D z i ę k u j e m y czytelnikom, redaktorom, autorom i wszystkim przyjaciołom "Magazynu Wileńskiego"

drukuj
Michał Mackiewicz, 24.12.2021

W styczniu 2022 roku mijają 32 lata od chwili ukazania się pierwszego numeru "Magazynu Wileńskiego".  Dziś oddajemy do rąk Czytelnika 455 – ostatni numer pisma.
Wydaje się, że tak niedawno wszystko się zaczynało, a tak naprawdę – minęło tak wiele czasu . Wszystko się zmieniło.  Nastał czas powszechnej cyfryzacji.  Dziś po kilku kliknięciach myszką można uzyskać każdą informację, w każdym języku świata. Do Polski też granica otwarta... Zniknęła potrzeba nadmiernych wysiłków, poświęcania się w imię krzewienia polskiego słowa w Wilnie. Na tej płaszczyźnie doczekaliśmy się niby lepszych czasów.
 Miejmy więc nadzieję, że to nowe pokolenie, które urodziło się i dojrzało w niepodległej Litwie, nie będzie doświadczało już tego drżenia serca na każdy nowy wyraz polskości w Wilnie, nie dozna tego uczucia, kiedy każde polskie słowo oddziaływało jak haust świeżego powietrza po upalnym dniu.  I dzięki Bogu! I tak ma być! Bo używanie na co dzień ojczystej "mowy naszej śpiewnej" jest  normą dla wolnych ludzi, w wolnym świecie. Bez przymusowej asymilacji, bez dyskryminacji.  Być może jednocześnie zaoszczędzi to młodym gorzkich rozczarowań. Bo to ci, którzy zostali na swoim, gdy Polska stąd odeszła, rysowali nam, urodzonym w czasach powojennych, tę polskość w idealizowanym świetle, nieomalże wynosząc ją na ołtarze. A przy bezpośrednim zetknięciu się ze współczesną rzeczywistością warszawską okazało się, że świat ten daleki jest od ideałów... Polskie słowo zdominowane przez propagandę, politykierstwo, wyblakło i jakby przestało być świętością... Jest tym, do czego po prostu służy człowiekowi język w procesie mówienia.
Zakładając w 1989 roku "Magazyn Wileński" pragnęliśmy jak najszybciej skorzystać z wolności do głoszenia swoich prawd, swoich racji po polsku. Wydarzenia historyczne toczyły się w zawrotnym tempie. Może do końca nawet nie byliśmy świadomi co do historycznej ważności chwili, ale wiedzieliśmy na pewno, że przyszedł czas, by Polacy pozostający za żelazną kurtyną przypomnieli światu o sobie - że jesteśmy, że mamy swoje potrzeby i prawa, że nie chcemy się wynaradawiać, asymilować. Jesteśmy Polakami. To w pierwszym numerze "Magazynu", w styczniu 1990 roku,  po raz pierwszy poszło  w świat pięć prawd Polaków na Litwie.
To prawda, że nie zawsze udawało nam się wszystko tak, jak się wymarzyło. W okresie trudnych początków, wiele trzeba było "nagimnastykować", by pismo w ogóle się ukazało. Gdy trwał jeszcze ZSRR i pierwsze lata po jego rozpadzie, nie było nawet rynku papieru, były " limity na prawo zakupu papieru", do których nie mieliśmy dostępu.
Tym niemniej miło się wspomina tamte czasy. "Magazyn" robiliśmy najczęściej  w nocy, po godzinach pracy podstawowej. Jakby tego nam jeszcze było mało, powołaliśmy Wydawnictwo Polskie w Wilnie.  Dziś, kończąc działalność edytorską , mamy czym się pochwalić. Możemy być dumni ze swego dorobku również w tej dziedzinie – wydaliśmy ponad 50 tytułów książek. W tym tak poważne edycje, jak "Los Wilnianina w XX wieku", "Wilniana z Syberią w tle", przewodniki po Wilnie, Litwie itd. Niektóre tytuły doczekały się kilku wydań. A ogólny ich nakład przekroczył 500 tys. egz. Jak na warunki Wileńszczyzny  i nasze możliwości - to dużo.  Na podstawie materiałów drukowanych w "Magazynie" ukazało się też kilka poważnych edycji książkowych w Warszawie. Wśród nich zbiór felietonów Łucji Brzozowskiej "Zadziwiające losy wyrazów", Alwidy Antoniny Bajor "Szlakiem bohaterów POTOPU Henryka Sienkiewicza" i in.
