Ku Chrystusowemu źródłu

drukuj
Henryk Mażul, 24.09.2015

W latach 60. ubiegłego wieku władze sowieckiej Litwy, zgodnie zresztą z ogólnozwiązkowymi dyrektywami Kremla, przypuściły zmasowane natarcie na tych, kto mimo przypominającego ciężki drogowy walec ateizmu jednał się nadal w życiu z Bogiem. Pełniący wtedy funkcję I sekretarza KC KPZR Nikita Chruszczow buńczucznie zapewniał, że jeszcze troszkę, a wyznawcy Chrystusa podzielą los wymarłych mamutów. By ten stan rzeczy maksymalnie przyśpieszyć, ostrze szczególne nie przebierającego w skutkach ataku wymierzono w kierunku szkół. Uczącym się tam młodszym i starszym wiekiem uczniom miano formować umysły z wyraźną dominantą materii nad duchem, w czym rolę szczególną przypisywano pedagogom.

Ileż odwagi, determinacji i autentycznej Wiary musiał w sobie kumulować Jan Mincewicz, który jako młody nauczyciel rozpoczął w roku 1961 nauczanie muzyki w zlokalizowanej w Nowej Wilejce ówczesnej szkole nr 26, by niebawem zdecydować się na kierunek wyraźnie pod prąd będący. W czasach, kiedy inni koledzy po fachu, nie chcąc narażać własnych zawodowych karier, a nierzadko nawet się wysłużyć przed naczalstwem, gorliwie sporządzali listy wychowanków, wytropionych przed Mszami św. u wejść do świątyń, on pod płaszczykiem rzekomego zjednywania melomanów zdecydował się na założenie tajnego kółka religijnego, opatrzonego nazwą "Promień". W symbolu nawiązującym do zdolnego rozświetlać mroki światła, które miał trzymać w ręku, by wskazywać drogę ku Stwórcy, będącego tak naprawdę jedyną Opoką.
Owszem, zdawał sprawę z karkołomności zamysłu. O siebie zamartwiał się mniej. Zdecydowanie bardziej natomiast o młodzież, która wiedziona romantyczną otoczką konspiracji zaczęła ochoczo podążać za nim, nie do końca pojmując o grożących konsekwencjach. Stąpali więc wspólnie niczym po zaminowanym terenie, gdy pochylali się nad lekturami o tematyce religijnej z biblią włącznie, o które, oczywiście, zatroszczył się on – Nauczyciel, gdy zgłębiali tajniki Wiary albo wybierali się do Kalwarii Wileńskiej na wspólne podążanie tamtejszą Drogą Krzyżową, zatrzymując się dla rozważania Męki Pańskiej w miejscach, gdzie niegdyś stały w barbarzyński sposób wysadzone w powietrze w roku 1962 przez ówczesnych ateistycznych decydentów stacje-kaplice. Gromadzili się również na łamanie się opłatkiem, czczenie innych świąt z liturgicznego kalendarza.
Wspólnotowa chęć bycia razem skłaniała ich do podążania wycieczkowo-obozowym tropem. By ujść od postronnych oczu, wybierali się pod namioty nad Ryskie Wybrzeże albo nawet nad Morze Czarne, a wspólnym biwakowaniom towarzyszyła nazwa "Pod prąd", niebieska flaga z wizerunkiem tak wymownej pierwszym chrześcijanom ryby oraz hymniczna pieśń "My chcemy Boga". Nie mniej imponująco prezentowały się geograficznie trasy wycieczkowe, zahaczające m. in. o Moskwę, Leningrad, Lwów, Rygę, Tallinn, Brasław, Dwińsk, Grodno. By kształtować zdrowe ciała dla takiegoż w nim ducha, nierzadko podczas wypraw w szeroki świat naciskano na rowerowe pedały, a w szpicy peletonu znajdował się któżby inny jak nie Jan Mincewicz.
On – Nauczyciel i Przewodnik – traktował swych młodszych współbraci bynajmniej nie mentorsko, nie narzucając swego zdania. Spierali się w dyskusjach, wymieniali poglądy, dopełniali się nawzajem. A wszystko po to, by otwierać na oścież serca Chrystusowi Panu, choć wokół panoszyli się ateiści, kpiący z Jego istnienia. 
W pewnym momencie konspiracja zaczęła jednak zawodzić. Długie tropienie przez dyrekcję szkoły "wyczynów Mincewicza" przyniosło wreszcie pożądany skutek, w czym niedźwiedzią przysługę wyświadczyło wydawane od roku 1970 metodą samizdatu nielegalne pisemko katolickie "My chcemy Boga". Wpadnięcie na trop 12 jego łącznych numerów spowodowało, że gorliwy siewca prawd Wiary został w roku 1975 dosłownie wywalony z posady nauczyciela muzyki, co było równoznaczne w wręczeniem dlań tzw. wilczego biletu.