Mogiłę pradziada ocalić od zapomnienia

drukuj
Krystyna Adamowicz, 15.08.2018
Stanisława i Ignacy – młodą parą

Krzyż pamięci męczeńskich losów mieszkańców parafii Podbrzezie

W Podbrzeziu, na miejscowym cmentarzu, stanął krzyż. Pięciometrowy dębowy krzyż, którego każdy metr stanowi rok życia na wygnaniu jego fundatorów. Napis na granitowej płycie zmusza każdego przybysza na ten stary cmentarz przystanąć i odmówić pacierz. Czytamy:

"Jeśli zapomnę o Nich, Ty, Boże na Niebie, zapomnij o mnie"
A. Mickiewicz
Pamięci mieszkańców Parafii Podbrzezie, zesłanych w śniegi Syberii, stepy Kazachstanu, więzionych w łagrach, kopalniach Donbasu i na szlaku "saratowskim"
Boże, wierzyli w Ciebie w każdym dniu cierpienia, obdarz ich łaską wiecznego zbawienia.
Rodacy z Macierzy
Rok 2018"
Z parafii podbrzeskiej deportowano 20 rodzin, gdzie były też dzieci, 17 osób więziono w kopalniach Donbasu. W rodzinie Łozowskich na złowieszczą ziemię syberyjską wywieziono 9 osób, w tym – czwórkę dzieci. Na uroczystość poświęcenia krzyża i tablicy pamiątkowej przybyła z Polski, ze stron Szczecina, pani Franciszka Kobylińska, która na nieludzkiej ziemi zaliczyła własne dziecięce lata. Z rodziny Kowalewskich los zesłańczy podzieliło 10 osób…

Rodowód Masiulów – wrażliwy i hojny
Fundatorami krzyża są dwaj bracia – Krzysztof i Henryk Masiulowie. Pomysłodawczynią, organizatorką i realizatorką tego pięknego czynu jest natomiast ich siostra – Janina Starowieyska z domu Masiulówna, urodzona na Syberii.
Ta dzielna kobieta mieszka dziś w Olsztynie, Podbrzezie na Wileńszczyźnie jest zaś tym miejscem, które ostatnimi laty nadało sens jej życiu. Na miejscowym cmentarzu spoczywają dziadkowie i pradziadkowie, krewni, których Masiulowie i Rutowiczowie mieli wielu. 
Masiulowie – to rodzina ojca Ignacego Masiula, Rutowiczowie – matki Stanisławy. A jeszcze, jak wspomina pani Janina, swego czasu jej ojciec powiedział, że "wszyscy Baczulowie też są naszą rodziną i mnie tego wystarczyło, by zadbać również o ich groby". 
Ojciec pani Janiny – Ignacy Masiul – przeżył długie życie, zmarł w wieku 99 lat. Spoczywa na ziemi Warmii i Mazur. Jego miejsce rodowe – zaścianek Sprejnie w okolicach Podbrzezia, gdzie wiódł pracowite życie, w kościele podbrzeskim stanął natomiast na ślubnym kobiercu z piękną dziewczyną z zaścianka Szunele – Stanisławą z domu Rutowicz. Tutaj też urodziło się im dwóch synów – Krzysztof i Henryk.
– Swego czasu Ojciec zadał mi pytanie: Janiu, czy nie wiesz, dlaczego tak długo żyję? Odpowiedziałam – pewnie Ojciec masz jeszcze coś do zrobienia, czegoś jeszcze nie zrobiłeś – opowiada pani Janina. – Teraz mogę śmiało powiedzieć, bo wydaje się, że wiem: żył tak długo, aż zakiełkowała we mnie miłość do Wileńszczyzny, aż zrozumiałam, jak wielkiej boleści doznali ci, zmuszeni pozostawić swoje ziemie, swoją ojcowiznę, swoją Ojczyznę. Pogodzili się z losem, pokochali przybrane miejsca, mówili – mieszkam w Polsce, choć, wypowiadając te słowa, widzieli ziemie pozostawione. Ich modlitwa biegła ku wileńskim polom, ścieżkom, latom młodości.

