Macierzyństwo… Ojcostwo… Rodzina

drukuj
Helena Ostrowska, 22.05.2016
Fot. Jerzy Karpowicz

Stołeczne przedszkole "Kluczyk" znane jest między innymi z licznych imprez i świąt, odbywających się tu z różnych okazji. Panie wychowawczynie mają wiele pomysłów, jak urozmaicić przedszkolną codzienność. Placówka wychowawcza na wileńskich Karolinkach, kierowana przez Danutę Michno, może się chlubić "wypracowanymi" przez blisko trzy dziesiątki lat metodami przedszkolnej pracy pedagogicznej, do której pomyślnie angażowani są również rodzice wychowanków. Tatusiowie i mamusie biorą udział w przygotowaniu uroczystości, świąt, poranków tematycznych, dekoracji i strojów dla swych pociech, nierzadko też razem z nimi występują w roli "artystów".

Tak więc wszyscy mają swój udział w wydarzeniach i imprezach przedszkolnych, będących niezastąpionymi lekcjami w ogólnym procesie wychowawczym. Są rozrywką, zabawą, sposobem obcowania rodziców z dziećmi, a wychowawców – z rodzicami wychowanków, okazją bliższego zapoznania się z nimi. W wyniku powstaje i się umacnia społeczność przedszkolna: wychowawcy, rodzice, dzieci. Nawet – wielopokoleniowa: byli wychowankowie tej placówki przyprowadzają już tu swoje dzieci. A dziadkowie, których pierwszy wnuk w "Kluczyku" się wychował, chcą, by kolejne pociechy (jeżeli los im tego bogactwa nie poskąpił), również do "Kluczyka" uczęszczały.  
Tym razem okazją do spotkania w "Kluczyku" stało się majowe święto matki. To one były głównymi bohaterkami popołudniowej imprezy, ale na sali nie zabrakło również tatusiów i dziadków. Rola głównego organizatora święta przypadła Marii Raguckiej, starszej wychowawczyni przedszkola, zasłużonej dla tej placówki, której oddała blisko 30 lat pracy. To ona – podobnie jak Jadwiga Ksienzowa, pełniąca obecnie obowiązki wicedyrektor, a przez wiele lat będąca panią przedszkolanką – tworzy "trzon" zespołu. Nie wszyscy bowiem do pracy w przedszkolu przychodzą na całe lata… 
 …Sala – pomysłowo udekorowana – przedstawia zieloną łączkę, bajorko. Przewija się tu całe grono "zwierząt i ptaków". Według scenariusza przedstawienia – matki tych zwierzątek "zgubiły" swe dzieci. Płacze więc mama-kózka, mama-gąska, mama małego misia, zajączka, liska, w role których wcieliły się prawdziwe mamusie wychowanków. Oczywiście, "szukają" swej rodzonej córeczki lub synka, odgrywających na scenie odpowiednie role. Efekt zabawy potęgują rozlegające się, wcześniej zapisane, głosy zwierząt i ptaków, a mali artyści i widzowie zgadują – o kogo chodzi i pomagają zatroskanym mamom w odnalezieniu ich "zguby". Natomiast w chwilach, gdy potrzebna jest "żywa" muzyka – do tańca i śpiewu, inicjatywę bierze w swe ręce sympatyczna pani od muzyki Emilia Ozorowska. Szczęśliwie "odnalezione" dzieci tańczą walczyka razem ze swymi rodzicami.    
Wiele pożytecznych rzeczy można dzieci nauczyć podczas takiego przedstawienia: nowych wyrazów, nazw zwierząt, ptaków, owadów; jaką korzyść człowiekowi przynoszą, albo dlaczego niektórych z nich należy się obawiać… Ale to nie wszystko. Takie imprezy – uczą pojęcia rodziny, tego, że każde stworzenie ma swoją mamę, z którą jest bezpiecznie. I jakże ją kochać należy i jej się pilnować, ponieważ bez mamy jest źle, głodno i chłodno. Że do szczęścia każdego dziecka potrzebni są mama i tatuś. Rodzina… A najlepiej, gdy się ma jeszcze rodzeństwo: siostry i braci. Jak w rodzinie Grzybowskich, którą właśnie w "Kluczyku" poznałam.
* * *              
Renata Grzybowska. Filigranowa, dziewczęca, skromna. Aż trudno uwierzyć, że jest matką czteroosobowej dorodnej gromadki: Radosława, Elżbiety, Katarzyny, Augustyna… 
Bliźniacy – Radek i Ela – do niedawna wychowankowie "Kluczyka" – są uczniami pierwszej klasy Progimnazjum im. Jana Pawła II. Pięcioletnia Kasia jest przedszkolakiem, która właśnie ze swoją mamą uczestniczyła w przedstawieniu z okazji święta matki. Na pewno w swej roli starała się wypaść jak najlepiej: przecież jej występ oglądało starsze rodzeństwo – Radek i Ela, siedzący na sali w towarzystwie babci Teresy. Najmłodsza pociecha Grzybowskich – Augustyn (do dwóch lat trzeba mu zaczekać jeszcze kilka miesięcy) oglądał sceniczny występ swej mamy i siostry "z wysoka", uniesiony na rękach ojca… 
