O wierze

drukuj
dr Jan Ciechanowicz, 15.05.2020

U podstaw każdej wiedzy tkwi akt wiary dotyczący tego, że świat w ogóle jako taki, jak też badana sfera "rzeczywistości", naprawdę istnieją i są poznawalne. Można by powiedzieć, iż cała nasza wiedza jest wiarą. Św. Augustyn w Wyznaniach pisał: A potem jąłem się zastanawiać nad tym, w jak nieskończenie wiele rzeczy wierzę, których nie widziałem i nie byłem przy tym, gdy się odbywały, – np. wiele rzeczy z historii narodów i tyle szczegółów o miejscach i miastach, których nie widziałem, – że wreszcie tyle wierzę przyjaciołom, lekarzom, tyle najrozmaitszym ludziom; – a gdyby nie wierzono w to wszystko, nie mielibyśmy w ogóle co robić w tym życiu. W końcu zaś toć przecież uważam za rzecz pewną, na wierze ugruntowaną, z jakich urodziłem się rodziców, czego nie wiedziałbym, gdybym nie uwierzył na słowo. (...) Umysł, znający własną słabość, jest bardziej godzien pochwały od tego, który niepomny na swoją nędzę, bada szlaki gwiazd usiłując je poznać, albo, znając je, nie wie, jakimi drogami sam ma zdążać do własnego zbawienia i mocy (św. Augustyn, O Trójcy Świętej). 
Wiara religijna jednak to coś innego, to wypełnienie duszy miłością do Boga i świata nawet w sytuacji, gdy nie ma już nadziei na nic, gdy stracone zostało wszystko, a pozostała tylko pustka, ból i cierpienie. Jak zaznacza Peter Wust: Umysł, który powierza się Rzeczywistości na podobieństwo dziecka, wie dobrze, że każdy byt osobowy jest zbawiony, jeśli się odda bez zastrzeżeń i bez rozpaczy głębokim wymaganiom Miłości, które bezustannie promieniują z głębi jego duszy. Młody zaś Werther Goethego powiada: Czczę religię, czuję, że jest ona niejednemu strudzonemu podporą, niejednemu spragnionemu orzeźwieniem... 
Zważywszy zaś, że cierpienie i trud są codziennością (choć Goethe niepotrzebnie się tym oburzał, iż nie jest w porządku, jeśli codziennie spotyka nas nowa przykrość), codziennością też jest w życiu każdego człowieka potrzeba jakiegoś pocieszenia w tych utrapieniach. Tenże pisarz niemiecki przenikliwie zauważał: Jeśli w chwili depresji wmyślimy się głęboko w nędzę naszych czasów, to często nam się wydaje, że świat powoli dojrzewa do Sądu Ostatecznego, a zło nawarstwia się przy tym stopniowo z pokolenia na pokolenie. Bo nie dosyć, że musimy cierpieć za grzechy ojców, ale przekazujemy również naszym potomkom odziedziczone ułomności, pomnożone przez nasze własne. 
Nieprzypadkowo przepowiadają święte księgi, że w końcu czasów wszystko się skończy nie Dniem Wesela, lecz Dniem Sądu Ostatecznego. Będziemy mieli to, na co sobie zasłużyliśmy. Choćbyś całą Biblię umiał na pamięć i wszystkich filozofów znał zdania: na co się to wszystko przyda bez miłości Boga i łaski Jego (Tomasz a Kempis). 
* * *
Filozofowie często bywają skłonni do absolutyzowania swych antyreligijnych przekonań. Tomasz Paine nie bez kozery deklarował: Moim kościołem – mój własny rozum. Alfred Whitehead uważał z kolei, iż religia jest tym, co człowiek robi ze swą samotnością. Neopozytywiści Alfred Jules Ayer i Rudolf Carnap twierdzili, że tezy o charakterze religijnym nie są ani prawdziwe, ani fałszywe, gdyż są w ogóle pozbawione sensu i rzeczowej treści, tak jak baśnie traktują o rzeczywistości nierzeczywistej, lecz wyłącznie wyobrażalnej. Zbliżoną pozycję zawsze zajmowali marksiści. Georgy Lukacs w dziele Historia i świadomość klasowa np. pisał: Trafne poznanie znosi fałszywe rozdziały między przedmiotami oraz ich jeszcze bardziej fałszywe powiązania, dokonywane za pośrednictwem abstrakcyjnych określeń refleksyjnych. 
