Patriotyzmem natchnieni

drukuj
Henryk Mażul, 20.02.2016
Fot. Henryk Mażul

Jubileusz 10-lecia Klubu Weteranów "Wilii"

Za każdym razem, kiedy Polski Zespół Artystyczny Pieśni i Tańca "Wilia" obchodził coraz bardziej solidne swe urodziny z piątką albo z końcowym zerem i organizował czczące je koncerty galowe, do artystycznego "dawania czadu" zapraszani byli też weterani. Ci, kto w pamiętnym roku 1955 początkowo wygenerował pomysł powołania do życia tworu, hołubiącego ojczysty folklor, a potem nie szczędził na niezliczonych próbach wysiłku, by szlifować śpiewaczo-taneczny kunszt.
I – przyznać trzeba – ich weterańska "gwardia", mimo coraz cięższego brzemienia lat na karkach, przyjmowała owe zaproszenia wręcz entuzjastycznie. Bo przecież przy okazji były to spotkania z własną młodością, z przyjaciółmi, z którymi, odkąd rozstali się z czynnym "wiliowaniem", widywali się w większym gronie dość rzadko. Nic więc dziwnego, że padali wtedy sobie w ramiona, mnożąc wspominki i nie kryjąc radości z możliwości ponownego bycia razem. Taka okazja od jubileuszu do jubileuszu wydawała się im zdecydowanie za rzadka. Próbowali wymyślić coś, co by owe spotkania zagęściło, tylko że zamiar jakoś wciąż i wciąż brał w łeb, gdy chodziło o jego praktyczne wcielenie.
Aż wreszcie, kiedy przed ponad 10 laty zebrali się na wspólne próby, poprzedzające szykowany z wielkim rozmachem koncert galowy z okazji półwiecza istnienia kochanego zespołu, i Anna Przyszlak, szczególnie natarczywie artykułująca potrzebę zjednania weterańskich szeregów, po raz kolejny spróbowała drążyć temat, zyskała w tym jakże wymowne wsparcie w osobie przypominającej energetyczny wulkan Janiny Subocz-Lewczuk. Popularnie zwana pani Jasia stanowczym ruchem wyrwała stronę ze swego dużego notesu, po czym puściła ją po rękach, by akceptujący pomysł powołania do życia Klubu Weteranów "Wilii" zechcieli obok własnych imion i nazwisk umieścić też adresy zamieszkania i telefoniczne namiary, przez co zyskiwano możliwość operatywnego skrzykiwania się w razie potrzeby. W ślad za nadmienionym duetem pań wręcz oburącz na listę wpisali się: Krystyna Adamowicz, Roman Rotkiewicz, Krystyna i Wiktor Gawerscy, Jan i Zofia Kuncewiczowie, Wojciech Piotrowicz, Krystyna i Henryk Nausewiczowie, Fryderyk Szturmowicz oraz inni z komitetu organizacyjnego obchodów złotych godów zespołu.
Tak to spontanicznie, co latami się odwlekało, miało wreszcie nie uciec. Ponieważ w organizacyjnej krzątaninie szczególną inicjatywę wykazywała właśnie będąca u "wiliowej" kolebki, a później krocie lat zajmująca miejsce wśród drugich altów w chórze i robiąca zarazem konferansjerkę Janina Subocz, to właśnie jej na pierwszym zebraniu powierzono kierownictwo. W głębokim przekonaniu, że dosłownie na poczekaniu rodząca pomysły i ochoczo zabierająca się do ich realizacji będzie dobrym duchem klubu w jego początkach.
Przypuszczenia te z nawiązką się potwierdziły. Pani Jasia położyła bowiem nieocenione zasługi jak na etapie rozruchowym, tak też później, gdy działalność nabrała pełni obrotów. Znajdując przejawy w szczególnie mile widzianych spotkaniach przy tzw. herbatce z przynoszonym przez poszczególne panie domowym poczęstunkiem. Każdemu z tych spotkań w iście rodzinnym gronie, o ile nie dotyczyły obchodów świąt wyjętych z liturgicznego kalendarza, przewodził jakiś konkretny temat z zaproszeniem do udziału ciekawych osób: jak z grona własnego tak też spoza.
