Supeł braterskiej wspólnoty

drukuj
Henryk Mażul, 15.08.2018
Fot. Henryk Mażul. Trwa Msza św. w kościele pw. Ducha św.

I Zjazd Absolwentów Trocko-Wileńskiej Szkoły Pedagogicznej

By wykształcić kadrę pedagogiczną, mającą nieść kaganiec oświaty dla Wileńszczyzny, będącej wtedy w granicach II Rzeczypospolitej, jej władze podjęły w roku 1924 decyzję o założeniu w Trokach Państwowego Seminarium Nauczycielskiego, a całe brzemię organizacyjne spoczęło na barkach dyrektor Julii Rutkowskiej, z którą zresztą nieodłącznie się kojarzą późniejsze 13-letnie jego dzieje. Ta ciesząca się dużym wzięciem placówka oświatowa spełniała swą szczytną misję prawie do wybuchu II wojny światowej, sposobiąc liczne grono tych, kto nauczał i wychowywał młode pokolenie, mające być na służbie Ojczyźnie, po odzyskaniu przez nią po 123 latach niewoli upragnionej wolności.
Znalezienie się Wileńszczyzny po II wojnie światowej wskutek jałtańskiej zmowy w obrębie Litwy sowieckiej i paląca potrzeba kształcenia nauczycieli dla tutejszych przypominających wysyp grzybów po deszczu polskich szkół początkowych nakazało nowym gospodarzom tej ziemi skierować łaskawe spojrzenie w stronę Trok – byłego Państwowego Seminarium Nauczycielskiego. Co prawda, by uniknąć skojarzenia z placówkami kształcącymi duchowieństwo, grasujący naonczas ateizm skłonił do przemianowania go w szkołę pedagogiczną. Radą wszak każdemu, kto powziął decyzję o nauczycielskim kształceniu początkowym.
Pierwszy nabór zarządzono w roku 1947. Okazał się on wprawdzie poniekąd papierkiem lakmusowym dla wybadania potrzeb, gdyż w ciągu następnych trzech lat grup z polskim językiem nauczania nie organizowano. Wznowiono je w roku szkolnym 1951/1952 i odtąd trwało to aż do roku 1973: początkowo w Trokach, a od roku 1957 – w Nowej Wilejce, wtopionej terytorialnie w obręb grodu Giedymina.
Cudu nie było. Proces nauczania przesiąkała sowiecka ideologia, czyniąca stawkę na komsomoł, rugująca z życia wszelkie przejawy religii, wynosząca pod niebiosa przyjaźń narodów w tzw. bratniej radzieckiej rodzinie i rzekome sukcesy kraju. Nie bacząc na to, dzięki ofiarnej postawie sposobiących przyszłych nauczycieli klas początkowych wykładowców-Polaków przemycano poczucie tożsamości narodowej, zasiewano w młodych umysłach wartości patriotyczne.
Kto po czterech latach nauki zdobywał dyplom nauczyciela, uprawniający do pracy w polskich klasach początkowych, musiał być jednako wprawny w każdym z przedmiotów, obowiązujących w "początkówce", z wychowaniem fizycznym i lekcjami muzyki włącznie. (Że do tej ostatniej przywiązywano w Szkole Pedagogicznej znaczenie szczególne, jakże dobitnie dowodzi sprawdzian słuchu na nuty podczas wstępowania na naukę oraz późniejsze konieczne wtajemniczanie się do gry na jakimś instrumencie). Oprócz wiedzy z arytmetyki, języków ojczystego, litewskiego i rosyjskiego czy przyrodoznawstwa, każdy z wychowanków zdobywał też podstawy kierowania na wypadek, gdyby zaistniała potrzeba ujęcia steru placówki oświatowej.
