Przodków pieśń i taniec unieść

drukuj
Henryk Mażul, 26.09.2016
Fot. Marian Dźwinel

Mistrzowska "Wileńszczyzna" świętuje jubileusz 35-lecia

Właśnie ta chęć w niemałym stopniu wygenerowała u maestro pomysł założenia z byłych szkolnych śpiewaków dorosłego zespołu. Zespołu, mającego w zamyśle Jana Mincewicza być odmiennym w treści od powojennej nestorki krzewienia ojczystej pieśni i tańca "Wilii", bazującej na folklorze zaczerpniętym z Polski, gdyż opierającej repertuar na rodzimym dziedzictwie kulturowym. A z zamysłem tym miała się sprzęgać nazwa "Wileńszczyzna": zrośnięta jak z terenem, któremu mieli lokalizacyjnie się przypisać, tak też z twórczością właśnie jemu charakterystyczną, a sięgającą czasów dziada-pradziada.

Na pierwsze próby zebrali się jesienią 1980 roku, a już 1 maja 1981 roku "Wileńszczyzna" zaprosiła rodaków na debiutancki występ do niemenczyńskiego Domu Kultury, gdzie zresztą mieli "przystań" na próby. Ten właśnie dzień, poprzedzający wigilię 190. rocznicy Konstytucji 3 Maja, legł kamieniem węgielnym w dziejach zespołu. Jak wspomina Jan Gabriel Mincewicz, ów występ był skromny, gdyż na razie koncertował jedynie chór. Aczkolwiek zaraz potem zaczęli też "obrastać w piórka" tancerze. Za sprawą zda się przez samego Boga zesłanej choreograf Danuty Mieczkowskiej. Już kolejny publiczny popis mieli taki, jaki przystoi zespołowi z prawdziwego zdarzenia, czyli okraszony polonezem i krakowiakiem.
Początki nie należały do łatwych. Buchający z nich niczym lawa z wulkanu entuzjazm wyraźnie wprawiał w zakłopotanie ówczesne władze, jeżące się zgodnie na nazwę "Wileńszczyzna", bo dopatrujące się w niej przedwojennych rewindykacji terytorialnych. A że przysłowiowa kosa trafiła na kamień, o tę nazwę stoczyli istną batalię. Oficjalnie mogli się tak nazwać dopiero po 5 latach, kiedy uzyskali miano wzorowego zespołu. W czym pomocny był, jak też wspierał dobrym słowem i mądrze wygradzał ówczesny zastępca kierownika komitetu wykonawczego rejonu wileńskiego Stanisław Akanowicz, za co są mu po dzień dzisiejszy szczerze wdzięczni.
Wiele im też krwi napsuto z przeznaczeniem pomieszczeń na próby. W Domu Kultury w Niemenczynie doskwierała wyraźna ciasnota, a ze szkoły rugowani byli jako zespół dorosłych. Zdarzało się więc nieraz, iż demonstracyjnie zamykano przed nimi drzwi sali, co zmuszało do prób na dziedzińcu pod gołym niebem. Odetchnęli z ulgą dopiero wówczas, gdy za zgodą dyrektora Wileńskiej Szkoły Średniej nr 5 Wacława Baranowskiego znaleźli tu stały kąt dla szlifowania kunsztu.
Jak można było przypuszczać, zgodnie z ideą założenia, rozpoczęła od pierwszych kroków "Wileńszczyzna" zakrojoną na szeroką skalę wręcz nieocenioną pracę w gromadzeniu folkloru stron ojczystych. W czym oczywiście rej wodził jej kierownik, który, jeszcze pracując w Nowej Wilejce, objechał i obszedł niejedną wioszczynę, by utrwalić na taśmie magnetofonowej to, co dotąd "sobie a muzom" przy różnych okazjach intonowali ich najstarsi mieszkańcy, a co teraz miało stanowić repertuar "Wileńszczyzny". Wybiegając w czasie przed wydarzenia, warto odnotować, że pieśni tych uzbierano kilka setek, z czego 120 już dwukrotnie zostało wydanych pod postacią swoistego "śpiewnika domowego".
Po pewnym czasie etnograficzna działalność prowadzonego przez Jana Gabriela Mincewicza zespołu nabrała jeszcze pełniejszego wymiaru. Zaczęto bowiem łączyć przywoływane poniekąd z niebytu pieśni i tańce wileńsko-podwileńskie w osobne tematyczne kompozycje, obrazujące dawne obrzędy. Tak w miarę upływu czasu powstały: "Zaloty na Wileńszczyźnie", "Wesele wileńskie", "Kaziuki", żołniersko-patriotyczny program "Z dymem pożarów", "Noc Świętojańska", "Kiermasz wileński" czy "Wieczorynka w Skrobuciszkach". Utarła się na domiar dobra tradycja – na każdy półokrągły albo okrągły jubileusz zespolacy wspólnym wysiłkiem przygotowują swym fanom prawdziwe uczty duchowe – nowe tematyczne kompozycje. 
