Do mety, z siodełka widzianej

drukuj
Henryk Mażul, 19.09.2017
Zdjęcie z archiwum Katarzyny Sosny

Katarzyna Sosna mnoży kolarskie sukcesy

W pamięciowych powrotach ku dzieciństwu nie kojarzy jakoś Katarzyna Sosna, by pedałowała wtedy na trzykołowym rowerku. Bardzo czytelnie jawi się za to nauka jazdy na tym jednośladzie wyraźnie na wyrost, jaki jej się dostał w spadku po starszym rodzeństwie – pięciu braciach i siostrze. Ta stanowiła bowiem istną męczarnię, w szczególności poprzez wysoko podniesione siodełko, raz za razem dotkliwie bodące plecy, przyprawiając je o liczne sińce. Poza tymi, które miała na nogach i rękach, nim do końca opanowała utrzymywanie równowagi.
Nie może też twierdzić, że właśnie rower przesłonił cały świat. Rodzinne Pilimieli w latach 90. ubiegłego wieku, kiedy coraz pewniej stawiała kroki w życiu, pozostawały jeszcze urokliwą wsiową mieściną, położoną tuż za rogatkami Wilna w kierunku na Dworczany, dlatego też dusza w dziecięcych zabawach mogła tutaj na dobre hulać. Gdy jej właścicielka cokolwiek podrosła, wysiłek fizyczny sprzągł się z obowiązkiem pomagania rodzicom, prowadzącym z rozmachem gospodarstwo. Odszedł więc rower zdecydowanie na plan dalszy, choć wcale już nie siniaczył siodełkiem pleców.
Że poniekąd bumerangiem wrócił do łask, zadecydował przypadek. Kiedy była uczennicą klasy 8 szkoły w Jałówce, wprost na lekcję wychowania fizycznego zawitała Walentyna Toguzajewa – trenerka kolarstwa z Nowej Wilejki, zachęcając dziewczęta do podjęcia treningów. Odzew był nadspodziewany, gdyż zgłosiła się większa połowa klasy z Kasią włącznie. Zdecydowała się na to po trosze w "owczym pędzie", świadoma poważnego zdrowotnego wyzwania. Jakby na przekór niedomaganiom, które ją trapiły, a które wynikały z powodu wyraźnego nienadążania przez serduszko w tłoczeniu krwi po ciele, wzrostowo bujającym niczym gonna brzózka. W sposób na tyle poważny, że miewała nierzadko zawroty głowy, trącące utratą przytomności.
Już pierwsze, niech nawet nie do siódmych potów, przejażdżki na siodełku wyraźnie przerzedziły liczbę chętnych, którą natomiast okrutnie zdziesiątkowało pedałowanie na rolkach. Sosna zbyt ambitna była, by zrezygnować. Pocieszana krzepieniem na duchu trenerki, będącej zdania, że kto przetrwa trudne początki, może w przyszłości liczyć na wodzenie prymu w peletonie. A nie ukrywa, że taki właśnie jej się marzył.
Teraz, po latach, jest niezmiernie wdzięczna trenerowi Gediminasowi Kastanauskasowi, który ją przejął od Toguzajewej, za to, że umiejętnie dozował dawki treningowe, pozwalające, by jej nieco kłopotliwe serce stopniowo przyzwyczaiło się do obciążeń. Kiedy pedałowała na rolkach, niczym mantrę słyszała przypominanie, że jej tętno przy maksymalnym wysiłku nie może przekroczyć 140-145 uderzeń na minutę. Ani spostrzegła, jak przestała miewać trapiące ją wcześniej zawroty głowy, przekonując się osobiście, że mądrze uprawiany sport może leczyć.
Początki nie były łatwe. W jej przypadku fascynacja kolarstwem nastąpiła przecież zbyt późno. Będącej w wieku niespełna 16 lat wypadło doganiać koleżanki, które rozpoczęły traktowane na poważnie zajęcia nawet o kilka lat wcześniej. By nadrobić te zaległości, musiała szczególnie gorliwie przykładać się do treningów. Pobudka następowała o godzinie 5, gdyż miała zdążyć o 7.20 odjechać autobusem do szkoły, którą od szosy z przystankiem dzielił kawałek drogi. 
