wiele. Tak było w 1936. A wcześniej?
Głównym ośrodkiem oświaty, kultury była tu szkoła. Przyglądam się zdjęciu: grupa polskich dzieci przed budynkiem szkolnym, razem ze swoją nauczycielką. Czego i jak ich uczyła? Nie wątpię, że wiele opowiadała im o "Potopie". Może nawet niejedno z tych dzieci miało na imię Oleńka albo Andrzej.
A później, gdy dorośli – kim zostali?
Dzieci z szlacheckiego zaścianka… Ktoś z nich zapewne studiował, ktoś inny, z mniej zamożnych rodzin pracował… Ale z pewnością każdy z nich znał, śpiewał tę ich słynną "Pieśń o Laudzie" (Pieśń Polskiej Korporacji Studenckiej "Lauda" w Kownie), której słowa napisał hr. Plater-Zyberk Konstanty.
Gdzie rzeka Lauda wstęgą
Przerzyna żyzny kraj, 
Tam dawnych przewag sławę
Wspomina każdy gaj.

Drzewa, zboża, zioła,
Gdy wsłuchasz się w ich gwar, 
Powiedzą ci w czym leży 
Tej ziemi z dawna czar.
Powiedzą ci, że gleba
Skąd soki zwykły ssać, 
To szczątki co się zwały
Laudańskiej szlachty Brać.

Powiedzą co krwi polskiej 
Za polskość dano tam
I ilu nie wróciło
Z więziennych Moskwy jam.

Niech zbudzi przykład przodków,
Narodu śpiąca moc, 
A nic nas nie przemoże,
Choć wkoło zda się noc.

I miną mroki nocy, 
Nad Litwą wszerz i wzdłuż
Zaświeci słońce zgody,
Jak było niegdyś już.
Dziś rzeka Lauda swą wstęgą przerzyna kraj… niezbyt już żyzny, bo kto tylko może rejteruje "na insze morza", ponieważ Bałtyckie mało już komu smakuje. A każdy tu gaj jakoś przyzapomniał o "dawnych przewag sławie". Zresztą i tych gajów jest coraz mniej.
Mroki nocy mijają, ale i wracają. A słońce zgody jakoś słabo świeci, bo ciągle przez chmury.
Ale cóż… Chmury, deszcze – to dla Litwy "rzecz normalna".

Zdjęcia: Czesława Andrzejewskiego, Czesława Jankowskiego 
oraz ze zbiorów Ryszarda 
i Czesława Mackiewiczów

komentarze (brak komentarzy)

dodaj komentarz

W ostatnim numerze

W numerze 12/2021

NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL


ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!

  • Inżynier-romantyk
  • Wiersze Henryka Mażula

POLITYKA

  • Na bieżąco

2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ

  • Życie jak wspinaczka

LITERATURA

  • Pisarstwo Alwidy A. Bajor

NA FALI WSPOMNIEŃ

  • OKOP: działalność
  • Duszpasterze ratowali Żydów

XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"

  • Twierdze, co Polski strzegły

WŚRÓD POLONII ŚWIATA

  • 150-lecie polskiego osadnictwa w Nowej Zelandii

RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY

  • Styczyńscy. Spod Wilna na Syberię

MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA

  • O obowiązku

Nasza księgarnia

Wilno po polsku
Stanisław Moniuszko w Wilnie

przeglądaj wszystkie

prześlij swojeStare fotografie

Historia na mapie