By polszczyzna nam nie kulała

drukuj
Henryk Mażul, 19.01.2018
Fot. Eryk Iwaszko

Dyktando dla dorosłych – po raz trzeci

Jako przypisani Litwie potomkowie legendarnego Lecha polszczyzną w jej mówionej bądź pisanej postaci karmimy się na co dzień. A że w swej masie nie jesteśmy w tym wybrednymi "smakoszami", jakość owej "strawy" pozostawia wiele do życzenia. Co gorsza, zamiast wzmagać starania o poprawność, potknięciami językowymi, jakie nam ślina na usta niesie albo wychodzą spod pióra, gotowi jesteśmy obarczać niewdzięczny tygiel, gdzie nasz język ojczysty "szturchany" jest na różne sposoby przez naleciałości z będących w bliskim sąsiedztwie języków litewskiego, rosyjskiego czy białoruskiego.
Zważywszy powyższe, wielka chwała należy się każdej inicjatywie, mającej bratać nas z polszczyzną w jej nieskalanej postaci, czego przykładami chociażby – organizowany przez naszą polonistykę na Litewskim Uniwersytecie Edukologicznym doroczny konkurs krasomówczy, polegający na opowiedzeniu w najbardziej wyszukany sposób o małych ojczyznach, albo "ojcowane" przez Związek Polaków na Litwie dyktando dla dorosłych, nie mówiąc już o nagminnych w tym poczynaniach na poziomie szkolnym.
Jak znam rzeczywistość, zaryzykuję stwierdzenie, że dyktandu dla osób powyżej lat 20 należy się w tym misja szczególna. Dalece bowiem nie każdy po ukończeniu polskiej szkoły ma bowiem możliwość bratania się na co dzień z pisanym językiem ojczystym. Na domiar złego nie służy temu korzystanie z wirtualnego świata, gdzie tak nagminne dziś esemesy nie honorują raczej nosówek, zmiękczeń bądź innych charakterystycznych polszczyźnie przybytków.
Po raz pierwszy dyktando dla dorosłych Związek Polaków na Litwie zorganizował w roku 2010, a fundując atrakcyjne nagrody zdopingował niejednego z nas stanąć do sprawdzianu wiedzy z ojczystej ortografii i interpunkcji. Takich chętnych znalazło się wówczas 62, a w gronie tym laury zwyciężczyni zgarnęła bardziej zawodowo mająca do czynienia z naukami ścisłymi niż z polszczyzną Małgorzata Kuncewicz. Lokata druga przypadła wówczas doskonale znanej w naszym dziennikarskim światku Łucji Brzozowskiej, a trzeci schodek podium obsadzili ex aequo Małgorzata Kozicz i Rajmund Klonowski. Choć tak naprawdę – jak mi się zdaje – zwycięzcą mógł się poczuć każdy. Bo tu liczył się przede wszystkim udział w parze ze świadomością złożenia drobnego hołdu językowi, co nam w duszach gra i krwiobiegiem pulsuje.
Okazja dla powtórki nadarzyła się trzy lata później. Tym razem liczba chętnych stanięcia w szranki była jeszcze bardziej okazalsza, gdyż liczyła aż 77 osób. Przybyłych z Wilna jak też szeroko pojmowanej Wileńszczyzny, a nawet z Polski, gdzie nasze dyktando zyskało rozległy rezonans. Tylko że rodacy z Macierzy, zgodnie z regulaminem, mogli wziąć udział poza konkursem.
Ku miłemu zaskoczeniu, złożona z wykładowczyń polonistyk na Litewskim Uniwersytecie Edukologicznym i na Uniwersytecie Wileńskim komisja sprawdzająca, orzekła, że to właśnie ja zanotowałem najmniej potknięć, zostając zwycięzcą. Na miejscu drugim uplasował się fizyk z wykształcenia Andrzej Czujko, a lokatę trzecią podzieliły piastująca zawód administratora absolwentka historii na Uniwersytecie Warszawskim Elżbieta Łuczyńska oraz polonistka Renata Slavinskienė.