Z kolei Gordon Allport uważał, iż subiektywne nastawienie religijne każdej jednostki niepotrzebne jest do nastawienia każdej innej, co z kolei znaczy, że każdy człowiek wierzący posiada jakby własną, osobistą, niepowtarzalną religię. Ale stojąc na tym punkcie widzenia, nieuchronnie musimy dojść do dwóch wniosków: po pierwsze, że religia jest wytworem ludzkiej – przy tym subiektywnej – świadomości; i, po drugie, że – ponieważ jest tyle typów religijności, ile ludzi wierzących – zjawisko religii jako takiej w ogóle nie może być przedmiotem dociekań naukowych. Siłą rzeczy więc z koncepcją Allporta nie zgadzają się ani teologowie, ani uczeni religioznawcy...
Niektórzy socjologowie usiłowali pomniejszać znaczenie religii przez przesadne wyakcentowywanie jej uwarunkowań społecznych, jak to w dziele Społeczne ramy pamięci czynił m.in. Maurice Halbwachs: Tak to więc pamięć religijna, choć stara się odizolować od świeckiego społeczeństwa, podlega takim samym prawom jak każda pamięć zbiorowa: nie przechowuje przeszłości, lecz odtwarza ją przy pomocy śladów materialnych, obrzędów, tekstów, tradycji, które pozostawiła, a także przy pomocy najświeższych danych psychicznych i społecznych – czyli teraźniejszości. 
Wydaje się jednak, iż wszystkie tego rodzaju próby relatywizacji wiary nie osiągają swego celu, gdyż jądrem religii wcale nie są jakieś zmienne i przemijające zjawiska socjalne, lecz sam dyskurs o Wieczności. Dość trafnie tedy Leszek Kołakowski określa religię jako społecznie ustalony kult rzeczywistości wiecznej. Niejako zaś na marginesie wypada zaznaczyć, że także ci, którzy deklarują się jako niewierzący, też należą do wierzących, ale wierzą, że nie wierzą lub wierzą "inaczej". 
Filozof indyjski Czandra Jinerajadasa w dziele Człowiek we Wszechświecie podaje opracowaną przez siebie klasyfikację typów psychicznych wiary, pisząc m.in. co następuje: Gdy zastanowimy się nad typem natur żarliwych i miłujących Boga z modlitewną czcią, dostrzeżemy z łatwością, iż jedne natury zwracają się całą duszą i sercem do Boga wprost, jako najwyższej abstrakcji. – A innym zdaje się On nazbyt odległy i mglisty, ci muszą wyobrazić Go sobie w konkretnej postaci Jego wcielenia lub jako Pośrednika. Chrześcijanie jako Jezusa Chrystusa, Hindusi jako Szri Krisznę. Są i inne dusze żarliwe miłością, o zabarwieniu dramatycznym [zostają one pod wpływem fali życia o charakterze dramatycznym], te pożądają męczeństwa i samoofiary dla tego, co kochają, niż z egocentryzmu, ani chęci grania pewnej roli, a wprost dlatego, iż miłość jest dla nich najbardziej żywa i rzeczywista, gdy ma wysoką skalę dramatycznego napięcia. Miłość Boga, tęsknota do Chrystusowego życia wyrazi się w życiu takiego typu (np. Lew Tołstoj) w chęci zjednania się i zewnętrznego utożsamienia się z ludem, z ubogimi i uciśnionymi... Życie Chrystusowe będzie dlań prawdą tylko jeśli się wyrazi w formach widzialnego dramatycznego czynu... 
Typ miłujący [ludzi] ma również wiele odmian i odcieni. Istnieją dusze, których całe wewnętrzne życie skupia się w miłości dla jednej jedynej osoby (typ Romeo i Julii); te są gotowe poświęcić wszystko dla tej jednej umiłowanej duszy. Inne, których nie stać na tak intensywną, w jedno zestrzeloną miłość, ale które kochają wielu, którym daje szczęście darzyć serdecznością szerszy krąg (rodzinę, dzieci, przyjaciół), pociąga ich też działalność dobroczynna i społeczna.
Typ dramatyczny (...) jest niezmiernie ciekawy, a najczęściej zupełnie nie rozumiany. Dla ludzi tego typu życie jest tylko wtedy istotne, gdy się przedstawia jako dramatyczna akcja. Szczęście nie jest dla nich szczęściem, póki nie czują się całą duszą w dużej, może głównej, roli dramatu życia; a ból nie jest bólem, jeśli nie wyraża się tragizmem wielkim (np. Niobe). 