Stanowienie "Wileńszczyzny" jako takiej przypadło na burzliwy okres społeczno-ustrojowych przemian, będących następstwem tzw. "pierestrojki", dzięki czemu Polacy na Litwie mogli wreszcie pełnią głosu upomnieć się o swoje, w czym kultura miała poniekąd rej wodzić. Zespół ochoczo uderzył w tony, przyzywając ze sceny pamięć, skąd nasz ród, co dalece nie wszystkim przypadało do gustu. Pogoń przecież, po szczęśliwym rozbracie z tzw. bratnią rodziną narodów radzieckich, zaczęła akurat mocno odgrzewać względem Orła Białego nacjonalistyczne uprzedzenia i fobie z okresu międzywojnia. 
Nic więc dziwnego, że kiedy naszykowali opatrzony nazwą "Z dymem pożarów" program o wielkim ładunku patriotycznym, w roku 1994, w dniu jego przewidzianej prezentacji w Wileńskim Domu Nauczyciela, mającej okrasić organizowaną przez Stowarzyszenie Naukowców Polaków Litwy konferencję, nastąpił przykry zgrzyt: dyrekcja tej placówki nie zezwoliła na występ wewnątrz budynku. Widząc, co się święci, podjęto decyzję o przejściu przed sąsiadujący pomnik-popiersie Stanisława Moniuszki, gdzie pod otwartym niebem i przy policyjnej eskorcie rozbrzmiewały pieśni, sławiące męstwo polskiego żołnierza w walce o wolność Ojczyzny.
Rzeczone przemiany miały też jednak swoje plusy. Po tym, jak padły szczelnie zamykane przez władze sowieckie graniczne szlabany, nadarzyła się świetna okazja, by folklor z Wileńszczyzny rodem nieść w szeroki świat. Z czego "Wileńszczyzna" jakże imponująco nie omieszkała skorzystać, zahaczając po dwakroć wojażami nawet o Australię i Stany Zjednoczone Ameryki, o Amerykę Łacińską (Brazylia, Urugwaj i Argentyna), nie mówiąc już o Europie, kędy trasy koncertowe biegły naprawdę wte i wewte. A za każdym razem bliższa, dalsza lub zupełnie daleka Polonia nie szczędziła braw na potwierdzenie wirtuozerii artystycznej, jakiej zostawała świadkiem.
W roku bieżącym, znaczącym 35-lecie bytności na scenie, prowadzony niezmiennie przez Jana Gabriela Mincewicza zespół zechciał w swoim zwyczaju uraczyć okazyjnym koncertem widza. Tego miejscowego, a przez to najbardziej wiernego, komu jego twórczy polot szczególnie zalega w sercach i w duszach gra. Wzorem poprzednich zbieżnych koncertów, zważywszy, że w początkach maja, kiedy to "Wileńszczyzna" akurat na świat przyszła, tłoczno jest w kalendarzu od świąt drogich sercu każdego Polaka, a w szczególności – tego będącego poza Polską, tym razem został on również przeniesiony na wczesną jesienną porę. Z dużym czasowym wyprzedzeniem ustalono, że odbędzie się o godzinie 16 w dniu 11 września br., a na miejsce wybrano prestiżową scenę Litewskiego Narodowego Teatru Opery i Baletu, skądinąd dobrze znaną, gdyż świętowano tu takoż poprzednie jubileusze.
Wypełniona do ostatniego miejsca okazała widownia po raz kolejny wymownie zaświadczyła, jak wielkim szacunkiem darzony jest zespół. Zresztą, dla oklaskiwania jego kunsztu w gronie "samych swoich" znaleźli się też licznie przybyli rodacy z Macierzy, że wymienię chociażby p.o. szefa Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych Jana Józefa Kasprzyka, emerytowanego sędziego Sądu Najwyższego Bogusława Nizieńskiego, prezesa Łódzkiego Oddziału Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej Władysława Trzaskę- Korowajczyka, prezesa Stowarzyszenia Skarbników Samorządowych Warmii i Mazur w Szczytnie Henryka Samborskiego, zaprzyjaźnione delegacje z różnych zakątków Nadwiślańskiej Krainy.
