O bezsensie sensu

drukuj
dr Jan Ciechanowicz, 13.08.2019

Każdy myślący człowiek może zadać sobie za poetą Janem Twardowskim pytania:

Kto wezwał? Kto przywołał?
Skąd sny, co tu przygnały?
Przed własną tajemnicą
Przyklękam taki mały...

Umysł ludzki może dostrzegać mądrość Bożą jako potęgę, harmonizującą świat w matematyczno-muzycznej organizacji Kosmosu. Harmonia Kosmosu przemawia tedy do człowieka zarówno językiem fizyki, jak też matematyki, logiki, muzyki, filozofii, wiary. Ale też językiem miłości. Człowieka ocenić nie można według tego tylko, co on wie, lecz według tego, co kocha. Tylko miłość go przemienia w to, czym on jest; dobro czyni go dobrym, a zło złym (św. Augustyn). 
Czy stawianie pytania o sens życia ma sens? – Z pewnością, w każdej epoce i w każdym kraju spotka się niemało ludzi, którzy na to pytanie zareagują wzruszeniem ramion. Co to ponoć za próżne wstrząsanie powietrza? Jedz, pij, wesel się, po śmierci nie ma przyjemności – powiedzą za Epikurem. 
Myśliciel niemiecki Ferdynand Krenzer nader dokładnie opisuje tę postawę: W kasie żąda ktoś: "Proszę jeden bilet pierwszej klasy". Jeden pierwszej klasy, nic poza tym. Droga obojętna, cel obojętny. Ważne, że klasa pierwsza, z miękkimi obiciami. Czy to żart? Oczywiście, scena zmyślona. Niemniej sporo ludzi w życiu na co dzień tak właśnie postępuje. Dla nich ważne jest jedynie wygodne miejsce, dobra pozycja, ustabilizowany dochód – obojętne, dokąd to prowadzi... 
Wielu ludziom wszelako tego nie wystarcza. Miejsce w "pierwszej klasie", mknącego byle gdzie pociągu – to rzecz wątpliwa. Zastanawiają się, chcą wiedzieć, dokąd prowadzi droga, czy podróż w ogóle ma sens. Chcą wiedzieć, skąd przyszli, gdzie są, dokąd zmierzają. Czyli że zadają sobie pytanie o sens swego – i w ogóle ludzkiego – życia. Od odpowiedzi na to fundamentalne pytanie będzie zależało, co uczynią z własnego, jedynego i niepowtarzalnego, żywota, jaki będzie ich stosunek do wszelkich spraw wielkich i małych. 
Theodor Wiesengrund Adorno w Negatywnej dialektyce zauważa: Życie ma taki sens, jaki nadaje mu pytający... Totalność pytania sama wytwarza siłę fatalną, która przy całym afirmatywnym krygowaniu się staje się bez znaczenia w obliczu realnego nieszczęścia. Kiedy zrozpaczony człowiek, który chce się powiesić, zapyta drugiego, który chce go od tego zamiaru odwieść, o sens życia, to bezsilny pomocnik nie będzie mógł na żaden [sens] się powołać; każdą jego próbę można zanegować, jako echo pewnego "consensus omnium", którego treść zawiera się w powiedzeniu, że cesarz potrzebuje żołnierzy. Życie, które miałoby sens, o sens by nie pytało, w obliczu pytania sens się ulatnia. Jego przeciwieństwo wszakże, abstrakcyjny nihilizm, musiałoby zamilknąć w obliczu odwrotnego pytania: a po co ty żyjesz?... Tego, co bez zniewagi mogłoby pretendować do nazwy sens, trzeba szukać w tym, co otwarte, a nie zamknięte w sobie; teza, że życie nie ma sensu, jako odpowiedź pozytywna byłaby równie głupia, jak fałszywe jest jej przeciwieństwo; prawdziwa jest ona tylko jako uderzenie w uroczysty frazes... Zwodniczą rzeczą jest wszakże szukanie sensu nie w życiu, ale w jego spełnionych momentach. Te są rekompensatą w doczesnej egzystencji za to, że ona poza sobą niczego nie toleruje... 
Poczucie bezsensu życia nie tylko własnego, ale i życia w ogóle jako takiego, stanowi ciężką dolegliwość, zatruwającą serce i umysł, prowadzącą częstokroć do samobójstwa, w tym – do samobójstwa powolnego przez alkoholizm czy narkomanię. Jeśli patrząc na zewnątrz zważymy, że "życie jest krótkie, a sztuka długa", i zobaczymy, jak śmierć porywa największe i najpiękniejsze umysły, często w chwili, gdy dopiero wspięły się na szczyty swoich osiągnięć, a także wielkich uczonych, gdy dopiero osiągnęli gruntowne zgłębienie swojej dziedziny, to potwierdza nam to również, że sens i cel życia nie jest intelektualny, lecz moralny (Arthur Schopenhauer, Świat jako wola i przedstawienie, t. 2). 
Fryderyk Nietzsche poszedł jeszcze dalej w swym pesymizmie, gdy pisał: Es gibt nur eine Welt, und diese ist falsch, grausam, widersprüchlich, ohne Sinn. A skoro tak, wszystko musi być pustką i mrokiem, choć trzeba powiedzieć, że np. Charles Taylor w Źródłach podmiotowości temu zdecydowanie zaprzecza, gdy zauważa: Fakt, iż moje życie nie ma sensu ani treści, nie musi zostać oceniony jako moralna porażka, taki sposób określenia mojego życia jest jednak równoznaczny z potępieniem mnie w imię niezależnych od moich upodobań i pragnień kryteriów, które powinienem uznawać. 