Nieco później, w rozmowie z rodzicami tej wesołej, beztroskiej gromadki – z Renatą i Jarosławem – szukam tajemnicy ich "filozofii rodzinnej". Trzeba przyznać, że w dobie obecnej – kiedy małżonkowie decydują się na jedno, najwyżej dwoje dzieci – niezbyt popularnej…     
Renata z domu Bogdziewicz urodziła się we wsi Kiejdzie w pobliżu Jaszun. Jedynaczka… Ojciec (już dawno nie żyje) był weterynarzem, mama (obecnie na emeryturze) jest z zawodu ekonomistą. Renata ukończyła w swoim czasie Szkołę Średnią im. Michała Balińskiego. Po maturze – tak jak marzyła – dostała się na studia medyczne (Akademia Medyczna w Kownie). Czas studiów – włącznie z internaturą, rezydenturą, zgłębianiem specjalizacji – to dziesięć lat. Jest lekarzem-rehabilitologiem, pracuje w ośrodku rehabilitacyjnym w Trokach. 
W czasie studiów niewiele miała czasu wolnego, który najchętniej spędzała w ruchu (lubiła bieg), sportując raczej amatorsko. Co prawda, trafiło jej się parę razy uczestniczyć w Igrzyskach Polonijnych. Tam właśnie poznała Jarosława, przyszłego męża. Ale zanim stanęli na ślubnym kobiercu, minęło – bagatela! – 6 lat… Widząc moje pewne zdziwienie, pani Renata się śmieje:
– To nie było tak, że nie mieliśmy zupełnie czasu dla siebie. Były i romantyczne randki, i spotkania, chociaż niezbyt częste… Za to mieliśmy dostatecznie czasu, by się nawzajem do siebie przyjrzeć… Pobraliśmy się jako osoby dojrzałe do tej ważnej decyzji – małżeństwa. 
Nie planowali z mężem licznej rodziny. Chociaż… Pani Renata mówi, że zawsze wiedziała, iż kiedyś urodzi bliźniaków, ponieważ w jej rodzinie taki "fenomen" parokrotnie się zdarzał (jej ojciec zresztą pochodził z bliźniaków). A kolejne ich dzieci?.. Oboje z mężem, wychowani w tradycji chrześcijańskiej, byli zgodni: człowiek planuje, Pan Bóg kieruje… Kolejną pociechę, która przychodziła na świat, spotykali z radością, jako dar Boży. I jeszcze… Szczęściem jest mieć taką babcię dla wnuków jak mama Jarosława, Teresa Grzybowska. Pani Renata jest dla niej niezmiernie wdzięczna za pomoc i mądrą obecność w życiu ich rodziny.   
– Dziś społeczeństwo wyznaje inne niż kiedyś wartości i im hołduje, inny ma stosunek do instytucji małżeństwa – mówi pani Renata. – Rodzina w życiu człowieka jakby odeszła na dalszy plan. Pod tym względem jesteśmy z mężem tradycjonalistami. Wartości materialne – uważamy – zawód, praca mają służyć rodzinie. Inni wybierają karierę, pieniądze… Ale ilu jest też takich, którzy wydają majątki na leczenie, by zostać rodzicami, a skutki bywają smutne…  
Jak odbiera własne macierzyństwo?.. 
– Skłamałabym – mówi – gdybym powiedziała, że jest łatwo z taką gromadką. Na przykład, choroby dzieci, spowodowane wirusami, przyniesionymi z przedszkola, szkoły. Tylko że w moim przypadku – mamy w rodzinie własnego lekarza – uśmiecha się. – Dbam jak potrafię o zdrowie najbliższych, ponieważ  tego skarbu – zdrowia nie da się kupić za żadne pieniądze… Wdzięczna jestem niebiosom, że wcześnie to "doświadczenie" do mnie przyszło… 
– Zresztą, choroba pociech – to czas, by z nimi więcej poobcować, czegoś nauczyć, a i samej przystanąć w codziennym biegu, nad wielu rzeczami się zastanowić… Nic się nie dzieje z nami przypadkowo, a dzieje się "po coś"… – mówi.   
Po urodzeniu bliźniaków miała cztery lata przerwy w pracy. Planowała po dwóch latach urlopu wychowawczego wrócić do zawodu, ale Kasia na ten świat pospieszyła, więc doszły jeszcze dwa lata wychowawcze… Augustynek dał mamie nieco dłuższe "wakacje" poza domem, kiedy mogła nawet wrócić na pewien czas do pracy. W lipcu skończy dwa lata. Jest na swój wiek rozwiniętym chłopczykiem – cieszy się pani Renata – bez trudu na przykład układa puzzle dla najmłodszych. Pójdzie więc Augustynek do żłobka, a jego mama do pracy, którą lubi… No właśnie – człowiek planuje… – uśmiecha się pani Renata.   
     