Drogi męczeństwa ojca i całej rodziny 
2 stycznia 1945 roku pan Ignacy został aresztowany i osadzony na Łukiszkach. Mieszkał wtedy w Wilnie, przy ulicy Kalwaryjskiej, ukrywając się przed mobilizacją, którą ogłosili Sowieci. W swym pamiętniku opisywał, jak enkawudziści zastraszali więźniów, grożąc im naganem, jak krzyczeli, poniewierali, wiedział też, co to karcer tego więzienia, bo i tam przebywał z woli enkawudzisty.
W marcu tegoż roku transport z więźniami, gdzie był również Ignacy Masiul, w "asyście" bagnetów i psów wyruszył do Donbasu, kopalni węgla. Ponad pół roku harówki starczyło, by poznać, co to jest znęcanie się nad ludźmi i by utracić zdrowie. 
Dopiero w listopadzie tegoż roku został zwolniony. Wrócił do domu. Zaledwie pięć lat powojennych młoda rodzina była w Podbrzeziu, marzyło im się gospodarowanie na swej ziemi. W październiku 1951 roku Ignacy został ponownie aresztowany przez NKWD, całą rodzinę – pana Ignacego, żonę i dwóch synów – Henryka i Stanisława deportowano na Syberię (kraj krasnojarski, suchobuzimski rejon, wieś Dubrowa). Właśnie tutaj w roku 1955 urodziła się córka Janina, dziś – pani Janina Starowieyska. 
W roku 1956 rodzina uzyskała zwolnienie z tej nieludzkiej ziemi. Wyjechała z trójką dzieci do Polski. Miejscem ich zamieszkania została ziemia Warmii i Mazur, tak krajobrazowo podobna do wileńskiej.
Nieopodal Kętrzyna kupili z czasem skromne gospodarstwo, gdzie wdrożyli wiele elementów gospodarowania z wileńskich stron. Zamiłowanie do sadownictwa, pszczelarstwa spowodowało, że zasadzili wiele odmian drzew owocowych, takich, jakie były w Sprejniach.
Rodzice z ogromną tęsknotą wspominali lata przedwojenne, trudności wojenne i powojenne, wracali do lat szkolnych, spotkań towarzyskich, przywoływali Piłsudskiego. Matka pięknie śpiewała, dlatego od dziecka pani Janina wyrastała w duchu i kulcie Matki Boskiej Ostrobramskiej. Jej obraz zresztą towarzyszył latom zsyłki i nadal jest w posiadaniu rodziny. Rozmów o Syberii unikali. Matka na samo wspomnienie płakała, ale gdy się uspokajała, uchylała rąbka wspomnień. Rodzeństwo z rodziny matki – Rutowiczowie – z czasem spokrewnieni zostali z Łozowskimi – podobnie wywiezionymi do kraju krasnojarskiego. 
Na Wileńszczyźnie byli ludźmi zamożnymi – mieli ponad 50 hektarów ziemi, las, piękny dom, co służyło pretekstem do wywózki. Dziś na miejscu pięknego domu wyrósł gąszcz bzu, zachowała się studnia, którą dotychczas mieszkańcy nazywają studnią Rutowicza. 
W roku 1958 na nowym gospodarstwie, w nowej rzeczywistości rodzi się brat Krzysztof, który od roku 1979 do tej pory je prowadzi z tą wszak różnicą, że to liczy teraz prawie tysiąc hektarów. "Och, jak Ojciec był zainteresowany powiększaniem areału i zmianą typu gospodarowania. Nie spał nocami i rozmyślał" – wspomina pani Janina. W 1965 rodzi się jeszcze jedno dziecko – córka Teresa.
Jest więc ich pięcioro rodzeństwa, każde zdobyło maturę, czego pilnowali rodzice. Sami przed wojną ukończyli 7 klas szkoły podstawowej, co było na owe czasy znaczącą edukacją.
Matka, pani Stanisława, zmarła w 2002 roku, a 12 lat później do Wieczności odchodzi Ignacy Masiul. 

Ścieżkami dziadków i pradziadków
"Niezaprzeczalna chęć powrotów do Podbrzezia, do ziem rodziców przyszła do mnie podczas pogrzebu kuzyna Antoniego Głuchowskiego w Podbrzeziu. Było to 13 kwietnia 2010 roku. Podczas wyprowadzania z domu spojrzałam w stronę cmentarza i doznałam olśnienia, że teraz pójdziemy drogą, którą chodzili moi pradziadowie i ojcowie. To na tym cmentarzu wydeptywali ścieżki, nawiedzając swoich zmarłych. Część mojej duszy i umysłu należy więc do tej ziemi.
Drugim spoiwem duchowym był czas po śmierci mego Ojca. Przeżyłam bardzo głęboko żałobę po Nim, przeszłam wszystkie Ojcowe ścieżki. W Ostrej Bramie Matuchnie pozostawiłam dalszą opiekę nad duszą mego Ojca. Do tej pory wierzę, że prośba moja została przyjęta.
Pierwszy rok po śmierci Ojca przyjeżdżałam, szukając powiązań rodzinnych i paląc świeczki na grobach. Wzrastało we mnie poczucie wstydu, że tyle lat ludzie dobrej woli pielęgnowali te groby, choć nie byli to najbliżsi – wnuki, prawnuki. Żywię wielką wdzięczność tym, kto opatrywał mogiły na tyle, na ile mógł. Chwała im za to. Planowałam ustawić pomniki dla najbliższych i starałam się uczulić moje rodzeństwo na to. Udało mi się, więc zaczęłam rozmowy z fachowcami. Jesienią zeszłego roku trzy pomniki poświęciliśmy przed 1 listopada. Wsparłam w porządkowaniu około 20 grobów i już widziałam kolejny rok i kolejną inicjatywę".