Wśród typów naukowców dwie odmiany zaznaczają się wyraźnie – teoretyka i eksperymentatora. A trzeci, o skłonności do czci i uwielbienia – w naszych czasach dość rzadki – to dusza pełna zapału dla naukowych badań i dociekań, ale odczuwająca nieustannie w całym wszechświecie żywą obecność Boga, a przyrodę jako Jego widzialną osłonę. A uczony "efektowny" w swych metodach, lubiący olśniewać, jest pod wpływem typu dramatycznego. Jego postępowanie niekoniecznie jest wynikiem próżności czy też chęci odgrywania pierwszej roli, a po prostu wyrazem jego wrodzonej natury.
Jeśli chodzi o typ wykonawczy, jedna jego odmiana ma właśnie zabarwienie dramatyczne; widzimy to u niejednego przywódcy politycznego. Drugą można nazwać raczej typem "magnetycznym", ten przyciąga ku sobie ludzi jak magnesem i wzbudza w nich – zwłaszcza u swych podwładnych – głęboką wierność i oddanie, ale wcale nie olśniewa, nawet woli pozostawać w cieniu, póki jest pewien, że praca jest wykonywana.
O filozoficznym typie niewiele jest do powiedzenia. Różnice metod przyjętych przez różnych filozofów w rozwijaniu i udowodnianiu swych koncepcji i światopoglądów, zależą od ich psychologicznego typu, od tego, czym sami są wewnętrznie, w wyrażaniu Jedynego Życia. Herbert Spencer i Haeckel, Ruskin i Carlyle, Arystoteles i Platon, Kant, Hegel, Spinoza i inni przedstawiają charakterystyczne cechy różnych odmian tego typu, czyli jak je w teozofii nazywamy – "Promienia". 
Jeszcze do innego, najczęściej zupełnie nie rozumianego typu, należą ludzie, do których silnie przemawia symbolizm. Ci nie czują istotności życia, jeśli nie wyraża się ono w symbolach (św. Jan Ewangelista, autor Apokalipsy, kochający się w symbolach i alegoriach, jest dobrym tego typu przykładem). Pewną odmianę tego typu stanowią ludzie, dla których religia jest najżywszą i najistotniejszą w swym rytuale. Procesje, obrzędy z kadzidłem, światłem, akcją, są dla nich nieodzowną częścią religijnego kultu.
Najwyższy, LOGOS, wielu sposobami uczy swych synów współdziałania z Nim we wspólnej pracy twórczej i wszyscyśmy równi przed Jego obliczem. Dla każdego nakreślił On inną drogę i każdy musi tą jedyną własną drogą iść; jednocząc się przy tym, na ile go stać, z innymi, na ich odrębnych ścieżynach...
Wszyscy ludzie myślący tak czy inaczej zadają sobie sakramentalne pytanie o źródle i sensie istnienia. Już Hippodamentes, pisarz grecki, zapytywał w dwuwierszu:
Skąd wy, bogowie? Skądże się wzięli?
I wy, ludzie, źli tacy, skądże się wzięliście?
W XX wieku Max Scheler doszedł do wniosku, że świadomość świata, siebie i Boga tworzy nierozerwalną jedność strukturalną. Na długo zresztą przed nim także inni myśliciele dosłownie ocierali się o podobny wniosek. Rozumny świat należy traktować jako wielką nieśmiertelną jednostkę, która nieustannie czyni to, co konieczne, a przez to staje się panem nawet tego, co przypadkowe – zauważał Johann Wolfgang von Goethe. Z kolei Ernst Schrödinger, fizyk teoretyk, laureat nagrody Nobla, w książce Kosmos i fizyka pisał: Elementy konstytutywne życia są najwspanialszym arcydziełem, jakie kiedykolwiek zostało stworzone według praw kierowniczych mechaniki kwantowej Boga... 
Nie zaskakuje więc, że Gabriel Marcel doszedł w końcu do pięknego wniosku, iż uczucie czci, ogarniające duszę wobec powszechnej harmonii, pozwala przypuszczać, że dusza mogła być uprzednio związana z tą harmonią. Także Goethe mówił o pobożności jako o cnocie wrodzonej. To, co istnieje we mnie najgłębiej, nie jest ze mnie. Najwyższą i niewinną, bezpośrednią radość istnienia można osiągać nie tylko na drodze pogłębionej medytacji, ale i w pracy, a to zarówno naukowej, jak i fizycznej. Jest to "postawa dziecka" – ufna i szczera – wobec ostatecznej tajemnicy rzeczy. Taką postawę wyraził kapłan i poeta Jan Twardowski w wierszu O lasach, gdy pisał: 
Poszedłem w lasy ogromne szukać
buków czerwieni