Posiadaczom otrzymywanych dyplomów towarzyszyły skierowania do pracy w rozsianych po Wileńszczyźnie szkołach, a nierzadko też – szkółkach, zapodzianych w miejscowościach, gdzie diabeł zwykł mawiać dobranoc, skazujące w pierwszych powojennych latach na heroiczne zmaganie się z realiami naprawdę nie do pozazdroszczenia: oświetleniem w postaci lamp naftowych, odludziem liczonym nieraz po kilkanaście kilometrów, które z braku komunikacji publicznej wypadało pokonywać o własnych nogach, mieszkaniem kątem u miejscowych ludzi, mogących zaoferować tyle, co spanie na wypchanych słomą siennikach, umywanie się z miednic czy korzystanie z położonych poza domami wychodków, a te niewygody dopełniał czasem głód z powodu powszechnego niedostatku.
Nie pasowali przed trudnościami. Jako – że posłużę się terminologią Stefana Żeromskiego – prawdziwe siłaczki bądź siłacze ofiarnie nieśli kaganiec oświaty, łącząc nierzadko życiowe losy z miejscowościami, dokąd skierowani zostali do pracy. "Zakorzeniali się" tam na dobre: zakładali rodziny, budowali domy, wychowywali potomstwo. Wierni czasem jednej szkole przez lat nawet ponad cztery dziesiątki, zaskarbiali wdzięczność tych, kogo opierzali do samodzielnych lotów. 
Sami też zresztą nie poprzestawali na osiągniętym, zdobywając z reguły zaocznie wyższe wykształcenie: pedagogiczne albo też innokierunkowe, pomni zachęty wykładowców Szkoły Pedagogicznej, by po jej ukończeniu koniecznie garnęli się do dalszej nauki, w czym szczególnie celował Henryk Moroz. Późniejsza innokierunkowość studiów powoduje, że ta przypisana początkowo Trokom, a później – Nowej Wilejce placówka oświatowa dała dobry start późniejszym prawnikom, dziennikarzom, naukowcom, pracownikom przeróżnych urzędów. A wszystkich cechowało i cechuje głębokie przywiązanie do polskości poprzez pamięć "skąd nasz ród", dawanie w tym przykładu rodakom.
Również tym w Macierzy, dokąd, korzystając z możliwości tzw. repatriacji w latach 40. i 50. udał się niejeden wychowanek Szkoły Pedagogicznej oraz jej wykładowca. Ci, trwając wbrew upływowi czasu we wspólnocie, organizowali doroczne zjazdy jej absolwentów, a z inicjatywy wieloletniej dyrektor przedwojennego Państwowego Seminarium Nauczycielskiego w Trokach Julii Rutkowskiej (zmarłej notabene w roku 1989) w kościele pw. św. Stanisława Kostki w Warszawie umieszczono ryngraf Matki Bożej Trockiej, a pod nim – tablicę pamięci pedagogów, personelu i wychowanków tej jakże zasłużonej placówki oświatowej, która w latach 1924-1937 kształtowała umysły i serca młodzieży dla dobra Ojczyzny.
U nas, niestety, owa wspólnota miała jednak zdecydowanie bardziej luźne więzy, sprowadzające się do przyjaźni w mniejszych lub większych grupkach tych, kto dyplomy nauczycieli klas początkowych uzyskał w Trokach albo w Nowej Wilejce. Dopiero ostatnimi laty poszczególne roczniki zaczęły się spotykać w liczniejszych gronach, boleśnie stwierdzając niszczycielskie skutki czasu w szeregach.
Zbliżająca się milowym krokiem 60. rocznica pierwszej powojennej polskiej promocji stała się jakże dobrą okazją, by pomyśleć o skrzyknięciu masowego zjazdu tych, kto w różnych latach był absolwentem Trocko-Wileńskiej Szkoły Pedagogicznej, którego pomysł wygenerował jej absolwent roku 1971 – Michał Treszczyński, stając zresztą na czele powołanego 13-osobowego komitetu organizacyjnego. By spowodować maksymalny odzew przyszłych "zjazdowiczów", szeroko skorzystano z usług polskich mass mediów na Litwie, zamieszczając tam wspomnienia absolwentów z różnych lat, które zresztą miały w zamyśle złożyć się na okazyjną wspomnieniową książkę, ubogaconą materiałem fotograficznym, jaki dotąd zalegał w domowych archiwach. Poprzez mass media rozpropagowano też zjazdowe logo autorstwa Krystyny Narkiewicz – absolwentki rzeczonej placówki oświatowej, a późniejszej wieloletniej nauczycielki plastyki Mickuńskiej Szkoły Średniej.