Nazwiska znane na Ziemi Wileńskiej
Przy obrazie Matki Boskiej Podbrzeskiej, w kościele Najświętszego Serca Jezusowego ks. proboszcz Marek Gładki w modlitwie odczytuje nazwiska mieszkańców tych okolic, którzy byli zesłani na Syberię lub do Kazachstanu, więzieni w łagrach, skazani na golgotę w kopalni Donbasu bądź na "szlaku saratowskim". Duszpasterz wymieniał dziesiątki nazwisk rodów ludzi z parafii podbrzeskiej, dziesiątki imion dzieci, które doznały okrucieństwa życia rodzin deportowanych, imiona dzieci, urodzonych na nieludzkiej ziemi, do których grona należy też pani Janina – inicjator i organizator tej pięknej uroczystości. "Usłysz, Panie, ich imiona" – przywoływał kapłan. 
Wśród modlących się nie zabrakło znanych wśród naszej społeczności osób. To: dr Halina Turkiewicz, wykładowczyni na polonistyce Litewskiego Uniwersytetu Edukologicznego, której dwaj dziadkowie odbyli katorgę w Donbasie, rodzina Franciszka Kowalewskiego, współzałożyciela i prezesa honorowego zespołu "Wilia" (z tej rodziny wywiezionych było 10 osób, w tym – rodzice śp. Franciszka), bliscy Romualda Gieczewskiego, byłego prezesa Polskiej Sekcji Wileńskiej Wspólnoty Więźniów Politycznych i Zesłańców, którego poczynania kontynuuje żona Janina, również obecna na uroczystości. A ponadto – rodziny Łozowskich, Rutowiczów, Jeleńskich, Masiulów, Rymszewiczów, Skrobotów, Lachowiczów, Ilewiczów, Drozdowskich…
Zaszczyt odsłonięcia tablicy przypadł Janinie Starowieyskiej, Franciszce Kobylińskiej z domu Łozowska oraz Bohdanowi Domolewskiemu. 
Śpiew i słowa poezji – to kolejne wzruszenie. Wystąpił młodzieżowy miejscowy zespół "Randeo Anima" pod kierownictwem Augustyny Grejciun. Starosta gminy Wojciech Drozd dziękował inicjatorce akcji pamięci – Janinie Starowieyskiej za tę inicjatywę, a mieszkańcom Podbrzezia i okolic za przybycie oraz wzięcie udziału w tym znamiennym wydarzeniu. Jak zaznaczył starosta, represje dotknęły mieszkańców całej Wileńszczyzny. Przykładem tego również rodzina jego małżonki, a niektórzy z wywiezionych tej rodziny zostali w śniegach syberyjskich na wieczność.
Wicemer samorządu rejonu wileńskiego Robert Komarowski w imieniu mer Marii Rekść oraz własnym dziękował zebranym oraz organizatorom tej znamiennej akcji pamięci – zachowania naszej trudnej a chlubnej historii. Rodzinę Komarowskich takoż dotknął ten dramat. "W tym roku obchodzimy 100-lecie niepodległości Państwa Polskiego i Litwy. To właśnie ten krzyż upamiętnia ofiary tego stulecia" – powiedział Robert Komarowski, dodając, że młodzież gminy oraz całego rejonu wileńskiego będzie tu przyjeżdżać, by poznawać dzieje ojczystej ziemi, dzięki czemu pamięć zostanie zachowana. 
Pani Franciszka Kobylińska z rodowodu Łozowskich i Rutowiczów przyjechała na to spotkanie z okolic Szczecina. Tam dziś mieszka, przez całe życie była nauczycielką. Jednak nie da się skasować przeżyć, które dotknęły ją jako dziecko. Jej miejscem "zamieszkania" była przecież surowa Syberia.
"Nasza rodzina przebywała tam od roku 1949 do 1955. Jako dziewięcioletnia byłam wpisana na listę osób, podlegających obowiązkowi zatrudnienia. Pracowałam w tajdze, pasłam konie i barany, zbierałam dary lasu, które musiałam oddawać "władcom". Gdy przyjechałam do Polski z tej wyklętej ziemi, ważyłam 18 kilo" – wspomina. Pani Franciszka była otaczana wielu krewnymi z rodowodu Łozowskich i Rutowiczów – przez państwo Wołejków, Gorbaczewskich. 