Gros tych spotkań miało i ma przystań w gościnnych progach Domu Kultury Polskiej, u którego kierownictwa znajdują zrozumienie z pół słowa. Aczkolwiek kilka razy do roku chętnie korzystają też z piknikowych wypadów poza Wilno: raz do położonej tuż za stołecznymi rogatkami Smolnicy, do czym bogatego tym radego małżeństwa Krystyny i Wiktora Gawerskich, raz na daczę do Mirosławy Korzeniewskiej w Pikieliszkach albo do Chartaniszek na zaproszenie prezesującej obecnie klubowi Janiny Biesiekierskiej. Kto jest na co dzień przypisany miejskiemu brukowi, zyskuje wtedy wręcz wymarzoną okazję, by zrelaksować się i do woli nacieszyć oko sielsko-anielskimi widokami.
Osobny, mocno rozbudowany rozdział w klubowej działalności byłych "wiliowców" stanowią bliższe i dalsze wycieczkowe wojaże, których trasy wiodły po Litwie, Białorusi i – rzecz jasna – po Polsce. Długo by trza wyliczać, gdzie byli i co widzieli. Bo to: i prowadzone przez Wojciecha Piotrowicza wycieczki po Wilnie, i podążanie szlakiem Marszałka Józefa Piłsudskiego, Zułowem poczynając a Pikieliszkami kończąc, i niezapomniany pobyt w Warszawie, powodowany zwiedzaniem miejsc związanych z Fryderykiem Chopinem oraz innymi wybitnymi rodakami, i litewsko-białoruskie wyprawy tropem rodu Radziwiłłów, i autokarowa pielgrzymka na Górę Krzyży pod Szawlami, i całodniowa gościna w rejonie solecznickim na zaproszenie jego mera Zdzisława Palewicza… 
Każdy z tych wyjazdów niósł duży ładunek poznawczy, pozwolił zdecydowanie poszerzyć własne horyzonty wiedzy, zaspokoić ciekawość świata. A nade wszystko scalić się w ponadsłowny monolit, szczerze przejąć się losem kolegów i koleżanek z młodzieńczych lat, ubogaconych życiową mądrością, której synonimem posrebrzająca włosy siwizna. Nic więc dziwnego, że towarzyszące podczas tych wypraw osoby spoza klubu nie kryły podziwu dla ich wspólnoty ducha.
Ducha o zdecydowanie biało-czerwonych barwach, któremu, odkąd w młodzieńczym porywie serc zbratali się z ojczystą pieśnią i tańcem, nadal pozostają wierni. Również w pozaartystycznych wcieleniach, czego jakże dobitnie dowodzi zbiorowe zgłoszenie się po Kartę Polaka. Uroczystość jej wręczenia w niegdysiejszym Pałacu Paców przez byłego ambasadora RP na Litwie Janusza Skolimowskiego i konsula generalnego Stanisława Cygnarowskiego miała wymowę szczególną. Każdy z jej posiadaczy nie musiał przecież dowodzić o swych zasługach dla pielęgnowania polskości na Litwie.
W tym pielęgnowaniu bynajmniej zresztą nie ustają, do czego poniekąd zobowiązuje przynależność do osobnego koła Związku Polaków na Litwie, będącego częścią składową jego Wileńskiego Miejskiego Oddziału, którym od wielu lat kieruje Alicja Pietrowicz. Jak żartują: "swój człowiek", gdyż pani Alicja – to była tancerka "Wilii". Są więc na bieżąco z tym, co nas – jako polską społeczność – raduje, smuci bądź niepokoi. Kto może, nie stroni od udziału w wiecach protestacyjnych wobec uszczuplania przez litewskie władze praw mniejszości narodowych, czego rażącym dowodem – zakusy na polską oświatę.