* * *
Jak powiedział pewien niemiecki myśliciel, wszelkie mówienie o sensie życia, o prawdzie ostatecznej, o tym, co dobre i piękne, o Bogu musi zawieść; wszystko to bowiem wprawdzie istnieje, ale jest niewypowiedziane, niemożliwe do zracjonalizowania i zwerbalizowania. Tym bardziej, że niektórzy myśliciele uważają te duchowe rzeczywistości za "rzeczywistości nierzeczywiste", hipotetyczne, wirtualne, urojone, fantasmagoryczne, czyli takie, którym nie przysługuje atrybut obiektywnego istnienia. Trzeba jednak tę pustkę pokonać, a uczynić to można jedynie – według filozofii chrześcijańskiej – przez miłość. Bo przecież np. kochać coś bardziej niż życie, to uczynić, by życie było czymś więcej niż życie (Jean Rostand). 
Droga zaś ku temu prowadzi przez ideały, o których Winston Churchill miał zauważyć, iż prawdziwy realista nie zapomina o ideałach. O ideały zaś powinno się walczyć w taki sposób, jaki wynika z charakteru ideałów. Odpowiedź na pytanie o sens życia znajduje się zatem nie w sferze teoretycznych rozważań, lecz w sferze praktyki socjalnej. Gdy poświęcimy się dla dobrej sprawy i dla niej pracujemy, o nią walczymy, nie tylko udzielamy odpowiedzi na pytanie o sens życia, lecz wręcz nadajemy mu sens, i to sens wyższy. Codzienne doświadczenie potwierdza, że nasze serce długo jeszcze bije dla sprawy, która dla rozumu stała się przeszłością (Max Stirner). 
Widocznie bywa tak, iż sens naszego życia wybieramy sami, a nie jest on odgórnie określony i narzucony. Choć jest tak chyba nie do końca. Jesteśmy więc tym przede wszystkim, do bycia czym zaprasza nas świat, a podstawowe rysy naszej duszy są odciśnięte w niej jak na glinianej tabliczce. Oczywiście, żyć to nic innego jak współżyć ze światem  (Jose Ortega y Gasset, Bunt mas). 
Lew Tołstoj w Spowiedzi doszedł był do wniosku, że poczucie bezsensu świata w ogóle rodzi się z braku sensu własnego życia, że dopiero własne godziwe pod względem etycznym życie daje możność odczytania sensu życia jako takiego. Trzeba więc świadomie dążyć i dbać o to, by uczynić nasze własne życie czymś sensownym, logicznym, dobrym i pięknym – przez pracę i twórczość, przez walkę i myślenie, przez czynną miłość do ludzi. I to mimo faktu, na który wskazywał Ludwig Feuerbach: Ludzie na ogół są w praktyce często przeciwieństwem tego, czym są w teorii, że być może byłoby lepiej zamiast miłości człowieka uznać nienawiść do niego za artykuł wiary i nauczania. Podczas gdy teraz ludzie w religii, tj. w teorii, kochają się, a w praktyce nienawidzą, może by wtedy odwrotnie nienawidzili się w teorii, a kochali w praktyce. 
Szota Rustaweli, wielki poeta i myśliciel gruziński, żyjący na przełomie XII-XIII wieku, pisał w swym arcydziele Rycerz w tygrysiej skórze: 

Nie należy na błahostki puste trwonić swych zdolności,
Niech na zawsze już namiętność jedna w sercu twym zagości.
Trzeba w godnym jej zestroju złożyć klejnot swej twórczości
I nie czekać na zapłatę, ani nawet znak wdzięczności... 