Pokaz "Wileńszczyzny", co w pieśni i tańcu potrafi, poprzedziły jakże miłe z pewnością dla niej niespodzianki: mocą stosownej decyzji zespół został udekorowany medalem "Pro Patria", co uczynił wspomniany Jan Józef Kasprzyk, odczytując ponadto okazyjny list gratulacyjny, wystosowany przez prezydenta Andrzeja Dudę. W którym głowa Państwa Polskiego nie szczędził słów podziwu i uznania za dotychczasowe dokonania na niwie utrwalania ojczystego folkloru, jak też serdecznych życzeń na kolejne lata artystycznej działalności.
Koncert jubileuszowy podzielony został na dwie odsłony. Pierwszą, na wyraźnie patriotycznej nucie, oparto o niegdysiejszy program "Z dymem pożarów", tyle że w lwiej części zmodyfikowany, poszerzony objętościowo, dopieszczony artystycznie i… przywdziany w nowe żołnierskie mundury, sfinansowane przez Przyjaciół z Macierzy. Towarzyszyła mu nazwa "Raduje się serce", nawiązująca do początku strofki legionowej piosenki: "Raduje się serce,/ Raduje się dusza,/ Gdy Pierwsza Kadrowa/ Na wojenkę rusza". 
Wykonawcy w śpiewie, tańcu i poetyckiej recytacji (w majestatycznym wykonaniu aktora Teatru Polskiego w Wilnie Mirosława Szejbaka) powiedli zgromadzonych na widowni bohaterskim szlakiem żołnierzy z orzełkami na rogatywkach, składających na ołtarzu wolności Ojczyzny ofiarę własnego życia. A – przyznać trzeba – była to wędrówka wielce sentymentalna, skłaniająca do cichego wtórowania tekstom powszechnie znanych utworów, a też niejednemu łezka nabiegła do oczu, gdy uświadamiał, że słucha tego, co przodkowie nucili w okopach na polach walk o to, by Polska była Polską.
Część druga koncertu miała natomiast inny, zdecydowanie weselszy klimat. Wykonywana przemiennie przez weteranów, aktualny skład reprezentacyjny oraz narybek zespołu, którego liczba w przypadku tancerzy mogła naprawdę imponować. Po tym, gdy pożegnał się z nim choreograf German Komarowski, a starszych wykonawców polonezów, krakowiaków bądź niemenczyńskiej polki zaczęła trapić wyraźna zadyszka, wymuszająca gruntowną "zmianę warty", choreograf zespołu Leonarda Klukowska i – owszem – miała powód do zakłopotania. 
Nie pasowała jednak przed trudnościami. Wraz z pozyskanym wsparciem w osobie Tomasa Dapšauskasa (notabene wykładowcy choreografii w Kolegium Muzycznym i tancerza Litewskiego Narodowego Teatru Opery i Baletu) w ekspresowym tempie potrafili ze zdecydowanie odnowionym składem przygotować na koncert jubileuszowy naraz dwa nowe tańce: porywający węgierski hajduk i jeszcze bardziej ognisty w swej istocie pląs cygański. Oba niezwykle skomplikowane w układach, wymagające od wykonawców nie lada ruchowego kunsztu.
Będący w pieczy Jana Gabriela Mincewicza chór, któremu tzw. zastrzyk świeżej krwi nie był konieczny, po raz kolejny błysnął wielką klasą, polecając m. in. uwadze słuchaczy walc "Brzózka", którego polifonia mogła naprawdę wzbudzić zachwyt. Zresztą, powodów do zachwytu było całe krocie, gdyż zespół nie stroni od wykonywania utworów a capella, prezentując w całej krasie wokalną maestrię. Wielogłosem i solo, w czym brylowali: magister wokalistyki Litewskiej Akademii Muzyki i Teatru Natalia Sosnowska, Ewa Szturo, Dominik Adamajtis i Julian Hermanowicz.