Po lekcjach przemierzała go także na piechotę, a dalej jechała do Nowej Wilejki wprost na trening, trwający nieraz nawet do godziny 20. Traciła kolejną godzinę na powrót do domu, gdzie po kolacji zabierała się do odrabiania lekcji, czemu z reguły towarzyszyła zatroskana twarz mamy wraz z powątpiewaniem, czy aby córka nie obarcza się zbytnim brzemieniem. Choć z drugiej strony naocznie się przekonywała, iż wraz z uprawianiem kolarstwa jej szkolny dzienniczek zaczęły zdobić zdecydowanie lepsze oceny, powodowane rozbudzoną sportową ambicją.
Coraz mocniejsza też była Katarzyna w rywalizacji na siodełku, co się szczególnie uwidaczniało, gdy wraz z początkiem wiosen rozpoczynały ściganie się na dworze. Takie klasyczne wprost na szosie w postaci wyścigów drużynowych albo uważanych za etapy prawdy – wyścigów indywidualnych na czas, na trasach kolarskich przełajów, będących namiastką kolarstwa górskiego, albo nawet na torze, po czemu służyły wyjazdy do Kłajpedy. Innymi słowy, były przygotowywane do naciskania na rowerowe pedały wszechstronnie, co też urozmaicało starty. Również te za granicą – we Włoszech czy Polsce, dodające bez wątpienia animuszu w treningach, każących nierzadko wykręcać wręcz koszulki z przelewanego potu.
Już jako juniorka zanotowała niejedno zwycięstwo, zostając mistrzynią Litwy nawet na torze. Przełomowy w jej karierze okazał się natomiast rok 2008, kiedy to musiała odpuścić nieco w kolarstwie, by najlepiej uporać się z maturą. Gdy z tym poradziła, czekał ją występ w szosowych mistrzostwach Litwy, na które wraz ze swym narzeczonym przyjechała trenująca już wówczas we Włoszech Rasa Leleivytė. Katarzyna wraz z innymi koleżankami miały jej pomóc w zdobyciu tytułu mistrzowskiego w rywalizacji ze startu wspólnego, nękając rywalki rwaniem peletonu, a gdy trzeba, asekurując własną liderkę. Co zresztą w pełni się udało, gdyż ta minęła linię mety jako pierwsza, a one miały pełne prawo dzielić jej zwycięską radość.
Sosna, choć przecież nie była u szczytu formy z racji oddania pierwszeństwa szkole, swymi harcami na trasie musiała – widać – zrobić wrażenie na znającym się na rzeczy wybrankowi Rasy, skoro ten zaproponował jej ściganie się w jednej z grup zawodowych, zlokalizowanych na Półwyspie Apenińskim, gdzie kolarstwo bije rekordy popularności. Po dłuższym ważeniu "za" i "przeciw" przystała na to. Wyjechała tam na jesieni 2009 roku, zostawszy uprzednio już w dorosłym kolarstwie mistrzynią Litwy w jeździe indywidualnej na czas. W sposób nie podlegający dyskusji, gdyż druga z zawodniczek miała na mecie stratę aż 15 sekund.
Broniąc barw włoskiego teamu "VaianoFondriest", całych lat pięć swej kolarskiej przygody poświęciła Katarzyna Sosna ściganiu się na szosie. Zanotowała podczas nich pięć z kolei startów w wielce prestiżowych kolarskich zawodach "Giro d’Italia", na które się składa za każdym razem po 10 etapów na niezwykle trudnej trasie. Najlepsza lokata, jaką zanotowała tam w "generalce" była ta opatrzona numerem 27. Bez wątpienia do spektakularnych sukcesów zalicza ponadto zdobycie w roku 2009 i 2010 w mistrzostwach Europy brązowych krążków w jeździe indywidualnej na czas.