* * *
Jarosław Grzybowski, głowa rodziny – przedstawia się na wstępie. Mocnej budowy, a i wzrostu – jak się mówi – Bóg mu nie poskąpił. Wychowanek Wileńskiej Szkoły Średniej nr 11, obecnej "Mickiewiczówki". Po szkole studiował na Wileńskim Uniwersytecie Technicznym (kierunek – elektronika). W szkole, a później na studiach uprawiał koszykówkę. Raczej amatorsko – mówi. Bronił barw parafii Ducha Świętego, grał też o puchar miasta. Przyszło mu nawet uczestniczyć w Igrzyskach Polonijnych, gdzie poznał Renatę….
Nie jest jedynakiem, co prawda, ale ma tylko siostrę. Natomiast zawsze – jak mówi – podobały mu się liczniejsze rodziny. I pod tym względem mają z żoną podobne spojrzenie: daje Bóg dzieci – da i na dzieci – uśmiecha się. 
Nieocenioną pomocą dla młodego małżeństwa była decyzja rodziców Jarosława: oddać im do użytku dom na działce ogrodowej w pobliżu Suderwy. Z wygodami, usytuowany w malowniczym miejscu. Jest dach nad głową, świeże powietrze dla dzieci, na resztę – mówi – trzeba samodzielnie zarobić. 
Pracuje w pewnej firmie jako inżynier, ale nie elektronik, zgodnie z zawodem, tylko projektuje przeciwpożarową sygnalizację ochronną. Prowadzi również indywidualną działalność zawodową. 
Czy pozostaje mu czas na dzieci? Odpowiada twierdząco.
–  Uważam – mówi – że wychowanie to obowiązek obojga, ojca i matki. – To właśnie teraz jest czas, bym moim dzieciom dał ojcowską miłość i czegoś nauczył. Chociaż – uśmiecha się – to ja, nie żona jestem dla nich również grozą, gdy rozrabiają, pozwalają sobie za wiele…  
– Bardzo mi się nie podobał – kontynuuje pan Jarosław – usłyszany kiedyś kawał o tym, jak żadne dziecko w przedszkolu nie chciało "zagrać" ojca. A zmuszony do tego pewien chłopczyk wziął do rąk gazetę i się wyciągnął na kanapie… Otóż nie chciałbym być w oczach moich dzieci takim tatusiem na kanapie… 
I na pewno takim nie jest… Trzeba było widzieć, jak dzieci, szczególnie chłopcy, "oblepiały" swego tatusia podczas całej imprezy w przedszkolu, jak się do niego przytulały. I jaka bez słów harmonia i wzajemne zrozumienie panowały między tym dużym a małymi mężczyznami… 