Za największą przeszkodę na drodze ku życiu godnemu i mądremu uważał poeta gruziński rozpustę, czyniąc bezwzględne rozróżnienie między nią a miłością prawdziwą. 

Jeden w bezowocnych wzlotach boskie szczęście swe zobaczy,
Drugi spodli swój charakter i w miłostkach duszę spaczy.
.........................................................................................
Piękna jest kochania sztuka, więc tak uczą nasze usta:
Z służbą serca się nie łączy grzesznych przygód żądza pusta.
Nieprzebytą się przepaścią dzielą miłość i rozpusta,
Nie pogodzą się ze sobą z podniosłymi płaskie gusta.

Gdy kochanej zakochany wszystkie myśli swe poświęci,
Przy rozłące wzdycha, tęskni, cudzołóstwo go nie znęci.
Choćby była najsurowsza – jednej wierny bez pamięci,
Już oziębłych pocałunków poszukiwać nie ma chęci. 

Miłość, choć piękna i fascynująca, też jednak przemija, pozostawiając po sobie nieraz pustkę i rozpacz. 

* * *
Gdy do serca ludzkiego z tych czy innych powodów, w tym czy innym okresie życia zaczyna pukać rozpacz, pozostaje tylko jedno: zwrócić się do Boga. Tylko On bowiem nigdy nie opuszcza człowieka, o ile on sam od Niego się nie odwraca. Rozpacz jest rozpadem jaźni, która nie ma więcej siły do trwania w obliczu nieskończonego bezsensu zarówno własnej egzystencji, jak i wszystkiego, czyli w obliczu Nicości. 
Pokonanie tego stanu umożliwia jedynie wiara. W wypadku rozpaczy stadium wyższe polega na tym, aby nie być w rozpaczy – odnotowuje Soeren Kierkegaard w Chorobie na śmierć. Bóg nas nie opuszcza, jeśli my Go nie opuszczamy (św. Augustyn). Gdy umysł nie znajduje i zasadniczo nie może znaleźć odpowiedzi na dręczące go fundamentalne pytania, nic mu nie pozostaje, jak z pokorą uznać, że, niestety, nie na każde pytanie może znaleźć odpowiedź. 
Najżyźniejszym gruntem, jaki znam – zaznaczał św. Bernard – jest pokora. Wszelki gmach duchowy, który spoczywa na niej jako na podwalinie, wznosi się i rozszerza jak świątynia Boża. Iluż to ludzi dzięki pokorze właśnie zdołało pokonać wrogów! Albowiem nie masz cnoty, która by w takim stopniu jak pokora mogła osiągnąć chwalebne zwycięstwo nad pychą złych duchów czy tyranią ludzi. Dla wszystkich osób stanowi ona jakby wiarę niezdobytą, która stoi poza zasięgiem wrogich ataków, ale co więcej – nie wiem, jak się to dzieje, że pokora okazuje się jeszcze większa u wielkich... Pokorny tylko może bezpiecznie wstępować na Górę Prawdy, bo pokora nie ma skąd upadać. Pyszny choćby wstąpił, długo stać nie może, bo nie stoi na swoich nogach, lecz na cudzej, to jest na tej, o której Prorok z oburzeniem wspomina: "Niech noga pychy nie będzie moja" (Ps. 35, 12). Pycha bowiem ma jedną nogę: zamiłowanie we własnej wyższości – i dlatego pyszny nie może stać długo, gdyż na jednej tylko nodze się wspiera... Jeśli więc chcesz stać mocno, stój na obu nogach pokory. Pokora bowiem ma dwie nogi: wzgląd na potęgę Boga i na własną słabość. Jakże piękne i mocne są nogi, które nie chodzą wśród cienia nieświadomości, ani się potykają na śliskiej drodze rozkoszy... 
Wiara i płynąca z niej najwyższa mądrość czynią serce i życie ludzkie czystszymi, spokojniejszymi, łagodniejszymi, powstrzymują przed agresją i mściwością. Nie przypadkiem w klasycznej księdze mądrości buddyjskiej Dharmapada czytamy: Na tym świecie nienawiści nigdy nie da się pokonać nienawiścią, a zła złem, lecz tylko dobrocią a łagodnością. Oto odwieczna mądrość i cnota...
O psychologicznej więzi między wiarą a moralnością La Bruyere pisał w Charakterach co następuje: Wiara jest prawdą lub zmyśleniem; jeżeli jest pustym zmyśleniem, to zapewne takie sześćdziesiąt lat cnotliwego życia jakiegoś Kartuza lub pustelnika – to czas stracony… Lecz jeśli wiara jest ugruntowana na istocie prawdy, jakaż to niepowetowana zguba dla niecnotliwego. Myśl sama o nieszczęściach, które sam dla siebie gotuje, mąci mu rozum; myśl jest zbyt słaba, by je ogarnąć, mowa zbyt niedoskonała, by je wyrazić. Wystarczy, że w podziwie i czci zachowamy milczenie o tym, o czym i tak nie potrafimy powiedzieć nic prócz pustych frazesów.

