Zbrodnia przeniesiona na scenę

drukuj
Henryk Mażul, 28.02.2017
Fot. Marian Paluszkiewicz

W Wilnie odbyła się premiera Oratorium Ponarskiego

Między I a II wojną światową położone tuż za rogatkami Wilna Ponary były wtopioną w sosnowy bór cichą mieściną, służącą mieszkańcom grodu Giedymina za miejsce wypoczynku. Ta idylla, zakłócana jedynie rytmicznym stukotem kół pociągów, jadących torami w kierunku Grodna, trwała aż do inwazji sowieckiej na Polskę w 1939 roku. Wtedy to nowi gospodarze tych terenów zarządzili wykopanie tu 7 okrągłych głębokich na 5 metrów dołów o 8-metrowej średnicy u podstaw ze skośnie biegnącymi skarpami, które miały służyć za podziemny skład paliw dla potrzeb lotnictwa wojskowego.

Wraz z niespodziewanym wypowiedzeniem w czerwcu 1941 roku przez Hitlera wojny Stalinowi plany te wzięły jednak w łeb. Sowieci w popłochu się wynieśli, zostawiając w miejscu budowy w Ponarach istny chaos. Nie inaczej jak czarne anioły judaszowo podszepnęły okupantom spod znaku swastyki o wykorzystaniu naszykowanych dołów na masowe groby ofiar dokonywanego ludobójstwa, które miało maskować ustronne miejsce oraz dookolny las.
Pierwsze egzekucje datują się tu 4 lipca 1941 roku. Ich świadkiem został niebawem zamieszkały w pobliżu Kazimierz Sakowicz, penetrujący ze strychu przez lornetkę miejsce masowych mordów i skrzętnie prowadzący ich chronologiczny zapis. Ten straszliwy w swej treści "Dziennik", ukryty w zakopanych w ogrodzie koło werandy domu butelkach, stał się później nieocenionym świadectwem okropieństw i ważnym dokumentem oskarżycielskim wobec ich sprawców.
By być w zgodzie z prawdą, dodać trzeba, że tymi sprawcami obok siepaczy hitlerowskich byli też wysługujący się Niemcom litewscy oprawcy z oddziału "Ypatingasis būrys", do których przylgnął krwawy epitet "strzelców ponarskich". To właśnie oni bezpośrednio dokonywali mordów, oddając strzały do ustawionych nad dołami ofiar oraz prześcigając się w sięgającym apogeum bestialstwie. Mając ręce po łokcie umorusane we krwi skazańców, ochotnicy litewscy narzekali na zmęczenie od wykonywania egzekucji, rozbijania główek małych dzieci o słupy i kamienie. W celu otępienia zmysłów raczeni byli do woli alkoholem, a też wynagradzani. Żołd pieniężny cyniczni siepacze powiększali z handlu rzeczami zrabowanymi u późniejszych ofiar, na co niemieccy przełożeni przymykali oczy.
Trudno dokładnie oszacować, ile ofiar pochłonęły Ponary – to jakże straszliwe miejsce hekatomby. Stojący przed widmem klęski Niemcy, by zatrzeć ślady zbrodni, nakazali bowiem dokonywać ekshumacji i palić ułożone w stosy ciała ofiar. Przyjęto uważać, że od lipca 1941 do lipca 1944 roku na tym skrawku podwileńskiej ziemi zamordowano koło 100 tysięcy ludzi, z czego od 56 do 70 tysięcy stanowili Żydzi – więźniowie wileńskiego getta, 16-20 tysięcy – Polacy, resztę natomiast – Romowie, Białorusini, Tatarzy, sowieccy jeńcy wojenni oraz szczątkowo litewscy działacze komunistyczni, nieudacznicy ze służalczej Niemcom formacji generała Povilasa Plechavičiusa "Vietinė rinktinė".