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności po ponad pół roku wymuszonej przerwy znajduje jednak zatrudnienie w Niemenczyńskiej Szkole Średniej. Znów rzuca się w wir pracy, bratającej tutejszą młodzież z muzyką i śpiewem, zakłada uczniowskie zespoły "Stokrotki" i "Jutrzenka", jakie w przyszłości legną u podstaw tak dziś renomowanej "Wileńszczyzny", rozsławiającej nasz rodzimy i polski folklor daleko poza granicami Litwy. Rzeczone zespoły, jak też powołane do życia wzorem Nowej Wilejki kółko melomańskie stają się doskonałym parawanem do potajemnego założenia "Świtu" – kolejnego nakierowanego wyraźnie "pod prąd" tworu, mającego jednać w nastoletnim gronie wyznawców Chrystusa. W sposób już wypróbowany i sprawdzony, aczkolwiek jak i wcześniej skrzętnie maskowany.
Poczuwając się do odpowiedzialności za "osieroconych" członków "Promienia", przygarnia ich Jan Mincewicz pod swe opiekuńcze skrzydło, a dzięki aranżowanym wspólnym spotkaniom z rówieśnikami ze "Świtu" (przeprowadzanym nierzadko w prywatnych mieszkaniach albo nawet pod osłoną boru-lasu) tworzy się jakże piękna w treści i wymowie wspólnota dusz. Cementowana podczas tzw. płomyków noworocznych łamaniem się opłatkiem i śpiewaniem kolęd, wspólnymi biwakami na łonie natury, poznawczymi wycieczkami. I tak przez kolejnych naście lat. A wszystko – ku chwale Boga.
Ożywcze wiatry "pierestrojki", jakimi powiało za rządów Michaiła Gorbaczowa, znamionowały też kres panoszenia się ateistów. Jak niepyszni nabierali oni przysłowiowej wody w usta w lansowaniu bezbożnictwa, a poniekąd cudem nad cudami stało się przywrócenie w szkołach lekcji religii. Nie posiadający się z radości Mincewicz, ledwie tylko taka możliwość zaistniała, ujawnił się jako gorliwy katecheta. On – prześladowany za Wiarę – mógł teraz już w pełni jawnie i bez obaw o konsekwencje głosić prawdę o Tym, który dla ludzkiego zbawienia poniósł męczeńską śmierć na krzyżu.
Wraz z członkami "Promienia" i "Świtu" mieli prawo poczuć się w siódmym niebie. Choć byli świadomi, że ta prowadzona w latach 1962-1989 z jakże triumfalnym skutkiem działalność winna stanowić raczej rozdział zamknięty. Teraz przecież nadarzała się wreszcie okazja zrywania do woli do niedawna zakazanych owoców z Chrystusowego drzewa życia, a z tego, co sami posiedli, dzięki przekazowi, niczym ze skarbnicy mogły czerpać w rodzinach latorośle. Nie brakło też takich, kto, idąc za głosem serca, przywdział sutannę albo podjął się trudu szkolnego katechety.
Nie zdążyli się obejrzeć, a niczym z bicza trzasł zleciało ćwierćwiecze, odkąd samorozwiązali się. Owszem, chęć dalszego bycia razem powodowała spotkania w mniejszych bądź w większych gronach z reguły z okazji krągłych rocznic "Promienia" i "Świtu". A wtedy za każdym razem ożywały barwne wspomnienia o latach młodości, ubogaconych śmiałym zawołaniem: "My chcemy Boga". Dla będącego niezmiennym ich uczestnikiem Jana Mincewicza owe przywoływanie przeszłości jawiło się jako znamienne świadectwo, stanowiło ważny dokument czasów, kiedy szło się "pod prąd". I w pewnym momencie zdecydował on o ocaleniu tych wspomnień przed zapomnieniem poprzez zgromadzenie takowych w książkowej postaci.
Wystosowawszy apel do byłych kółkowiczów o przelanie na papier tego, co ocaliła pamięć, zakrzątnął się sam pomysłodawca w odkurzaniu dość skrzętnie prowadzonego archiwum, wydobywając zeń na światło dzienne też to, co zostało uwiecznione za pomocą aparatu fotograficznego albo kamery filmowej, co utrwaliły taśmy magnetofonowe. A wszystko po to, by możliwie najpełniej ująć temat, zostawić go potomnym, zaświadczyć, że z Bogiem trza być w spójni zawsze i wszędzie, choć rzeczywistość czasem temu wyraźnie przeszkadza.
Jan Mincewicz nie byłby sobą, jakby w realizacji zamysłu rzucił słowa na wiatr. A – przyznać trzeba – zamysł wypadł naprawdę okazale: wydana kilka tygodni temu, opatrzona tytułem "Pod prąd", a licząca bez mała 130 stron, bogato ilustrowana książka kryje między twardymi okładkami 34 różnej wielkości wspomnienia dziś już z reguły mocno dorosłych osób, które przewinęły się w różnych latach przez "Promień" i "Świt". 