14 lipca 2018 przed godziną 10 większymi bądź mniejszymi grupkami wszyscy, kto odpowiedział na zew komitetu organizacyjnego, podążali ku wileńskiemu kościołowi pw. Ducha św., gdzie miała być odprawiana Msza św. w intencji jak żyjących, tak też zmarłych wykładowców i wychowanków. Radość widzenia się z kolegami z uczelnianej ławy była tak przemożna, (bo też nierzadko owe widzenie się wypadało mierzyć nawet liczonym na kilkadziesiąt lat okresem), że również po przekroczeniu progu świątyni panował tu rozgwar niczym na szkolnej przerwie, co sprawiło, że mający przewodzić modlitwie ksiądz Andrzej Byliński poprosił zgromadzonych o wyciszenie się, by liturgia Słowa Bożego zyskała należną powagę.
Ponieważ strzelająca piorunami w przededniu wieczorna burza uszkodziła kościelne nagłośnienie, kapłan, by być bardziej słyszalnym, zajął miejsce przed bocznym ołtarzem "Jezu, ufam Tobie". A gratulując realizacji pomysłu tak tłumnego spotkania, nie szczędził on słów uznania dla zawodu nauczyciela, którym w swych poczynaniach względem Apostołów był takoż sam Chrystus Pan, a który wymaga nie lada poświęcenia, dalece nie zawsze odpłacanego wdzięcznością wychowanków, o czym zresztą zgromadzeni przekonali się podczas wielu lat własnej pracy w szkołach.
Miejscem świeckiej części uroczystości był natomiast stołeczny Dom Kultury Polskiej, dokąd wprost ze świątyni udali się wychowankowie Trocko-Wileńskiej Szkoły Pedagogicznej. Po rejestracji w holu, mającej służyć listą obecności, czym bogata, tym rada była im sala, gdzie rolę gospodarzy pełnili prowadzący całość: wspomniany Michał Treszczyński oraz Jadwiga Sinkiewicz, na co dzień wicemer rejonu solecznickiego. Piękną słowno-wizualną dygresją w przeszłość służyło operowanie przez nich materiałem faktograficznym, utwierdzonym ponadto w wyświetlonym filmie, o jakiego nakręcenie postarała się "Wilnoteka". 
Nie obeszło się też bez minuty ciszy, którą zgromadzeni uczcili na stojąco pamięć o zmarłych kolegach z ławy oraz o wykładowcach. Na szczęście, jeszcze nie w komplecie przywołanych do Nieba, jako że na sali ich szacowne grono reprezentowali Irena i Wacław Mozyrowie oraz Apolonia Skakowska – pierwotnie absolwentka tej szkoły w roku 1955, a później – wykładowczyni. Po tym, gdy będący dziś chlubą naszej społeczności, a legitymujący się tytułem doktora habilitowanego nauk fizyczno-matematycznych Romuald Brazis, którego droga ku szczytom wiedzy wiodła również przez Trocko-Wileńską Szkołę Pedagogiczną, nagłośnił sercem pisane okazyjne adresy gratulacyjne i oprawione w oszklone ramki przekazał na ręce państwa Mozyrów, na te ręce w dziękczynnym geście powędrowały takoż wiązanki kwiatów.
Listę chętnych (jak to w takich sytuacjach bywa) zabrania głosu otworzył Marcin Ziniewicz – kierownik wydziału konsularnego Ambasady RP w Wilnie. Dziękując za długie lata, poświęcone krzewieniu oświaty polskiej na Litwie oraz wychowaniu młodego pokolenia w miłości wszystkiego, co ojczyste, życzył krzepkiego zdrowia, uśmiechów, pogodnego otoczenia i satysfakcji, płynącej ze świadomości realizowania przez kolejne pokolenia rodaków działań w utwierdzaniu tożsamości narodowej. Mówca nie krył satysfakcji, że Państwo Polskie mogło wesprzeć finansowo edycję książkową "Tu wyrastały nam skrzydła", na którą złożyły się wspomnienia wychowanków różnych lat.