Równolegle rywalizowała też w mistrzostwach Litwy. A że bynajmniej nie w roli statystki, dowodzą srebrne medale w jeździe indywidualnej na czas, wywalczone w latach 2010 i 2011, a w tym ostatnim kolekcję dopełnił "brąz" w wyścigu ze startu wspólnego.
Do rodzinnego Wilna (może tak mówić, gdyż jej sielskie-anielskie Pilimieli zostały przez nie połknięte niczym królik przez boa dusiciela), przyjeżdżała też, by ścigać się z nauką, pomna twierdzenia trenera Kastanauskasa, że ta w hierarchii winna nawet wyprzedzać sport. Zaraz po maturze dostała się bowiem na zaoczny kierunek na wydziale wychowania fizycznego Litewskiego Uniwersytetu Edukologicznego.
Łączenie studiów ze sportem wymagało – rzecz jasna – zdwajania wysiłku. Radziła z tym wcale nieźle, darzona wielką wyrozumiałością w drużynie na czele z jej szefem Stefano Gugni. Jest jej po stokroć wdzięczna za dwumiesięczne zwolnienie z obowiązku zawodniczki mimo pełni sezonu kolarskiego, gdy wypadło składać egzaminy końcowe na uczelni, zwieńczone uzyskaniem upragnionego dyplomu, zaświadczającego o wyższym wykształceniu.
Pięć lat spędzonych w różnych peletonach w klasycznym ściganiu się na szosie sprawiło, że poczuła pewien tego przesyt; naciskanie na pedały zaczęło trącić monotonią, jęło przypominać swoiste odrabianie pańszczyzny. Patrząc prawdzie w oczy, coraz bardziej stanowczo zastanawiała się nad wzięciem rozbratu z wyczynowym uprawianiem sportu, o czym nie omieszkała poinformować drużyny. Jej kierownictwo – i owszem – przyjęło tę decyzję z wyrozumiałością, aczkolwiek, nie chcąc rozstać się na zawsze z mającą duży potencjał zawodniczką, zaproponowało, by spróbowała przesiąść się na rower górski, odmienny nieco w konstrukcji od tego, na jakich pedałują rasowi szosowcy.
Zmieniwszy drużynowe barwy na "Torpado-Südtirol", przystała na to przed trzema laty, nie do końca pewna nowego kolarskiego wcielenia ze specjalizacją w maratonach MTB. Tym bardziej, że pierwsze starty boleśnie weryfikowała rzeczywistość. W dojechaniu do mety zawodów przeszkadzały dla niej raz za razem upadki na trasie, będące skutkiem zbyt brawurowej, wręcz ryzykanckiej jazdy, podczas której hamulce nie wchodziły raczej w grę. Za radą trenera Sandro Lazzarina po pewnym czasie moc w płucach i nogach obudowała wyobraźnią. Na efekty nie wypadło długo czekać: finisz stał się osiągalny, ba – zaczęła go mijać, wyrzucając nawet do góry ręce na znak zwycięstw nad rywalkami.
Dzięki kolarstwu górskiemu, mówiąc językiem sportowym, złapała Katarzyna tzw. drugi oddech, z rywalizacji na siodełku zaczęła ponownie czerpać satysfakcję. Bez wątpienia pomógł jej w tym nieco odmienny od wcześniejszego trening, polegający na innym dawkowaniu obciążeń. Na maksymalnych obrotach sposobiła się od stycznia do marca, natomiast wraz z początkiem sezonu koncentrowała się na najgęstszym z możliwych udziale w zawodach, pozwalając na większy luz treningowy. Co, prócz mniejszej harówki, ułatwiło jej godzenie sportu z pracą w zlokalizowanych w Cavarzere dużych zakładach rowerowych, gdzie pełni funkcję dystrybutora produkcji na kraje zagraniczne. A gdzie idą jej wyraźnie na rękę, dostosowując grafik roboczy między godziną 14 a 19, by mogła pierwszą połowę dnia z maksymalną korzyścią dla swego organizmu wykorzystywać na treningowe pedałowanie.