Przez kilkanaście lat realizowaliśmy swoje zamiary  licząc wyłącznie na własne siły i możliwości. Ale z czasem, chociaż z wielkim trudem, "Magazyn Wileński" utorował sobie drogę do dotacji z Warszawy. Najpierw tylko symbolicznej, z dłuższymi przerwami, potem coraz większej. Aż pismo, jak ten nałogowiec, całkowicie się uzależniło od kolejnych zastrzyków finansowych z Warszawy. "Magazyn", na początku jako dwutygodnik, potem miesięcznik, powoływany był jako, bodajże jedno z pierwszych na Litwie, pismo niezależne. Dziś, niestety, utracił  swoją niezależność i nie może już sam o sobie decydować. Marzenie o tym, by powrócić na drogę samowystarczalności graniczy z cudem. Nie ma już takiej możliwości, nie ma też chyba takiej potrzeby. Zresztą ma rację filozof twierdząc, że dwa razy do tej samej rzeki nie da się wejść.
Dobrnęliśmy do logicznego końca mając poczucie spełnionego obowiązku. 
Od pierwszych dni, gdy rozpoczęło się na Litwie budowanie nowego życia, "Magazyn Wileński" trzymał rękę na pulsie zachodzących procesów. Niezależni, przez nikogo nie finansowani, więc wolni. Nikt nas nie cenzurował, nie wytyczał zadań, nikt żadnych wskazówek nie dawał. Ważne, najważniejsze, znaczące i kontrowersyjne wydarzenia z tamtych lat znajdowały miejsce na łamach pisma. Różne były na to reakcje. Wpływowi i krzykliwi działacze społeczni, ba - nawet przywódcy państwa, próbowali publicznie potępiać nas za głoszenie "swojej prawdy". Z takim samym zapałem atakowały nas też różne "wybiórcze" gazety warszawskie. Polacy na Litwie dla dziennikarzy, urzędników, a częstokroć i nieżyczliwych polityków warszawskich często byli i ciemnogrodem, i komunistami, i bolszewikami, i kimś jeszcze gorszym. Często odnosiło się wrażenie, że wcale nie obchodzi ich to, jak naprawdę żyjemy i co w sobie czujemy. Więc jakby na przekór im robiliśmy swoje. To hartowało i wzmacniało społeczność polską w naszym kraju. Byliśmy i dziś jesteśmy pewni swoich racji. Taka postawa, odrzucanie nawiązywanych nam sugestii, oczywiście, nie pozostaje to bez konsekwencji.
"Magazyn Wileński" przez 32 lata był w wirze wszystkich wydarzeń. Na łamach gościła kultura, oświata, język, tradycje itd. Polityka też, owszem – między innymi. Dziś dzieje Polaków na Litwie, ich praca, marzenia, osiągnięcia, sukcesy i porażki w najnowszej historii są zawarte w 32 opasłych rocznikach pisma. To jest nasz dorobek, który zostawiamy po sobie. Mamy nadzieję, że ktoś z potomnych kiedyś  zechce przeczytać o tym, czym żyliśmy, do czego dążyliśmy i o czym marzyliśmy w okresie burzliwych przemian społecznych w naszym kraju. Poznać to, jak Polacy na Wileńszczyźnie z uporem walczyli o swoją polskość na Litwie, osiągając sukcesy i cierpiąc porażki. Cieszymy się, że już dziś nasz miesięcznik służy pomocą dla wielu badań naukowych nad fenomenem społeczności polskiej na Litwie.
Jeżeli ktoś spośród grona wiernych Czytelników "Magazynu Wileńskiego" na Litwie i w Polsce będzie rozczarowany i zmartwiony decyzją zamknięcia miesięcznika, najmocniej przepraszamy. Przepraszamy i dziękujemy, że w ciągu tak wielu lat byliście razem z "Magazynem". Dziś przede wszystkim chcemy podziękować wszystkim Czytelnikom za wierność, za udział w redakcyjnych imprezach, za żywą więź z redakcją. Dziękujemy też wszystkim autorom, współpracownikom, byłym pracownikom, naszym przyjaciołom i sympatykom. Sponsorom dziękujemy również. Trudno byłoby wymienić wszystkich z imienia i nazwiska, wszystko, co razem przeżyliśmy. Zamieszczamy więc galerię zdjęć szczęśliwych chwil z życia redakcji w różnych okresach. Życie trwa!
Wesołych Świąt! 
Szczęśliwego Nowego Roku!

