A obywatel chce do polskiej niewoli

drukuj
Lucyna Dowdo, 22.05.2016

Podglądy

No to sobie powojowaliśmy. Mamy już pierwszego poległego w hybrydowej wojnie z Rosją. 
Niestety, młody poborowy nie zginął w boju z zielonymi ludzikami Putina. Poległ w nierównej walce z tajemniczym wirusem, infekcją czy... żołnierską kantyną. Mam nadzieję, że prokuratura możliwie szybko namierzy skrytobójczego wroga litewskiej armii regularnej. Zwłaszcza, że do mediów przeciekają informacje, jakoby dalej siał on spustoszenie, szczęściem na razie nie śmiertelne, w jednostce w Rukle. W każdym bądź razie spanikowani poborowi odmawiają przyjmowania posiłków i anonimowo skarżą się dziennikarzom, że ich niedomagania zdrowotne są lekceważone. Twierdzą, że chłopaka można było uratować!
Tymczasem dowództwo nieszczęśnika łże, aż ziemia jęczy, że żołnierze z przymusowego zaciągu mają u nas prawie tak dobrze jak dzieci w dotowanych przez stołeczny samorząd przedszkolach Austėi Landsbergienė. Zwierzchnicy są dla młodych rekrutów jak ojce rodzone, problem tylko w tym, że świeżo zaciągnięci szweje przeważnie im swoich drobnych problemików (większych wszak nie mają) nie zgłaszają. Z krępacji. Zamiast wyspowiadać się dowódcy, w te pędy lecą z donosem do mediów. A te rozdmuchują. Może i tak, ale faktem jest, że chłopak trafił do woja zdrowy. I niezależnie od tego, co go zabiło, pożegnał się z życiem przez zaniedbanie tych, którzy w trakcie trwania służby zasadniczej mieli psi obowiązek o niego dbać.
To hańba, że w czasie pokoju giną u nas żołnierze. I skandal. Zanim doszło do tej tragedii można było sobie z zabawy naszych władców, szczególnie prezydent Dalii Grybauskaitė, w wojenkę pokpiwać. Nabijać się z faktu, że Ministerstwo Ochrony Kraju wydało dla obywateli głupkowaty poradnik, jak należy zachowywać się podczas wojny. Można było drwić z pomyłki świeżo zaciągniętych poborowych, którzy podczas ćwiczeń wojskowych zamiast bojowego wozu ostrzelali cywilny samochód, w dodatku z obcokrajowcem i kobietą w środku. Wówczas bowiem szczęśliwie nikt nie zginął, bo chłopakom nie dano ostrej broni, tylko ślepaki.
Dalej było jeszcze śmieszniej. Jak chociażby podczas zapowiedzi ministra Juozasa Olekasa o stworzeniu w woju specjalnej wegetariańskiej jednostki. Czemu nie, zwłaszcza, że kiszonej kapusty nasza armia sobie nie żałuje. Pamiętacie słynny przetarg na zakup ponad 11 ton tego specjału, którym – jak się okazało – futruje się naszych poborowych z takim zapałem, jak gdyby strzelać do wroga mieli nie z broni, lecz... no, wiadomo. Było więc śmiesznie, ale po tym, co się wydarzyło w Rukle, zaczyna być strasznie. No i chłopaka żal.
Cóż jednak począć, skoro nasi politycy cudzym kosztem wojować uwielbiają. A i ludowi wmawiają, "jak to na wojence ładnie!". A że przy tym jakiś młody żołnierz "z konia spadnie"? Wielkie halo! Musi mu wystarczyć fakt, że "za jego młode lata, trąbka zagra: tra-ta-ta-ta".
A im głośniejsze "tra-ta-ta-ta", tym bardziej zagrzewa naszych władzodzierżców i tak zwaną opozycję do wojny. Szczególnie z sąsiadami. Z Rosją, wiadomo, jesteśmy w stanie wojny permamentnej – niekonwencjonalnej, politycznej, gospodarczej, medialnej, agenturalnej i jeden "Tetušis" wie, jakiej tam jeszcze. Zwłaszcza wojny na groźne pohukiwania i inwektywy, w której Vytautas Landsbergis od lat – Napoleonem, zaś Dalia Grybauskaitė – nieustraszoną Joanną d’Arc. A sponsorem – drobny i średni biznes, właściwie zaś całe społeczeństwo. Które ma prawo być sfrustrowane, że Putina tym sposobem ani nie nastraszyliśmy, ani nie pokonaliśmy, za to litewsko-rosyjski rynek popsowaliśmy z kretesem. Ot, taka ekstrawagancja, na co nie pozwalają sobie nawet bogate kraje zachodnie.