Z grona naszych rodaków na długiej liście ofiar znalazła się patriotyczna młodzież i dorośli uczestnicy konspiracyjnej walki z wrogiem, żołnierze Armii Krajowej, przedstawiciele patriotycznie nastawionego duchowieństwa, naukowcy (w tym – światowej sławy onkolog Kazimierz Pelczar). Do ziejących zgrozą Ponar wiodły ich różne drogi: kto trafił tam wprost z łapanki, kto natomiast dostał wyrok śmierci, skatowany uprzednio podczas przesłuchań w siedzibie gestapo przy ulicy Ofiarnej i odsiadce w więzieniu na Łukiszkach. Ta ostatnia droga naznaczona była męczeństwem szczególnym.
Przez pierwsze powojenne lata jedynymi niemymi świadkami "ponarskiej rzezi" były coraz bardziej gonne dookolne sosny, szumiące wraz z podmuchem wiatru "requiem" spoczywającym tu bezimiennym ofiarom. Do kamuflowania prawdy o tym miejscu wydatnie przyczyniała się społeczność litewska, wstydliwie przemilczająca fakty masowego kolaborowania swych współplemieńców z najeźdźcą faszystowskim podczas II wojny światowej. Póki Pogoń była w składzie tzw. bratniej rodziny narodów radzieckich, ustawione w miejscu masowej zbrodni tablice wskazywały, iż jej sprawcami są jedynie naziści, przemilczając ich litewskich pomagierów i wyraźnie zaniżając liczbę pomordowanych.
Zamieszkali na Litwie Żydzi i Polacy nie ustawali jednak w wysiłku, by donieść światu całą straszliwą prawdę o tym podwileńskim piekle na ziemi w latach II wojny światowej. Niestrudzoną tego orędowniczką została Helena Pasierbska, która – jako uczestniczka Związku Walki Zbrojnej, a następnie AK – więziona była na Łukiszkach, skąd cudem uniknęła trafienia do Ponar. Znalazłszy się w ramach tzw. repatriacji w Gdańsku, o dziejących się tam okropieństwach opisała na stronach swych książek, a w roku 1994 z jej inicjatywy powstało Stowarzyszenie "Rodzina Ponarska", usilnie zabiegające, by nagłośnić to, o czym wstydliwie przemilczano, upamiętnić pomordowanych oraz wyegzekwować zasłużoną karę sprawcom.
Do przejrzenia społeczności litewskiej w temacie zbrodni ponarskiej wydatnie się przyczyniła Rūta Vanagaitė, wydając w roku ubiegłym książkę "Mūsiškiai" ("Nasi"), przypominającą przysłowiowe wetknięcie kija w mrowisko, gdyż obnażającą do reszty udział swych rodaków w holokauście o zatrważającej skali, jako że podczas II wojny światowej na Litwie zgładzono około 200 tysięcy wyznawców gwiazdy Dawida, co stanowi 90 procent ich tutejszej populacji. 
Prawda kłuła w oczy na tyle, że autorka, mimo upływu ponad 70 lat od tego straszliwego ludobójstwa znalazła się pod nie przebierającym w środkach pręgierzem krytyki, a nie brakło też nawet próbujących doszukać się w jej rodowodzie… pochodzenia z narodu wybranego. Edycja zrobiła jednak nie lada furorę: nakład, który wyczerpał się dosłownie na poczekaniu, doczekał się wbrew kontrowersjom rychłego dodruku.
Nagłośnienia drażliwego w swej treści tematu Ponar podjął się też ostatnio znany w naszym środowisku Edward Trusewicz, piastujący stanowisko wiceprezesa Związku Polaków na Litwie. W sposób wszakże nietradycyjny, gdyż przed niespełna dwoma laty podczas uroczystości w polskiej kwaterze w miejscu nie znającej precedensu zbrodni dostał olśnienia, by spróbować upamiętnić tych wszystkich, kto znalazł tu męczeńską śmierć, wykonaniem oratorium. Innymi słowy, zdecydował się zmierzyć z pionierską misją przeniesienia na scenę w artystycznej oprawie historii tego ludobójstwa.