Pan Bohdan Domolewski dziś mieszka w Toruniu. Jego rodzice – ojciec i matka – byli wywiezieni do Donbasu. Wraz z ojcem pani Janiny – Ignacym Masiulem wracali przygodnymi pociągami do Wilna, a gdy dotarli, pierwsze kroki skierowali do Matki Boskiej Ostrobramskiej, by podziękować Jej za powrót. Los chciał jednak, by się później zgubili. 
Odnaleźli się dopiero w Polsce i to zawdzięczając polskiej prasie wileńskiej. Do rąk pana Ignacego w roku 2008 trafiła gazeta z artykułem "Górnik ze Specłagiera" – o ojcu pana Bohdana. Pisali sobie listy, a dziś ich dzieci – Janina i Bohdan – korespondują ze sobą, poszukując ziomków z Podbrzezia.
Jak się okazało, jest on kuzynem śp. Haliny Jotkiałło, dziennikarki wileńskiej, zmarłej nagle przed trzema laty.
– Ta raptowna śmierć Haliny była dla mnie ogromnym przeżyciem. Jeszcze umawialiśmy się z nią zwiedzić okolice Podbrzezia, skąd pochodziła jej Mama Jadwiga z domu Raubo. Halina przesyłała mi polską prasę, ukazującą się w Wilnie, toteż miałem świeże wiadomości. Przyjechałem, by się pokłonić również grobowi Haliny – mówi Bohdan Domolewski.
Nazwisko Raubów znalazłam na liście ofiarodawców budowy kościoła w Podbrzeziu.
Jeszcze tylko osobista refleksja. W prawym bocznym ołtarzyku świątyni w Podbrzeziu zawieszony jest cudowny obraz Matki Boskiej, zwany przez wiernych Matką Boską Podbrzeską. Przeżył on trudny los za czasów carskiej Rosji, kiedy kościoły na Wileńszczyźnie przekształcano w cerkwie. Był jednak uratowany z przerobionego na cerkiew w 1866 roku i spalonego kościoła. W roku 1929 został starannie odnowiony i zachowany do dziś. Jak mówią miejscowi badacze historii kościoła w Podbrzeziu, w tym – prezes wspólnoty lokalnej Podbrzezie-Glinciszki Franciszka Grejciun, nie wszystko wiadomo o jego uratowaniu. 
Historię tego obrazu może uzupełnić mieszkający dziś w Olsztynie pan Henryk Kujawa, wieloletni działacz tamtejszego Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej. Opowiadał mi przed laty, że to właśnie jego Matka odnalazła ten porzucony przez prawosławnych obraz, w tajemnicy zabrała do domu, przechowywała, skrzętnie go restaurując.
Pani Janina Starowieyska nie szczędzi słów podzięki fundatorom wykonania, ustawienia i poświęcenia krzyża oraz granitowej tablicy. Są to Krzysztof i Henryk Masiulowie. Na liście ofiarodawców znajdują się ponadto: Łozowscy, Siatkowscy, Giełwanowscy, Piotrowscy, Rymszewiczowie, Drozdowscy, Domolewscy, Tomaszewscy, Pietkiewiczowie, Skrobotowie.
W tym samym dniu poświęcono też pomniki dziadków Pani Janiny oraz Baczulów. Akcja pani Janiny – "Mogiłę pradziada ocalić od zapomnienia" – będzie kontynuowana. 
 

komentarze (brak komentarzy)

dodaj komentarz

W ostatnim numerze

W numerze 12/2021

NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL


ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!

  • Inżynier-romantyk
  • Wiersze Henryka Mażula

POLITYKA

  • Na bieżąco

2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ

  • Życie jak wspinaczka

LITERATURA

  • Pisarstwo Alwidy A. Bajor

NA FALI WSPOMNIEŃ

  • OKOP: działalność
  • Duszpasterze ratowali Żydów

XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"

  • Twierdze, co Polski strzegły

WŚRÓD POLONII ŚWIATA

  • 150-lecie polskiego osadnictwa w Nowej Zelandii

RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY

  • Styczyńscy. Spod Wilna na Syberię

MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA

  • O obowiązku

Nasza księgarnia

Wilno po polsku
Pejzaż Wilna. Wędrówki fotografa w słowie i w obrazie

przeglądaj wszystkie

prześlij swojeStare fotografie

Historia na mapie