* * *
Francisco Alberoni w książce Optymizm pisze dość wnikliwie o tych obu postawach: Optymizm i pesymizm wydają się, na pierwszy rzut oka, dwoma równoważnymi jakościami, z zaletami i wadami o przeciwnym znaku. Optymista bardziej jest gotów do działania, bardziej aktywny. Nie docenia jednak trudności i naraża się na ryzyko, na jakie nie jest przygotowany, wyruszając w niebezpieczną drogę. Pesymista przeciwnie, jest nadmiernie przezorny i w efekcie traci wiele dobrych okazji. Ideałem wydaje się więc być roztropna mieszanka obu tych cech. W rzeczywistości optymizm i pesymizm nie są jedynie dwiema postawami wobec trudności i przyszłości. To także dwa różne sposoby odnoszenia się do siebie samego i do innych istot ludzkich. 
Zacznijmy od pesymisty. Ma on negatywną wizję przyszłości. Ale ma także negatywną wizję ludzi. Oczekuje od nich najgorszego. Obserwując ich, odkrywa ciągle cechy gorsze, motywacje bardziej egoistyczne, mniej bezinteresowne. Dla pesymisty społeczeństwo składa się z ludzi skąpych, zepsutych, całkiem niegodziwych, gotowych zawsze wykorzystać sytuację dla swojej korzyści; ludzi, którym nie należy wierzyć i którzy nie zasługują na naszą pomoc. Jeśli opowiecie mu o waszym projekcie, wkrótce wskaże wam wszystkie przeszkody, wszystkie trudności, jakie napotkacie. Da wam do zrozumienia, że gdy kiedyś osiągniecie swój cel, nie spotka was nic prócz goryczy, rozczarowania i poniżenia. Wkrótce sprawi, że poczujecie się zniechęceni i pozbawieni sił. Pesymista ma niezwykłą moc zarażania innych. Czasem wystarczy spotkać go rankiem na ulicy, a już wkrótce przekaże wam całe swe negatywne nastawienie i pasywność. Udaje mu się to przez wykorzystanie pewnych, zawartych w nas wszystkich, skłonności, które czekają tylko, by je obudzić i umocnić. Pierwszą z nich jest nasza obawa przed przyszłością, drugą – nasze naturalne lenistwo, skłonność do bezruchu, do pozostawania w swojej skorupie. Pesymista jest w rzeczywistości dogłębnie leniwy. Nie chce wykonać wysiłku, by przystosować się do tego, co nowe. Jest rutyniarzem. Ma precyzyjne rytuały, regulujące jego wstawanie, obiad, weekend. 
Zazwyczaj pesymista jest także skąpcem. Dlaczego miałby być hojny, skoro cały świat jest pełen ludzi zazdrosnych, zepsutych i kombinatorów? Nierzadko też jest zazdrosny. Spróbujcie skłonić go do rozmowy, a przekonacie się, że będzie wychwalał to, czego dokonał w przeszłości. I zaraz doda, że mógłby zrobić więcej, gdyby mu nie przeszkadzano, gdyby nie istniała tak wielka demoralizacja, gdyby nie byli faworyzowani ci, którzy na to nie zasługują. 
Optymista z kolei w zestawieniu z pesymistą wydaje się być naiwny. Ufa ludziom, naraża się na ryzyko. Jeśli jednak będziecie obserwować go dokładniej, zdacie sobie sprawę, że w rzeczywistości dostrzega on wady i słabości innych. Nie pozwala jednak, by te przeszkody go zatrzymywały. Liczy na to, że w każdej ludzkiej istocie istnieją cechy pozytywne i stara się je obudzić. Pesymista jest zamknięty w sobie i nie słucha innych, postrzega ich jako istoty zagrażające. Optymista natomiast poświęca uwagę innym osobom. Pozwala im mówić, poświęca im czas, obserwuje ich. W ten sposób potrafi dostrzec w każdym ów pozytywny aspekt, tę zaletę, którą może wydobyć i wykorzystać. W ten sposób potrafi pociągnąć ludzi za sobą, zjednoczyć ich i poprowadzić ku jakiemuś celowi. Wszyscy wielcy organizatorzy, przedsiębiorcy i wielcy politycy muszą posiadać tę zdolność. 
Optymista potrafi także lepiej pokonywać trudności, ponieważ jest bardziej otwarty na nowe rozwiązania i potrafi szybko zamienić sytuację niekorzystną w korzystną. Pesymista wcześniej dostrzega trudności, ale pozwala się im zahipnotyzować i sparaliżować, podczas gdy często wystarcza tylko nieco fantazji, by odwrócić sytuację. 
Pesymista widzi wszystko czarno. Na jakikolwiek temat mówisz, jakikolwiek projekt wysuniesz, odkrywa zaraz aspekty negatywne. Ulega paraliżowi i paraliżuje siebie. Nie ma zaufania i ciebie pozbawia zaufania. Jeśli jest artystą, opowiada, że wszyscy właściciele galerii to złodzieje, że krytycy są skorumpowani, a klienci to ignoranci. Jeśli przystępuje do konkursu, jest pewien, że dzieje się oszukaństwo. Nie warto zatem podejmować wysiłku, nie warto brać się do czegokolwiek. Nie warto snuć projektów, nie warto się angażować, działać. Pesymista nie pozostawia wolności nawet swej wyobraźni. 
Pesymizm jako masowe zjawisko psychospołeczne zatacza szerokie kręgi wówczas, gdy dane społeczeństwo (naród, cywilizacja, kultura) chylą się ku starości i upadkowi. Im mniej energii życiowej, tym smutniejszy nastrój duszy. Pesymizm, który jest aż tak zaraźliwy, nie wzmaga jednakże chorobliwości jakiejś epoki, jakiegoś pokolenia, lecz jest jej wyrazem. Zapada się nań, jak się zapada na cholerę: trzeba już być wątłym, do niego zawczasu skłonnym (Fryderyk Nietzsche, Zmierzch bożyszcz). W życiu indywidualnym i zbiorowym powinno się w miarę możności unikać pesymizmu, gdyż paraliżuje on twórcze siły człowieka. 
Warto też pamiętać, że bieg życia modyfikuje z reguły zarówno postawę optymistyczną, jak i pesymistyczną, czyniąc je po prostu bardziej realistycznymi i wyniuansowanymi. 