Oni, torujący własnymi życiorysami w powojennych realiach szlak naszej narodowej tożsamości, są szczególnie czuli pamięcią na dokonania poprzedników. Nieobce są więc im udziały w patriotycznych uroczystościach u płyty Matki i Serca Syna na wileńskiej Rossie, u pomnika akowców, poległych pod Krawczunami w bitwie o Wilno. Pamięć niczym wartownik czuwa też przy tych, kto im towarzyszył, co w pierwszą kolej dotyczy odeszłego już w zaświaty ówczesnego kierownictwa. Zaduszki stanowią dobrą okazję, by po uprzednim uporządkowaniu grobów złożyć tam kwiaty i zapalić znicze.
W roku ubiegłym z powodu rocznicy setnych urodzin honorami szczególnymi obdarzono wieloletnią choreograf, śp. Zofię Gulewicz. To właśnie zdopingowani przez Romana Rotkiewicza "wiliowi" weterani wodzili rej w odbytym 23 maja wieczorze wspomnień, czczącym tę legendarną osobowość. A – przyznać trzeba – była to swoista przygrywka do wielkiego show z okazji jubileuszu ich kochanego zespołu z "sześćdziesiątką" w tle. I "choć w papierach lat przybywa", machnęli zgodnie na to ręką, by po paromiesięcznych próbach skłonić własnymi popisami w dniu 21 listopada wypełnioną po brzegi salę widowiskową "Compensa" do hucznej owacji. 
Ponieważ "stara gwardia" "Wilii" spotkała się w dniu 30 stycznia br. po raz pierwszy po jubileuszowej gali z okazji diamentowych godów zespołu, ta raz za razem ożywała w kuluarowych wspomnieniach, ustępując wszak pierwszeństwa jubileuszowi aktualnemu. Ich klub weteranów doczekał się bowiem pierwszej zwieńczonej zerem rocznicy. Skłaniającej do obejrzenia się wstecz, zbilansowania dokonań, spojrzenia w bliższą i dalszą przyszłość.
Po okazyjnym słowie wstępnym Janiny Biesiekierskiej, która przed czterema laty przejęła kierowniczy ster od Janiny Subocz-Lewczuk, głos zabrała znana wileńska dziennikarka i chórzystka "Wilii" Krystyna Adamowicz – osoba najbardziej biegła w wiedzy, co zespół ma za sobą, a co ukazała piórem w wydanej ostatnio opasłej książce "Strumieni rodzica. 60 lat z "Wilią". Skoncentrowawszy tym razem uwagę na działalności klubu, którego jest jednym z filarów, zaprosiła ona zgromadzonych na sali przyjaciół do zamkniętego dekadą "spacerku" po wspólnych dokonaniach, a narracji towarzyszył wyświetlany na ekranie materiał zdjęciowy – dzieło niestrudzonego fotograficznego kronikarza – Henryka Nausewicza. Trzeba dodać, że w tym wspominkowym "spacerku" jakże ożywiony udział wzięła cała sala, raz za razem entuzjastycznie dorzucając swoje "trzy grosze".
O niespodziankę, wyciskającą łzy wzruszenia z niejednych oczu, postarało się obecne kierownictwo zespołu w osobach Renaty Brasel, Marzeny Suchockiej i Beaty Bużyńskiej, obecne zresztą wśród starszych wiekiem zespolaków. To właśnie dla nich z muzycznym pozdrowieniem pośpieszył złożony z nastoletnich wykonawców chórek "Wilii", wykonując wiązankę piosenek na wyraźnie patriotycznej nucie. Gdy w pewnym momencie występu dołączyli do nich śpiewacy z obecnego dorosłego składu, a z widowni zgodnie zawtórowała im weterańska brać, trudno było się oprzeć przekonaniu, że oto wytworzyła się jakże w swej treści wymowna pokoleniowa sztafeta: dzieci – rodzice – dziadkowie. Scalana na domiar mnogimi dla "Wilii" rodzinnymi więzami, czego wyraz dawały śpiewające w dziecięcym chórku weterańskie latorośle – Ewa i Karolina Nausewicz, Ewa Szuszkiewicz, Liwia Biesiekierska.