A że podszedł do tego zamysłu niezwykle solidnie, pierwotnie podbudował wiedzę o Ponarach, już ujawnioną przez historyków, zaglądnął do teczek archiwum specjalnego, kryjących niejedno, co dotąd nie ujrzało jeszcze światła dziennego. Gdy poczuł się dostatecznie uzbrojony w prawdę, mógł przystąpić do tworzenia oratoryjnego libretta. Pomyślanego tak, by tekstową nić przewodnią stanowiła spowiedź egzekutora z oddziału "Ypatingasis būrys". 
Czyli tego, który lat ponad 70 ukrywał przed Bogiem fakt liczonego na grube tysiące naciskania na spust broni, uśmiercającej ofiary, a którego przed konfesjonał przywiodło wreszcie własne sumienie, ponaglane zapewne świadomością rychłego z racji na sędziwy wiek odejścia do Wieczności, równoznacznego ze stanięciem przed wyzbytym taryfy ulgowej sądem ostatecznym. W nadziei doznania, mimo tak ciężkiego w swej istocie grzechu, łaski Stwórcy, będącego przecież uosobieniem Miłości.
Równolegle z tymi przygotowaniami trwało "badanie terenu" pod względem muzycznym, czyli poszukiwanie kompozytora, który podejmie się takiego zestawienia dźwięków w partyturze, by w połączeniu z tekstem słownym (wedle oratoryjnego kanonu najlepiej w wersji śpiewanej) wynikł utwór z udziałem solisty, chóru i orkiestry. O majestacie godnym pamięci wszystkich niewinnych, kto znalazł męczeńską śmierć w Ponarach. 
Nie trzeba mówić, że spadł mu poniekąd kamień z serca, kiedy przystał na to twórca muzyki ukraińskiego pochodzenia Max Fedorow, zamieszkały od pewnego czasu w Białymstoku. Zresztą, to tak serdeczne Kresom miasto na północnym wschodzie Polski uśmiechnęło się do Edwarda Trusewicza, gdy był w potrzebie obsady, jeszcze dwukrotnie, ponieważ okraszenia skomponowanego przez Maxa Fedorowa utworu chóralnym pieniem podjął się prowadzony przez profesor Violettę Bielecką tutejszy Chór Opery i Filharmonii Podlaskiej, a rolę egzekutora przy solowej spowiedzi zgodził się wykreować aksamitnym barytonem jego solista Maciej Nerkowski. Całość wykonawczą od strony pięciolinii miała natomiast uzupełnić Kowieńska Orkiestra Symfoniczna pod batutą Martynasa Staškusa.
Wraz z ambitnie sukcesywnie zapinaną na ostatni guzik muzyczną oprawą dzieła, zadbał też nie stroniący od perfekcjonizmu pomysłodawca oratorium o to, by stało się ono widowiskiem na miarę XXI wieku, do czego z pomocą reżysera Rafała Supińskiego zaangażowano supernowoczesne środki przekazu. Jego wokalno-instrumentalną kanwę miały więc uzupełnić efekty świetlno-akustyczne, wykorzystanie telebimu, który "zachęcono" przez cały czas trwania oratorium do wyświetlania scen, jak nawiązujących swą treścią do masowych mordów w latach 1941-1944 i ich ofiar, tak też poprzez alegoryczne sceny – do czasów nam współczesnych. Ba, dla poruszenia do reszty ewentualnego widza i słuchacza w całość wtopiono scenę łapanki przez jednego z ponarskich oprawców żydowskiego dzieciaka z udziałem aktorów Polskiego Studia Teatralnego w Wilnie – Grzegorza Jakowicza i Bartosza Urbanowicza. 
Słowem, zanosiło się na coś naprawdę wielkiego, a na domiar pionierskiego w swej istocie, co podsycało ciekawość, gdy się czytało albo słuchało zaprosin do przybycia w dniu 25 stycznia na godzinę 18 do Litewskiej Filharmonii Narodowej, gdzie dla rzeczonego oratorium wyznaczono premierę. Jego lokalizacja oraz data nie były przypadkowe. Trudno bowiem o bardziej godną budowlę od tej, nawykłej do goszczenia utworów ze skarbnicy muzyki klasycznej; terminy wypadło natomiast skojarzyć z wyznaczonym na 27 stycznia Międzynarodowym Dniem Pamięci o Ofiarach Holokaustu. Ten na Litwie winien mieć przecież wymowę szczególną, gdyż podczas II wojny światowej ludzie ludziom zgotowali tu tak straszliwy los. A wszystko to nakazuje wręcz zbiorową pamięć, połączoną z ostrzeżeniem: nigdy więcej!