* * *
Bliską krewną pesymizmu jest tęsknota, tajemnicza moc czyniąca niekiedy życie ludzkie nie do zniesienia. Tęsknota jest ciągłym żądaniem, dręczącą aktywną pustką, o której można chwilowo zapomnieć, ale której nie można nigdy przezwyciężyć siłą woli. Powraca raz po raz. Zrazu nie wiemy, skąd bierze się ta tęsknota, być może nie wiemy nawet, za czym właściwie tęsknimy. Można snuć na ten temat wiele przypuszczeń... Jakieś nieświadome "coś" wyraża to żądanie i, niezależnie od naszej świadomości, jak również niedostępne naszej krytyce, raz po raz podnosi swój głos... Z tego źródła pochodzi siła popędowa, która pierwotnie podtrzymywała infantylne roszczenie do posiadania matki i tym samym wywołała nerwicę, albowiem dojrzała świadomość musiała takie dziecinne roszczenie odrzucić i stłumić jako nie dające się z nią pogodzić. (Carl Gustav Jung, Rebis, czyli kamień filozofów). Cel biologiczny lub społeczny tej pierwotnej siły popędowej – o ile ona w ogóle istnieje – nie jest jasny i szwajcarski psycholog tego nie wyjaśnia. 
W każdym razie świadomy siebie człowiek nie powinien poddawać się tęsknocie i smutkowi. Prosper Merimee opowiada: Pewien arlekin spadł z piątego piętra. Gdy przelatywał przed trzecim, ktoś go spytał, jak się czuje. "Wcale nieźle", odparł, "byleby i nadal tak szło". Wiemy, jak się kończy lot ludzkiego życia, lecz dopóki się jest jeszcze w locie, nie jest tak źle... Smutek uchodzi w kulturze chrześcijańskiej za rzecz niewłaściwą, za grzech. Świat – jako dzieło Boga – jest piękny i dobry. Nie smutek więc, ale radość, byłaby najwłaściwszym stanem duszy. Jak pisał Fryderyk Schiller: 

Radość dźwignią jest i duchem
W przyrodzenia wiecznym szyku,
Radość toczy koła ruchem
W wielkim świata godzinniku.
Wywołuje z ziarna kwiaty,
W głębiach nieba słońca budzi,
Po przestrzeniach pędzi światy
Niedościgłe szkłami ludzi... 