Wśród przybyłych, by schylić w pas czoła przed tymi, kto w przeszłości pierwotnie stał u źródła, a później kosztem wielu osobistych wyrzeczeń troszczył się o wartkość "wiliowego" muzycznego nurtu, okazali się bynajmniej nie tylko "sami swoi". Z bukietami kwiatów i wieńcami pozdrowień stawili się też bowiem goście osobliwi: europoseł i prezes Akcji Wyborczej Polaków na Litwie Waldemar Tomaszewski, posłowie na Sejm RL – prezes Związku Polaków na Litwie Michał Mackiewicz i Jarosław Narkiewicz (aczkolwiek ten ostatni – to dla "wiliowców" takoż "swój człowiek", gdyż przez lat 17 zasilał swym głosem wielobrzmienie chóru), mer rejonu solecznickiego Zdzisław Palewicz, reprezentująca zespół "Solczanie" Regina Sokołowicz.
W tych wieńcach pozdrowień niczym refren (bo jakże inaczej!) przeplatały się: podziw, szacunek, wdzięczność i uznanie. Ku radości adresatów uzupełniły je zaproszenia do odwiedzenia przez kolejną grupę weteranów Brukseli z wizytą w siedzibie Unii Europejskiej, parlamentu RL czy do ponownej gościny w rejonie solecznickim. Michał Mackiewicz zapewnił natomiast o pokryciu przez Związek Polaków na Litwie kosztów wynajmu autokaru na dwie wycieczki poznawcze.
Jak chce proza życia, w wyraźnie radosną atmosferę spotkania wcale nie ukradkiem wśliznęła się też refleksyjno-smutna tonacja. Wtedy, gdy intonowali konieczną w ich repertuarze "Upływa szybko życie", gdy na wyświetlanych zdjęciach pojawiali się ci, kogo próżno już szukać pośród żyjących. Spowitą kirem listę wydłużyli ostatnio: Władysław Korkuć, Franciszek Kowalewski, Halina Kostecka-Szulska, Anna Szturmowiczówna-Drozd, zmarły w roku ubiegłym Leonard Gogiel, którego tułaczy los zarzucił aż na północnoamerykański kontynent. Wszyscy, kto nieubłaganym prawem przemijania odszedł na służbę do Pana, doczekali się zresztą uhonorowania zgromadzonych powstaniem z miejsc i chwilą ciszy.
W uważanej za pomysłodawczynię Klubu Weteranów "Wilii" Annie Przyszlak owa refleksyjno-smutna tonacja odzywała się szczególną pustką. Od kilku lat jest bowiem wdową po mężu Waldemarze. Historia ich znajomości jest niezwykła, gdyż nastąpiła właśnie za sprawą rozmiłowanej w folklorze "strumieni rodzicy". Po tym, kiedy uczęszczająca do niej od roku 1960 Anna udała się z zespołem w roku 1963 do Lwowa na zaproszenie prowadzonego przez Zbigniewa Chrzanowskiego tamtejszego Polskiego Teatru Ludowego, gdzie sceniczne kroki stawiał też Waldemar. 
Wpadli sobie w oko od tzw. pierwszego wejrzenia. Rozstanie wypełniali kilkumiesięczną korespondencją, aż w marcu 1964 roku stanęli na ślubnym kobiercu. Waldemar, który wcześniejszymi laty ukończył polonistykę w Instytucie Nauczycielskim w Nowej Wilejce, bez wahania zdecydował zamienić rodzinny kresowy Lwów na takież w powojennych realiach pozapolskie Wilno i Wileńszczyznę. Podjął się tu pracy pedagogicznej, a wspólnie ze śpiewającą w drugich sopranach Anną, zajął na pewien czas miejsce w "wiliowym" chórze, dając się na domiar poznać jako zawołany autor tzw. "żalów" – tworzonych wspólnym wysiłkiem żartobliwych wierszyków o zespołowej tematyce, by ich późniejszym śpiewaniem umilać atmosferę spotkań w swoim gronie.