16 grudnia ubiegłego roku Związek Polaków na Litwie po czteroletniej przerwie po raz trzeci zorganizował pisemny sprawdzian z języka ojczystego dla tych, co ukończyli 20. rok życia. O ile miejscem dwóch pierwszych była aula stołecznego Domu Kultury Polskiej, ten ubiegłoroczny dzięki staraniom wykładowców polonistyki Litewskiego Uniwersytetu Edukologicznego zameldował się na jego piątym piętrze. Zmienił się takoż autor tekstu dyktanda. Dra Tomasza Korpysza – prodziekana Wydziału Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, szykującego go w pierwszych dwóch próbach, zastąpiły (z wielkim zresztą powodzeniem!) wykładowczynie wzmiankowanej uczelni – dr Barbara Dwilewicz oraz dr Irena Masojć.
Nim uczestnicy przystąpili do zmagania się z ortografią i interpunkcją, zgodnie z dotychczasową tradycją głos zabrał prezes Związku Polaków na Litwie Michał Mackiewicz, serdecznie witając przybyłych. Korzystając z okazji, nie szczędził też słów podzięki obecnemu na sali Jackowi Giebułtowiczowi – przedstawicielowi Fundacji "Oświata Polska za Granicą", która to Fundacja skutecznie wnioskowała w Senacie RP o finansowe wsparcie przedsięwzięcia, dzięki czemu można było przeznaczyć solidne kwoty pieniężne w charakterze nagród dla najlepszych.
Po wylosowaniu przez każdego z uczestników "numerka startowego", mającego odtąd kojarzyć ich personalia, rozcięciu koperty, kryjącej tekst dyktanda opatrzonego tytułem "Rozterki singla", pani Barbara Dwilewicz przystąpiła do jego odczytywania. A czyniła to wyraźnie lelum-polelum, by każdy nadążył z zapisywaniem. Bynajmniej nie automatycznym zresztą, tylko starając się nieomylnie na poczekaniu przebrnąć przez językowe pułapki, których nie brakowało, a które dotyczyły pisowni wyrazów obcych, liczebników bądź imiesłowów, nazw geograficznych, nie zapominając zarazem o wymogach interpunkcyjnych. Na końcowy sukces mógł przecież liczyć wyłącznie ten, kto popełni najmniej potknięć, bo, zważywszy skalę trudności, trudno było mniemać, że znajdzie się ktoś bezbłędny.
Póki komisja w składzie wykładowców pedagogicznej polonistyki: dr Henryki Sokołowskiej, dr Barbary Dwilewicz, dr Ireny Masojć oraz dra Romualda Naruńca pochylała się nad sprawdzaniem każdej z oddanych prac, chętni mogli obejrzeć wyświetlane filmy o działalności Związku Polaków na Litwie ze szczególnym akcentem na dbanie o Zułów – miejsce przyjścia na świat Marszałka Józefa Piłsudskiego oraz nagranie "Oratorium Ponarskiego". Przerwa nieco się wydłużyła, gdyż sprawdzający podeszli do obowiązku niezwykle skrupulatnie, starając się przy zbieżnej liczbie popełnionych błędów najdokładniej ustalić kolejność w czołówce.
Emocje sięgnęły zenitu, gdy komisja stawiła się, by ogłosić ostateczny werdykt, operując w tym pierwotnie nie imionami i nazwiskami a "numerkami startowymi", jakim każdy z uczestników musiał opatrzyć przed rozpoczęciem pisania margines swego dyktanda. Ten najkorzystniej brzmiał dla ukrytej pod cyferką 5 Anny Pieszko, mającej za sobą studia na naszej rodzimej pedagogicznej polonistyce, pracę w charakterze nauczycielki języka ojczystego, a ostatnio – dziennikarki "Kuriera Wileńskiego", czyli kogoś, kto jest na co dzień z polszczyzną za pan brat. Dwie lokaty drugie przyznano Dianie Kardis (filolog po studiach na Uniwersytecie Warszawskim) oraz Andrzejowi Czujko (z zawodu inżynier, do czego uprawniają dyplomy zdobyte początkowo na Uniwersytecie Wileńskim, a później – na Uniwersytecie Technicznym im. Giedymina). Dwie osoby zmieścił takoż trzeci stopień podium, a były nimi: Alina Wysocka – logopeda po studiach w Warszawie oraz Wioleta Salwińska, która swą zawodową przynależność określiła żartobliwym "po prostu mama".
Zwyciężczyni poza zaszczytnym tytułem mistrza ortografii otrzymała premię w wysokości 1000 euro, wicemistrzom przypadło po 450 euro, a zdobywczyniom trzeciego miejsca – po 200 euro.