Brawa przy otwartej kurtynie w pełni zasłużenie zbierali też weterani – chórzyści oraz tancerze. Nierzadko ci, tworzący przed trzema dziesiątkami lat zręby zespołu, a potem, nie liczący się z wyrzeczeniami, by cierpliwie szlifować na próbach do perfekcji własne mistrzostwo. Powodujące, że z "Wileńszczyzną" zaczęła się sprzęgać renoma, stanowiąca przepustkę do licznych występów. Również tych na festiwalach, gdzie wypadło bronić honoru zamieszkałych na Litwie Polaków. Że wyszli z tego obronną ręką, świadczą liczne, nieraz jakże prestiżowe nagrody, składające się na wspólny dorobek.
Finał koncertu nie zaskoczył z pewnością nikogo, kto od lat śledzi występy prowadzonego przez Jana Gabriela Mincewicza zespołu. Na ten złożyła się bowiem hymniczna "Wileńszczyzny drogi kraj", odśpiewana wspólnie przez ledwie mieszczących się na scenie chórzystów i tancerzy oraz powstałych z miejsc niczym na zgodną komendę widzów. A potem była długa, długa owacja na stojąco. W podzięce jak za ten koncert, tak za całokształt wzruszeń, dostarczanych w przeciągu 35 lat artystycznego istnienia.
Owa podzięka niczym refren przeplatała się w wystąpieniach gości – m. in.: radcy-ministra, kierownika Wydziału Konsularnego Ambasady RP w Wilnie Stanisława Cygnarowskiego, wicemarszałka Sejmu RL Jarosława Narkiewicza, wicemera samorządu rejonu wileńskiego Czesława Olszewskiego, który przekazał wyrazy najszczerszego uznania od europosła Waldemara Tomaszewskiego i mer Marii Rekść, przybyłych z Macierzy Bogusława Nizieńskiego, Władysława Trzaski-Korowajczyka, Henryka Samborskiego. Na ręce kierownika składano dary, a najbardziej zasłużonych wyróżniono okazyjnymi dyplomami. 35-letnia "Wileńszczyzna" doczekała się też pobratymczych poniekąd pozdrowień od zespołów "Wilia", "Wilenka", "Sto Uśmiechów" oraz od wychowanków Pogirskiej Szkoły Muzycznej. Ze swej strony uczyniła ona natomiast dziękczynny ukłon w pas przed Janem Gabrielem Mincewiczem. I vice versa: niezmienny kierownik otulił serdeczną wdzięcznością wszystkich, z kim wspólnie krzewili i krzewią rodzinny folklor.
18 września o godz. 13.30 w kościele pw. Ducha św., zwanego wileńską polską katedrą, odbyła się celebrowana przez jej ks. wikariusza Ronalda Kuźmickiego dziękczynna Msza św. w intencji byłych i obecnych członków zespołu oraz kierownictwa. Ta nabierała wymowy szczególnej, gdyż motywy sakralne niezmiennie towarzyszą jego repertuarowi. Kłopot wielki byłby z policzeniem, ileż to razy składano muzyczny hołd Ostrobramskiej Madonnie, umieszczając go na płytach albo oprawiając śpiewem nabożeństwa.
A że liturgiczne ciągoty "Wileńszczyzny" są powszechnie znane również za dalszą granicą, miejscem jej koncertów podczas licznych pobytów w Polsce i gdzie indziej stają się właśnie świątynie, nierzadko te największe i najsłynniejsze, jak chociażby Bazylika Mariacka w Gdańsku. Niezatarte wrażenia na uczestnikach zrobiła też wizyta w samym Watykanie i możliwość zaprezentowania chóralnego kunsztu Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II. Artyści z Janem Gabrielem Mincewiczem na czele nieraz też śpiewali za życia "papieżowi" Wileńszczyzny – księdzu prałatowi Józefowi Obrembskiemu podczas jego odwiedzin w Mejszagole.
Ten sakralny repertuar jest jakże czymś więcej niż li tylko do perfekcji opanowanym rzemiosłem artystycznym. W czym bez wątpienia zasługa kierownika, który wbrew lansowanej przez Sowietów przewagi materii nad duchem niestrudzenie siał ziarno Wiary, za co musiał pożegnać się z posadą pedagoga w Wileńskiej Szkole Średniej nr 26. Teraz, gdy tak wtedy nagminni i natarczywi ateiści wyraźnie spuścili z propagandowego tonu, "Wileńszczyzna" nadal sławi Stwórcę z głębokiej wewnętrznej potrzeby oraz przekonania, że Bóg, Honor i Ojczyzna są pojęciami naprawdę nierozłącznymi.
Henryk Mażul
Fot. Marian Dźwinel
i Teresa Worobiej