jeżyn dojrzałych dzięciołów małych
rogów jelenich
jagód prawdziwych wilg piskląt żywych
mrowiska

i w oczy sarny – brązowej panny
popatrzeć z bliska –
szyszek strąconych – tajemnic sowich
zająca

i strach mnie porwał
na myśl o Bogu – bez końca.
Okazuje się tedy być wielką prawdą, że świat to coś więcej niż problem do rozwiązania; jest radosną tajemnicą, którą podziwiamy w zachwycie, oddając chwałę Bogu (Ojciec Święty Franciszek). 

* * *
Słynny intelektualista, syjonista i fizyk Albert Einstein rozróżniał trzy typy religijności: religię strachu i bojaźni, religię moralności i ładu społecznego oraz religię – jak to nazywał – kosmiczną. Były to też jakby stopnie rozwoju świadomości religijnej ludzkości. Pierwsze dwa typy są nacechowane antropomorficznymi wyobrażeniami bóstwa jako groźnej lub opiekuńczej istoty. Są to wyobrażenia banalne i prymitywne, choć odgrywające nieraz pożyteczną rolę społeczną. 
Natomiast o tzw. religijności kosmicznej uczony w dziele Mój obraz świata pisał: Jednostka ludzka odczuwa znikomość pożądań i celów ludzkich oraz wzniosłość i cudowny porządek objawiające się w przyrodzie i w świecie myśli. Egzystencja jednostkowa jest dla niej czymś w rodzaju więzienia, pragnęłaby więc, by powszechność istnienia stanowiła coś jednolitego i rozumnego. Zaczątki religijności kosmicznej znajdujemy już na wczesnych etapach rozwoju, np. u niektórych proroków. Pierwiastek kosmicznej religijności występuje o wiele wydatniej w buddyzmie... 
Geniusze religijni wszystkich czasów wyróżniali się tą religijnością kosmiczną, nie znającą żadnych dogmatów ani też bóstwa, pomyślanego na obraz i podobieństwo ludzkie. Dlatego też nie może powstać kościół, którego nauki opierałyby się na religijności kosmicznej. Stąd też właśnie wśród heretyków wszystkich czasów spotykamy ludzi, natchnionych tą najwyższą religijnością i poczytywanych częstokroć przez swych współczesnych za ateuszy, a nieraz też za świętych. Z tego punktu widzenia tacy mężowie, jak Demokryt, Franciszek z Asyżu i Spinoza są sobie bardzo bliscy. 
Jak tedy mogą ludzie sobie nawzajem komunikować religijność kosmiczną, skoro nie posiada ona żadnego wyraźnego pojęcia bóstwa i nie zna żadnej teologii? Wydaje mi się, że najważniejszym zadaniem sztuki i nauki jest właśnie budzenie i kultywowanie takich uczuć religijnych wśród tych, którzy są na nie wrażliwi. 
W ten sposób dochodzimy do ujęcia stosunku nauki do religii, który znacznie odbiega od utartego. Otóż rozpatrując sprawę z historycznego punktu widzenia, skłonni jesteśmy uważać naukę i religię za nieprzejednanych przeciwników, na co składają się zrozumiałe przyczyny. Każdy, kto jest przeświadczony o przyczynowej prawidłowości wszystkiego, co się dzieje, uzna za całkiem niemożliwą ideę istoty, wpływającej na bieg losów wszechświata. Dotyczy to zwłaszcza osób myślących naukowo. W ich umyśle nie mieści się religia bojaźni, ani też religia społeczna bądź moralna. Bóg, który nagradza i karze, jest dla nich już choćby dlatego nie do pomyślenia, że człowiek, postępując według określonej regularnej konieczności zewnętrznej i wewnętrznej, nie odpowiadałby za swe czyny z punktu widzenia Boga tak samo, jak martwy przedmiot nie odpowiada za wykonywane przez się ruchy. Z tego powodu nauka spotykała się już z niesłusznymi zarzutami, że podkopuje moralność. Postępowanie etyczne człowieka nie wymaga podkładu religijnego. O ile ma mieć mocne podstawy, winno być wynikiem współczucia, wychowania i więzi społecznej. Smutny byłby los ludzkości, gdyby człowieka musiała poskramiać obawa przed karą i nadzieja wynagrodzenia po śmierci. (...)
Utrzymuję jednak z drugiej strony, że religijność kosmiczna jest najsilniejszym i najszlachetniejszym bodźcem badań naukowych. Tylko ten, kto ma pojęcie o niesłychanych wysiłkach, a przede wszystkim o niezwykłym samozaparciu, bez których nie mogłyby dojść do skutku przełomowe odkrycia myśli naukowej, tylko ten zdoła zdać sobie sprawę z całej potęgi owego uczucia, mogącego zrodzić podobny wysiłek twórczy, odległy od praktycznych zadań życia potocznego. Jakież to olbrzymie zasoby głębokiej wiary w rozumną budowę wszechświata musieli mieć Newton i Kepler, i jak wielka musiała ich trawić tęsknota do zrozumienia choćby słabego odblasku rozumu, manifestującego się w tym wszechświecie, skoro samotną pracą wielu lat zdołali rozwikłać zagadkę mechaniki niebieskiej! Kto badawczą pracę naukową zna głównie z jej praktycznych wyników, nie zawsze zdoła zrozumieć stan psychiczny owych mężów, którzy, znajdując się w otoczeniu sceptycznie usposobionych współczesnych, wskazywali jednak drogi swym towarzyszom idei, rozproszonym w czasie i przestrzeni. Tylko ten, kto swe życie poświęcił zgłębianiu tych spraw, może mieć wyobrażenie o tym, co było natchnieniem tych mężów, i – mimo niezliczonych niepowodzeń – dodawało im siły do wytrwania na stanowisku. Religijność kosmiczna jest właśnie źródłem, z którego bije taka moc... W naszych na ogół zmaterializowanych czasach jedynymi głęboko religijnymi ludźmi są poważni badacze naukowi... 
W XX wieku pod koniec swego życia bardzo podobne odczucia i myśli wyrażał inny genialny fizyk Andriej Sacharow, twórca radzieckiej bomby wodorowej, laureat Pokojowej Nagrody Nobla. 
Nieco dalej w cytowanym powyżej dziele Albert Einstein dodawał: Niełatwo spotkać głęboki umysł badawczy i twórczy, któremu nie byłaby właściwa jakaś swoista religijność. Religijność ta różni się jednak od religijności naiwnego człowieka, dla którego Bóg jest istotą, w której troskliwość się ufa, której karzącej ręki się obawia (sublimowane uczucia w rodzaju tych, jakie wywołuje stosunek dziecka do ojca), istotą, z którą utrzymuje się poniekąd osobiste stosunki, mimo wielkiego respektu, jaki się dla niej żywi.