Ta pamięć, sprzęgnięta z czujnym: nigdy więcej!, w zamyśle Edwarda Trusewicza miała też być właśnie głównym przesłaniem Oratorium Ponarskiego. Nie chodzi wszak o przekartkowanie historycznych dziejów celem ujawnienia sprawców. Samo wypominanie makabrycznych wydarzeń potomkom dziś wielu nieżyjących egzekutorów bądź spadkobiercom współuczestników porażającej w dziejach ludzkości zbrodni Führera nie jest budujące. Będzie tu raczej pasowała pospolita prawda, że historii nie zmienimy, aczkolwiek jesteśmy w stanie tworzyć lepszą przyszłość. (…) Zbrodni ponarskiej nie można zapomnieć. Nigdy. O niej trzeba wiedzieć, o niej mają pamiętać również przyszłe pokolenia – napisał we wstępie do libretta jego autor, głęboko przekonany, że łagodzący obyczaje język sztuki pasuje jak ulał, by poruszać drażliwe tematy.
Bezpośrednie wykonanie tego muzycznego dzieła poprzedziło symboliczne in memoriam tych wszystkich, kogo w męczeński sposób zabrały Ponary. Do wypełnionej po brzegi widowni, gdzie znaleźli się też przybyli z Macierzy członkowie Stowarzyszenia "Rodzina Ponarska" na czele z jego prezes Marią Wieloch, która notabene straciła tam ojca, zwrócili się kolejno: pomysłodawca i realizator oratorium – Edward Trusewicz, rezydujący na Litwie ambasadorowie Rzeczypospolitej Polskiej – Jarosław Czubiński i Izraela – Amir Maimon oraz wiceminister litewskiego MSZ – Darius Skusevičius. A wszyscy bili w jeden głośny dzwon pamięci, apelowali, by bolesne doświadczenia z przeszłości zażegnały powtórkę tragedii dziś i jutro, by wraże doktryny nie zniewoliły do reszty umysłów stojących u władzy.
Zaraz potem do głosu doszły muzyka i śpiew – ta orkiestrowa, chóralny i solowy. By w pełni przekazać oratoryjne treści w postaci prologu oraz ośmiu części. Z przewodnim motywem spowiedzi wcielonego w egzekutora Macieja Nerkowskiego, którego przed konfesjonał sprowadza sumienie, nie dające spokoju mimo upływu lat ponad 70 od tego, czego był bestialskim sprawcą. Bijąc się w pierś za popełnione zbrodnie, niewiele mógł powiedzieć na własne usprawiedliwienie. Dawszy się zaślepić ideologią niemieckich okupantów, stał się bowiem krwawym narzędziem w ich rękach, poniekąd trybikiem produkującej śmierć machiny wojennej, raz za razem – jako sławetny "strzelec ponarski" – pociągający za spust broni, by powiększać liczbę Bogu ducha winnych ofiar.
Pamięć, co niczym krwawiąca blizna, ożywiała w szczegółach mroczną przeszłość: o okrucieństwach egzekucji, których dalece nie każdy z oprawców mógł psychicznie wytrzymać bez otępiania ludzkich instynktów alkoholem, o bogaceniu się na kosztownościach Żydów, o paleniu ofiar na rozkaz Niemców, co miało skryć ślady zbrodni; nie brakło też podziwu dla bohaterskiej postawy młodzieży ze Związku Wolnych Polaków. Przeplatany muzyką monolog spowiadającego się oprawcy w końcowej części oratorium zastąpił jego dialog z duszpasterzem o jakże wymownej treści:
– Po co zabijałeś? Jaka moc cię wiodła?
I czemuż dopadło innych opętanie podłe?