Za tę wielkoduszną przychylność wywdzięcza się Sosna wynikami, przynoszącymi wiele splendoru przyzakładowemu teamowi. Jak przystoi jego filarowi, postrzeganemu tam jako "litewski tygrys", podbija Katarzyna startami Włochy i nie tylko, gęsto depcząc podia w maratonach MTB kolarek. W roku 2016 przykładowo na najwyższym stopniu nierzadko jakże prestiżowych zawodów stała aż 16 razy, powiększając na domiar kolekcję o siedem lokat drugich i o trzy trzecie.
Sezon 2016 – ten drugi z kolei w kolarstwie górskim w karierze – uważa zresztą za najbardziej udany. Poza wymienionymi sukcesami, wymownym przykładem tego – wywalczony brązowy medal w mistrzostwach Europy oraz 17 lokata w mistrzostwach świata elity z udziałem całej czołówki. 
Że w stawce najlepszych na Starym Kontynencie i globie nie daje dmuchać w przysłowiową kaszę, reprezentantka Litwy (bo wtedy w takich właśnie barwach startuje) dowiodła zresztą w latach 2015 i 2017, kiedy to w mistrzostwach Europy plasowała się na miejscach 7. i 5., oraz w mistrzostwach świata, gdzie linię mety mijała odpowiednio jako 13. i 9. 
Kolarskie ściganie się w maratonach MTB robi ostatnimi czasy nie lada furorę w Europie, w czym Włochy mogą służyć przykładem, organizując mnóstwo zawodów, na których czoło wysuwają się te pod nazwą Dolomiti Superbike. Nie do wiary wprost, ale potrafią w rozległej międzynarodowej obsadzie zgromadzić na starcie ponad 5 tysięcy osób, a tak krociowa lista zgłoszeń wypełniana jest… w ciągu dnia.
Dla Katarzyny tegoroczny udział w nich był trzeci z kolei. Dekorowana w dwóch poprzednich "brązem", stojąc na starcie myślała: "Dobrze by było w "złoto" je przekuć". A skoro potem była walka do sił ostatka, w damskiej stawce nie miała sobie równych. Wygrała i teraz może mieć satysfakcję, że w roku przyszłym, gdy spiker, nim cała kawalkada ruszy na trasę, wymieniając zgodnie z tradycją państwa, których reprezentanci wpisali się w różnych latach na listę zwycięzców, w tym zaszczytnym poczcie za jej sprawą nie ominie też Litwy.
Bez wątpienia satysfakcję potęguje świadomość, iż to właśnie w znacznym stopniu dzięki jej sukcesom maratony kolarskie nad Niemnem i Wilią zyskują coraz okazalsze względy, czego wyrazem rozgrywane nawet od dwóch lat mistrzostwa kraju. Odbywające się pod wyraźne dyktando przyjeżdżającej specjalnie w tym celu z Włoch Katarzyny, w czyje posiadanie w obu przypadkach trafiły koszulki mistrzowskie wraz z krążkami z najcenniejszego kruszcu.
"Na własnym podwórzu" jest poza zasięgiem rywalek nawet nie w pełnej dyspozycji zdrowotnej, co się przytrafiło jej tego roku, kiedy to ni z tego, ni z owego złapała podstępnego wirusa, który na przełomie zimy i wiosny nękał ją przez kilka dobrych miesięcy, uchodząc lekarskim diagnozom. Mimo naciskania z całych sił na pedały rower jakoś nie chciał jechać, a słabość wewnętrzna dawała znać co rusz o sobie nadmiernym poceniem się. 
Te jej męczarnie stały się też troską drużyny, która z wyrozumieniem zwolniła swą liderkę na sześć tygodni od ścigania się na siodełku. Zarządzony dwutygodniowy odpoczynek wysokogórski wieńczyła radość, że te kroki zaradcze przyśpieszyły jej powrót do zdrowia. Przypieczętowany – jak już nadmieniłem – zdobyciem 5 lokaty w mistrzostwach Europy i 9 – w mistrzostwach świata, wygraniem mistrzostw Litwy oraz jakże prestiżowych zawodów Dolomiti Superbike.