* * *
Ranki w domu Grzybowskich są gwarne. Dzieci się budzą, ubierają, szykują się do szkoły i przedszkola. Pani Renata przygotowuje rodzinie śniadanie, kanapki – do zabrania ze sobą. Po śniadaniu pan Jarosław starszych odwozi do szkoły, Kasię – do przedszkola. 
Wreszcie w domu nastaje cisza, zostaje w nim pani Renata z małym Augustynkiem. Pranie, sprzątanie, szykowanie obiadu… Czas mija jak z bata trzasł. I już trzeba wsiadać do samochodu: by odebrać dzieci ze szkoły i przedszkola. Ale nie każdego dnia od razu wracają do domu: bliźniaków trzeba zawieźć do szkoły muzycznej i tam na nich zaczekać. Radosław natomiast uczęszcza jeszcze do szkoły sportowej na szachy. 
Po powrocie do domu – obiad, odrabianie lekcji. Tato wraca nieco później z pracy, ale tak, by się z dziećmi zobaczyć, zanim usną. Bardzo na niego czekają… Podczas świąt mali Grzybowscy mogą go mieć dla siebie na dłużej, bo tato nie musi iść do pracy. Do świąt wszyscy razem się przygotowują. Mama daje dzieciom  zadania, drobne roboty – pomagają jak mogą i w czym mogą. Wspólnie pieką ciasta, szykują świąteczne potrawy i… jadą do rodziny. Do miasta – do rodziców i babci pana Jarosława oraz na wieś – do mamy, babci, chrzestnej mamy – pani Renaty… 
Powszednie dni państwa Grzybowskich wypełnione są codziennymi troskami, kłopotami oraz chwilami radości – jak w każdej rodzinie. Tyle że w tej – kolejne dni się odmierza nie sukcesami i osiągnięciami zawodowymi małżonków, ale – ich dzieci…  
 

komentarze (brak komentarzy)

dodaj komentarz

W ostatnim numerze

W numerze 12/2021

NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL


ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!

  • Inżynier-romantyk
  • Wiersze Henryka Mażula

POLITYKA

  • Na bieżąco

2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ

  • Życie jak wspinaczka

LITERATURA

  • Pisarstwo Alwidy A. Bajor

NA FALI WSPOMNIEŃ

  • OKOP: działalność
  • Duszpasterze ratowali Żydów

XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"

  • Twierdze, co Polski strzegły

WŚRÓD POLONII ŚWIATA

  • 150-lecie polskiego osadnictwa w Nowej Zelandii

RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY

  • Styczyńscy. Spod Wilna na Syberię

MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA

  • O obowiązku

Nasza księgarnia

Stanisław Moniuszko w Wilnie
Wilno po polsku

przeglądaj wszystkie

prześlij swojeStare fotografie

Historia na mapie

Wiadomości (wp.pl)

Kamiński przed komisją. Spór wybuchł, gdy tylko się przedstawił

Były koordynator ds. służb specjalnych Mariusz Kamiński pojawił się przed sejmową komisją śledczą ds. wyborów kopertowych. Kontrowersje wybuchły już w momencie, gdy przedstawił się jako "poseł na Sejm". Rozpoczęła się nerwowa wymiana zdań.

Drony Hezbollahu zaatakowały rejon położony najdalej w głąb Izraela

Libańska terrorystyczna organizacja Hezbollah powiadomiła we wtorek, że wystrzeliła drony na izraelską Akkę, poinformowała agencja Reuters, dodając, że w czasie obecnego konfliktu finansowana przez Iran organizacja nie sięgała tak daleko w głąb Izraela.

Deklaracja ws. broni jądrowej w Polsce. "Musi być jasna dla Rosjan"

Andrzej Duda zapowiedział, że spotka się z Donaldem Tuskiem, aby omówić ewentualne rozmieszczenie broni nuklearnej w ramach programu Nuclear Sharing. - Trzeba o tym mówić, bo Rosja zaczęła ten temat, przesuwając swoją broń nuklearną na Białorus i strasząc nas - powiedział ppłk rez. Maciej Korowaj w programie "Newsroom" WP. Podkreślił, że "nasza deklaracja w tym obszarze musi być jasna dla Rosjan". Podczas programu rozmawiano również na temat przekazania Ukrainie amerykańskiego pakietu pomocy w wysokości 61 mld dolarów. - Konieczna (pomoc - przep.red.), ale troszeczkę za późno - stwierdził wojskowy. Tłumaczył, że "ta broń mogła się przydać, kiedy Rosjanie przejęli inicjatywę i te straty ukraińskie byłyby mniejsze, a rosyjskie o wiele większe". - Rosja zwiększyła swój potencjał od początku wojny, a Ukraina osłabła - dodał Korowaj.