Finalizując relację z przebiegu dyktanda, trudno się oprzeć paru refleksjom. Niestety, w niewesołej tonacji. Ta pierwsza dotyczy frekwencji. O ile bowiem w pierwszych dwóch sprawdzianach ogół uczestników za każdym razem wypadało liczyć na kilka dobrych dziesiątek, tym razem nad pisaniem dyktanda pochyliło się zaledwie 16 osób, jeśli nie liczyć tych kilku, które zdecydowały wystąpić poza konkursem, chcąc się sprawdzić po prostu dla siebie, a w tym ambitnym gronie nie zabrakło też samego prezesa Związku Polaków na Litwie – Michała Mackiewicza. 
Kiedy dociekałem przyczyn tak dotkliwego przerzedzenia szeregów chętnych wzięcia języka ojczystego na ostrza swych piór, słyszałem w odpowiedzi, że przydałoby się bardziej gromkie roztrąbienie o dyktandzie w naszych mass mediach, że okres adwentowy temu niezbyt służy. Jeśli to tak, tę próbę usprawiedliwienia można przyjąć do wiadomości jedynie po części. I zaraz zadać retoryczne pytania: "Gdzież jest pracująca w szkołach nasza brać polonistyczna, która zamiast świecić przykładem tłumnej obecności, podobnie jak w dwóch poprzednich sprawdzianach, tym razem też dała plamę?". "Gdzież są studenci naszych dwóch polonistyk, których udział miałby się poniekąd utożsamiać z obowiązkiem?". Czyżby mniemali, że nie mają prawa się pomylić, że pospadają im z głów "korony", jeśli zanotują wpadki? Jeśli tak, nic bardziej mylnego. Meandry języka ojczystego są wręcz nieprzebrane, dlatego pobłądzić w nich mogą nawet wybitni językoznawcy.
Troska o bardziej liczną frekwencję nakazuje wrzucić ponadto niejeden "kamyk" do "ogródków" naszych szacownych notabli-Polaków: posłów, osób, piastujących wysokie stanowiska w samorządach, kierownictwa poszczególnych organizacji społecznych. Ich udział (właśnie udział sam w sobie) byłby bowiem jakże wymownym potwierdzeniem szacunku dla języka, o który od lat toczymy uciążliwą batalię, dotyczącą poprawnego zapisu godności w litewskich dowodach tożsamości bądź dwujęzycznych zapisów na szyldach z nazwami ulic i miejscowości, gdzie zwarcie zamieszkujemy jako mniejszość narodowa. Cóż, może w przyszłości zechcą oni kopiować obecność w ogólnopolskich dyktandach znanych osobistości z tamtejszego świata polityki, kultury czy sportu. Bo przecież takowa obecność zdecydowanie podbija prestiż poczynania, mającego złożyć hołd polszczyźnie w jej postaci pisanej.
Jeśli osobiście miałbym wyrażać podziw szczególny uczestnikom tegorocznego dyktanda, poczyniłbym przede wszystkim najniższy ukłon przed triumfatorką Anią Pieszko, z którą w dobrych dawnych czasach redagowaliśmy wspólnie organ prasowy Związku Polaków na Litwie – "Naszą Gazetę". Poza nią bez wątpienia na wielkie brawa zasługuje zdobywca drugiej lokaty – Andrzej Czujko, któremu w wykonywanym na co dzień zawodzie inżyniera do polonistyki jest tak daleko, jak przysłowiowemu Rzymowi do Krymu. A mimo wszystko polszczyzna pociąga go niczym magnes, czego dowodzi udział w każdym (!) z dotychczasowych dyktand, przypieczętowany zresztą podwójnym wicemistrzostwem. Andrzej nie ukrywa, że już przy kolejnej próbie chciałby sięgnąć po najokazalsze laury, którymi okrasiłby też po części czoło polonistki Czesławy Osipowicz. W podzięce za to, że gdy był uczniem Wileńskiego Gimnazjum im. Jana Pawła II, to właśnie ona niestrudzenie zasiewała w nich miłość i szacunek do słów ojczystych w mowie i na piśmie.