* * *
Niekoniecznie jest tak, że im ostrzej w coś wierzymy, tym mocniej jest podbudowana nasza wiara. Dogmatycy są samolubnymi zarozumialcami, zaczem twierdzą, że w osądzeniu rzeczywistości należy przyznać im pierwszeństwo przed innymi ludźmi. My wiemy, że ich uroszczenie jest niedorzeczne, albowiem sami stanowią jedną ze stron sporu (Sekstus Empiryk). Fanatyzm może być manifestacją neurozy, wyrosłej na podłożu wewnętrznej niepewności co do prawdziwości naszej wiary. Wiara – powiada Gabriel Marcel – jest możliwa tylko u istoty wolnej, to znaczy takiej, której udzielono tajemniczej i groźnej możliwości odmowy. 
Gdzie religia jest w jakikolwiek sposób narzucana, do rzeczywistej wiary człowiek dociera niekiedy poprzez stadium ateizmu. Największą przeszkodą w rozwoju wiary nie jest nieszczęście, lecz zadowolenie. Istnieje bliskie powinowactwo zadowolenia ze śmiercią... Istota zadowolona, istota, która oświadcza sama, że posiada wszystko, czego jej potrzeba, jest już na drodze do rozkładu... Jeżeli bym był całkowicie pewny, miałbym w stosunku do tych, którzy wątpią, tylko uczucia czystego miłosierdzia i litości. I sądzę, że to zagadnienie ma bardzo szeroki zasięg. Wydaje mi się, że miłosierdzie związane jest z pewnością... U podstaw fanatyzmu zaś nie leży bynajmniej pewność – pewność nieumiarkowana – lecz nieufność do siebie, lęk, do którego się przed sobą nie przyznajemy... Dokładnie w tej mierze, w jakiej jesteśmy do rzeczy przywiązani, mają one nad nami władzę, której użycza im samo to przywiązanie i która (władza rzeczy nad ludźmi) wraz z nim (przywiązaniem) wzrasta. Typowe zaczarowane koło. To, co posiadamy, nas pożera. 
Dotyczy to również spraw duchowych. Gabriel Marcel notował: Im bardziej traktować będę moje własne pojęcia czy nawet moje przekonania jako coś, co do mnie należy i czym właśnie na skutek tego się pysznię, może nieświadomie, tak jak ludzie pysznią się oranżerią czy stajnią – tym bardziej pojęcia te i te poglądy będą zmierzały na skutek samej swej bierności (czy też, co sprowadza się do tego samego, na skutek mojej bierności w stosunku do nich) ku temu, by wywierać na mnie bezwzględną przemoc; tu właśnie jest pierwiastek fanatyzmu we wszystkich jego formach. Wydaje się, że następuje tu, jak również w innych wypadkach, rodzaj nie dającej się uzasadnić alienacji podmiotu wobec jakiejkolwiek rzeczy. W tym leży, moim zdaniem, różnica pomiędzy ideologiem z jednej strony a myślicielem czy artystą z drugiej. Ideolog jest jednym z najbardziej przerażających typów ludzkich, nieświadomie oddaje się on w niewolę obumarłej części siebie samego, a niewola ta staje się, co więcej, nieuchronnie tyranią dla otoczenia... Przeciwnie, myśliciel wystrzega się zawsze alienacji, tej możliwej petryfikacji swej myśli; pozostaje w ciągłym stanie napięcia twórczego, cała jego myśl jest zawsze i bezustannie kwestionowana... 
Tenże francuski myśliciel uważał, że trzeba skończyć z pojęciem Bożej wiedzy o przyszłości, które wszystko fałszuje i czyni problem nierozwiązalnym; z chwilą, gdy przyjmuje się, że Boża wizja jest w jakikolwiek sposób wcześniejsza od swobodnego aktu, do którego się odnosi, przeznaczenie staje się nieuniknione. Nawiasem mówiąc, z wiary w przeznaczenie jeszcze nie wynika zdolność do jego odgadnięcia, czyli możność dowiedzenia prawdziwości naszej wiary. 