komentarze (brak komentarzy)

dodaj komentarz

W ostatnim numerze

W numerze 12/2021

NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL


ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!

  • Inżynier-romantyk
  • Wiersze Henryka Mażula

POLITYKA

  • Na bieżąco

2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ

  • Życie jak wspinaczka

LITERATURA

  • Pisarstwo Alwidy A. Bajor

NA FALI WSPOMNIEŃ

  • OKOP: działalność
  • Duszpasterze ratowali Żydów

XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"

  • Twierdze, co Polski strzegły

WŚRÓD POLONII ŚWIATA

  • 150-lecie polskiego osadnictwa w Nowej Zelandii

RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY

  • Styczyńscy. Spod Wilna na Syberię

MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA

  • O obowiązku

Nasza księgarnia

Wilno po polsku
Pejzaż Wilna. Wędrówki fotografa w słowie i w obrazie

przeglądaj wszystkie

prześlij swojeStare fotografie

Historia na mapie

Wiadomości (wp.pl)

Wicepremier oszukany. "To dla nas fortuna"

Rano wicepremier Krzysztof Gawkowski poinformował, że padł ofiarą oszustwa przy zakupie samochodu. Stracił 100 tys. zł. Oryginalny samochód był we Francji, a jemu sprzedano podrobiony w Polsce egzemplarz. - To nie tylko wściekłość, to smutek i łzy - mówił polityk Lewicy w programie "Tłit". - To nie jest normalne, że z dnia na dzień traci się samochód, po który jedzie się do autoryzowanego samochodu, żeby go sprawdzono, dostajesz dokumenty, a po siedmiu miesiącach dostajesz informację. Zapowiedziałem już, że zajmę się zmianami legislacyjnymi, żeby każdy obywatel mógł sprawdzić, czy gdzieś w Europie ktoś nie przebił numerów na ten sam wóz. Największe pretensje mam do autoryzowanego salonu. To jest dla mnie nienormalne, że nikt nie sprawdził, czy jest tożsamy numer VIN w tej samej marce. Jest dużo (takich przypadków). Będę zachęcał, żeby ludzie się do mnie zgłaszali, może potrzebny będzie pozew zbiorowy. Czuję się okradziony. 100 tys. zł to dla nas z żoną fortuna. Policja działała profesjonalnie, prokuratura też. Operacyjnie to odkryli. Samochód został zabrany na lawecie. Wiem, że legislacyjnie można dokonać zmian w prawie, które pozwolą obywatelowi sprawdzić czy jego samochód nie ma w Europie "bliźniaka". Jak sprawdzam mój numer VIN, to świeci się "na zielono" - dodał.

Przemycał warzywa do Rosji. Biznesmen stanie przed sądem

W magazynie w Czernyszewskoje w Rosji skonfiskowało 4,5 tony objętych sankcjami owoców i warzyw, poinformował Departament Public Relations Kaliningradzkiego Obwodu Celnego. Wszystkie warzywa i owoce zostaną zniszczone.

Pędził ulicami Legnicy. Finał brawurowej jazdy nagrała kamera

Przez brawurę mógł doprowadzić do tragedii. Niedostosowanie prędkości do warunków panujących na drodze często doprowadza do wypadków. Tak też było tym razem w Legnicy (woj. dolnośląskie), gdzie kamera monitoringu uchwyciła moment niebezpiecznego zdarzenia. Kierujący volkswagenem pędził ulicą i miał nadzieję, że zdąży wyprzedzić pojazd jadący przed nim. Tak się jednak nie stało i volkswagen przejechał po pasie zieleni, a następnie na mokrej nawierzchni wpadł w poślizg i uderzył w bandy bezpieczeństwa. Na szczęście volkswagen nie zahaczył dwóch innych osobówek, a jedynie przeleciał między nimi, zanim jeszcze doszło do uderzenia w bariery. Właścicielem auta okazał się 58-letni mężczyzna, który za swoje nieodpowiedzialne zachowanie otrzymał potężny mandat. "Kierujący pojazdem marki VW jadąc z nadmierną prędkością, stracił panowanie nad pojazdem, uderzył w krawężnik znajdujący się przy pasie zieleni rozdzielającym dwa pasy ruchu, a następnie wjechał w bariery energochłonne. Po przebadaniu kierowcy alkomatem okazało się, że jest trzeźwy. Na 58-letniego mieszkańca Legnicy nałożono mandat w wysokości 4 tysięcy złotych, a do jego indywidualnego konta zostało dopisanych 10 punktów karnych" - przekazała policja. Dodatkowo policjanci ustalili, że pojazd z wypadku nie był zarejestrowany i ubezpieczony. Ponadto auto miało założone tablice rejestracyjne należące do innego pojazdu. Mężczyzna odpowie za przestępstwo użycia tablicy rejestracyjnej nieprzypisanej do pojazdu, na którym ją umieszczono. Za ten czyn grozi kara do 5 lat pozbawienia wolności.