Póki co najokazalsze łupy, startując w maratonach MTB, można zdobyć podczas dorocznych mistrzostw świata i Europy, gdyż konkurencja ta pomijana jest w programach Igrzysk Olimpijskich i na pewno nie będzie obecna podczas batalii spod znaku pięciu kółek w roku 2020 w Tokio. Jeśli chodzi o kolarstwo górskie, tam nadal rej będą wodzili zawodnicy i zawodniczki specjalizujący się w cross-country, w czym zresztą klasą dla siebie jest mistrzyni świata i dwukrotnie srebrna medalistka olimpijska Polka Maja Włoszczowska. Kto wie jednak, czy zyskiwanie wyraźnej popularności przez maratony nie sprawi, iż w dalszej perspektywie znajdą się one pośród dyscyplin olimpijskich.
U boku albo może w zastępstwie wyłaniania najlepszych w cross-country, z której to konkurencji niepotrzebnie zrobiono show, piętrząc na trasie przeszkody. O skali trudności karkołomnej na tyle, że groźne upadki zawodników i zawodniczek mnożą się niczym z rogu obfitości, powodując wcale niekoniecznie triumfy najlepszych. W odróżnieniu od maratonów MTB, w których siadasz na rower i masz pedałować do mety nieraz ponad 5 godzin, pokonując różnicę poziomów górzystej trasy, sięgającej czasem nawet ponad 3000 metrów. Tu loterii raczej więc nie ma: jak w szosowej jeździe indywidualnej na czas zwanej etapem prawdy, wygrywa ten, kto ma najwięcej "dynamitu" w nogach i czyja wydolność płuc przypomina miech kowalski.
Gdy bohaterka tego opisu porównuje jazdę w peletonach na klasycznej szosie z tą obowiązującą w kolarstwie górskim, ta druga niesie zdecydowanie więcej atrakcji. Przyczynia się do tego bardziej powierzchniowo zróżnicowany teren, jak też pejzażowe widoki nad widoki, kojarzone z serpentynami i dookolnymi szczytami. A ponadto – adrenalina, powodowana zapierającymi dech w piersiach zjazdami. Tego nie da się ująć w słowo, to trzeba przeżyć, co w jej przypadku jest czymś nagminnym. Szczególnie podczas treningów, pozwalających wręcz chłonąć niepowtarzalne piękno gór.
Zdaniem Katarzyny, płaski niczym talerz litewski relief nie pozwoli na zasmakowanie w pełni tego uroku. Nie przeszkadza to jednak wcale, by tzw. zwykły śmiertelnik na dobre zbratał się z rowerem, będącym – w jej głębokim przekonaniu – doskonałym środkiem na aktywny wypoczynek. A na domiar stwarzający nie lada okazję, by z jego pomocą zwiedzić bliższe bądź dalsze okolice i wypatrzyć to, czego się nie da zza szyb mknących lotem błyskawicy samochodów.
Raduje się jej serce, kiedy postrzega, jak przybywa łask, jakimi u nas darzony jest rower. Pomarańczowe okazy tego jednośladu stoją tu i tam na specjalnych postojach w stolicy Litwy, zapraszając wręcz każdego chętnego do skorzystania z oferowanej usługi, wydłużające się asfaltowe kilometry ścieżek do przejażdżek oraz rosnąca liczba zawodów, mających ten jednoślad spopularyzować – wszystko to zyskuje bez wątpienia wymowę szczególną. Choć – jak zna rzeczywistość – pozostajemy jeszcze w tym względzie za Europą w zdecydowanym tyle. Tam bowiem pedałowanie na siodełkach jest czymś tak naturalnym, że czynią to ochoczo nawet ludzie zdecydowanie leciwi, nie mówiąc już o młodzieży. Na Litwie coś takiego – to dopiero perspektywa. Oby najmniej odległa.