W wielu europejskich dziełach literackich (m.in. w zbiorze włoskim z XVI wieku Cento Novelle Antiche oraz w twórczości Gottholda Ephraima Lessinga) powtarza się następująca przypowiastka o "prawdziwości" religii: Był raz ojciec, który miał trzech synów i posiadał pierścień z drogocennym kamieniem, najwspanialszym na świecie. Każdy z synów prosił ojca, by po śmierci właśnie mu zostawił ów pierścień. Ojciec, widząc, że wszyscy go mieć pragną, wezwał biegłego złotnika i powiedział: "Mistrzu, zróbcie mi dwa pierścienie, takie właśnie jako ten, i włóżcie do każdego kamień do tego podobny". Mistrz zrobił dwa pierścienie tak bardzo podobne, że nikt nie był w stanie rozpoznać owego najbardziej drogocennego, nikt prócz ojca. Wezwał tedy rodzic synów, każdego z osobna, i każdemu dał pierścień w sekrecie, jako jego własny, i każdy wierzył, że ma ów drogocenny, i nikt nie znał prawdy, nikt prócz ich ojca. 
I tak też ma się rzecz z różnymi wyznaniami. Ojciec Niebieski wie, która religia jest prawdziwa, a synowie, czyli wszyscy ludzie, myślą, że jest nią właśnie ta, którą oni wyznają. Nie wiadomo wszelako, po co Ojciec Niebieski miałby się bawić w takie sztuczki, zamiast wszystkim jednoznacznie i życzliwie objawić prawdę...
Człek niczego w pełni mieć nie może, powiada Goethe, a już w szczególny sposób – prawdy o Bogu, świecie i sobie. Stąd nie kończące się poszukiwania, odstępstwa i herezje. Mówiąc na marginesie, reformatorskie ruchy w obrębie tych czy innych religii bywają bardziej dogmatyczne i nietolerancyjne niż ortodoksje. 
Max Scheler twierdził, że reformacje religijne z punktu widzenia czysto naukowego są nader reakcyjne: Panujące potęgi kościelne były wprawdzie same w sobie o wiele bardziej refleksyjne, przyjazne nauce i światłe, przede wszystkim zaś bardziej racjonalne od faktycznie ciemnego, irracjonalistycznego, w ogólności obojętnego na kulturę ducha wielkich reformatorów. Dowodzi tego także bardzo dwuznaczny stosunek humanistów do obu kościelnych partii, dowodzą tego losy Miguela Serveta i Johannesa Keplera, który musiał przeżyć spalenie swej matki jako czarownicy na stosie (Max Scheler, Problemy socjologii wiedzy). Liczba spalonych na stosie i ściętych wybitnych ludzi Europy jest potwornie długa, że wymienimy tu tylko imiona najsławniejsze: Jana Husa, Giordana Bruna, Joanny d’Arc, Tomasza Morusa, Miguela Serveta.
Nie warto aż się tak zacietrzewiać, by zabijać ludzi myślących inaczej niż my. Bo przecież i nasi przodkowie wierzyli inaczej i w innych bogów. A któż wie, jakie wyobrażenia w tej materii będą mieli nasi potomkowie. Carl Gustav Jung uważał zresztą, że bóstwa, w które wierzyli nasi praszczurowie, wciąż żyją w naszej podświadomości zbiorowej i nieraz nawiedzają nas podczas snu. Czyli, mówiąc słowami Aleksandra Biełowa, ludzie cywilizowani wyrzekli się swych pradawnych bogów uznając ich za nieistniejące. Lecz ci bogowie nie zapomnieli o ludziach i wyłaniają się ze zbiorowej podświadomości w książkach, filmach, pogłoskach, opowiadaniach. A nieraz i w kontrowersyjnych zachowaniach. 