---------------------

Pismo redagowali:

Michał Mackiewicz, 
Jan Sienkiewicz,
Helena Ostrowska,
Barbara Znajdziłowska, 
Janina Lisiewicz,
Krystyna Marczyk,
Lucyna Dowdo,
 Henryk Mażul

Stale współpracowali:

Alwida Antonina Bajor, 
Łucja Brzozowska
Halina Jotkiałło,
Julitta Tryk,
Jadwiga Kudirko,

Aleksandra Akińczo,
Halina Turkiewicz,
Czesława Paczkowska,
Dominik Kuziniewicz,
Jerzy Karpowicz,
Bronisława Kondratowicz,
Anna Mroczek,
Kazimierz Wołodko,
Eugzeniusz Rymszewicz

Nad opracowaniem graficznym czuwali:

Aleksander Żyndul,
Kazimierz Błaszkiewicz,
Waldemar Karpowicz,
Sławomir Subotowicz

Pomoc organizacyjno-techniczna:

Walentyna Nowikowa,
Krystyna Ruczyńska,
Grzegorz Sienkiewicz,
Czesław Tatol,
Walentyna Mażul,
Irena Pakalnienė,
Danuta Kardis,
Genoefa Subotkevičienė,
Alicja Klimaszewska,
Jadwiga Mikielewicz,
Marek Guniewicz,
Anna Komarowska,
Paweł Jatkiewicz,
Mirosław Wojciulewicz

 

komentarze (brak komentarzy)

dodaj komentarz

W ostatnim numerze

W numerze 12/2021

NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL


ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!

  • Inżynier-romantyk
  • Wiersze Henryka Mażula

POLITYKA

  • Na bieżąco

2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ

  • Życie jak wspinaczka

LITERATURA

  • Pisarstwo Alwidy A. Bajor

NA FALI WSPOMNIEŃ

  • OKOP: działalność
  • Duszpasterze ratowali Żydów

XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"

  • Twierdze, co Polski strzegły

WŚRÓD POLONII ŚWIATA

  • 150-lecie polskiego osadnictwa w Nowej Zelandii

RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY

  • Styczyńscy. Spod Wilna na Syberię

MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA

  • O obowiązku

Nasza księgarnia

Wilno po polsku
Pejzaż Wilna. Wędrówki fotografa w słowie i w obrazie

przeglądaj wszystkie

prześlij swojeStare fotografie

Historia na mapie

Wiadomości (wp.pl)

Kot wisiał na klamce od auta. Powódź błyskawiczna w Dubaju

Powódź błyskawiczna w Dubaju dla mieszkańców miasta był szokiem. Jednak, co mają zrobić bezbronne zwierzęta, kiedy dochodzi do takich wydarzeń? Te które mogą, chowają się na drzewach, czy wchodzą na auta, inne niestety porywa prąd wody i umierają. Dlatego też policjanci z Dubaju po środowej ulewie nie tylko ruszyli na ratunek ludziom, ale także szukali czworonożnych w potrzebie. Agencja AP udostępniła nagranie policji z Dubaju, która uwieczniła moment uratowania kota zwisającego na klamce od drzwi osobówki. Zwierzę wyglądało na zziębnięte i przerażone, więc decyzja mogła być tylko jedna. Mundurowi podpłynęli spokojnie pod samochód i uratowali kota. Ten być może w podzięce dodał coś od siebie w postaci miauczenia, a po chwili został okryty kocem przez funkcjonariusza. W ciągu 24 godzin w Dubaju spadło ponad 142 mm deszczu na metr kwadratowy, dlatego systemy odwadniające, w tym kanalizacja, szybko zostały przeciążone doprowadzając do zalania dzielnic, autostrad czy parkingów podziemnych, gdzie roiło się od luksusowych aut.

Każdy je kochał. Pamiętasz bajki z czasów PRL? [QUIZ]

Afera Pegasusa. Brejza: przekroczono granice jeszcze bardziej

Dwie żołnierki, które zgłosiły molestowanie seksualne w wojsku, były inwigilowane Pegasusem. - Jest to rzecz, w której kończy się słownik języka polskiego. Kobiety pokrzywdzone, zniszczone i zaszczute - powiedział w programie "Tłit" europoseł PO Krzysztof Brejza, który sam był inwigilowany Pegasusem. - Nawet operacja przeciwko nim miała kryptonim "Amor". Są ofiarami obrzydliwego traktowania przez układ przestępczy, który musi być rozliczony. Te informacje, że do zniszczenia ich i doprowadzenia ich do sytuacji granicznej, za to sprawcy muszą ponieść odpowiedzialność. Jest mi po ludzku przykro. Sam jestem ofiarą tej niegodziwości. W sprawie tych pań przekroczono granice jeszcze bardziej. To sytuacja skrajnie obrzydliwa moralnie - dodał.