– Jedni – jak mówili – niepewnie się czuli:
wpierw Sowietom hołd oddawszy, Stalina lękali się kuli.
Drudzy, władzą skrzywdzeni, niczym chłopcy mali
odwetu żądzą co rusz srodze pałali.
Kolejnym – tym bez pracy – łupy się marzyły
w postaci żydowskiego złota. To nic, że… z mogiły.
Ci ostatni – hurrapatrioci, wolność z Reichem wiążący,
by z nie-Litwinami skończyć zew mieli gorący,
za co historia skłonna była z nawiązką nagrodzić,
lokując po wsze czasy w didvyrisów rodzie.

– Uświadamiasz, że sąd ostateczny cię czeka?

– Tak. I zdaję sprawę, żem moralny kaleka,
podobnie jak koledzy, choć im obca skrucha,
stąd żaden z nich moich ostrzeżeń nie słucha.
Wolą, by krwawy temat Ponar był tematem tabu,
potakując władzom, że go nagłaśniają słabo.
Strach mną dzisiaj kieruje, więc tu klęczę drżący,
Stwórcy wyroku się boję – tego, co na końcu.
Obawa też mną targa, czy nie wrócą czasy,
kiedy niczym hydra odrodzi się faszyzm.
Dziś przecież po Europie nacjonalizm się pleni
niczym oset śród innej chwastowej zieleni.
Niewiele więc brakuje, aby bez ogródek
znowuż hasło zabrzmiało: "Raus! Raus, Juden!".

Żałując za grzechy, proszę o rozgrzeszenie…

– Skoro tu jesteś, znaczy ruszyło sumienie.
Uświadamiasz swą słabość, by nie zostać mordercą.
Teraz po latach dłoń Boga złap szczerze, od serca! 

– Gdyśmy zabijali, co Bóg robił? – nęka mnie pytanie,
czy aby zła w zalążku zdławić nie był w stanie?

– Człowiek ma wolną wolę na tym łez padole,
szatańska siła może ją jednak zniewolić.
Bóg był, mocno cierpiał przy każdej ofierze,
bramy Nieba otwierał, gdy szeptano pacierze.
W miłosierdziu bez granic nie pominął żadnego…

… – Niech więc ja – były zbrodniarz – doznam łaski Jego…
Czy naprawdę dozna? Z tą zapewne nadzieją pozostaje na klęczkach w finałowej scenie oratorium ten, kogo na życiowy rachunek sumienia przed kapłanem popycha widmo sądu ostatecznego. A towarzyszyła temu długa owacja powstałej niczym na zgodną komendę na równe nogi widowni. Niewiele trzeba było wyobraźni, by do tych zgromadzonych na sali dołączyć takoż na stojąco brawa tysięcy tych w Niebie, dokąd trafili przez męczeńską śmierć w Ponarach. I jedni, i drudzy niezbicie dowodzili o wielkim scenicznym sukcesie pomysłodawcy oraz niestrudzonego realizatora majestatycznego w swej wymowie widowiska Edwarda Trusewicza, jak też bez mała 120 jego wykonawców.
Premiera się odbyła i… co dalej? – zapyta ktoś zatroskany, aby nie skończyło się jedynie na jednorazowym pokazie. Na szczęście, nie zanosi się na to. Jej całość została bowiem skrzętnie sfilmowana i posłuży materiałem do nagrania płyty DVD, którą w charakterze materiału dydaktycznego zainteresowany jest Instytut Pamięci Narodowej; film najprawdopodobniej zostanie też wyemitowany w Telewizji Polskiej i Litewskiej. Edward Trusewicz jest ponadto dobrej myśli co do ponownego zaprezentowania Oratorium Ponarskiego na żywo na scenie Opery i Filharmonii Podlaskiej, gdzie notabene są zdecydowanie doskonalsze warunki techniczne dla uzyskania dodatkowych efektów, pozwalających wydobyć z całości multum dramatyzmu.
To prawda, każde ponowne wystawienie oratorium z powodu tak rozbudowanej obsady wykonawczej jest wielce kosztowne. Czyż można jednak żałować pieniądza, by językiem sztuki, która zbliża i łączy, otwierać oczy na nie dla wszystkich wygodną prawdę o Ponarach? W imię ocalania pamięci o tej straszliwej zbrodni i jej ofiarach. W imię: "nigdy więcej!"…