W charakterze gościa wystąpił też prezes Stowarzyszenia Nauczycieli Szkół Polskich na Litwie "Macierz Szkolna" Józef Kwiatkowski. Porównał on zawód nauczyciela do siewcy-rolnika, z tą wszak różnicą, że rzucający w rolę ziarna oczekuje na wynik swej pracy zdecydowanie krócej, podczas gdy pedagodzy muszą uzbroić się w cierpliwość, by mieć satysfakcję, iż ta nie poszła na marne. 
Kto oddał pracy w naszych szkołach długie lata, może mieć dziś satysfakcję z ich wysokiego poziomu konkurencyjności, czego niezbitym dowodem odsetek maturzystów dostających się na studia wyższe – okazalszy niż analogiczny nawet w litewskich "kuzynkach". Tę satysfakcję winna potęgować świadomość, że wbrew stałemu wiosłowaniu pod prąd, wynikającemu z nieprzychylnego stosunku litewskich władz oświatowych, nie daliśmy się zboczyć z kursu, w czym wysiłek wychowanków Trocko-Wileńskiej Szkoły Pedagogicznej jest wręcz nieoceniony. Zwieńczeniem wystąpienia były natomiast życzenia zdrowia, dostatku w domach oraz wszelkich darów losu.
Pierwszy prezes Związku Polaków na Litwie – Jan Sienkiewicz, nie szczędzący słów uznania wszystkim, kto sprawił, że piękna inicjatywa zjazdowa doszła do skutku, wyraził nadzieję, że dobry początek posłuży zachętą do dalszych (oby regularnych!) spotkań, a lista spisanych własnych wspomnień o latach nauki i późniejszej pracy zdecydowanie się wydłuży, dzięki czemu zaistnieje kolejna edycja książkowa, będąca ciągiem dalszym "Tu wyrastały nam skrzydła".
Urodzona w Połukniu, a dziś mieszkająca w Olsztynie Danuta Kamilewicz-Rucińska w dzieje Trocko-Wileńskiej Szkoły Pedagogicznej wtajemniczyła się w sposób szczególny. Jest bowiem autorką liczonej na 214 stron monografii, poświęconej tej placówce oświatowej. Jeśli we własnej osobie pofatygowała się stawić na historyczny pierwszy zjazd jej absolwentów, to również po to, by wyrazić ogrom szacunku dla tych, kto zakładał podwaliny oświaty polskiej na Litwie, czego wyraz dała, stając przy mównicy.
Zapoczątkowane przez Romualda Brazisa wspomnienia o latach nauki kontynuowali, zabierając kolejno głos, wychowankowie różnych lat: Antoni Jankowski, Apolonia Skakowska, Anna Aleksandrowicz, Adolf Kodź, Kazimierz Uściła, Władysława Orszewska-Kursevičienė, Grażyna Siwicka i Zofia Moroz. A były to wspomnienia przetkane sentymentem, ukazujące wielką determinację, by w trudnych czasach początkowo zdobyć dyplom nauczyciela klas początkowych, a po czym kontynuować dalszą naukę na uczelniach wyższych. Z reguły zaocznie, nie przerywając pracy liczonej nawet (jak w przypadku Antoniego Jankowskiego) na 65 lat (!) stażu pedagogicznego. Niczym refren w wystąpieniach tych przewijała się podzięka wykładowcom z lat nauki: Marii Piotrowiczowej, Irenie i Wacławowi Mozyrom, Henrykowi Morozowi, dyrektorowi Bronisławowi Karbowskiemu, który – nie bagatela – piastował to stanowisko niezmiennie przez lat 17. 
Burzliwymi oklaskami na potwierdzenie szczerej podzięki zgromadzeni na sali nagrodzili wysiłek organizacyjny Michała Treszczyńskiego – głównego "architekta" historycznego spotkania. Ten – znany ze swej skromności – poprosił natomiast o wyjście przed scenę wszystkich członków grupy inicjatywnej, a każdemu wręczono kwiaty oraz okazyjne upominki.