Tym razem owe "żale" również doczekały się wykonania. W części drugiej spotkania, przypisanej ustawionym wzdłuż ścian stołom z własnoręcznie naszykowanym poczęstunkiem paluszki lizać. Wraz z zakrapianą męsko-damskimi trunkami ich konsumpcją trwała ożywiona wymiana zdań, przyjacielskie żarty, rozjaśniające uśmiechem twarze. Słowem, zrobiła się atmosfera wypisz, wymaluj do tej sprzed lat. Kiedy to napędzani młodzieńczym wigorem byli jedną rodziną również poza próbami i koncertami, organizując przeróżne wycieczkowe wyjazdy, witając wspólnie sylwestra bądź inne święta, udając się na wypoczynkowe pobyty nad Bałtyk.
Czując się wielce zaszczycony możliwością zanurzenia się w "wiliowe" środowisko z lat minionych, gimnastykowałem się przez pewien czas w myślowym porachowaniu, ileż to lat może liczyć ich wspólny staż w zespole. Pi razy oko wyszło mi tego dobrych kilkaset lat. Wiem za to dokładnie (bo z pierwszych ust), że jedynie sam Roman Rotkiewicz ma na tym "liczniku" prawie ćwierć wieku, gdyż początkowo przez lat 16 krzesał hołubce, a następne lat 7 piastował tekę dyrektora zespołu. Do tych megaweteranów należą też: Kazimierz Lewandowski, Nela Mongin, Janina Subocz-Lewczuk, Wojciech Piotrowicz, Fryderyk Szturmowicz, małżeństwo Zofii i Jana Kuncewiczów.
Klub Weteranów "Wilii" zrzesza dziś ponad 40 członków i jest otwarty dla każdego, kto na krócej lub dłużej związał się z zespołem, który przez długie lata powojennych realiów był wśród rodaków na Litwie ostoją polskości, a który w roku ubiegłym święcił diamentowy jubileusz. Przepustką doń wcale nie musi być tachane na karku emerytalne brzemię lat. Będą radzi wszystkim chętnym tworzenia braterskiej wspólnoty. Krzepiąc się na duchu, że za ileś tam lat kontynuatorami tego, co przed dekadą ze wzniosłej potrzeby serc zrodzili, będzie ich wzorem natchniony patriotyzmem, rozkochany w ojczystym folklorze aktualny nastoletni "wiliowy" narybek.

komentarze (brak komentarzy)

dodaj komentarz

W ostatnim numerze

W numerze 12/2021

NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL


ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!

  • Inżynier-romantyk
  • Wiersze Henryka Mażula

POLITYKA

  • Na bieżąco

2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ

  • Życie jak wspinaczka

LITERATURA

  • Pisarstwo Alwidy A. Bajor

NA FALI WSPOMNIEŃ

  • OKOP: działalność
  • Duszpasterze ratowali Żydów

XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"

  • Twierdze, co Polski strzegły

WŚRÓD POLONII ŚWIATA

  • 150-lecie polskiego osadnictwa w Nowej Zelandii

RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY

  • Styczyńscy. Spod Wilna na Syberię

MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA

  • O obowiązku

Nasza księgarnia

Pejzaż Wilna. Wędrówki fotografa w słowie i w obrazie
Stanisław Moniuszko w Wilnie

przeglądaj wszystkie

prześlij swojeStare fotografie

Historia na mapie