komentarze (brak komentarzy)

dodaj komentarz

W ostatnim numerze

W numerze 12/2021

NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL


ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!

  • Inżynier-romantyk
  • Wiersze Henryka Mażula

POLITYKA

  • Na bieżąco

2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ

  • Życie jak wspinaczka

LITERATURA

  • Pisarstwo Alwidy A. Bajor

NA FALI WSPOMNIEŃ

  • OKOP: działalność
  • Duszpasterze ratowali Żydów

XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"

  • Twierdze, co Polski strzegły

WŚRÓD POLONII ŚWIATA

  • 150-lecie polskiego osadnictwa w Nowej Zelandii

RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY

  • Styczyńscy. Spod Wilna na Syberię

MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA

  • O obowiązku

Nasza księgarnia

Pejzaż Wilna. Wędrówki fotografa w słowie i w obrazie
Stanisław Moniuszko w Wilnie

przeglądaj wszystkie

prześlij swojeStare fotografie

Historia na mapie

Wiadomości (wp.pl)

Przyszli po 32-latkę, aresztowali jej brata

Poszukiwana była ona. Wpadł również jej brat. 23-latek nie spodziewał się, że w mieszkaniu, w którym ma znaczną ilość narkotyków, pojawią się piaseczyńscy "poszukiwacze". Mężczyzna usłyszał zarzut, a sąd uwzględniając wniosek prokuratora, zadecydował o trzymiesięcznym areszcie, przekazała st. asp. Magdalena Gąsowska.

Duże zaskoczenia na listach do Parlamentu Europejskiego. Tusk szykuje rekonstrukcję rządu

Bartłomiej Sienkiewicz i Borys Budka to ministrowie, których start do Parlamentu Europejskiego wydaje się niemal przesądzony – wynika z informacji WP. Bardzo prawdopodobny jest również start Marcina Kierwińskiego, choć w jego przypadku trwa jeszcze dyskusja. Donald Tusk trzyma klub KO w niepewności do ostatniej chwili.

Joński nie chce zbadać sprawy? "Chciał wywołać show"

Mariusz Kamiński nagle opuścił przesłuchanie przed komisją śledczą ds. wyborów kopertowych po spięciu z Dariuszem Jońskim. B. szefa MSWiA wzburzyło jedno z pytań przewodniczącego komisji. Polityk KO spytał go, czy podczas jednego ze spotkań rządu Mateusza Morawieckiego był nietrzeźwy. W programie "Tłit" WP poseł PiS Piotr Müller porównał działania komisji do programu Kuby Wojewódzkiego. - Mam wrażenie, że tutaj przewodniczący komisji chciał wywołać show niż rzeczywiście zbadać okoliczności sprawy - mówił Müller. Poseł stwierdził także, że przedstawiciele Platformy Obywatelskiej żałują troszkę powołania tych komisji. - Dochodzenie do prawdy jest tutaj dalekie - dodał.