Piękną "zaporą" w wartko płynącym wspomnieniowym nurcie okazał się występ zespołu "Ojcowizna" pod kierunkiem Wioletty Leonowicz, a na jego program złożyły się polskie pieśni patriotyczne starszej i nowszej daty, jakże wymownie współbrzmiące z etosem, jakim w swej codziennej pracy u podstaw w pełni tego słowa znaczeniu kierowali się tworzący widownię. 
Jeśli wierzyć statystykom, Trocko-Wileńską Szkołę Pedagogiczną po wojnie ukończyło łącznie 1152 wychowanków. Pierwszy zjazd zgromadził natomiast ich bez mała 200. Najbardziej reprezentacyjnie wypadła promocja roku 1959, która stawiła się w liczbie 22 osób, promocja 1965 skrzyknęła się w liczbie absolwentów – 20, a promocja 1970 – w liczbie 17 osób. Ci najbardziej liczni doczekali się od Michała Treszczyńskiego pochwał szczególnych za aktywność, oby również tę w przyszłości.
Bo trzeba mieć nadzieję, że zjazdy kolejne, których częstotliwość niektórzy proponowali zagęścić nawet do rocznych odstępów, doczekają się jeszcze okazalszej frekwencji. Tak przynajmniej deklarowali zgromadzeni, nim grupowani po kilka roczników ustawiali się do pamiątkowych zdjęć, przed czym każdy obdarowywany był egzemplarzem okazyjnej promocji książkowej "Tu wyrastały nam skrzydła".
Kto natomiast miał "sesję zdjęciową" za sobą, udawał się do holu jak zwykle gościnnego Domu Kultury Polskiej, gdzie na suto zastawionych stołach czekał poczęstunek. Pozwalający przybyłym w luźnej atmosferze dzielić radość spotkania, snuć wspomnienia, przywołując w nich takoż nieobecnych: będących już w zaświatach, jak też tych, komu przybycie pokrzyżowało tachane na karkach coraz cięższe brzemię lat, nieodłącznie kojarzące się ze zdrowotnymi problemami. W przyjętym dokumencie końcowym postulowano więc o roztoczenie nad nimi opieki, by cokolwiek ułatwić borykanie się z codziennością.
Fakt, iż uczestnicy I Zjazdu Absolwentów Trocko-Wileńskiej Szkoły Pedagogicznej, mimo bycia ze sobą ładnych kilku godzin, bynajmniej nie śpieszyli się rozstawać, bardziej niż wymownie dowodzi potrzeby zawiązania braterskiej wspólnoty jej wychowanków. Debiutanckiej w tak licznym gronie, a służącej z pewnością zaczynem do spotkań kolejnych, zważywszy nieodwracalny upływ odmierzanych dobami dni i nocy.

komentarze (brak komentarzy)

dodaj komentarz

W ostatnim numerze

W numerze 12/2021

NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL


ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!

  • Inżynier-romantyk
  • Wiersze Henryka Mażula

POLITYKA

  • Na bieżąco

2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ

  • Życie jak wspinaczka

LITERATURA

  • Pisarstwo Alwidy A. Bajor

NA FALI WSPOMNIEŃ

  • OKOP: działalność
  • Duszpasterze ratowali Żydów

XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"

  • Twierdze, co Polski strzegły

WŚRÓD POLONII ŚWIATA

  • 150-lecie polskiego osadnictwa w Nowej Zelandii

RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY

  • Styczyńscy. Spod Wilna na Syberię

MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA

  • O obowiązku

Nasza księgarnia

Pejzaż Wilna. Wędrówki fotografa w słowie i w obrazie
Wilno po polsku

przeglądaj wszystkie

prześlij swojeStare fotografie

Historia na mapie