Zagadywana o kolarską przyszłość, Katarzyna Sosna nie kryje, że chciałaby się ścigać na trasach górskich najdłużej jak tylko zdrowie pozwoli, a przy okazji powiększać kolekcję zdobytych trofeów. Również o te najbardziej wymarzone laury z mistrzostw świata oraz Europy. Ponieważ w roku przyszłym i jedne, i drugie, odbywać się będą właśnie we Włoszech, jest pełna zdecydowania przygotować się do nich najlepiej jak tylko potrafi, co pozwoli przypuścić zmasowany atak na jeden ze stopni podium. Skoro natomiast maratony MTB nie zaskarbiły jak dotąd przychylności MKOl-u, o olimpijskich wawrzynach można jedynie pomarzyć. Chyba, że zechce "odkurzyć" jazdę indywidualną na czas na szosie, a zyskawszy przepustkę, wystartować w imprezie, którą u schyłku XIX wieku wskrzesił poczciwy baron Pierre de Coubertin.
Gdy natomiast wypadnie kiedyś powiedzieć dość wyczynowemu ściganiu się, wie na pewno, że rowerowi pozostanie wierna do końca życia, pedałując dla własnej przyjemności. A może też po części dla ekstremalnych wyczynów, do czego swym przykładem skłania ją poznany ostatnio w Wilnie Walerian Romanowski, który poniekąd kolekcjonuje nietuzinkowe wyczyny na siodełku, czego ostatnim przykładem jazda w Jakucji przy (brr!) ponad 50-stopniowym mrozie. Nie kryje, że pociągają ją ponadto wyprawy, połączone ze zwiedzaniem ciekawych miejsc pod różnymi szerokościami geograficznymi, co zaczęłaby od Litwy. Pomna, iż przedtem niż chwalić cudze, wypada poznać swoje. 
To wszystko – stanowi perspektywę zdecydowanie wybiegającą w przyszłość. Najbliższa polega natomiast na dalszym ściganiu się. Jak dobrze pójdzie, tegoroczny sezon dla niespełna 27-letniej Katarzyny, która po niedawnym pobycie w Wilnie, ponownie wróciła do Cavarzere, położonego między Wenecją a Genuą, by na trasach wkładać koszulkę kolarskiego teamu "Torpado-Südtirol", zakończy się dopiero w listopadzie. Ma w nim zarezerwowany też start w jakże renomowanych zawodach Rock d’Azur we Francji, stanowiących kilkudniową niepowtarzalną kolarską fiestę. A nie kryje, że chciałaby po pokonaniu trasy maratonu minąć po raz kolejny metę najszybciej z rywalek…

komentarze (brak komentarzy)

dodaj komentarz

W ostatnim numerze

W numerze 12/2021

NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL


ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!

  • Inżynier-romantyk
  • Wiersze Henryka Mażula

POLITYKA

  • Na bieżąco

2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ

  • Życie jak wspinaczka

LITERATURA

  • Pisarstwo Alwidy A. Bajor

NA FALI WSPOMNIEŃ

  • OKOP: działalność
  • Duszpasterze ratowali Żydów

XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"

  • Twierdze, co Polski strzegły

WŚRÓD POLONII ŚWIATA

  • 150-lecie polskiego osadnictwa w Nowej Zelandii

RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY

  • Styczyńscy. Spod Wilna na Syberię

MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA

  • O obowiązku

Nasza księgarnia

Pejzaż Wilna. Wędrówki fotografa w słowie i w obrazie
Wilno po polsku

przeglądaj wszystkie

prześlij swojeStare fotografie

Historia na mapie