Takoż wyrazami wdzięczności przywoływała swą polonistkę Wandę Balul- Olechnowicz najstarsza wiekowo pośród uczestników ostatniego dyktanda Teresa Narkevičienė, którą od matury dzielą gąszcze lat. Los zechciał, by od roku 2004 zamieszkała w Bagdoniszkach w bliskim sąsiedztwie Turmont na malowniczej jezioroskiej ziemi. A ponieważ to, co o polskości zaświadcza, w duszy jej gra szczególnie, prezesuje miejscowemu Oddziałowi Związku Polaków na Litwie, przejąwszy schedę od Weroniki Bogdanowicz. Nie kryjąc wprawdzie, że takich luksusów poczucia łokcia, jakie mają zamieszkali w zwartych skupiskach rodacy na Wileńszczyźnie, tam nie uświadczysz. Są rozproszeni, a choć coraz bardziej osaczani przez litewskojęzyczny żywioł, nie dają za wygraną w warowaniu przy spuściźnie ojców i dziadów. Z iskierkami w oczach opowiadała mi rozmówczyni o prowadzonej przez Annę Łotoczko-Sukelienė 13-osobowej niedzielnej szkółce języka ojczystego, o odbytym 10 grudnia spotkaniu opłatkowym, kiedy to śpiewane przez Katarzynę Szydłowską kolędy wzruszały do łez zebrane 72 osoby.
Przeczytawszy w prasie ogłoszenie o dyktandzie, zdecydowała pani Teresa zostawić na krótko gospodarstwo (dobrze, że zacielonej krowy póki co doić nie trzeba) i wspomnieć polskie lata szkolne – te do klasy 8., bo maturę zrobiła już po rosyjsku, a dalszą naukę na Uniwersytecie Wileńskim, któremu naonczas patronował jeszcze "bolszewicki" Vincas Mickevičius-Kapsukas, kontynuowała po litewsku. 
By zdążyć na wyznaczoną przez organizatorów porę, musiała wybrać się z wieczora, dwie i pół godziny kołatać się pociągiem z Turmont do Wilna, a przenocowawszy tu u rodziny, stawiła się w miejscu sprawdzianu. Świadoma, że przystępując doń bez przygotowania, poniekąd "z marszu", nie będzie się liczyła w walce o wawrzyny. Jestem jednak bardziej niż pewny, że tymi mogła obdarzyć siebie. W nagrodę za determinację tudzież szacunek dla ojczystego języka. Ja natomiast mnożę chwalebne słowa pod adresem pani Teresy nieprzypadkowo. Miałyby bowiem przy okazji zawstydzić całe rzesze tych z rodaków, którzy nie zdobyli się czemuś na dziesięciokroć nawet mniejszą fatygę, by pomnożyć szeregi piszących. 
Trudno powiedzieć, kiedy Związek Polaków na Litwie zorganizuje kolejne dyktando dla dorosłych, gdyż zależy to od pozyskania z Macierzy funduszy, przeznaczanych na premie najlepszym i wydatki organizacyjne. Skoro pozyskiwanie to idzie jakoś opornie, pierwszy sprawdzian od drugiego dzieliły trzy lata, a drugi od trzeciego – nawet całe cztery. "Ech, jakby cykl ten zagęścić do rocznych odstępów" – chciałoby się westchnąć. Może by wówczas potrzeba sprawdzenia się, ile potrafimy w pisanej polszczyźnie, poniekąd by nam w krew weszła, przybierając postać wewnętrznego imperatywu. 
Poprawność polszczyzny pisanej jest przecież wręcz konieczna. Również po to, by przestać popełniać rażące "byki" gramatyczne, wykuwane następnie w kosztownych pomnikowych granitach bądź marmurach, zdobiących groby w pamięć o naszych bliskich.
Fot.  Eryk Iwaszko

komentarze (brak komentarzy)

dodaj komentarz

W ostatnim numerze

W numerze 12/2021

NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL


ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!

  • Inżynier-romantyk
  • Wiersze Henryka Mażula

POLITYKA

  • Na bieżąco

2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ

  • Życie jak wspinaczka

LITERATURA

  • Pisarstwo Alwidy A. Bajor

NA FALI WSPOMNIEŃ

  • OKOP: działalność
  • Duszpasterze ratowali Żydów

XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"

  • Twierdze, co Polski strzegły

WŚRÓD POLONII ŚWIATA

  • 150-lecie polskiego osadnictwa w Nowej Zelandii

RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY

  • Styczyńscy. Spod Wilna na Syberię

MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA

  • O obowiązku

Nasza księgarnia

Pejzaż Wilna. Wędrówki fotografa w słowie i w obrazie
Stanisław Moniuszko w Wilnie

przeglądaj wszystkie

prześlij swojeStare fotografie

Historia na mapie