Z Białorusią wojujemy okazjonalnie, ale z zapałem. Zwłaszcza, gdy ktoś upatruje sobie w tym wyborcze "tra-ta-ta-ta", jak ostatnio konserwatyści. Ci, widząc, że wyborca nie łapie się na zapowiadane przez nich obiecanki-cacanki w postaci "147 tysięcy nowych miejsc pracy", "średniego krajowego wynagrodzenia w wysokości 1250 euro" i zapowiedzi przekształcenia Litwy w drugą Irlandię, ogłosili wojnę budowanej u "Baćki" siłowni atomowej. Domagają się ustawowego zakazu kupowania energii elektrycznej z wznoszonej tuż za naszą miedzą atomówki.
No i chorągiewka im w dłoń, zwłaszcza, że rządząca na Litwie koalicja też nie ma pewności czy białorusko-rosyjski projekt jest dla naszego kraju bezpieczny. Nic tylko machnąć stosowny projekt i wykazać się w Sejmie jednością w trakcie jego uchwalania. Ale gdzie tam? Zwykłemu złożeniu projektu nie będzie wszak towarzyszyło odpowiednio głośnie "tra-ta-ta-ta!", a i szanse na wprowadzenie go na wokandę sejmową w bieżącej kadencji, czyli przed wyborami, są żadne. 
W tym wojennym ferworze zarówno mściwie nam panujący jak i do tego panowania za wszelką cenę dążący zdają się nie dostrzegać najważniejszej wojny. Tej z Polską. I nie chodzi tu o ochłodzenie stosunków z Warszawą, które trwa u nas od chwili, gdy ta przestała przymykać oczy na fakt, że polska mniejszość robi na Litwie za popychadło, poszturchiwadło i różnych psów wieszadło; nie chodzi o polsko-litewskie potyczki o godne traktowanie litewskich Polaków, bo to żadna wojna.
Chodzi o wojnę o litewskiego konsumenta, czyli przeciętnego obywatela, którą właśnie przegrywają nie tylko właściciele supermarketów (w kolejce dostawcy usług komunalnych i innych), ale też politycy. Ci pierwsi stali się zakładnikami nie tylko własnej pazerności, ale też załatwionego po szwagrowsku monopolu (vide: najświeższa afera ekslidera liberałów Masiulisa), który ich tak rozzuchwalił, że przegapili moment dojrzewania konsumenckiej rewolucji. Ci drudzy nie zauważyli, że obywatele, którzy ćwierć wieku temu obalili sowiecki ustrój, już nie chcą toczyć żadnych politycznych, słownych, zimnych, ciepłych, letnich, a już tym bardziej gorących wojen. Chcą żyć w pokoju i bez widma ubóstwa nad karkiem.
Nie znaczy to, że pragną niebieskich migdałów. Marzą, żeby chociaż jak za sowieta od pierwszego do pierwszego wystarczało. A coraz częściej nie wystarcza. Tymczasem wieść gminna i inna już dawno rozniosła, że u sąsiada – tuż za miedzą – jest jakoś przystępniej, taniej, nie tak jak u naszych zachłannie. "Znaczy się można?!" – odkrywa litewski obywatel i dzieli się tą wiedzą z innymi za pośrednictwem społecznościowych portali. W ten sposób Polska zdobywa ludność naszych miast, wsi i vienkiemisów bez broni.
Straszna to wojna, której nam sąsiednie państwo nie wytaczało i którą nie wiadomo jak skończyć. Chyba że pójść za radą George Orvella, który słusznie zauważył, że "najszybszy sposób na zakończenie wojny to ją przegrać". Zwłaszcza, że nasz obywatel powoli odkrywa, iż chce do polskiej "niewoli". Pytanie: czy Polska jest przygotowana na jeńca, którego wcale w jasyr brać nie zamierzała? Jakoś tak sam się złapał... a ściślej mówiąc, załapał. I wielce sobie "pułapkę" chwali.

 

komentarze (brak komentarzy)

dodaj komentarz

W ostatnim numerze

W numerze 12/2021

NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL


ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!

  • Inżynier-romantyk
  • Wiersze Henryka Mażula

POLITYKA

  • Na bieżąco

2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ

  • Życie jak wspinaczka

LITERATURA

  • Pisarstwo Alwidy A. Bajor

NA FALI WSPOMNIEŃ

  • OKOP: działalność
  • Duszpasterze ratowali Żydów

XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"

  • Twierdze, co Polski strzegły

WŚRÓD POLONII ŚWIATA

  • 150-lecie polskiego osadnictwa w Nowej Zelandii

RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY

  • Styczyńscy. Spod Wilna na Syberię

MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA

  • O obowiązku

Nasza księgarnia

Pejzaż Wilna. Wędrówki fotografa w słowie i w obrazie
Stanisław Moniuszko w Wilnie

przeglądaj wszystkie

prześlij swojeStare fotografie

Historia na mapie