* * *
Ludzie tak zawzięcie obstają przy domniemanej prawdziwości swych religii ze względu na to, iż im się wydaje, że w ten sposób podliżą się do samego Pana Boga i zasłużą sobie na życie wieczne w innym świecie, w którym zamierzają popełniać te same bezeceństwa, co na tym. Nadzieja na to stanowi zresztą kwintesencję każdej wiary w Boga, stąd bywa ona tak fanatyczna i bezwzględna. U Gabriela Marcela znajdujemy ciekawe "olśnienia" na ten temat. Nadzieja jest możliwa tylko w świecie, w którym jest miejsce na cud... Istnieje ścisły związek pomiędzy nadzieją a pewną afirmacją wieczności, to znaczy porządku transcendentnego... Struktura naszego świata uprawnia nadzieję... Strefa nadziei jest także strefą modlitwy. 
W ten sposób zarówno ziemska pielgrzymka człowieka, jak i ewentualna perspektywa dalszego życia jego duszy, przestają być dziełem przypadku. Czymże innym jest przypadek, jeśli nie martwą bryłą, kamieniem surowym, który odżywa pod rzeźbiarza ręką? Opatrzność zsyła przypadek, a człowiek sam go kształtować musi do swych celów (Friedrich Schiller). Te zaś cele powinny wynikać wyłącznie z miłości i wiary. Russkij cziełowiek, kogda pieriestajot wierit’ w Boga, priewraszczajetsia w swołocz – wyznawał Dostojewski w swym dzienniku. Ale to spostrzeżenie dotyczy bodaj każdego, nie tylko rosyjskiego człowieka. 
Zasada czynnej miłości bliźniego ma charakter uniwersalny. Każdy, kto działa jedynie z myślą o sobie, jest skazany na cierpienie. Działaj dla innych, by się cieszyć wraz z nimi... Cierpi też każdy, kto nie robi nic dla siebie samego. Robimy coś dla innych, aby się cieszyć tym wraz z nimi (Johann Wolfgang von Goethe). W tej służbie Bogu poprzez służbę ludziom powinno się cierpliwie dźwigać swój krzyż do końca. Słusznie więc zauważa Zygmunt Krasiński:
Ten tylko stanie na wydarzeń czele,
Ten tylko wrogów stopom swym podściele,
Kto wiele cierpiał i kto kochał wiele. 
Wiara i mądrość tworzą organiczną całość, na co zwrócił uwagę już Klemens Aleksandryjski, pisząc: Posłuszeństwo rozumowi nazywamy wiarą... Kiedy umocnisz wiarę murem filozofii, na pewno potrafisz ją ustrzec przed sofistami... Zatem na pytanie, czym jest sama prawda, słusznie możemy odpowiedzieć słowami Laktancjusza Firmianusa: albo mądrą religią, albo religijną mądrością. Rozpacz, zwątpienie i intelektualne zniecierpliwienie są – jak twierdzą niektórzy teologowie – pokusami, podsuwanymi człowiekowi umierającemu (a chyba i nie tylko umierającemu) przez szatana.
W przeżyciu religijnym człowiek doświadcza realnej obecności Boga; żadne dowody nie są potrzebne, aby tę wiarę potwierdzać, ani też żadne dowody nie są w stanie tej wiedzy obalić. Ponieważ istnieje przeżycie religijne, musi więc istnieć i Adresat tego uczucia (przeżycia). Skoro niejako namacalnie czujemy obecność Boga w sobie i wokół siebie, to tym bardziej rozumiemy, że musi On istnieć obiektywnie. Przedmiot czci bowiem musi istnieć jeszcze zanim obudzi się w człowieku to uczucie do Niego. Tak jak miłość ludzka, ziemska nigdy nie kieruje się w pustkę, lecz zawsze jest uczuciem ku konkretnej, istniejącej osobie. Synowskie oddanie się temu, w czym człowiek upatruje swą Opatrzność, istotę wyższą, jest rdzeniem religii i etyki. 
Każdy człowiek rozumny czuje i uznaje istnienie czegoś niewidzialnego i niewiadomego; wie, że nie wszystko leży w granicach jego możliwości. Religijność rodzi się też z namysłu, z filozofowania, z próby zrozumienia Mądrości czyli Logosu. Człowiek świadomie, w sposób rozumny tylko wtedy może dokonywać dobrych czynów, jeżeli wierzy w obiektywne istnienie Dobra, czyli uznaje ład moralny, co jest równoznaczne z uznaniem Opatrzności Bożej. W przeciwnym razie sens traci nie tylko postępowanie moralne, ale i samo życie człowieka. Bóg i nieśmiertelna dusza są podstawą życia i nadają mu sens. Uświadomienie zaś sobie swej zależności od Boga stanowi radosne doznanie o tym, że istnieje wyższy sens, wyższe dobro, a nie tylko marność nad marnościami.