Wspomnienia bardzo osobiste, acz w tonacji zbieżnej, gdyż okraszonej nie lada sentymentem, ciepłem i serdecznością. Niczym refren powtarza się tam przekonanie, że udział w tajnej katechizacji ukształtował w nich mocne kręgosłupy moralne, co pozwala kroczyć przez życiowe meandry naprawdę z podniesionym czołem, odróżniając, gdzie jest ziarno, a gdzie – plewy. Mnożą się też słowa najszczerszej wdzięczności dla pisanego koniecznie dużą literą Nauczyciela za wszystko, co uczynił, by oni – wtedy nastoletni – poznawszy prawdę o Bogu, zaczęli spoglądać na świat innymi oczyma.
30 sierpnia w sali stołecznego Domu Kultury Polskiej miało miejsce jakże wzruszające spotkanie byłych członków "Promienia" i "Świtu". Za jego powód posłużyła właśnie prezentacja rzeczonej książki, którą uzupełnia na domiar płyta DVD z 24-minutowym amatorsko nakręconym przez Jana Mincewicza filmem o obozowaniu w roku 1975 oraz płyta CD z 50-minutowymi nagraniami, mających stale miejsce podczas biwakowania pod namiotami konkursów recytatorskich wierszy o tematyce religijnej. 
Po wspólnym odmówieniu Koronki do Miłosierdzia Bożego pełniący rolę inicjatora i gospodarza widzenia się po latach Jan Mincewicz przywołał pokrótce we wspomnieniach czasy, kiedy wraz z młodzieżą zdążali "pod prąd", przepraszając wszystkich, kto z tego powodu doznał przykrości, opowiedział, jak zrodził się pomysł ze wspólnym ujęciem tych wspomnień w książkę. Po czym ta, jeszcze świeżo pachnąca farbami drukarskimi, trafiła do każdego ze współautorów, jak też do zgromadzonych na sali, kto w jakikolwiek sposób uczestniczył w tajnej katechizacji.
Nie obeszło się, oczywiście, bez wspomnień, o które pokusili się m. in.: Adam Błaszkiewicz, Inessa Moro (Mozyro), Irena Dźwinel (Komar), Genowefa Klonowska (Sipowicz), Anna Rynkiewicz (Lula), przybyła aż ze szkockiego Edynburga Danuta Slesaronok (Leonowicz). A podobnie jak we wspomnieniach spisanych nie szczędzono słów uznania pod adresem swego przewodnika w wędrówce ku Bogu, podziwiano jego odwagę, zmysł organizacyjny, opiekuńczość, bezinteresowność w działaniu. Tę wdzięczność jakże wymownie uzupełniały wiązanki kwiatów i wylewne uściski. Wdzięczność Stwórcy oddano natomiast zgodnym odśpiewaniem hymnu dziękczynnego "Te Deum", który piękną klamrą spiął trwające trzy godziny spotkanie. Wątek modlitewny powielały na domiar odprawione tegoż dnia w czterech kościołach Wilna i Wileńszczyzny Msze św. w intencji byłych uczestników tajnej katechizacji.
Nasz wielki Rodak, papież, a od niedawna wyniesiony na ołtarze Jan Paweł II pokusił się swego czasu o jakże wymowną refleksję: "Jeśli chcesz znaleźć źródło, musisz iść do góry, pod prąd. Przedzieraj się, szukaj, nie ustępuj, wiesz, że ono musi tu gdzieś być". Trzeba przyznać, że Jan Mincewicz, na długo przed wypowiedzeniem tych słów przez Ojca Świętego, z wielką determinacją podążał ku temu źródłu Bożych łask, wiodąc za sobą młodzież. Zważywszy całą nawałnicę ówczesnej propagandy, czyż to nie jest bohaterstwo? Bohaterstwo ciche, wcale nie na pokaz, a przez to mające wymowę szczególną. Przed którą czapki z głów w dowód podziwu i szacunku mieliby zdjąć ci wszyscy, strojący dziś z siebie gierojów, choć przecież w czasach Litwy sowieckiej nigdy nimi nie byli.

komentarze (brak komentarzy)

dodaj komentarz

W ostatnim numerze

W numerze 12/2021

NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL


ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!

  • Inżynier-romantyk
  • Wiersze Henryka Mażula

POLITYKA

  • Na bieżąco

2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ

  • Życie jak wspinaczka

LITERATURA

  • Pisarstwo Alwidy A. Bajor

NA FALI WSPOMNIEŃ

  • OKOP: działalność
  • Duszpasterze ratowali Żydów

XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"

  • Twierdze, co Polski strzegły

WŚRÓD POLONII ŚWIATA

  • 150-lecie polskiego osadnictwa w Nowej Zelandii

RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY

  • Styczyńscy. Spod Wilna na Syberię

MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA

  • O obowiązku

Nasza księgarnia

Pejzaż Wilna. Wędrówki fotografa w słowie i w obrazie
Wilno po polsku

przeglądaj wszystkie

prześlij swojeStare fotografie

Historia na mapie