* * *
Zbytnie przywiązanie do życia i kurczowe, spazmatyczne trzymanie się za nie stanowi przejaw zarówno słabości charakteru, jak i braku wyższej kultury osobistej. Życie bowiem nie stanowi wartości najwyższej, a przecenianie go prowadzi nieraz do straty czci i godności, jak i samego życia. Przypisywanie życiu większego znaczenia, niż ma ono w istocie, to błąd popełniany w upadających reżimach. Skutek jest taki, że nikt nie jest gotów poświęcić się dla ich obrony, i giną one pod pierwszym zadanym im ciosem. Odnosi się to w jeszcze większym stopniu do narodów. Jak tylko zaczynają traktować życie jako świętość, opuszcza je ono, przestaje być po ich stronie (Emile Michel Cioran). 
Gdybyśmy więc wrócili do pradawnej tradycji chrześcijańskiej, kwintesencję jej mądrości znaleźlibyśmy w słowach z Etyki Arnolda Geulincxa: Bóg bezwzględnie jest celem ostatecznym i to w sposób najznakomitszy; albowiem sam jest celem działania (ten zaś znakomitszy jest od celu działającego), sam jest celem, na korzyść którego dokonuje się działanie (ten zaś jest znakomitszy i prawdziwszy niż cel, ze względu na który podejmowane są działania), sam jest celem czynienia dobra i posłuszeństwa wszystkich rzeczy. I wśród tych wszystkich celów także jest ostateczny; dlatego, że zupełnie wszystkie one mają miejsce z powodu Niego. Bóg jednak nie zawsze jest celem ostatecznym działającego; my bowiem, chociaż nasze działanie w sobie jest z powodu Boga, nie zawsze jednak działamy z Jego powodu, czyli Jego prawa. Zaprawdę, z bólem przyznajmy! Bardzo rzadko tak robimy...
Choć przecież powinniśmy dla Niego żyć i dla Niego umierać, jeśli jest to konieczne. A konieczne jest, ponieważ powołał nas do istnienia, abyśmy spełnili jakieś Jego zadanie. Bóg i Natura nie tworzą niczego bezczynnego, lecz wszystko, co powoływane jest do istnienia, przeznaczone jest do określonego działania. Celem ostatecznym stwarzania nie jest bowiem w zamierzeniu Stwórcy sama istota stworzona, lecz właściwe dla tej istoty działanie. Stąd też wynika, że to działanie jest racją bytu istoty, a nie na odwrót (Dante Alighieri, Monarchia). A więc póki się żyje, powinno się myśleć o Obowiązku i go spełniać. Także – jeśli trzeba – kosztem własnego życia.
 

komentarze (1)

dodaj komentarz

Dziękuję za słowa mądre, piękne, prawdziwe. Panie Profesorze, wyrazy uznania . W latach 1977-1982 byłam Pana studentką. Dziś również za pomocą czasopisma lubię się uczyć mądrości życia. Dziękuję.

dodany przez czytelniczka, dnia 17.09.2019, 18:16:10

W ostatnim numerze

W numerze 12/2021

NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL


ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!

  • Inżynier-romantyk
  • Wiersze Henryka Mażula

POLITYKA

  • Na bieżąco

2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ

  • Życie jak wspinaczka

LITERATURA

  • Pisarstwo Alwidy A. Bajor

NA FALI WSPOMNIEŃ

  • OKOP: działalność
  • Duszpasterze ratowali Żydów

XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"

  • Twierdze, co Polski strzegły

WŚRÓD POLONII ŚWIATA

  • 150-lecie polskiego osadnictwa w Nowej Zelandii

RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY

  • Styczyńscy. Spod Wilna na Syberię

MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA

  • O obowiązku

Nasza księgarnia

Wilno po polsku
Stanisław Moniuszko w Wilnie

przeglądaj wszystkie

prześlij swojeStare fotografie

Historia na mapie