Władimir Sołowjow uważał, że moralność może istnieć wyłącznie na podstawie wiary w Boga, na bazie religijności. Pierwszym zaś przejawem religijności jest uczucie szacunku ze strony dzieci w stosunku do rodziców (np. na obrazę przez kogoś matki dziecko reaguje gniewem), podobnie jak tłum wiernych reaguje gniewem na profanację świątyni. Religia i moralność, według filozofii prawosławnej, nie mogą istnieć w oderwaniu od siebie. 
Od samego początku pierwiastek moralny w religii miał nad wyraz doniosłe znaczenie. Łaską bowiem w równym stopniu są zarówno sama wiara, jak i zdolność do życia dobrego pod względem etycznym. Sołowjow zaznaczał, iż zasadę altruizmu można ująć jak następuje: Postępuj z drugimi tak, jak chcesz, by oni postępowali z tobą; nie czyń innemu tego, czego byś nie chciał doznać od innych; czyń drugiemu wszystko, czego byś chciał doznać od innych. Są to zasady Boże, które jednocześnie odpowiadają każdej możliwej do pomyślenia mądrości ludzkiej.
Augustinus Aurelius Hipponensis był przekonany, że nie mogą być tam prawdziwe cnoty, gdzie nie ma prawdziwej religii i w Państwie Bożym notował: Jakkolwiek prawdziwe jest mniemanie, że duch rozkazuje ciału, a rozum ułomnościom, to przecież, jeśli ten duch i ten rozum nie służą Bogu, jak to sam Bóg nakazuje, by Mu służono, to i ciału, i ułomnościom dobrze rozkazywać nie mogą. Bo jakimże to panem ciała i błędów może być umysł taki, co Boga prawdziwego nie zna i władzy Bożej podległy nie jest, lecz wystawiony na nierząd demonom, siejącym zbrodnie i zniszczenie? 
Każdy organizm żyje tylko dopóty, dopóki stanowi organiczną całość. Jeśli jądro komórki czy inna istotna jej część ulega destrukcji, rozpadowi poddany zostaje wtedy cały organizm. To samo dotyczy grup i społeczności ludzkich. Im wyższy jest poziom rozwoju społeczeństwa, tym ściślejsza więź musi łączyć wszystkich jego członków. Najpotężniejsze wiązadła duchowe, czyniące narody i państwa zdolnymi do zachowania życia i ekspansji, to więzi religijne i patriotyczne; następnie też jednoznaczne i bezwzględnie egzekwowane normy prawne, jak też etyczne, obyczajowe i zwyczajowe. 
A całość tych uczuć, stanów ducha i wyobrażeń składa się na potężne i niezachwiane poczucie wspólnoty narodowej, wspólnoty ducha, losu, tradycji i przeznaczenia. Chcąc rozproszyć i zniszczyć jakąś zbiorowość, trzeba zacząć od tego, że się jej narzuci relatywizm moralny i prawny, indyferentyzm religijny i etniczny, tolerancję obyczajową i kult Złotego Cielca (hedonizm, konsumizm, permisywizm). Atomizacja i rozpad takiego odduchowionego narodu są nieuchronne. 
 

komentarze (brak komentarzy)

dodaj komentarz

W ostatnim numerze

W numerze 12/2021

NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL


ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!

  • Inżynier-romantyk
  • Wiersze Henryka Mażula

POLITYKA

  • Na bieżąco

2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ

  • Życie jak wspinaczka

LITERATURA

  • Pisarstwo Alwidy A. Bajor

NA FALI WSPOMNIEŃ

  • OKOP: działalność
  • Duszpasterze ratowali Żydów

XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"

  • Twierdze, co Polski strzegły

WŚRÓD POLONII ŚWIATA

  • 150-lecie polskiego osadnictwa w Nowej Zelandii

RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY

  • Styczyńscy. Spod Wilna na Syberię

MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA

  • O obowiązku

Nasza księgarnia

Wilno po polsku
Pejzaż Wilna. Wędrówki fotografa w słowie i w obrazie

przeglądaj wszystkie

prześlij swojeStare fotografie

Historia na mapie